PRZESTRZEŃ KOMUNIKACJI I AKTYWNOŚĆ UCZESTNIKÓW WIDOWISKA, ZE SZCZEGÓLNYM UWZGLĘDNIENIEM RUCHU KIBICÓW ULTRAS.
„Kibic-zwierzę, fani-chuligani!” niosło się na polskich stadionach w latach 90. XX wieku. To nie tylko motto grup dopuszczających się aktów przemocy na polskich stadionach, ale również podstawa zakorzenionego w społeczeństwie stereotypu kibica piłkarskiego. Wszczyna zadymy, obraża rywali, chce doprowadzić do konfrontacji – tak postrzegają polskiego kibica media masowe, a za ich pośrednictwem masowa publiczność. Liczba ekscesów w najgorszym dla polskiej piłki 1997 roku ponad 1100. Jednak od tego czasu systematycznie spada. W roku 2005 chuligańskich ekscesów odnotowano już zaledwie 200. Statystyka ta obejmuje pierwszą i drugą ligę piłkarską, a więc dane pochodzą z 546 meczów piłkarskich odbywających się w ciągu sezonu. Jeśli dodamy do tego fakt, że często dochodzi do kilku ekscesów w ciągu jednego spotkania, okaże się, że nawet ponad 400 z 546 meczów jest wolne od jakichkolwiek zbiorowych naruszeń.
Idąc dalej – nawet kiedy do naruszeń dochodzi, najczęściej ich skala jest mała. W tym samym 2005 roku podczas zamieszek jakiekolwiek obrażenia odniosło zaledwie 105 osób. Chciałoby się powiedzieć, że to o 105 osób za dużo, jednak trzeba wziąć pod uwagę, że na objętych badaniem meczach było w sumie 1 603 125 kibiców . Skąd więc tak silne przekonanie o powszechnie panującym na stadionach zagrożeniu?
Według brytyjskiego badacza Stuarta Halla, wizerunek stadionu jako obiektu niebezpiecznego utrwalają skutecznie media . Ich zainteresowanie wydarzeniami spoza boiska ogranicza się bowiem do zdawania obszernych relacji ze spektakularnych i najbardziej brutalnych wydarzeń. Ekspozycja kibiców piłkarskich w mediach odbywa się więc w sytuacjach kryzysowych. Eksponowane są konkretne grupy, co daje wrażenie homogeniczności widowni i tym samym fałszywy wizerunek, krzywdzący dla pozostałej – nieporównanie liczniejszej – części publiczności. Dodatkowo relacja medialna najczęściej nie jest poparta pogłębioną analizą, skupia się na epatowaniu obrazem, ma z założenia oddziaływać na emocje. Czy więc w rzeczywistości to właśnie chuligani są najaktywniejszym podmiotem i najczęstszym przedmiotem komunikacji? Jak w tym kontekście przedstawiają się działania grup ultras, zwykle przedstawiane jedynie jako barwne widowiska, bez zwrócenia uwagi na ich przekaz?
Próbą takiej analizy ma być niniejsza praca, choć z pewnością nie ma ona szans na wyczerpanie tematu i ukazanie złożoności zagadnienia. Podobnie jak w mediach, również w moim opracowaniu zachowania dewiacyjne publiczności będą nadreprezentowane, z oczywistych względów. Wiele przykładów podawanych jest w pracy selektywnie – uznaję je za istotne, nierzadko ukazujące uniwersalne zjawiska lub prawidłowości. Częstokroć opieram się na własnych obserwacjach i wnioskach nasuwających się po regularnym uczęszczaniu na mecze Wisły Kraków w ostatnim pięcioleciu.
W rozdziale pierwszym chcę skupić się na przestrzeni komunikacyjnej, wychodząc od najbardziej użytecznych na potrzeby tej pracy modeli komunikowania. Analizując historię futbolu staram się rozstrzygnąć, czy jego związek z przemocą ma charakter incydentalny, czy wręcz przeciwnie – przemoc jest nieodłącznym skutkiem pobudzenia emocjonalnego widzów, typowego tylko dla futbolu.
Jednocześnie, korzystając ze sloganu „stadion to nie teatr” próbuję sprawdzić, jaki wpływ na widzów ma sam obiekt, który naturalne nacechowanie nabywa już na etapie ustalenia lokalizacji, zanim pierwsza łopata zostanie wbita w ziemię. Stadion w naturalny sposób osadza się w społeczności zamieszkującej jego otoczenie, przejmując wartości kulturowe, które będą przez nią eksponowane na trybunach, często w przejaskrawionej formie i zwłaszcza w rywalizacji z zespołami powołanymi z zantagonizowanych rejonach miasta, regionu, kraju czy nawet kontynentu. Furtką dla ucieczki lub ograniczenia bagażu społeczności lokalnej jest tendencja zapoczątkowana w USA do wznoszenia stadionów poza siedliskami ludzkimi, za to z bardzo dobrej jakości infrastrukturą komunikacyjną.
Dodatkowo architektura może nadawać nowe znaczenia lub utrwalać już istniejące. Porównując stadion z teatrem antycznym postaram się wyjaśnić kluczowe podobieństwa i różnice, wpływające na charakter przeżywania. Zaczynają się już na poziomie konstrukcyjnym, kończą na postawie głównych aktorów widowiska i konwencjach społecznych.
Dalsza część rozdziału ma za zadanie ustalić funkcje poszczególnych uczestników widowiska, ich pozycję w możliwych sytuacjach komunikacyjnych oraz aktywność uczestnictwa w komunikowaniu. Z oczywistych przyczyn wszystkich możliwych sytuacji komunikacyjnych i zależności nie jestem w stanie przedstawić, postaram się jednak zobrazować te najważniejsze, typowe dla meczu piłkarskiego.
O tym, że kibice piłkarscy nie są grupą homogeniczną piszę w drugim rozdziale. Staram się w nim przedstawić cechy typowe dla widowni piłkarskiej – najliczniejszej i potencjalnie najaktywniejszej komunikacyjnie grupy uczestników widowiska piłkarskiego.
Jak się organizują kibice i jakie są relacje między widownią a klubami, przy których funkcjonują? Na to pytanie staram się znaleźć odpowiedź w drugim rozdziale. Wśród kibiców gromadzących się wokół drużyny należy przede wszystkim wyróżnić subkultury chuliganów i ultras, które są najbardziej aktywne komunikacyjnie. Pierwsza swe korzenie ma w Anglii, druga we Włoszech. Obie powstały w drugiej połowie XX wieku i obie rozprzestrzeniły się na świecie, choć w różnym stopniu, zależnie od części kontynentu. Regiony najbardziej charakterystyczne pod względem aktywności komunikacyjnej i funkcjonowania ruchów kibicowskich przedstawiam w ostatniej części rozdziału. Wcześniej jednak postanowiłem zmierzyć się z definicyjnym chaosem, który utrudnia precyzyjny podział publiczności piłkarskiej. Proponuję więc własną typologię, oparta na zasięgu znaczeniowym określonych terminów.
Rozdział trzeci poświęcony będzie metodom komunikowania werbalnego i wizualnego kibiców ultras oraz treściom, które najczęściej pojawiają się w ich przekazach. Komunikacja trybun jest bowiem zbliżona do propagandy. Na stadionie widzowie dysponują mediami ograniczonymi przestrzennie, czasowo oraz konwencjonalnie, dlatego ich przekazy muszą być jasne, jednorodne i wyraziste. Emocjonalności komunikowania sprzyja już sama sytuacja komunikacyjna oraz naturalne tendencje do uatrakcyjniania komunikatów.
Kibice komunikują jednak nie tylko na stadionie, dlatego staram się, niejako przy okazji, ukazać komunikację w przestrzeni publicznej znajdującej się poza terenem stadionu.
Osobną częścią są relacje kibiców z mediami masowymi. Kibice są obiektem zainteresowania mediów w przedstawionych na początku wstępu sytuacjach. Dlatego sami prowadzą często do zaistnienia takich sytuacji, wiedząc o oczekiwaniach otoczenia. Badacze nie sugerują, że to media wywołały fale przemocy na stadionach całego świata, ale bez wątpienia pomagają określone zachowania publiczności utrwalać. Z drugiej strony, dzięki pojawieniu się Internetu, kibice również stali się nadawcami. Nieoficjalne serwisy klubowe tworzone przez kibiców stały się źródłem informacji nierzadko popularniejszym od oficjalnych, a platforma wideo Youtube.com stała się nie tylko prostym w obsłudze medium audiowizualnym, ale też przestrzenią wymiany idei i czynnikiem prowadzącym do globalizacji zachowań i treści komunikowanych przez kibiców. Z tego też powodu w pracy często powołuję się na źródła internetowe, które dostarczają informacji niedostępnych innymi drogami.
Ostatnia część pracy poświęcona jest kibicom tylko jednego klubu – Legii Warszawa – w określonej sytuacji. Bywalcy trybun Stadionu Wojska Polskiego od 17 miesięcy trwają w konflikcie z zarządem. Władze klubu początkowo twierdziły, że konflikt dotyczy bardzo wąskiej grupy widzów i jest w gruncie rzeczy sprawą błahą, ponieważ ogranicza się do braku dopingu i obrażania właściciela. Jednak po roku buntu klub zaczął notować straty rzędu nawet miliona złotych miesięcznie, frekwencja spadła o połowę, a mediacji podejmowali się już dziennikarze, piłkarze, a nawet minister sportu Mirosław Drzewiecki. Jak dotąd bez rezultatu.
Pierwszą część rozdziału poświęcam na analizę konfliktu „mecz po meczu”, opierając się na doniesieniach portalu Legialive.pl – jednego z najpopularniejszych polskich serwisów sportowych i jedynego medium, które relacjonowało wszystkie spotkania, uwzględniając wydarzenia mające miejsce na trybunach.
Druga to analiza prasy. Poddałem jej warszawskie wydanie „Gazety Wyborczej” oraz „Życie Warszawy”, uwzględniając wydania opublikowane w pierwszym roku konfliktu, od lipca 2007 do lipca 2008. Cytując obszerne fragmenty najważniejszych z 37 analizowanych artykułów, chcę pokazać, jak sprawę przedstawiali dziennikarze, jakich używali określeń oraz jakie zajmowali stanowisko w sporze.
Formalna część analizy przedstawiona jest w Aneksie 1 do niniejszej pracy. W drugim Aneksie znajduje się słownik pojęć, używanych przez polskich kibiców.
ROZDZIAŁ I
Komunikacja społeczna a kibice piłkarscy
1. Komunikowanie – wybrane definicje i modele
Uczynić wspólnym, połączyć – to podstawowe znaczenie łacińskiego communicare . Aby ustalić, w jaki sposób przebiega komunikacja w środowisku kibiców piłkarskich i ich bezpośrednim otoczeniu, należy w pierwszej kolejności przedstawić podstawowe pojęcia oraz najważniejsze definicje z zakresu komunikowania, tak w obrębie samego stadionu piłkarskiego, jak i szerzej – w przestrzeni publicznej. Warto przy tym zaznaczyć, że stworzone dotąd modele komunikowania nie muszą się nawzajem wykluczać, a mogą być wręcz komplementarne względem siebie .
Komunikujemy stale, od narodzin do śmierci, zyskując z biegiem czasu rosnącą kompetencję i konstruując na podstawie zdobywanej wiedzy obraz świata. Komunikacja jest więc procesem kreatywnym i dynamicznym – otrzymany komunikat podlega przetworzeniu przez odbiorcę. Rola kreacji i dynamizm rosną na stadionie piłkarskim, w skupisku gromadzącym dziesiątki tysięcy ludzi, pełniących różne role, mających zróżnicowane, często sprzeczne cele. Uczestnicy komunikacji w przestrzeni stadionu posługują się zróżnicowanymi kodami i kanałami przekazu. W najprostszy sposób uszeregować uczestników oraz elementy sytuacji komunikacyjnej pozwalają pytania badawcze postawione przez Harolda Lasswella już 60 lat temu: „Kto mówi? Co? Do kogo? Jakim kanałem? Z jakim skutkiem?
Piłkarz (kto?) po zdobyciu bramki dedykuje ją zmarłemu członkowi rodziny (co?), nie popada w euforię, ale podnosi ręce do góry (jakim kanałem?), co ma być możliwe do odczytania dla kibiców na stadionie oraz telewidzów (do kogo?) i powoduje bardziej wyważoną reakcję kibiców na strzelonego gola (z jakim skutkiem?).
