Ojciec sadyzmu

autor: • 9 listopada 2013 • Lifestyle, NajnowszeKomentarze: (0)

Donatien-Alphonse-François de Sade urodził się 2 czerwca 1740 w Paryżu. Przeżył 72 lata. Ponad połowę życia spędził w więzieniach i na wygnaniu, głównie przez zamiłowanie do dość sadystycznych, nawet jak na nasze czasy – zabaw seksualnych. Poznajcie Markiza de Sade.

Markiz de Sade był jedną z bardziej kontrowersyjnych postaci epoki Ancien Régime – czasów monarchii i rewolucji francuskiej. Twierdził, że wolność jednostki jest w życiu najważniejsza i należy ją stawiać ponad moralnością, prawem i religią. A osiągnięcie tej wolności możliwe jest jedynie poprzez podążanie za pragnieniami i instynktami skrywanymi w każdym z nas. Markiz publicznie przyznawał się do ateizmu, krytykował duchowieństwo i francuską arystokrację. Dwukrotnie skazano go na karę śmierci i dwukrotnie udało mu się jej uniknąć. Służył w królewskiej gwardii, brał udział w wonie siedmioletniej.

W roku 1757 Markiz de Sade wziął udział w najsłynniejszej orgii w historii, która trwała 120 dni. Tam poznał pewną kobietę, która słynna była z powodu swoich sadystycznych skłonności. 21 kwietnia 1759 został wtrącony do więzienia za bycie rozpustnikiem i szerzenie niechrześcijańskich zachowań. Jednak to przykre doświadczenie nie przeszkodziło mu w późniejszym napisaniu o swych przeżyciach w książce „120 dni Sodomy czyli szkoła libertynizmu”.

3 kwietnia 1768 markiz zaproponował kobiecie żebrzącej pod kościołem, Róży Keller, wyjazd do swojej willi Arcueil, gdzie praktykował sadystyczne doświadczenia seksualne. Nie wiadomo dokładnie, co działo się w domu de Sade’a. Poranionej kobiecie udało się uciec przez okno i mur w ogrodzie. Sprawa trafiła do izby karnej parlamentu paryskiego. Markizowi jednak udało się tym razem uniknąć więzienia.

W czerwcu 1772 de Sade wyjechał do Marsylii w interesach. 27 czerwca zaprosił do swojego apartamentu cztery prostytutki i podał im afrodyzjak. Źle przygotowana substancja wywołała zatrucie prostytutek, wybuchła tak zwana „afera cukierków kantarydowych”. Oskarżony o sodomię i trucicielstwo de Sade musiał uciekać. 9 września 1772 został aresztowany z polecenia swojej teściowej i osadzony w twierdzy Miolans. Rok później udało mu się uciec z więzienia.

W styczniu 1775 wybuchł kolejny skandal z udziałem markiza. Z zamku zbiegła jedna z pokojówek, którą pobito podczas orgii. Rodzice złożyli skargę przed trybunałem w Lyonie. W sierpniu de Sade zbiegł do Włoch. Tam prowadził zapiski na temat libertyńskich praktyk seksualnych.

Ponownie do więzienia trafił w 1778 roku, a w 1784 został przewieziony do Bastylii. 14 lipca 1790 roku Bastylia została zdobyta przez ludność Paryża. Większość pism markiza została zniszczena. „Sto dwadzieścia dni Sodomy, czyli szkoła libertynizmu” dostała się w ręce jednego z plądrujących Bastylię Arnouxa de Saint-Maximima, który następnie ofiarował go markizowi de Villenevue-Trans, którego rodzina przechowywała rękopis przez trzy pokolenia. W 1900 r. manuskrypt zakupił anonimowy niemiecki bibliofil, wywiózł go do Berlina i przez 30 lat przechowywał w futerale w kształcie fallusa. W tym samym roku opublikował go seksuolog Iwan Bloch. De Sade nigdy się nie dowiedział, że dzieło jego życia przetrwało…

Oto krótka próbka twórczości Markiza de Sade. Fragment opowieści jednej z fikcyjnych narratorek „100 dni…”: „Mężczyzna, którego jeszcze nie widziałyśmy (…) zaproponował nam dość osobliwą ceremonię; chodziło o przywiązanie go do trzeciego szczebla rozstawionej drabiny; do tego szczebla przywiązywało mu się stopy, powyżej tułów, a uniesione ręce wystawały nad drabinę. Mężczyzna był w tym położeniu nagi; należało go z całej siły chłostać uchytem rózeg, gdy ich końce się zużyły. Był nagi, dotykanie go nie było konieczne, sam też się nawet nie dotknął, ale po pewnej dawce jego monstrualny instrument unosił się, widać było, jak miota się między szczeblami niczym serce dzwonu, a nieco później gwałtownie wyrzucał spermę na środek pokoju. Odwiązywano go, płacił, i to już wszystko. Nazajutrz przysłał nam jednego ze swych przyjaciół, któremu złotą szpilką należało kłuć kutasa i jaja, pośladki i uda; spuszczał się dopiero wtedy, gdy cały ociekał krwią. Sama go obsługiwałam, a ponieważ kazał mi się w tym posuwać coraz dalej, zobaczyłam spermę tryskającą na mą dłoń dopiero wówczas, gdy niemal po główkę wbiłam mu szpilkę w żołądź. Rozlewając ją, rzucił się do mych ust, które wspaniale wyssał, i to już wszystko”.

Magda Nowak

Pin It

Podobne artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *