Przepiękne reprodukcje map nieba wykonane w różnych okresach – od paleolitycznych jaskiń po te powstałe dzięki wykorzystaniu najnowocześniejszych teleskopów – można podziwiać w książce „Atlas nieba”.
Coraz więcej ludzi żyje w miastach – w Polsce już nawet więcej niż na wsi. Powoduje to, że nocne niebo staje się dla nas niemal niewidoczne, bo zanika wśród wielkiej liczby latarni, LED-ów, ruchu ulicznego i codziennego pośpiechu.
Wiele tracimy. Na nocnym, bezchmurnym i rozgwieżdżonym niebie sporo się dzieje, choć dla mieszczucha nie jest to wcale takie oczywiste. Przecież to „zaledwie kilka” widocznych kropek na nieboskłonie. Wystarczy jednak wpatrywać się w nieboskłon w ciemnym miejscu przez kilka minut – zobaczymy, jak wiele tam akcji. Ile tam ruchu, a nawet zjawisk zaskakujących i niespodziewanych! Meteory, komety, gwiazdy, błyszczące planety i oczywiście czasem dominujący Księżyc.
To właśnie ciała niebieskie, czasem całkiem niespiesznie, a czasem gwałtownie przecinające nieboskłon inspirowały ludzi od tysiącleci. Ci próbowali odwzorować to, co ujrzeli. Robili to w bardzo różny sposób, stosując bardzo różne techniki. Mapy niebios na przestrzeni stuleci były projekcjami wszelkich mitów, obaw i fantazji religijnych.
W książce autorstwa „nieuleczalnego mapofila” Edwarda Brooke`a-Hitching`a „Atlas nieba”, która niedawno ukazała się nakładem wydawnictwa Rebis, znajdziemy doskonałe reprodukcje wielu map nieboskłonu i tego, co na nim widać. Soczystość barw i jakość wydrukowanych map robi wrażenie. Książka wydana w formie eleganckiego albumu w twardej oprawie może być świetnym prezentem pod choinkę dla każdego pasjonata astronomii – właśnie ze względu na doskonałe ryciny.
„Jej (książki – przyp. PAP) zasadniczym celem miało być zestawienie wizualnej historii nieba przez skondensowanie bogatych, złożonych opowieści z całego świata o niebiańskiej mitologii, filozofii kosmologicznej oraz przełomowych odkryć astronomicznych i astrofizycznych w jedną ciągłą, ilustrowaną podróż przez tysiąclecia” – pisze autor we wstępie. Zdaniem Brooke`a-Hitchinga ta gałąź sztuki jest często pomijana. „W historii kartografii prace na temat map nieba giną w zalewie dzieł poświęconych mapom Ziemi, chociaż oba te działy tradycyjnie cieszyły się jednakowym szacunkiem” – dodaje.
W publikacji, którą można określić jako popularnonaukowa, należało zadbać o to, by treść towarzysząca rycinom była merytorycznie poprawna. Niestety, co do niej mam kilka uwag – szczegółowo wczytałem się zwłaszcza w pierwsze rozdziały z uwagi na moje szczególne zainteresowanie archeologią. Możemy na przykład przeczytać, że słynna pradziejowa konstrukcja w Wielkiej Brytanii – Stonehenge – pochodzi z okresu mezolitu, a nie jak powinno być – neolitu i epoki brązu. Dalej, w innym miejscu dowiemy się, że archeolodzy do określenia wieku toporów i mieczy skorzystali z metody radiowęglowej (co nie jest możliwe, bo metoda stosowana jest do badania fragmentów organicznych).
Lekką ręką autor pisze też, że najstarszy system pisma to pismo klinowe, mimo że równie stare są egipskie hieroglify. Irytujące jest to, że niektóre określenia stosowane przez starożytnych Egipcjan są raz pisane w książce z pomocą niezrozumiałej dla laika transliteracji (np. j.hmw-sk), a czasem w formie fonetycznej (chociaż z reguły nie spolszczonej, tylko odpowiedniej dla języka angielskiego).
Absurdalne są sąsiadujące ze sobą sprzeczne ze sobą zdania, opisujące niewielkie tunele w Wielkiej Piramidzie w Egipcie. Czytamy: „(…) +szyby wentylacyjne+ piramidy Cheopsa nie służyły tylko do wietrzenia, lecz zostały ukierunkowane na konkretne gwiazdy i wycinki nieba. Nie są proste, więc nie mogły być wykorzystywane do obserwacji.” Czyli jaka jest prawda? Celowały precyzyjnie w daną gwiazdę, ale nie były proste (więc jednak nie celowały) i dlatego nie były wykorzystywane do obserwacji? Pokrętna logika autora, która pozostawia czytelnika w stanie ogłupienia. Wyjaśnię: faktycznie w Wielkiej Piramidzie znajdują się cztery wąskie szyby, ale faktycznie nie są zbyt precyzyjnie wykonane, zmienia się ich kąt nachylenia, więc nie ma mowy o precyzyjnym skierowaniu w gwiazdy. A poza tym, nigdy nie służyły do wietrzenia…
Czy dalsza treść książki pozbawiona jest podobnych rewelacji? Mam nadzieję, że tak – nie jestem jednak ani astronomem, ani historykiem. Jeśli jednak zależy nam przede wszystkim na uczcie dla oczu (a chyba tak jest, skoro sięgamy po albumy), to zdecydowanie warto zastanowić się nad kupnem „Atlasu nieba”.
Autor: Szymon Zdziebłowski, PAP – Nauka w Polsce