To tylko jedna z szerokiego wachlarza tysięcy możliwych sytuacji. W praktyce nadawcą może być niemal każdy uczestnik widowiska: od piłkarzy, przez sędziów, kibiców, po osoby zabezpieczające imprezę. Trzeba przy tym zaznaczyć, że linearny schemat Lasswella ukazuje komunikację jako proces jednostronny, tymczasem w przypadku stadionu piłkarskiego komunikat nadany przez jednego z uczestników może dotrzeć do wszystkich pozostałych grup, skutkując zróżnicowanymi reakcjami. Kibice chcący głośnym zachowaniem zdekoncentrować bramkarza rywali mogą wpływać na jego postawę (deprymująco lub przeciwnie- mobilizująco; piłkarz może też pozawerbalnie odnieść się do zachowania kibiców, co może uspokoić lub jeszcze zaognić sytuację), mogą też spowodować zwiększoną aktywność i liczebność służb ochrony między zawodnikiem a trybunami (ta z kolei może owocować eskalacją zachowań agresywnych, zaangażowaniem w sytuację biernych dotąd obserwatorów z innych trybun), wywołać komentarze w mediach masowych, do których zawodnik odniesie się podczas najbliższego wywiadu, a do jego wywiadu kibice na kolejnym meczu.
Pod względem wzajemnych zależności komunikacja w obrębie stadionu piłkarskiego bliższa jest więc modelowi trójkątnemu Newcomba z 1953 r., który uwzględnia relacje zachodzące między nadawcą, odbiorcą a częściami ich otoczenia społecznego. Zmiana któregokolwiek z trzech elementów powoduje zmianę dwóch pozostałych ze względu na ich współzależność. Oznacza to, że nadawca i odbiorca nie są w akcie komunikacji zorientowani tylko na siebie nawzajem, ale też na swoje otoczenie zewnętrzne i w sytuacji komunikacyjnej reagują również na jego zmiany .
Cenne dla analizy komunikowania na stadionie piłkarskim jest również wprowadzone przez Shanona i Weavera pojęcie szumu, czyli źródła zakłóceń w komunikacji. Może on mieć charakter zewnętrzny, wewnętrzny lub semantyczny . W przypadku stadionu szumem zewnętrznym jest z pewnością awaria tablicy świetlnej, służącej do prezentacji wyniku i bieżących komunikatów organizacyjnych. Wewnętrzne są uprzedzenia i stereotypy, silnie utrwalone i kształtujące przekaz kibiców piłkarskich czy służby ochrony. Szumy semantyczne utrudniają dekodowanie przekazu odbiorcy z powodu celowego lub przypadkowego użycia złego znaczenia przez nadawcę.
Warto dodać jeszcze do powyższej krótkiej listy model rozgłosu . Zawarta w nim definicja medium jako środka, którego celem jest przyciąganie i utrzymywanie uwagi odbiorcy, wydaje się odpowiadać niektórym z zachowań komunikacyjnych prezentowanych przez kibiców piłkarskich. Nie mają bowiem na celu przekazania treści, nie realizują funkcji informacyjnej czy perswazyjnej, a są elementem rywalizacji z zawodnikami na boisku o uwagę pozostałych uczestników. W ten sposób można uzasadnić synchroniczne podskakiwanie tysięcy kibiców czy inne skoordynowane proste układy choreograficzne. Słynna meksykańska fala narodziła się, kiedy gra piłkarzy podczas Mundialu 1986 w Meksyku była tak nudna, że kibice postanowili zorganizować sobie inną rozrywkę . Od tego czasu fala zagościła na stałe wśród kibiców i ewoluowała, zyskując na całym świecie nowe formy (np. fala pionowa, fala odwrotna, spowolniona, itd.) i nabywając ograniczone znaczenia, jednak wciąż pozostaje znakiem pozbawionym wartości komunikacyjnej jako takim. Ustalenie znaczeń fali wymaga rozpatrzenia kontekstu , w jakim się pojawia. Fala może nieść ze sobą informacje o nastroju publiczności, jednak nie jest przyporządkowana jednemu tylko rodzajowi uczuć. Narodziła się jako odpowiedź na nudne widowisko piłkarskie, bywa wykorzystywana jako sposób celebracji korzystnego wyniku, pojawia się również kiedy drużyna przegrywa (by zaakcentować dobrą zabawę na meczu mimo słabej postawy na boisku) lub kiedy zespoły nie wyszły jeszcze nawet na boisko, jako zupełnie niezależna od właściwego widowiska rozrywka.
Rozpowszechnienie się fali jako symbolu mieści się w definicji aspektu historycznego kontekstu, a więc wydarzeń z przeszłości, które miały bezpośredni lub pośredni wpływ na wydarzenia teraźniejsze. Oprawa meczowa „Witamy w raju” przygotowana przez kibiców Widzewa Łódź była bezpośrednią ripostą na wcześniejszą choreografię Legii Warszawa, pt. „Witamy w Piekle”. Przed meczem w Stambule, kibicom angielskiego Leeds United ukazał się utworzony przez tysiące Turków napis „Welcome to hell”. W zamieszkach zginęło wówczas dwóch Anglików i w rewanżowym meczu ich koledzy odpowiedzieli choreografią „Welcome to civilization”. Tymczasem stworzona przez fanów Celtic FC oprawa o bardzo zbliżonym haśle „Welcome to Paradise” to nic innego, jak utrwalanie w świadomości odbiorców znanego znacznie wcześniej przydomku miejscowego stadionu.
Aspektem fizycznym nazywamy atmosferę zewnętrzną w szerokim ujęciu, tj. warunki geograficzne, pogodowe i czasowe, w jakich zachodzi komunikacja. Z kolei aspekt psychologiczny określa kwestie postrzegania się przez uczestników aktu komunikacji, podczas gdy aspekt kulturowy dotyczy wartości, symboli czy też wierzeń szerszej grupy, która (lub jej członek) bierze udział w akcie komunikacji. Ten ostatni aspekt obejmuje więc złożone zależności etniczne i narodowe powstałe na przestrzeni wieków i mające swe, często bardzo jaskrawe, odzwierciedlenie na stadionach.
Kultura ma niebagatelne znaczenie dla aktów komunikacji również dlatego, że kształtuje każdego z uczestników, zawsze w odmienny sposób. Każda jednostka nabywa inne doświadczenia i kompetencje, a co za tym idzie, inaczej koduje i dekoduje informacje. Warto przy tym wspomnieć, że człowiek funkcjonuje w grupach (w modelu Riley’ów podzielone na grupy pierwotne i grupy odniesienia ), które kształtują jego doświadczenia i sposób postrzegania świata. Komunikowanie grupowe stało się podstawą dla tworzenia norm i wzorów interakcji, a jednocześnie tożsamości. Między grupami również zachodzi komunikacja i to jej w zasadniczej części poświęcona jest niniejsza praca, bowiem nieliczne są przypadki skutecznego działania komunikacyjnego kibiców w zinstytucjonalizowanych strukturach, a ich dostęp do mediów masowych w roli nadawcy jest bardzo ograniczony, sprowadzając się do nowych mediów, których pozycja dopiero się kształtuje.
2. Stadion to nie teatr – areny piłkarskie jako przestrzeń komunikacji
„Stadion to nie teatr” – te słowa używane przez kibiców na meczach polskiej ligi mają legitymizować używanie obraźliwych określeń pod adresem rywali i często wywołują oburzenie. Trudno przypuszczać, by szła za nimi głęboka refleksja na temat przyczyn takiego stanu rzeczy, jednak są w gruncie rzeczy prawdziwe. Kibice Korony Kielce wywiesili podczas spotkania z Pogonią Szczecin transparent ze wspomnianym sformułowaniem, dowiedziawszy się o planach władz miasta i policji, by przeciw osobom wykrzykującym wulgarne hasła kierować wnioski do sądu grodzkiego. Paweł Twardowski, prezes kieleckiego stowarzyszenia kibiców w wypowiedzi dla mediów zwrócił uwagę, że kierując się rozwiązaniami proponowanymi przez magistrat i policję, należałoby ukarać przede wszystkim trenera przyjezdnych za sposób motywacji swoich zawodników . Oczywiście wypowiedzi tej nie powinno się traktować poważnie, niemniej Twardowski zauważył istotną różnicę między rywalizacją sportową a widowiskiem teatralnym. Inny jest poziom emocji, inna konwencja, inne są kanały komunikacji i wreszcie diametralnie inny skutek odnoszą takie same akty komunikacyjne podczas meczu piłkarskiego i sztuki teatralnej.
2.1. Futbol to przemoc
Emocje wynikają z samego charakteru sportu, który od swoich narodzin był kolejnym polem rywalizacji, czy to na poziomie osobistym, grupowym, regionalnym czy międzynarodowym. W przeciwieństwie do widowiska teatralnego, to sportowe jest autentyczne. Ma też nieprzewidziany wcześniej przebieg, a widownia niemal zawsze jeszcze przed rozpoczęciem identyfikuje się z jedną z rywalizujących stron, uważa ją za swoją reprezentację. Korzenie tej identyfikacji są zwykle silne, bazują na wspólnocie doświadczeń, pochodzenia, pamięci historycznej – cechach kształtujących grupy etniczne. Jak zauważa Jerzy Kosiewicz, kibice „(…) doświadczają głębokich przeżyć, napięć emocjonalnych związanych z rywalizacją, która odbywa się poza stadionem, na ulicach miasta, oczekując na jej finał na stadionie” . Podobnie jak sporty walki i inne drużynowe dyscypliny oparte na fizycznych interakcjach (np. hokej, rugby) futbol jest powszechnie dopuszczaną, akceptowalną formą przemocy. Dopuszczaną, bo skanalizowaną- zapisaną w regulaminach. Akceptowalną, bo przyciąga jak każdy akt przemocy, budzi skrajne emocje, silnie pobudza skłonności do idealizacji postaw swoich reprezentantów i demonizacji przeciwników, budując (lub utrwalając już istniejącą) opozycję binarną „my – oni”, obcą osobom oglądającym sztukę teatralną. Co jeszcze bardziej odróżnia teatr od stadionu – opozycja tyczy się nie tylko uczestników samego widowiska, ale najczęściej też innych osób zasiadających na widowni, stąd aktywność komunikacyjna grup kibiców przeciwnych drużyn. Jak twierdzi Barbara Karolczak-Biernacka, „sport można scharakteryzować jako dziedzinę, w którą agresja jest wpisana. (…) Jako system, w którym prowadzona jest kontrola i oddziaływania, by reakcje agresywne wystąpiły.” Agresja w sporcie jest więc cechą nie tylko występującą, ale wręcz oczekiwaną.
W historii sportu, a piłki nożnej w szczególności, odnajdujemy wiele przykładów popularności agresji. Nie trzeba przy tym sięgać do starożytnych walk gladiatorów, by zauważyć różnicę w przeżyciach między teatrem a stadionem. Sport zaspokaja potrzeby niższe, ale z odwrotnie proporcjonalną intensywnością emocji. Emocje te są zależne od dyscypliny – trudno wyobrazić sobie wielki, fanatyczny tłum nerwowo reagujący na ustawienie „kamienia-strażnika” w szkockim curlingu, poprzedzone zamiataniem jego toru jazdy. Przede wszystkim dlatego, że curling to sport precyzyjny, ze ściśle przestrzeganym rytmem, ale za to bez dynamiki, który niemal wyklucza interakcje między walczącymi drużynami (unormowana sekwencja ruchów), nie mówiąc już o jakimkolwiek kontakcie fizycznym – ten wykluczają zasady rozgrywek. Tymczasem piłka nożna od najdawniejszych czasów wiąże się z agresją. W trzynastowiecznej Anglii, w spotkaniach piłkarskich, wówczas rozgrywanych zwyczajowo świńskim pęcherzem, brało udział nawet kilkaset osób po każdej ze stron . I choć mecze zwykle były rozgrywane w dni świąteczne, atmosferę takich widowisk trudno za odświętną uznać. Bójki zwaśnionych zawodników były normą, często dochodziło też do eskalacji przemocy na innych uczestników. Bez utrwalonych, powszechnych zasad piłkarze uciekali się nawet do trwałego kaleczenia innych, byle odebrać im piłkę. Skalę agresywnych zachowań obrazują słowa francuskiego przybysza, który obejrzawszy mecz piłkarski w mieście Derby (już w XIX wieku), zapytał: „If this is what they call football, what do they call fighting?” . Historycy doliczyli się, że już w pierwszych czterech stuleciach istnienia, rozgrywek rozwijającej się piłki nożnej zakazywano 16 razy . Każdorazowo argumentem władz (świeckich lub duchownych) były prymitywne zasady sportu i agresywne zachowanie uczestników (choć dla porządku przyznać też trzeba, że futbol był nie lada utrapieniem dla handlarzy- ludzie zamiast przychodzić w dni świąteczne na targ, masowo spędzali czas rozgrywając lub oglądając mecze). Można więc powiedzieć, że emocje kibiców piłki wynikają już z samej intensywności i agresywności kontaktów fizycznych między zawodnikami. Futbol przoduje pod tym względem wśród dyscyplin sportowych, powodując bodaj największe podniecenie widzów.
