Środowiskiem przyrodniczym w miastach – parkami, skwerami, ale i zielonymi nieużytkami – można zarządzać skuteczniej. Kluczem jest odpowiednie wykorzystanie danych – twierdzą naukowcy z Polski i Niemiec po analizach danych nt. zieleni dla 18 polskich miast.
Po latach prowadzenia dość swobodnej polityki deweloperskiej mieszkańcy polskich miast coraz bardziej doceniają obecność terenów zieleni w swojej okolicy. W społecznych dyskusjach coraz częściej podnoszona jest też kwestia „miast przyjaznych mieszkańcom”, a dostępność do zieleni okazuje się być jedną z podstawowych potrzeb.
Kwestię związaną z zarządzaniem terenami zieleni w polskich miastach podjęli ostatnio naukowcy z Polski i Niemiec, publikujący w „Urban Forestry & Urban Greening”. Autorami badania są Marcin Feltynowski, Jakub Kronenberg i Edyta Łaszkiewicz z Wydziału Ekonomiczno-Socjologicznego Uniwersytetu Łódzkiego, Tomasz Bergier z Katedry Kształtowania i Ochrony Środowiska AGH, Nadja Kabisch z Uniwersytetu Humboldta w Berlinie oraz Michael Strohbach z Politechniki w Braunschweig.
Naukowcy ci zauważają, że zarządzanie terenami zieleni przez samorządy odbywa się najczęściej na podstawie danych z jednego zbioru – tych samych, które zbierane są na potrzeby statystyki publicznej. Chodzi o dane GUS i dane lokalne zbierane przez urzędy statystyczne. Liczby te dotyczą jednak tylko powierzchni „oficjalnych” terenów zielonych: parków, skwerów, zieleńców i lasów, a także zieleni przyulicznej i osiedlowej.
Naukowcy sprawdzali, jak rozmaite źródła danych nt. terenów zieleni w miastach – mają się do skutecznego zarządzania. Oprócz wspomnianych danych opartych na statystyce publicznej – wzięli oni pod uwagę również dwa inne zbiory danych. Jeden z nich to dane gromadzone przez samorządowe ośrodki geodezji – Bazy Danych Obiektów Topograficznych (BDOT). Drugi to Urban Atlas (z 2012 roku) – dane zbierane na poziomie europejskim, koordynowane przez Europejską Agencję Środowiska (EEA).
Zarówno BDOT, jak i Urban Atlas 2012, nie są powszechnie wykorzystywane przez władze polskich miast do zarządzania terenami zieleni. A tymczasem pozwalają one ocenić nie tylko „oficjalne” tereny zieleni – ale również „nieoficjalne”: nieużytki i tereny prywatne, w tym rolne.
– Choć o tych drugich terenach często się zapomina, to ich znaczenie dla miasta – zwłaszcza w kontekście regulowania jakości powietrza, obiegu wody czy mikroklimatu – jest nie mniejsze, niż znaczenie zadbanych klombów i parków – podkreśla jeden z autorów publikacji, dr hab. Jakub Kronenberg.
W ramach swoich badań naukowcy przeprowadzili analizę danych z 18 polskich miast (stolic województw). Okazało się, że zależnie od tego, jakie źródła danych wykorzystali w przypadku pojedynczych miast – uzyskiwali zupełnie inny obraz obecnych tam terenów zieleni!
– W niektórych miastach różnice w udziale powierzchni terenów zieleni w powierzchni miasta liczonym według różnych źródeł sięgały ponad 60 punktów procentowych. Dla Gorzowa Wielkopolskiego było to 68,4 punktów procentowych, dla Kielc – 63,3 punktu procentowego, dla Rzeszowa – 61,9 punktu procentowego oraz dla Gdańska – 60,9 punktu – relacjonują naukowcy.
Zidentyfikowane różnice wynosiły od 42,8 – do 68,4 punktów procentowych, a rozbieżności dotyczyły wszystkich analizowanych miast.
– Jeśli jako tereny zieleni zaklasyfikujemy też te dodatkowe kategorie „nieoficjalnych” terenów zieleni (sady, tereny rolne w granicach miast itp.), to również w oparciu o dane zbierane na potrzeby statystyki publicznej uzyskamy bardziej kompletny obraz rzeczywistości – wówczas różnice pomiędzy powierzchnią zieleni w miastach wykazywaną na potrzeby statystyki publicznej i a BDOT zmniejszyły się i wyniosły od 3,8 do 49 punktów procentowych, zależnie od miasta – informują naukowcy.
Korzystanie przez samorządy jedynie z danych opartych na statystyce publicznej daje niepełny obraz miejskiej zieleni. – Zamiast zielonej infrastruktury miasta widzimy często chaotyczny, zielony patchwork, którym trudno zarządzać efektywnie z punktu widzenia utrzymania powiązań między poszczególnymi elementami – zwraca uwagę Jakub Kronenberg.
Mądre zarządzanie wymaga całościowego obrazu, który ujmuje tereny zieleni i ich wzajemne powiązania. Ich rozpoznanie i wykorzystanie może oznaczać klucz do sukcesu. Autorzy publikacji postulują, aby władze miast wykorzystywały szerszą definicję terenów zieleni, a także więcej źródeł danych niż obecnie.
– To pozwala dostrzec potencjalne powiązania, kluczowe węzły i miejsca łączące istniejące tereny zieleni, i nie zaprzepaścić potencjału obecnego w nieużytkach, terenach rolnych. Takie miejsca są dziś konsekwentnie zabudowywane, poddawane presji urbanizacyjnej. A mogą być kluczowe z punktu widzenia powiązań w istniejącym systemie zieleni miejskiej – mówi naukowiec.
Zmiana podejścia może oznaczać wykorzystanie obecnych w miastach „nieformalnych” terenów zieleni, które stanowią łączniki pomiędzy większymi, „oficjalnymi” terenami, np. parkami. – Mogą z nich korzystać rowerzyści czy spacerowicze; mogą one ułatwiać życie osobom starszym czy rodzicom z wózkami. Dzięki nim przejście od miejsca zamieszkania do parku nie musi się odbywać po uciążliwej, ruchliwej ulicy – zauważa naukowiec. Jak dodaje, obecność takich zielonych łączników pomiędzy „oficjalnymi” parkami czy skwerami ma również znaczenie ekologiczne.
Traktowanie zieleni miejskiej w taki całościowy sposób pozwoli lepiej wykorzystać jej potencjał. W efekcie miasta staną się bardziej przyjazne dla mieszkańców – sugeruje naukowiec.
Jakub Kronenberg mówi, że w niektórych miastach pracownie urbanistyczne czy zarządy zieleni miejskiej już dziś korzystają z rozszerzonych źródeł danych nt. zieleni. Ale to wciąż to raczej wyjątek, niż reguła.
Źródło: PAP – Nauka w Polsce