O treści komunikatów decyduje do pewnego stopnia już sama lokalizacja stadionu, która staje się źródłem samookreślenia dla społeczności kibiców, a przede wszystkim służy im za czynnik różnicowania rywali. Pozwala ona wytworzyć między fanami rywalizujących klubów podziały lub wpisuje ich w już istniejące różnice społeczne. Dlatego można powiedzieć, że kibicowanie danemu klubowi to nie tylko wspieranie drużyny, ale też lokalnych aspiracji, podzielanie opinii na fundamentalne tematy.
W liczącej ponad 230 milionów mieszkańców Indonezji funkcjonuje przeszło 300 grup etnicznych rozrzuconych po tysiącach wysp. W sytuacji tak dużego zróżnicowania, ogromna większość tamtejszych klubów piłkarskich związała się z funkcjonującymi lokalnie społecznościami, przejmując jednocześnie bagaż wzajemnych zależności i animozji między nimi. Obecnie, wraz ze wzrostem siły ligi i niespotykaną ekspozycją futbolu w krajowej telewizji, wielu kibiców odwraca wzrok od lokalnych drużyn w stronę tych odnoszących sukcesy, jednak w latach 80. zaledwie dwa kluby w całym kraju uznawano za wielokulturowe – Persiję (pełna nazwa: Persetuan Sepakbola Indonesia Jakarta) i PSMS Medan . Przyczyna jest prosta: Oba miasta są metropoliami gromadzącymi wiele różnych społeczności, w obu jest tylko jeden klub pierwszoligowy. Dzięki mieszance wielu kultur rozgrywki tych klubów nie były więc od początku przedłużeniem rywalizacji etnicznych, jak to miało miejsce między niektórymi grupami w kraju.
Przykład ten obrazuje jeszcze jedną zależność: Persija to klub z ogromną bazą kibiców w obrębie metropolii, ale już sympatycy z mniejszych ośrodków bardzo rzadko odnoszą się do stołecznego zespołu z sympatią. Skrajnym przykładem jest miasto Bandung – w starciach między kibicami miejscowego Persibu z Persiją dochodziło już do ofiar śmiertelnych. Przedstawiona sytuacja obrazuje istniejący na wszystkich szerokościach geograficznych antagonizm między stolicą a mniejszymi ośrodkami/prowincją.
Podobna rywalizacja jest także dobrze widoczna w Turcji, gdzie kluby z tzw. „Wielkiej Trójki” ze Stambułu mają bardzo wielu wrogów na prowincji, bowiem z licznymi zdobytymi tytułami symbolizują przewagę Stambułu nad słabiej rozwiniętą resztą kraju. Ich pokonanie uznawane jest przez mieszkańców mniejszych miast za święto. W samym Stambule istnieją już inne linie podziału. Galatasaray i Beşiktaş leżą po europejskiej stronie cieśniny Bosfor, co ich kibice podkreślają w rywalizacji. Z kolei fani azjatyckiego Fenerbahçe za podstawę autoidentyfikacji przyjmują dzielnicę, w której znajduje się stadion. Kadiköy to najbogatsze miejsce w Turcji, więc stworzenie stratyfikacji opartej na standardzie życia jest dla fanów „Kanarków” korzystne (najsłabiej z „Wielkiej Trójki” wypada w tym przypadku Beşiktaş, klub o robotniczych korzeniach). Kibice Fenerbahçe zasłynęli z prowokacyjnych zachowań, jak choćby wpłacanie pieniędzy na konta ratującego się przed bankructwem Galatasaray z dopiskiem informującym o jałmużnie.
Jeszcze lepszym przykładem podziału kibiców na warstwy społeczne ze względu na położenie stadionu jest Londyn. W liczącym prawie 9 milionów mieszkańców mieście istnieje kilkanaście klubów z bogatą przeszłością. Choć dziś, w świecie mediów masowych, kibice często wybierają ulubione drużyny ze względu na ich pozycję i sukcesy (w związku z czym w Londynie rządzą kibice Chelsea i Arsenalu), historycznie ukształtował się stworzony na przełomie XIX i XX wieku podział. Największymi robotniczymi klubami w mieście są powołany przy hucie stali West Ham United FC i założony w porcie Millwall FC. W opozycji do nich stoi Fulham FC – klub stworzony w jednej z najbogatszych dzielnic Londynu, tradycyjnie kojarzony z elitami. Podobną pozycję ma Crystal Palace FC, ze środowiskami akademickimi kojarzony jest Leyton Orient FC. Tottenham Hotspur FC słynie z dużego wsparcia społeczności żydowskiej, a Arsenal FC z największego w Anglii odsetka kibiców wywodzących się z byłych kolonii brytyjskich.
Przywiązanie kibiców do klubu często idzie w parze z przywiązaniem klubu do swojego zaplecza społecznego. Dlatego w podzielonym Stambule Fenerbahçe zrezygnowało z relokacji stadionu i modernizowało istniejący, mimo niekorzystnych uwarunkowań przestrzennych. Wyprowadzka z Kadiköy, mimo przewidywanych gigantycznych zysków ze sprzedaży terenu, wiązałaby się dla klubu z utratą części tożsamości. Podobnie lokalni rywale pragną pozostać po swojej, zachodniej stronie Bosforu, a londyński Arsenal zbudował nowy stadion zaledwie kilka przecznic od starego. Każdy z tych klubów pragnie utrzymać niezwykle ważne dla swojego zaplecza, a tym samym stabilności finansowej, terytorium.
2.2. Między teatrem a stadionem – uwarunkowania konstrukcyjne
Również sama konstrukcja stadionu tworzy warunki komunikacyjne, a kontekstem i źródłami komunikatów mogą być architektura oraz zagospodarowanie przestrzeni. Charakterystyka stadionu piłkarskiego daje odpowiedź na pytanie, jakie Braddock dodał do pięciu zadanych już przez Lasswella: W jakiej sytuacji proces komunikowania przebiega?
Dla określenia konstrukcji stadionu warto odnieść ją do układu antycznego greckiego teatru , co pozwoli jednocześnie wyjaśnić do końca przedstawione wcześniej różnice w postawach widowni sportowej i teatralnej. Okazuje się, że niemal każdemu z najważniejszych elementów konstrukcji teatru można przyporządkować odpowiadającą mu część stadionu sportowego, zarówno tego powstałego jeszcze w czasach starożytnych, jak i w dzisiejszym rozumieniu. Trzeba przy tym zwrócić uwagę, że o ile konstrukcyjne odpowiedniki odnaleźć nie trudno, o tyle funkcja w komunikacji bywa znacząco różna od tej antycznej.
Theatron- widownia. W teatrze greckim umieszczona koncentrycznie wokół miejsca dla chóru (orchestra), na wprost sceny. W przypadku stadionu miejsce orchestry znacząco traci na znaczeniu (choć nie zanika całkowicie) i trybuny ułożone są bezpośrednio wokół miejsca rozgrywek (odpowiednik paraskenionu). Budowa theatronu ma na celu zapewnienie widzom odpowiedniej widoczności i akustyki. Jednocześnie zakłada jednak ciszę zgromadzonej widowni. Założenie to jest naturalne- Ligia Żmuda pisze: „w sztuce komunikacja ta ma przebieg jednokierunkowy, widz lub słuchacz pozostają w pewnym sensie bierni informacyjnie. Ich możliwość wyrażania swoich emocji jest często wręcz nieadekwatna do jakości przeżyć. W sporcie rzecz ma się inaczej. Tu kibic awansował do roli współtwórcy widowiska” . Widz reaguje na widowisko sportowe, następuje więc sprzężenie zwrotne. Reaguje przy tym w sposób niemożliwy do zaakceptowania w teatrze, gdzie wszelkie komunikaty werbalne z widowni mogą zakłócić widowisko. Widownia, nieporównanie liczniejsza od uczestników widowiska, na stadionie staje się nadawcą. Jednocześnie układ trybun, jak kiedyś theatronu, sprawia, że nie tylko wszyscy widzowie mogą oglądać sportowców, ale i sportowcy mogą zobaczyć niemal każdego z widzów. W przypadku koordynacji przekazu widzów, pozwala to zdominować sytuację komunikacyjną. W starożytnym Koloseum widzowie mogli wywierać presję na Cezarze podczas decyzji o życiu lub śmierci gladiatorów, w przypadku dzisiejszego stadionu piłkarskiego mogą dekoncentrować zawodników lub zachęcać ich do wydajniejszej walki.
Rys. 1. Plan starożytnego teatru greckiego z uwzględnieniem głównych elementów konstrukcji. Żródło: Clipart.com
Proskenion- boisko. Położone jest centralnie, z zasady otoczone trybunami koncentrycznie. W teatrze aktorzy ustawieni są na wprost widowni- zwróceni do niej twarzami w trakcie występu. Tymczasem w przypadku sportu zawodnicy zwyczajowo witają się z widzami przed meczem (każda z trybun po kolei), po jego rozpoczęciu skupiają się na rywalizacji. Oznacza to, że w interakcji komunikacyjnej z widzami są na jeszcze słabszej pozycji. Po pierwsze zdominowani liczebnie nie mogą komunikować się z publicznością werbalnie na równych prawach, a co najwyżej używać gestów. Po drugie, podczas gdy widzowie przez cały czas obserwują zawodników i mogą być nadawcami komunikatów, sportowcy muszą być skupieni na walce z rywalem. Trzeba jednak przy tym pamiętać, że w przypadku meczu zawodnik nie musi nadawać w sytuacji komunikacyjnej, a jedynie może.
Orchestra- miejsce dla chóru. Chór w przypadku spotkania piłkarskiego nie ma racji bytu, co jednak nie oznacza, że orchestra przestała istnieć. W sensie konstrukcyjnym istnieje wciąż jako przestrzeń między polem gry a trybunami, w której może się znaleźć grupa cheerleaders lub orkiestra- namiastki chóru. Trzeba przy tym zaznaczyć, że każda z takich grup może co prawda wprowadzić do akcji, prowadzić komentarz do wydarzeń na boisku (narracji już nie- mecz nie ma napisanego wcześniej scenariusza, a jedynie proste ramy) i podobnie jak w przypadku chóru swoje komunikaty adresuje do widowni, to jednak funkcja komunikacji jest inna. Działanie orkiestr lub cheerleaders ma pobudzić widzów, wywołać ich reakcję w postaci skoordynowanego śpiewu lub form zsynchronizowanej gestykulacji. Jednocześnie trzeba zaznaczyć, że zdecydowana większość zawodowych rozgrywek odbywa się bez udziału tego typu grup w trakcie rywalizacji sportowej. Największe federacje pozwalają jedynie na występy w przerwie rozgrywek, a więc obecność tych zespołów traci wówczas jakiekolwiek cechy wspólne z antycznym chórem. Jednym z nielicznych wyjątków są mecze futbolu amerykańskiego na poziomie akademickim.
Skene- szatnie. W teatrze greckim tam znajdowały się rekwizyty, tam przebierali się aktorzy. W przypadku stadionu sportowego rolę skene przejął szereg pomieszczeń określonych precyzyjnie w wymogach stawianych przez poszczególne federacje sportowe. Należy tu wymienić szatnie dla sportowców i sędziów, pokoje delegatów i sanitariuszy, a także ławki rezerwowych z wydzielonymi polami, w których mogą poruszać się trenerzy, oraz przestrzeń do rozgrzewki poza boiskiem. W antycznej skene odbywały się sceny uzupełniające treść sztuki, podobnie jak i na ławce rezerwowych, gdzie poczynania strategiczne trenera i zmiany zawodników można w ograniczonym stopniu obserwować. Jednocześnie antyczny parodos swą funkcję oddał wyjściom prowadzącym uczestników na boisko.
Konstrukcję stadionów piłkarskich i zarządzanie nimi w trakcie trwania imprez sportowych reguluje obecnie wiele przepisów odpowiednich federacji. Z punktu widzenia aktów komunikacji najważniejszą sferą poddaną regulacji jest układ trybun oraz przestrzeni między nimi a boiskiem.
Zgodnie z przepisami stawiającej najwyższe wymogi UEFA, każdy stadion piłkarski biorący udział w międzynarodowych rozgrywkach musi być pozbawiony miejsc stojących (tylko indywidualne numerowane siedziska), z odpowiednio wydzielonymi sektorami dla różnych rodzajów widzów . Obligatoryjnie na stadionie musi znaleźć się sektor dla najważniejszych gości, tzw. loża honorowa, miejsce dla przedstawicieli mediów i osób niepełnosprawnych. Globalna organizacja FIFA do stawianych przez UEFA wymogów dodaje jeszcze jeden: rozdzielenie kibiców rywalizujących zespołów poprzez lokalizację przeznaczonych dla nich sektorów możliwie daleko od siebie . Mapy nowoczesnego europejskiego stadionu dopełniają sektory rodzinne (umownie ujmuję pod tą nazwą sektory ze zniżkami, nie tylko dla rodzin, ale też pracowników firm sponsorujących, osób związanych z klubem, itd.) i dla klientów biznesowych, które nie zostały jeszcze ujęte w żadnych oficjalnych dokumentach, jednak ich wprowadzanie na stadiony jest normą. Układ wszystkich wymienionych powyżej sektorów zwyczajowo przygotowywany jest z uwzględnieniem społecznej stratyfikacji, wziąwszy pod uwagę kryterium atrakcyjności poszczególnych miejsc na widowni, którą obrazuje w uproszczonej formie poniższy schemat:
Rys. 2. Atrakcyjność miejsc na widowni stadionu piłkarskiego pod względem widoczności boiska. Źródło: własne.
Najatrakcyjniej położone są trybuny wzdłuż boiska, które zgodnie z wymogami znajdują się znacząco bliżej pola gry, najgorsza widoczność panuje zwyczajowo w narożnikach. Najatrakcyjniejsze miejsca w centralnej części trybun wzdłuż boiska zarezerwowane są dla loży honorowej (zwykle dostępna za zaproszeniem), później kolejno strefa klientów biznesowych (najdroższe bilety, miejsca zwykle połączone z rozbudowanym cateringiem, coraz częściej o różnych poziomach luksusu), sektory z biletami w cenie podstawowej, sektory rodzinne i na końcu tzw. młyny, czyli sektory kibiców dopingujących- zajmują prawie zawsze miejsca za bramkami, często w narożnikach, mają najniższy standard i najtańsze bilety. Na równi z nimi są jeszcze sektory kibiców przyjezdnych, które zgodnie z wymogami muszą stanowić przynajmniej 5% pojemności stadionu i mieć standard nie niższy, niż najtańsze miejsca dla kibiców miejscowych, a więc młyny właśnie.
Wraz z podziałem na atrakcyjność poszczególnych sektorów i idącą za nim stratyfikacją społeczną kibiców, rysuje się podział pod względem aktywności komunikacyjnej. Podczas rozgrywek sportowych zdecydowanie najaktywniejszymi komunikacyjnie są właśnie kibice oglądający mecz z najtańszych miejsc na stadionie, a więc za bramkami i w narożnikach. Wraz z każdym kolejnym poziomem aktywność spada. Na budowanych obecnie stadionach sektory klientów biznesowych i loże honorowe coraz częściej sytuowane są w przeszklonych lożach, niemal kompletnie wyłączając zasiadających w nich widzów z komunikowania podczas widowiska.
Za zmianami w konstrukcji stadionu idą zmiany w cenach, które również mają poważny wpływ na demografię publiczności. Jak zauważa Adam Brown, komercjalizacja prowadzi do śmierci widowiska na trybunach. W swojej książce zaapelował on do głównego sponsora ligi, banku Barclays, by przemyślał strategię funkcjonowania Permier League. W przeciwnym razie według Browna wkrótce futbol straci swój powszechny charakter i zamknie się w kręgach elit. Sytuację obrazuje zawarty w jego pracy przykład jednej z trybun stadionu Old Trafford w Manchesterze. Z 15 tysięcy tanich miejsc stojących po przebudowie pozostało 4 tysiące, dostępne głównie dla klientów biznesowych.
Znaczenie dla zachowania kibiców ma również przestrzeń między boiskiem a trybunami. Nowe przepisy UEFA zakazują wznoszenia ogrodzeń między poszczególnymi sektorami a polem gry , tymczasem zalecenia FIFA pozwalają na zabezpieczanie stadionów przed wtargnięciem kibiców poprzez zastosowanie ogrodzeń o wysokości do 2,2 metra, fos uniemożliwiających wdarcie się na boisko lub obu tych rozwiązań jednocześnie . Choć na większości stadionów wyposażonych w takie rozwiązanie fosy nie są wypełniane wodą, na stadionie narodowym Urugwaju najtańsze trybuny, poza ogrodzeniem (dwukrotnie wyższym, niż przewidują normy), od boiska dzieli właśnie wypełniona wodą fosa. Jednak jak twierdzi Stuart Hall, taka kumulacja środków bezpieczeństwa może przynosić skutek odwrotny od pożądanego i prowadzić do utrwalania czy wręcz eskalacji agresywnych zachowań kibiców. Hall uważa również, że kibice, którzy wcześniej nie byli skłonni do agresji, w obliczu zaostrzonych środków bezpieczeństwa mogą zacząć przejawiać zachowania agresywne , jako reakcję obronną warunkowaną instynktem samozachowawczym. Od tezy postawionej przez Halla minęło już przeszło 30 lat, ale nie straciła zwolenników. Jednym z nich jest bodaj największy specjalista w budowie i zarządzaniu nowoczesnymi stadionami, Ben Veenbrink. „W toaletach holenderskich stadionów zaczęła pojawiać się porcelana. Wszyscy się obawiali, że szybko będzie zniszczona, ale nic się nie stało. Kiedy ludzie są traktowani dobrze, zachowują się dobrze” .
Regulacja przestrzeni między trybunami a boiskiem ma znaczenie również z punktu widzenia rywalizacji o uwagę telewidzów. Wraz z wprowadzeniem transmisji telewizyjnych wzrosło znaczenie wszystkich przestrzeni na stadionie znajdujących się w zasięgu kamer. Poza boiskiem, które nie może być nośnikiem komunikatów, najczęściej jest to właśnie przestrzeń między trybunami a murawą (zwłaszcza trybuna przeciwległa do głównej, która jest w zasięgu kamery głównej ). Walczą o nią reklamodawcy i kibice. Zapewnienie miejsca dla tych pierwszych leży w dobrze pojętym interesie klubów i organizatorów spotkań piłkarskich, wszak reklamowe przekazy perswazyjne dostarczają niezbędnych dochodów. Jednocześnie stosowanie zabezpieczeń w postaci wysokich ogrodzeń zamyka przed reklamodawcami część przestrzeni, bowiem sytuacja płotów nie jest do końca uregulowana. O ile więc marketingowi można poświęcić wymagane przez UEFA 6-7,5 metra przestrzeni między boiskiem a trybunami, o tyle powierzchnia ogrodzenia pozostaje domeną kibiców, którzy przygotowują transparenty oraz tzw. fany i zdobywają dzięki temu niezwykle cenne miejsce ekspozycji swoich opinii i poglądów przed masową publicznością.
2.3. Oddziaływanie wizualne stadionu, czyli jak przywiązać odbiorców do architektury
Poza kompetencją federacji, w gestii klubów i operatorów stadionów jest znaczenie ich architektury i organizacja przestrzeni dostępnej na obiektach. Można wśród tworzonych na świecie aren sportowych odnaleźć kilka niezwykle jaskrawych powiązań architektury z miejscem jej powstania. Jednym z nich jest otwarty w 2001 r. Atatürk Olympiat Stadi- narodowy stadion Turcji. Utytułowani francuscy architekci Aymeric i Macary stworzyli zadaszenie trybuny zachodniej, któremu nadali kształt półksiężyca- symbolu narodowego Turcji, silnie związanego z islamem. Dodatkowym znaczeniem jest nawiązanie do mostu łączącego Europę i Azję (w przekroju poprzecznym zadaszenie przypomina most linowy). Kształt dominującej zachodniej trybuny naśladuje w luźny sposób również przeciwległa część stadionu. Ten sam motyw wykorzystano w architekturze centralnego kompleksu sportowego dla sułtanatu Terengganu w Malezji. Główna trybuna stadionu tworzy półksiężyc, natomiast na zadaszeniu przeciwległej zainstalowano olbrzymią pięcioramienną gwiazdę z translucentnego szkła. Oba powstałe znaki są jednymi z najważniejszych symboli religijnych dla muzułmanów i jednocześnie widnieją na fladze Terengganu- kolebki malezyjskiego islamu.
Na inny pomysł wpadł znany chorwacki architekt Hrvoje Njirić, którego pomysł zwyciężył w zakończonym wiosną 2008 konkursie na projekt stadionu dla Dinama Zagrzeb. Propozycja wywołała burzę w mediach i wśród kibiców, zresztą zgodnie z oczekiwaniem autora, bowiem zaproponował stworzenie w stolicy Chorwacji supernowoczesnego obiektu w abstrakcyjnej formie „granatowego wulkanu”. Architekt, wielki kibic Dinama, stwierdził w jednym z wywiadów, że chciał zaprojektować stadion, który zagotuje krew w żyłach przeciwnikom stołecznej drużyny (przez lata za najlepszy stadion na Bałkanach uchodził obiekt odwiecznego rywala- Hajduka Split), a dla Zagrzebia i tamtejszych kibiców stanie się nowym źródłem samookreślenia, jako najwyrazistsza forma architektoniczna nie tylko w mieście, ale w tej części Europy . Podobną „rywalizację na infrastrukturę” można w znacznie dyskretniejszej formie zaobserwować w przytaczanym już Stambule. Gdy Fenerbahçe zakończyło przebudowę swego stadionu, kończąc z pojemnością 50 509 miejsc, Galatasaray rozpoczęło prace nad własnym projektem. Jego pojemność (52 647) i nowoczesne rozwiązanie rozsuwanego zadaszenia nad murawą wydają się być motorem dla działań lokalnego rywala. Oto Fenerbahçe postanowiło przebudować dopiero co zakończony stadion tak, by również mieć rozsuwany dach, a trybuny zostaną powiększone do 53 327 miejsc. Choć nikt nie powiedział tego wprost, trudno uwierzyć by nierozsądna rozbudowa miała inne przyczyny, niż chęć zdominowania lokalnego rywala.
Tendencję do zmian w pojmowaniu architektury sportowej zauważył kilka lat temu ekspert UEFA Ben Veenbrink. Jak twierdzi, w 1996 r. nową erę dla architektury sportowej rozpoczęło oddanie do użytku Amsterdam ArenA- pierwszego w pełni wielofunkcyjnego stadionu, funkcjonującego jako niezależna spółka. Przez 10 lat przeprowadzono na nim prawie 500 imprez, a mecze piłkarskie miejscowego Ajaksu i reprezentacji Holandii nie stanowiły nawet połowy tej puli. Kolejny przełom nastąpił w 2005 r. (wraz z otwarciem Allianz Arena) i to właśnie w ten nowy nurt wpisuje się szokujący pomysł chorwackiego architekta na wzniesienie „wulkanu”. Stadiony piłkarskie muszą nie tylko łączyć wiele funkcji, jak Amsterdam ArenA, ale również zawierać unikalną cechę architektoniczną, by zyskać rozpoznawalność i automatycznie pozycjonować się w świadomości odbiorcy masowego. By powiązać nowobudowane obiekty z miejscem ich powstania, autorzy projektów odnoszą się do lokalnego rzemiosła („stadion-tykwa” w Johannesburgu, fasada imitująca wiklinę w Warszawie), surowców naturalnych („stadion-bursztyn” w Gdańsku, propozycja „stadionu-atomu węgla” dla Chorzowa) czy flory i fauny („stadion-wąż” w Perth). W tworzeniu identyfikacji dla obiektu sportowego najważniejsze stały się proste odniesienia, nie zawsze zresztą konsekwentne. Oto we Wrocławiu powstaje stadion wzorowany na chińskim lampionie, w Pekinie na ptasim gnieździe, w Lyonie na diamencie. A wszystkie wymienione koncepcje nastawione są na emanację formy – całe bryły będą podświetlane, na niektórych z nich można będzie prowadzić na co dzień iluminacje niespotykanych dotąd rozmiarów. Forma ma więc być przede wszystkim prosta i efektowna, ma być czynnikiem wzbudzającym uczucia estetyczne i przyciągającym widzów jako taka, sport (lub inne imprezy) to tylko kolejna atrakcja, infrastruktura pozostaje na dalekim końcu (np. przy Allianz Arena powstał największy w Europie parking dla wygody monachijczyków, jednak mało kto chce z niego korzystać, mimo że stadion prawie zawsze się zapełnia).
Nie bez znaczenia pozostaje także kwestia nazwy obiektu i jego związków z lokalną społecznością. W kochającej piłkę nożną Wielkiej Brytanii zwyczajem jest nadawanie stadionom i ich częściom imion wielkich sportowców, nazw miejsc lub instytucji historycznie związanych z klubem, czyli osadzanie architektury w kontekście historycznym. Za przykład niech posłuży St. James’ Park, na którym mecze rozgrywa Newcastle FC. Stadion nosi imię patrona parku, w którym go wzniesiono. Południowa trybuna odziedziczyła nazwę po miejscowych browarach, które przez wiele lat sponsorowały klub (Newcastle Brown Ale Stand). Trybuna jest jednak powszechnie określana jako Gallowgate End od szubienic, które w przeszłości były zlokalizowane w pobliżu. Tymczasem otwarty niedawno na trybunie bar ochrzczono imieniem Alana Shearera, legendy piłkarskiej Newcastle. Zbiorową pamięć mają też tworzyć i pielęgnować monumenty związane z ważnymi wydarzeniami historycznymi. Bodaj najsilniej oddziałują i najmocniej wiążą każdą społeczność te związane z tragediami. W Liverpoolu przy jednej z trybun Anfield Road płonie Wieczny Ogień dla upamiętnienia 96 ofiar tragedii na stadionie Hillsbrough. Od prawie 20 lat w kwietniu tysiące kibiców składają pod tablicą z nazwiskami kwiaty i barwy klubowe. Hołd w podobny sposób jest też oddawany kibicom Hajduka Split poległym w walce z Serbami, o której informuje tablica pamiątkowa na Stadionie Poljud.
Obecnie tradycja ściera się z postępującą komercjalizacją sportu- o przestrzeń zaczęli rywalizować sponsorzy, a nazwy są częścią strategii brandingowych. Oburzenie wśród londyńskich kibiców wzbudziła sprzedaż nazwy stadionu Arsenalu arabskim liniom lotniczym Emirates, które za piętnastoletnią wyłączność marketingową na terenie obiektu zapłaciły 100 milionów funtów. Suma pomogła sfinansować budowę Emirates Stadium, ale klub okupił to niezadowoleniem wielu kibiców i pogardliwym określeniem „Arsenal Terminal” cytowanym w ogólnokrajowych mediach .
Przeciwnym do komercjalizacji trendem jest klubowy „branding” w wykonaniu kibiców. W wielu przypadkach władze klubów lub stadionów oddają powszechnie dostępną przestrzeń na obiektach, zwłaszcza w miejscach gromadzenia się fanatycznej publiczności, we władanie kibiców. Takie zachowanie ma swoje przyczyny w psychologii, która wprowadza pojęcie terytorializmu. Człowiek jest przywiązany do zajmowanego terytorium, a takim terytorium jest stadion, który regularnie jest najeżdżany przez nieprzyjaciela (drużyna przeciwna i jej kibice) i którego trzeba bronić . Dlatego często już wokół stadionu pojawiają się liczne oznaczenia, informujące o wejściu na cudzy teren. Może je nadawać sam klub, jak to się stało w przypadku Arsenal FC. Drogi prowadzące do stadionu zostały zablokowane betonowymi blokami tworzącymi kilkumetrowe napisy ARSENAL. Fizycznie są blokadą dla samochodów wjeżdżających na teren przeznaczony dla pieszych, symbolicznie to granica, za którą zaczyna się terytorium Arsenalu. W podobny sposób granice mogą wyznaczać sami kibice. Fasady stadionu argentyńskiego Boca Juniors i wielu okolicznych budynków pokrywają malownicze murale, przedstawiające sceny z życia miasta i klubu, zależnie od sektora- od pełnej nadziei podróży włoskich imigrantów, przez ilustracje sukcesów sportowych, po obrazy fanatycznych tłumów. W 2008 roku na terenach Wisły Kraków pojawiły się graffiti podkreślające wierność kibiców i ich potęgę, a jednocześnie wyznaczające ich prymat. Choć w czasie meczu są niewidoczne, pracownicy klubu (zwłaszcza trenujący piłkarze) nie mogą ich nie zauważyć- malowidła z hasłami „Bogowie Trybun” i „Na naszym niebie jedna Gwiazda świeci” znajdują się w bezpośrednim otoczeniu boisk treningowych.
Fot. 1. Jedno z malowideł ściennych na fasadzie La Bombonera w Buenos Aires przedstawia muzykującą drużynę piłkarską. Na pierwszym planie z mikrofonem Diego Maradona. Fot. Diana Castillo.
2.4. Kto nadawcą, kto odbiorcą?
Wpływ konstrukcji i uwarunkowań architektonicznych na otoczenie komunikacyjne stadionu piłkarskiego został omówiony powyżej, czas więc na aktorów komunikacji. W różnym stopniu, w różnych celach, różnymi kanałami, a nawet kodami i z różnym skutkiem komunikują podczas meczu uczestnicy widowiska. Trzeba zwrócić w tym miejscu uwagę na pierwszorzędną rolę komunikowania wizualnego. Przepisy nakazują, by nowobudowane stadiony zapewniały każdej osobie obecnej na meczu niczym niezakłócony ogląd całego wnętrza . Dotyczy to zarówno kamer telewizyjnych przekazujących obraz ze stadionu masowej publiczności, centrum dowodzenia oraz miejsc dla widzów, niezależnie od standardu.
Kolejnym czynnikiem wpływającym na charakter komunikacji w przestrzeni stadionu piłkarskiego jest czas. Spotkania piłkarskie na przestrzeni XIX i XX wieku zostały uregulowane i zamknięte w ściśle określonych ramach czasowych. Za podstawową sytuację komunikacyjną przyjmuję więc mecz w ramach profesjonalnych rozgrywek piłkarskich, spełniający kryteria imprezy masowej w myśl obowiązujących przepisów prawa . W poniższym zestawieniu przedstawiam zachowania komunikacyjne charakteryzujące mecze piłkarskie. Kolejność, w jakiej wymieniam najważniejszych uczestników sytuacji komunikacyjnej wynika z ich niezbędności dla zaistnienia samej sytuacji. Mogą się odbyć mecze bez władz klubowych, kibiców, szeroko pojętej obsługi stadionu czy trenerów, ale nie można sobie wyobrazić meczu bez zawodników i sędziów. Za to pod względem możliwości i aktywności komunikacyjnej proporcje są zgoła odmienne, co postaram się wykazać poniżej, zaznaczając przy tym, że z pewnością przedstawione zachowania nie wyczerpują szerokiego wachlarza interakcji.
2.4.1. Piłkarze
Jak już zostało zaznaczone, głównym zadaniem zawodników jest skuteczna gra, stąd ich komunikowanie wewnątrz drużyny (werbalne lub niewerbalne, ale zawsze proste z powodu dużego dynamizmu sportu) jest kluczowe dla prawidłowego funkcjonowania grupy. Za to z innymi przedstawionymi tu grupami interakcje są ograniczone, a zawodnicy prawie zawsze znajdują się na pozycji podrzędnej. Możliwość komunikacji werbalnej z sędzią podczas rozstrzygania sporów ma tylko jeden zawodnik- kapitan drużyny, ale i on musi liczyć się z nadrzędną pozycją sędziego i arbitralnością jego komunikatów. Werbalnie piłkarze zwykle również muszą uznać wyższość kibiców, wynikającą z ich liczebności. Zdarzają się wszakże wyjątki, którymi są niektóre interakcje z kibicami po meczu. W Polsce przyjęło się, że po zakończeniu spotkań często dochodzi do komunikacji między drużyną a kibicami. Po przegranym meczu zawodnicy podchodzą pod trybuny i dziękują za doping, po zwycięskim wspólnie fetują zdobyte bramki, a w przypadku meczów wyjazdowych niezależnie od rezultatu zwyczajem jest podziękowanie za obecność na odległym stadionie. Te zwyczaje komunikacyjne urosły wręcz do rozmiarów etykiety- zawodnicy unikający podchodzenia pod sektory nie mogą liczyć na szacunek. Kiedy po fatalnym spotkaniu z FK Moskwa piłkarze Legii Warszawa zeszli do szatni nie dziękując kibicom za przejechanie setek kilometrów, ci odwrócili się plecami do drużyny trzy dni później, kiedy zawodnicy chcieli świętować efektowne zwycięstwo nad Górnikiem Zabrze .
Zdarza się jednak, że piłkarze występują jako postaci pierwszoplanowe, a ich komunikaty otrzymują pierwszeństwo nad innymi. Do takich sytuacji należy zaliczyć manifestacje zawodników przed meczem, bo choć zapewne rzadko są inicjowane przez samych graczy, to jednak reprezentują oni klub i należy przyjąć, że identyfikują się z przekazem, a nie są tylko nośnikiem dla niego. Mogą to być akcje o zasięgu ogólnokrajowym, jak „Gramy dla kibiców – NIE Bandytów” (hasło w postaci transparentów trzymanych przez zawodników) organizowana w 2006 r. po zabójstwie kibica, czy identyczna w formie inicjatywa turecka potępiająca terroryzm z jesieni 2007. Mogą to być również lokalne wydarzenia, jak założenie czarnych koszulek przez zawodników Ruchu Chorzów i GKS-u Katowice przed rozgrywanymi w rocznicę pacyfikacji kopalni Wujek derby Śląska .
Inną sytuacją, w której piłkarz, choć już indywidualnie, staje się nadawcą pierwszoplanowym, jest moment euforii po strzeleniu gola. Wówczas wszystkie oczy i kamery zwrócone są w stronę strzelca i choć o skutecznym komunikacie werbalnym nie ma mowy, zawodnicy mają swoje sposoby na przekazanie zamierzonej treści- stosują emblematy . Kiedy gol jest dedykowany nowonarodzonemu dziecku zawodnika, koledzy z drużyny gestykulując udają kołysanie niemowlęcia w ramionach. Kiedy bramka dedykowana jest żonie- zawodnik całuje obrączkę. Pełen wachlarz tych symbolicznych zachowań, włącznie z niezwykle kontrowersyjną scenką rozstrzeliwania drużyny przeciwnej zakazaną przez międzynarodowe federacje, byłby dobrym tematem na osobne opracowanie. Dla dopełnienia należy jeszcze wspomnieć, że poza wymownymi gestami, piłkarzom zdarzało się umieszczać napisy lub obrazy na koszulkach, które wolno im nosić pod strojem klubowym. Jednak nadmierne wykorzystywanie ubioru jako kanału przekazu doprowadziło do zakazu eksponowania jakichkolwiek treści. Taki zakaz z pewnością cieszy sponsorów, którzy na skutek podniesienia koszulki klubowej tracili niezwykle cenną chwilę ekspozycji swej marki w transmisji telewizyjnej.
O gestykulacji warto również napisać w innych sytuacjach na boisku. Przykładem wyjątkowo jaskrawym jest aktywność polskiego bramkarza Celtic FC, Artura Boruca. W Szkocji zasłynął z prowokowania protestanckiej części publiczności i wśród katolickiej społeczności uzyskał przydomek „Holy Goalie”, czyli „święty bramkarz”. Żegnając się przed najważniejszym meczem w Szkocji rozwścieczył widownię na Ibrox Park. Echa tej sytuacji dotarły zresztą do Polski, angażując nawet premiera Jarosława Kaczyńskiego, który wziął Boruca w obronę . Ten w innym meczu nie podając ręki trzem zawodnikom Rangers wywołał owację na stojąco od katolickich kibiców Celtic FC. Kiedy po zakończeniu spotkania (znów z Rangers) zdjął bramkarską bluzę i ukazał wizerunek papieża z hasłem „God bless the Pope” poruszył już nie tylko obecnych na meczu. Kibice drużyny Rangers znów wpadli w furię, „Daily Record” okrzyknął go tanim skandalistą , a protestanccy parlamentarzyści wystosowali oficjalne pismo potępiające jego zachowanie.
Boruc osiągnął w ten sposób trudną do wyobrażenia popularność wśród kibiców Celtic FC. Piłkarze często próbują swój związek z fanami ugruntować również oddając im swoje koszulki meczowe w podzięce za wsparcie lub przyjmując przedmioty rzucane w ich kierunku z trybun. Uczynił tak zawodnik Łódzkiego Klubu Sportowego, Arkadiusz Mysona. Po zwycięstwie w spotkaniu przeciwko Widzewowi rzucił swój trykot kibicom, a założył otrzymaną w zamian z trybun koszulkę. Jednak wysłany przez niego sygnał wywołał skandal, ponieważ okazało się, że na froncie widniało hasło „Śmierć żydowskiej kurwie” , za co czekała go dyskwalifikacja. Piłkarz stwierdził, że nie znał treści zakładając koszulkę, a chciał jedynie odwdzięczyć się fanom przyjmując prezent. Zapewne sympatię u niektórych kibiców z Łodzi udało mu się wzbudzić, ale reakcja na ten przekaz była diametralnie inna od oczekiwanej.
Jako ciekawostka niech posłuży przykład zawodników, którzy swój związek z klubem i jego kibicami okazują poprzez uczęszczanie na mecze i wcielanie się w rolę kibica. Jakub Błaszczykowski jako piłkarz Borussii Dortmund pojawia się na meczach Wisły Kraków, Artur Boruc (Celtic FC) i Tomasz Jarzębowski (GKS Bełchatów) zawsze są owacyjnie witani przez kibiców Legii. Co ważne, wszyscy trzej rezygnują z miejsc tradycyjnie zarezerwowanych dla pilkarzy- na loży honorowej klubu, stając wśród dopingujących kibiców z młyna. Boruc i Jarzębowski mają już nawet za sobą występy w roli prowadzących doping.
2.4.2. Sędziowie
Zachowania komunikacyjne sędziów są najbardziej skodyfikowane wśród uczestników meczów piłkarskich. Werbalnie komunikują się z piłkarzami, udzielając reprymendy lub wyjaśniając sporną sytuację. System prostych komend skierowanych do całego stadionu przekazywany jest za pomocą gwizdka, natomiast między sobą sędziowie komunikują się głównie za pomocą gestów i flag, jakimi liniowi sygnalizują rodzaj zdarzenia na boisku. Niektóre ligi zezwalają jednak na stosowanie systemu łączności elektronicznej między arbitrami. Sędzia do komunikacji z piłkarzami podchodzi najczęściej z pozycji nadawcy, unika jakichkolwiek interakcji z publicznością. Po pierwsze, utrudniałoby to obserwację gry. Po drugie, taka sytuacja byłaby niezwykle ryzykowna i jakikolwiek kontakt sędziego z publicznością, biorąc pod uwagę nierówność wynikającą z liczebności i charakteru uczestnictwa, mógłby prowadzić do konfrontacji. W przedstawionym wcześniej modelu postrzegania terytorium przez kibiców piłkarskich sędzia zalicza się do obcych, a w dodatku jego decyzje zawsze wywołują sprzeciw widowni. Dlatego występowanie w roli nadawcy mogłoby jedynie zwiększyć asymetrię relacji.
Nietypową formą komunikacji może być bojkot rozgrywek przez sędziów. Do takiej sytuacji doszło w 1995 r. w Albanii, gdzie w całym kraju protestowano przeciw fali przemocy na stadionach .
2.4.3. Trener
Na ogół należy postać trenera traktować jako integralną z drużyną, nad którą ma pozycję nadrzędną. Zdarza się jednak, że trener komunikuje lub wpływa na komunikowanie niebezpośrednio, używając za kanał jedynego dostrzegalnego dla wszystkich odbiorców sposobu- zarządzania zawodnikami. Może więc zmienić przed czasem kluczowego zawodnika, który właśnie pomógł wywalczyć zwycięstwo, tylko po to, aby publiczność miała okazję podziękować mu oklaskami na stojąco. Może też swoje stanowisko w konkretnej sprawie zamanifestować polityką kadrową. Kiedy w 2006 roku miało się odbyć „Derby Francji” , drużyna z Marsylii przyjechała do Paryża w rezerwowym składzie, by dać wyraz niezadowoleniu klubu Olympique z bardzo niskiego poziomu bezpieczeństwa, który prowadził do zamieszek w poprzednich latach. Jednocześnie posunięcie miało zniechęcić kibiców z Marsylii do przyjazdu, bowiem klub uważał, że byliby narażeni na ataki miejscowych .
2.4.4. Kibice
Na wstępie trzeba uznać, że rola kibiców jako nadawców indywidualnych jest ograniczona, bowiem przeważnie swe komunikaty (oznaki zadowolenia lub złości) w reakcji na konkretną sytuację na boisku adresuje do zawodników lub trenerów kilkaset lub nawet tysiące osób w jednej chwili. Ich komunikaty nie mogą więc dotrzeć do adresatów w pierwotnej formie, a jedynie jako parajęzykowa sygnalizacja panujących w tłumie emocji, jak jęk zawodu, wybuch wściekłości czy radości. Zachowania stadionowe mają jednak tendencję do uniformizacji. Przyjęło się więc, że po chybionym strzale kibice łapią się za głowy, po strzelonym podrywają się z miejsc i wyrzucają ręce w górę, po czym wspólnie wykrzykują przyjęte na tę okoliczność hasło lub pozostając w sferze parajęzykowej celebrują sukces (np. przeciągłe okrzyki pozbawione znaczenia językowego).
Wówczas jednak nie mówimy o indywidualnym komunikowaniu, ale już o działaniu grupowym. Dzięki połączeniu sił otrzymują szansę, jakiej nie ma w indywidualnym komunikowaniu- wspólnie nadany komunikat ma nieporównanie mniejszą skłonność do ulegania zniekształceniu przez szumy i jednocześnie posiada większą siłę oddziaływania. Z tego prostego mechanizmu bierze się siła kibiców jako uczestników komunikowania. Mogą mniej lub bardziej skutecznie wywierać presję na zawodnikach, uświadamiając im swoją liczebność, sygnalizując siłę mierzalną głośnością dopingu , ilością klaszczących lub skaczących jednocześnie osób, liczbą uczestników oprawy meczowej.
Jak wynika z badań prowadzonych przez Nevilla, Balmera i Williamsa, zachowanie kibiców ma również duży wpływ na decyzje sędziów. Sędziom piłkarskim pokazywano nagrania zdarzeń meczowych i proszono o podjęcie decyzji. Jedyną różnicą był fakt, że część arbitrów oglądała sytuacje bez dźwięku, a część- z dopingiem panującym na stadionie. Jak się okazało, członkowie drugiej grupy znacząco częściej decydowali na korzyść gospodarzy, bo aż o 15,5% . Jednocześnie autorzy stawiają tezę, że wpływ opiera się na samym istnieniu dopingu jako formy nacisku, nie na konkretnych dźwiękach dochodzących z trybun. Sędziami kieruje więc m. in. obawa przed rozzłoszczeniem widowni. Przykładem dramatycznych rezultatów decyzji sędziego niech będzie mecz między Celtic FC a Glasgow Rangers z 1909 r na Hampden Park. Kiedy sędzia zagwizdał po raz ostatni, na boisku był remis. Kibice zażądali więc rozstrzygnięcia spotkania w dodatkowym czasie gry, a decyzja odmowna spowodowała zamieszki niespotykanej skali- brało w nich udział ok. 6 000 kibiców.
Komunikacja z piłkarzami, sędziami, pracownikami sztabu czy władzami klubu obecnymi na meczu komunikują raczej jednostronnie, rzadko zdarza się sprzężenie zwrotne. Osoby, których nazwiska skandowane są z wdzięcznością mogą co najwyżej gestem odwzajemnić uprzejmość, choć i od tej reguły zdarzają się wyjątki. Gestami mogą również reagować piłkarze obrażani przez widzów. Odpowiedzi na oprawy meczowe również zdarzają się niemal tylko kibicom innych drużyn, najczęściej podczas kolejnych spotkań, rzadko jeszcze w tym samym meczu.
Zupełnie inną kategorię stanowi komunikacja między grupami kibiców. Jak już zostało napisane, wymogi nakazują, by kibice przeciwnych drużyn byli lokalizowani możliwie daleko od siebie. Owocuje to najczęściej położeniem młyna i sektora przyjezdnych naprzeciw siebie, co jest niemal idealnym gruntem dla rozwoju komunikacji, bowiem mimo odległości ok. 120 metrów obie grupy kibiców mogą stale obserwować swoje poczynania i na nie reagować. Dwie grupy kibiców prawie zawsze są choćby w niewielkim stopniu zantagonizowane- przyczyny wyjaśnia sygnalizowana już wcześniej opozycja „miejscowi-obcy”. Powstaje między nimi dystans wrogości , są z zasady skłonni uznać jakiekolwiek działanie strony przeciwnej za wymierzone przeciwko sobie. Taka sytuacja nie zdarza się niemal wyłącznie w przypadku tzw. zgód lub układów, kiedy rywalami są zawodnicy na boisku, ale nie kibice na trybunach. Jednak z rywalami tego rodzaju rzadko rozgrywa się mecze. W każdej innej sytuacji drużyna przyjezdnych to przeciwnicy i między grupami dochodzi do rywalizacji w różnych dziedzinach, od dopingu, przez oprawy meczowe, po wybryki chuligańskie. Zwykle rywalizację i komunikację cechuje asymetria, ponieważ liczebność kibiców miejscowych przewyższa gości. Wyjątkami są spotkania rozgrywane na tzw. neutralnym gruncie.
Specyficzne relacje zachodzą w sytuacji tzw. gościny. Termin jest używany w dwóch znaczeniach i w obu implikuje niecodzienne zależności między kibicami miejscowymi a przyjezdnymi. W pierwszym znaczeniu gościna to przyjmowanie tzw. zgód i układów, czyli grup kibiców, których z miejscowymi łączy kolejno długoletnia zażyłość niepisany pakt o nieagresji. W drugim znaczeniu gościna może odnosić się do grup kibiców, które z powodu nałożonych kar lub remontu części stadionu nie mogą pojawić się na meczu w sektorze gości. W każdej z tych sytuacji może dojść do wpuszczenia kibiców przyjezdnych na sektory gospodarzy. Nie regulują tego żadne przepisy, a jedynie porozumienie między zainteresowanymi grupami kibiców. Między fanami rywalizujących zespołów występuje wówczas dystans wrażliwości, który opiera się na dbaniu, by druga strona nie uznała zachowania pierwszej za nieodpowiednie. Zdarza się to nawet między najbardziej zwaśnionymi grupami kibiców, czego najlepszym przykładem jest mecz Lecha Poznań z Legią Warszawa z 2004 roku, kiedy na wniosek policji klub z Wielkopolski odmówił wstępu kibicom Legii. Kibice Lecha apelowali, wysyłali pisma, wieszali transparenty- robili wszystko, by Legia jednak miała swoich kibiców na stadionie. Kiedy władze pozostały nieugięte, kibice Lecha umówili się ze znienawidzonymi sympatykami Legii i przygotowali dla warszawiaków kilkaset miejsc na swoich sektorach. Atmosfera meczu była wyjątkowa, obyło się bez konfrontacji . Dlaczego? Kibicom-gospodarzom zależy, by wpuszczeni warunkowo (niejako na zaproszenie) rywale czuli się dobrze i nie stali się obiektem ataków, bowiem to poddałoby w wątpliwość dobre intencje gospodarzy. Gościom natomiast zależy, by odpłacić właściwie za oddaną przysługę, ponieważ prowokacyjne zachowanie owocowałoby utratą szacunku wśród wszystkich grup, czego skutkiem byłoby odmówienie podobnej pomocy w przyszłości.
W sytuacji goszczenia tzw. zgody na stadionie może się wytworzyć dystans równości. Grupy zaprzyjaźnionych kibiców mogą się swobodnie mieszać, nawet do tego stopnia, że stają się jedną masą, a doping prowadzą wspólnie. Oczywiście inaczej wygląda komunikacja tej nowej, zespolonej grupy, niż w przypadku tradycyjnego podziału na gospodarzy i gości. Kibice świętują swoje bramki, starają się również nagrodzić gole zdobyte przez rywali, a wspierane są obie drużyny.
2.4.5. Zabezpieczenie meczu
W grupie tej bardzo szeroko ująłem wszystkie służby dbające o prawidłową organizację spotkania, niezależnie czy są to służby publiczne, prywatne funkcjonujące w strukturach klubu lub zarządcy stadionu, czy też instytucje zewnętrzne. Łączy je wspólny kanał komunikacji zapośredniczony technologicznie, wspólne centrum dowodzenia z dostępem do mediów w obrębie stadionu (monitoring, tablica świetlna, system głośników), którego członkowie są naczelnymi nadawcami komunikatów i pośrednikami między poszczególnymi elementami zintegrowanego systemu. Niezależnie czy mowa o klubowym spikerze, czy też o służbach ochroniarskich, policji, pogotowiu czy straży pożarnej, wszystkie osoby dbające o zapewnienie warunków bezpieczeństwa niezbędnych do odbycia meczu piłkarskiego muszą opanować wspólny kod złożony z prostych komend. Szczególną uwagę ze względu na naczelną rolę w komunikowaniu z samymi kibicami należy zwrócić na rolę spikera. Jego podstawową funkcją jest podawanie komunikatów organizacyjnych uprzednio przygotowanych przez klub, współorganizatorów czy sponsorów. W sytuacjach zachowań agresywnych na stadionie ujawnia się jednak inna jego rola, która ma na celu obniżenie poziomu agresji. Kiedy mowa o agresji słownej skierowanej do kibiców przyjezdnych lub sportowców, spiker ma za zadanie zasugerować widowni powrót do kulturalnego zachowania. Celowo użyte tu zostało słowo „zasugerować”, ponieważ działanie kategoryczne przy braku mocy wykonawczej mogłoby prowadzić do eskalacji agresji, a przede wszystkim do skierowania jej na przedstawicieli klubu zamiast na uczestników meczu. Kiedy więc nie skutkują prośby, spiker może służyć jako źródło szumu, mając na celu zagłuszenie nieodpowiednich komunikatów werbalnych, np. poprzez ponowne wyczytywanie komunikatów organizacyjnych. Rolą spikera jest także pomoc w przeprowadzeniu ewentualnej ewakuacji.
Należy także wspomnieć o systemach stewardingu zalecanych przez największe federacje, obecnie włączanych do służb zabezpieczających mecz . Podobnie jak to ma miejsce w liniach lotniczych, na stadionie steward pełni rolę służebną wobec kibica, ma pomóc w znalezieniu miejsca, rozwiązywaniu problemów związanych ze sprawnością obsługi. Ma także dbać o bezpieczeństwo i pod tym względem jest częścią systemu zabezpieczającego mecz.
2.4.6. Klub
Władze klubowe obecne na stadionie zasadniczo nie komunikują, a przynajmniej tak długo, jak mamy na myśli komunikowanie wizualne lub werbalne (oczywiście spiker realizuje komunikaty organizacyjne klubu). Zdarza się jednak, że poprzez swoje decyzje klub wysyła komunikaty do masowej publiczności. Komunikatem może być, jak się okazuje sam krój stroju piłkarskiego. Niemiecki klub Eintracht Frankfurt zorganizował z końcem sezonu 2007/2008 sondę dla swoich kibiców, w której przedstawił 16 propozycji strojów na nowy sezon i pozwolił sympatykom klubu wybrać najlepszy, w którym zagrają piłkarze. Niestety, kiedy okazało się, że zwycięską propozycją jest projekt ze wzorem przypominającym krzyż, władze Eintrachtu postanowiły nie uznać decyzji kibiców i wybrały drugą w kolejności wersję. Decyzję uzasadniał komunikat prasowy, w którym władze wyjaśniają, że krzyż to symbol o podłożu religijnym i jego użycie nie jest odpowiednie . Skąd taka ostrożność niemieckiego klubu? W sezonie 2007/2008 podobny krój wybrały władze Interu Mediolan, prezentując podczas spotkań białe trykoty z czerwonym krzyżem- takim, jak w herbie miasta. W Lidze Mistrzów zespołowi z Włoch przyszło rywalizować z tureckim Fenerbahçe. Wyjeżdżając do Stambułu Inter grał w strojach rezerwowych, jednak w rewanżu zagrał we wspomnianych już wyżej barwach. Efektem tego był pozew złożony przeciw klubowi przez tureckiego prawnika, kibica Fenerbahçe. Sąd w Izmirze wysłał do UEFA i FIFA żądanie weryfikacji wyniku na korzyść przegranej ekipy ze Stambułu i wniósł o zakazanie ekspozycji „symbolu Templariuszy”. O ile UEFA, akceptując wcześniej wzór, nie rozpatrzyła skargi, o tyle przedstawiciel FIFA zapowiedział, że w przyszłości zostanie najpewniej wprowadzony zakaz ekspozycji symboli religijnych podczas spotkań piłkarskich . Pojawia się w takim razie pytanie, na jakiej zasadzie można regulować obecność symboli? Co z gestami polskich piłkarzy, którzy niemal zawsze wybiegając na murawę żegnają się? I co zrobić z Turcją czy Izraelem, które symbole religijne mają wpisane w barwy narodowe? Z krzyża w herbie zrezygnowali producenci produktów klubowych FC Barcelona, którzy sprzedawali je w krajach muzułmańskich bez historycznie wybranego symbolu .
Klub może również komunikować swoje poglądy poprzez politykę kadrową. Znane są przypadki klubów zatrudniających zawodników nap odstawie miejsca urodzenia lub religii. Podobnie jak niegdyś niemal wszystkie indonezyjskie kluby ograniczały się do zawodników z własnych grup etnicznych, tak hiszpańskie Athletic Bilbao zatrudnia wyłącznie Basków, a Glasgow Rangers zdecydowanie unika katolików. Jak mówi Norman Davies o antagonizmach w Glasgow, „zajadłość widać przede wszystkim w Rangers, które nie przyjmuje do drużyny katolików. Sprowadzenie Włocha Lorenzo Amoruso to ewenement. Jako katolik mógł grać na Ibrox Park tylko dlatego że jest obcokrajowcem. W przypadku Irlandczyka byłoby to niemożliwe.”
ROZDZIAŁ II
„Noone likes us – we don’t care”, czyli ruch ultras w dyskursie sportowym
Jak wynika z poprzedniego rozdziału, w specyficznej sytuacji komunikacyjnej, jaką jest mecz piłkarski, jedną z wiodących ról odgrywają kibice. Proces komunikowania ze swą asymetrią stawia właśnie ich w pozycji nadrzędnej w relacjach z większością uczestników. Trzeba przy tym zaznaczyć, że mowa tu nie o wszystkich osobach zgromadzonych na trybunach, a przynajmniej nie zawsze. Ogół widowni należy potraktować wyjściowo jako bliżej nieokreślony tłum, połączony chęcią przyjścia na stadion, jednak motywacje poszczególnych zgromadzonych osób mogą być diametralnie różne. Część widowni zamierza obejrzeć mecz, czy to ze względu na zamiłowanie do samego sportu, czy do konkretnej drużyny, niezależnie od prezentowanego przez nią poziomu. Część ukierunkowana jest na wspólnotowe doświadczenie meczu, abstrahując od jakości gry i uczestniczących drużyn. Ostatnia część to uczestnicy zainteresowani rywalizacją na trybunach w formie dopingu i prezentacji ultras lub fizycznej agresji. Powołując się na leciwą, ale wciąż aktualną koncepcję le Bona, każdy tłum ma swoje jądra i peryferia . Jądrami, które kształtują zachowanie peryferii są bez wątpienia radykalni uczestnicy, czyli członkowie grup kibiców ultras i chuligani, jednakże wpływ każdej z nich może być bardzo różnorodny, ich pozycja w hierarchii partycypantów tłumu również może być inna, zależnie od wielu zewnętrznych i wewnętrznych czynników. Zewnętrzne to choćby krąg kulturowy, w jakim pojawia się piłkarski tłum czy obowiązujące przepisy, wewnętrzne natomiast decydują o sile grupy, jej aktywności- skupiają się więc wokół cech jednostek grupę tworzących.
Siła grup opiera się na kilku ich cechach, jakie wymienia Denis McQuail. W pierwszej kolejności członkowie grupy się znają, są świadomi przynależności i wspólnoty wartości. Struktura grupy na przestrzeni czasu jest względnie stała, a w interakcje wchodzi dla osiągnięcia wymiernych efektów. Tymczasem tłum, choć liczniejszy, pozostaje tworem niestałym, okazjonalnym, bez wyraźnego ładu. Jego działanie i realizację celów ogranicza wątły związek między uczestnikami, nawet kiedy poczucie wspólnotowej tożsamości jest wysokie . Jak uznaje le Bon, „tłum podda się instynktownie każdemu, kto zechce być jego panem” . O to przewodnictwo rywalizuje zwykle wiele grup, tworząc hierarchię zbiorowości rywalizujących ze sobą o prymat i jednoczących się przeciw wspólnemu wrogowi. Z tłumu mogą, zależnie od zapotrzebowania, wyłaniać się kolejne grupy – wszak tłum to zbiorowość przejawiająca pewne cechy wspólne – realizujące swoje cele. Warto przy tym zwrócić uwagę, że zbiorowość kibiców piłkarskich ma charakter kolektywistyczny – z dobrem nadrzędnym, jakim jest dobro wspieranego klubu (choć często diametralnie różnie postrzegane). Jednocześnie dla efektywności komunikowania konieczne jest zjednoczenie sił, przynajmniej w obrębie grup. Kibice rzadko tworzą więc grupy dla realizacji jednego tylko celu, zwykle są długofalowo zaangażowani w działanie jednej (i zwykle tylko jednej) grupy.
Niektórzy badacze starają się wykazać związki między grupami kibiców a wspólnotami pierwotnymi. Bo choć Przemysław Piotrowski wyraźnie wskazuje na trybalizm wśród chuliganów (nie całego tłumu ), to jednocześnie wartości panujące wśród chuliganów przechodzą zgodnie ze stawianą przez niego tezą na innych bywalców młyna, gdzie zagęszczenie widowni jest zawsze najwyższe, a kontrola zewnętrzna najniższa na całym stadionie . Oto mamy do czynienia z sektorem uświęconym, terytorium bez wstępu dla obcych, który będzie zajadle broniony przed zajęciem przez kibiców lub chuliganów drużyny przeciwnej oraz przed interwencją policji. Na stadionie krakowskiej Wisły, na mocy niepisanej umowy między klubem a kibicami, policja, choćby w sytuacji podwyższonego ryzyka wystąpienia przemocy, nigdy nie zajmowała miejsc na trybunie wschodniej stadionu, na której znajdował się Sektor Dziesiąty, zdominowany przez najbardziej fanatyczną część publiczności. To właśnie na Sektorze Dziesiątym wywieszana była największa flaga ogrodzeniowa (tzw. fana), „Armia Białej Gwiazdy”, pełniąca rolę insygnium- najświętszego symbolu władzy. Teorie na temat plemiennego charakteru wspólnot funkcjonujących na stadionach mają również odzwierciedlenie w rzeczywistości. Aktywnie dopingujący swój klub kibice australijskiego Melbourne Victory FC usłyszeli od władz nowego stadionu, na który czasowo wprowadził się zespół, że nie mogą dłużej stać w czasie meczu i umieszczać na sektorze flag większych od normy. Według tych samych władz bębny zostały zakazane, ponieważ mogą zainicjować powstanie „wrażenia wspólnoty plemiennej” . Czy więc grupy kibicowskie rzeczywiście istnieją według zasad opisanych w teorii trybalizmu?
1. Początki i rozwój ruchów kibicowskich
Dwa najważniejsze ruchy, które wraz z rozwojem stawały się przyczynkiem dla powstawania nowych lub mieszały się z wzorami funkcjonującymi wcześniej poza obszarem społeczności kibiców, to subkultury hooligans i ultras. Już na wstępie jednak zaznaczyć trzeba, że w gruncie rzeczy obie bazują na opisanej już w pierwszym rozdziale opozycji binarnej „my-oni”, która w połączeniu z wysokim ładunkiem emocjonalnym prowadzi do radykalizacji zachowań i utrwalania podziałów. Do dziś zresztą trudno wyrysować jasną granicę między grupami ultras i hools, o czym może świadczyć przygotowana w 2005 roku oprawa meczowa na stadionie Legii Warszawa, kiedy pojawiły się przygotowane przez ultrasów flagi i transparenty odnoszące się do dziesięciolecia chuligańskiej bojówki Teddy Boys’95 . Ponieważ propagowanie chuligańskich zachowań jest nielegalne, grupa ultras posłużyła się eufemistycznym hasłem „Tegoroczni jubilaci pozdrawiają sympatyków swej działalności”. Obie grupy rywalizację skanalizowały- pierwsza posługując się przemocą fizyczną, druga nacechowanymi ideologicznie formami plastycznymi lub muzycznymi.
Warto wspomnieć o pojawiających się regularnie, głównie w prasie codziennej, sugestiach, by chuliganów nie mieszać z kibicami, ponieważ – według autorów – są to zwykli przestępcy. Jest to jednak pokaz myślenia życzeniowego, nie poparty analizą. Chuligani, pseudokibice, kibole – niezależnie jak ich nazwiemy, kierują się wartościami wspólnymi z innymi kibicami i sami mają wpływ na ustalanie tych zasad, np. poprzez etos walki (rzecz jasna nie tylko w sferze fizycznej agresji, ale także przemocy symbolicznej, werbalnej – typowych dla widowni piłkarskich od początku futbolu), tworzenie zgód, kos i układów, czyli przemożny wpływ na funkcjonujące struktury i luźno pojmowaną geopolitykę, mającą nierzadko wpływ na politykę klubów. Przykładem może być zachowanie klubów, które na określony czas muszą opuścić swoje stadiony i grać na neutralnym gruncie. Najczęściej brane są pod uwagę miasta i stadiony, w których kibice mają dobre relacje z fanami szukającej miejsca drużyny. Próby wypchnięcia chuliganów poza ramy pojęcia „kibic” należy więc traktować raczej jako potępienie fizycznej agresji z jej destrukcyjnym wpływem na jakość widowiska, niż jako rzeczywisty postulat zmiany i tak bardzo niestałej i mglistej definicji.
Przemoc towarzyszy futbolowi od jego początków, o czym mowa była w rozdziale pierwszym, jednak trudno ustalić początki ruchu hooligans. Jedna z hipotez mówi o grupie irlandzkich mężczyzn pod przewodnictwem Edwarda Hooligana, bogatego mieszczanina dla rozrywki atakującego innych ludzi . Mieli oni z upodobaniem przerywać imprezy masowe, zwłaszcza sportowe. Jak więc wynika z tego prostego opisu, mężczyźni nie kierowali się ideologią, a jedynie sadystyczną przyjemnością. Nie jest jednak do końca jasne, w jaki sposób zachowanie rozprzestrzeniło się w ubogiej piłkarsko Irlandii i zdominowało futbol brytyjski. Pozostałe hipotezy dotyczą już Wielkiej Brytanii. Pierwsza mówi o podobnej postaci, jak opisany wcześniej Hooligan, z tym że ten nazywał się Patrick i był londyńczykiem. Inna mówi o londyńskim gangu ulicznym „Hooley” .
W Wielkiej Brytanii jedynie okres międzywojnia był relatywnie spokojny, a od lat 60. chuligaństwo, nazywane „brytyjską zarazą” , otrzymało wsparcie ideologiczne od radykalnych grup rodzącej się i rosnącej w siłę subkultury skinheadów. W całym Zjednoczonym Królestwie zaczęły powstawać bojówki , jak Head Hunters (Chelsea FC), Red Army (Manchester United) czy specyficzna, bo różnorodna etnicznie Birmingham Zulus (Birmingham FC). Większość grup skupiała wokół siebie robotniczą młodzież o skrajnie nihilistycznych postawach i wysokim poziomie ksenofobii.
To właśnie wtedy, w okresie wzmocnienia ideologicznego pozycji chuliganów nastąpiła ekspansja na inne kraje europejskie, w pierwszej kolejności Niemcy, Holandię, Belgię i Włochy. W Europie Środkowej zorganizowane grupy chuliganów pojawiły się w latach 80, również uzyskując silne związki z subkulturą skinheads. Pojawiały się nawet przykłady faszyzujących grup.
Trzeba jedna zwrócić uwagę, że jeszcze przed ekspansją brytyjskiego chuligaństwa, w Europie zdarzały się fale przemocy na stadionach o znacznie bardziej przerażających konsekwencjach. W latach pięćdziesiątych kibice drużyn jugosłowiańskich rozpowszechniali pojęcie „zusizmu” . Doniesienia z tamtego okresu mówią o kibicach z młotami i metalowymi prętami walczących wokół Belgradu. Niedługo potem przemoc rozlała się w Turcji. W spotkaniu między drużynami Kayserispor i Sivasspor kibice „walczyli na pistolety, noże i rozbite butelki przez kilka dni po zakończeniu meczu. Zanim wojsko przywróciło porządek, spłonęły samochody, 600 osób było rannych, 42 zginęły, w tym 25 z powodu ran kłótych.”
Zgoła inne pochodzenie ma rodzący się niemal równocześnie ruch kibiców ultras. Pojęcie swą genezą sięga XVIII wieku, kiedy to we Francji powstała reakcyjna frakcja ultra-rojalistów. Po II Wojnie Światowej terminem ultras określano politycznych ekstremistów, chcących siłowo utrzymać zależność Algierii od Francji . Nierozłącznie z polityką związały się również powstające w latach 60. i 70. ekstremalne włoskie grupy kibiców – stąd prawdopodobne zapożyczenie. Do najbardziej znanych przykładów polaryzacji politycznej należą lewicowe grupy z Livorno, Turynu czy Bolonii, stojące w opozycji do skrajnie prawicowych Lazio (Rzym), Werony czy Ascoli .
Związek ze skrajnościami politycznymi niejako sam implikuje przemoc fizyczną i rzeczywiście od lat 70. Włosi przyjmowali na trybunach poglądy faszystowskie, neonazistowskie czy skrajnie lewicowe, co prowadziło do gwałtownych starć w przypadku konfrontacji. Specyfikę włoskiego ruchu dobrze, choć mimowolnie, opisuje w swoim opracowaniu Dal Lago: „Dziennikarze i prezesi klubów określają ultrasów jako cudowną publiczność, kiedy wszystko idzie dobrze, w chwilach świętowania. A gdy pojawiają się kłopoty – nazywają ich chuliganami. Ale w obu przypadkach mówią o tych samych ludziach.”
Różnica między ultras a zwykłymi chuliganami opiera się na efektownych, niemal teatralnych pokazach złożonych z różnych form przekazu. Medium stają się flagi, konfetti, rytmiczny śpiew i gesty. Prezentacje ultras stały się szybko kolejnym polem rywalizacji między kibicami różnych klubów. Ale nawet efektowne pokazy nie rekompensują fatalnej reputacji, jakiej grupy ultras dorobiły się na przestrzeni sześciu dekad. Piotr Kowalczuk pisze, że ci kibice spełniają wszelkie warunki, by określić ich agresywną sektą. Są zamknięci i defensywni wobec innych części społeczeństwa i świata zinstytucjonalizowanego.
Do Polski ruch ultras dotarł nieśmiało na przełomie XX i XXI wieku. Moda pojawiła się jeszcze w latach 90. poprzedniego stulecia, jednak pierwsze grupy zawiązały się tuż po rozpoczęciu nowego tysiąclecia. Za pierwszą polską oprawę meczową uznaje się kartoniadę Legii Warszawa z meczu przeciwko Walencji w 2001 roku. Trzeba przy tym zaznaczyć, że w Polsce związki poszczególnych grup z ideologiami nigdy nie były tak silne, jak we Włoszech. W latach 90. dominowała subkultura skinheads, obecnie grupy ultras się profesjonalizują. Zanika ideologia, chodzi bardziej o rywalizację na jak najlepszą oprawę meczu.
Warto zwrócić uwagę na stałą cechę grup ultras i chuliganów- funkcjonują jako zamknięte społeczności, są z zasady wrogo nastawione do zmian w piłce nożnej, bowiem większość odgórnych regulacji dąży do uzyskania kontroli lub ograniczenia pola działalności grup. Istnieje kilka sloganów reprezentujących defensywną postawę wobec szeroko pojętych władz:
– A.C.A.B. – skrót międzynarodowy od słów „All Cops Are Bastards”, czyli w wolnym tłumaczeniu: „Wszyscy policjanci to dranie”. Za polską odmianę można uznać przyjęty również poza społecznościami kibiców wulgarny skrót CH.W.D.P., jednak i w naszym kraju bez trudu znaleźć można napisy A.C.A.B., od najwyższych po najniższe klasy rozgrywkowe . Oba te skróty są zakazane, a ich użycie karane dlatego we wrześniu 2008 skierowane do służb porządkowych transparenty zdominował skrót J.P., po rozwinięciu – „jebać policję”.
– „Against Modern Football” – dowolne tłumaczenie: „Przeciwko Nowoczesnej Piłce”; jedno z naczelnych haseł ultras, międzynarodowy slogan występujący na stadionach w wielu wariacjach (np. z symbolami € czy $ wpisanymi w treść, na znak sprzeciwu przeciw komercjalizacji futbolu), wywodzi się od włoskiego „No al calcio moderno”. Poza komercjalizacją dotyczy też ograniczeń, jakie wynikają ze zmian wprowadzanych w infrastrukturze, jak numerowane krzesełka i coraz liczniejsze zakazy (w tym zakaz wstawania, machania rękami i ograniczenie śpiewów w lidze angielskiej ).
– „Noone likes us – we don’t care” – dowolne tłumaczenie: „Nikt nas nie lubi – nie obchodzi nas to”; używane głównie przez chuliganów w odniesieniu do postawy władz piłkarskich, policji, społeczeństwa i mediów względem istnienia grup chuligańskich. Hasło ma funkcję integracji środowiska wobec powszechnego „osaczenia”.
1.1. Wzajemne relacje między grupami nieformalnymi
Kibice piłkarscy w obrębie istniejących grup wypracowali jednak dość złożone normy, regulujące wzajemne relacje. Choć niewiele z nich kiedykolwiek pojawiło się w formie pisemnej, funkcjonują jako konsekwentnie kultywowane obyczaje.
Naczelną zasadą jest solidarność wobec wspólnego wroga. W przypadku komunikacji na stadionie jest to najczęściej policja lub ochrona. W czasie interwencji wobec którejś ze stron, służby porządkowe niemal zawsze są obrażane przez drugą grupę kibiców, nawet jeśli zapobiegają atakowi jednych na drugich. Uwidacznia to, do jakiego stopnia posunięte jest pojmowanie świata w kategoriach zamkniętej społeczności (kibiców) i jak defensywnie nastawieni są kibice wobec tego, co „na zewnątrz”. Przykładem takiego zachowania może być postawa kibiców Wisły Kraków wobec odwiecznych rywali – Cracovii, w czasie 173. derby Krakowa. Gdy chuligani Cracovii wyrywali krzesełka na stadionie Wisły i ciskali nimi w ochronę, Sektor Dziesiąty zajmowany przez fanatyków Wisły krzyczał do ochrony „Zostaw kibica”.
Podobnie kibice, nawet wrogich frakcji, wspierają się w sytuacjach konfliktów z władzami klubowymi. W toczącym się od przeszło roku proteście kibiców Legii Warszawa, wiele grup przyjezdnych wyzywało właściciela klubu, który według nich bezprawnie usunął ze stadionu część grupy ultras „Nieznani Sprawcy”.
Ogół relacji między fanami poszczególnych klubów obrazuje system zgód, kos i układów zawieranych między kibicami, którzy tworzy swoistą „geopolityczną kibicowską mapę Polski”.
Zgoda (inaczej sztama) to najoględniej mówiąc przyjazne stosunki między kibicami dwóch klubów. Jej zawarcie jest kwestią incydentalną, często ma charakter spontaniczny. Może opierać się na kulcie zawodnika, jak w przypadku Legii Warszawa i Zagłębia Sosnowiec, które na kilkadziesiąt lat połączyła postać bramkarza. Przyczynkiem do niej może być również rywalizacja ze wspólnym wrogiem dla kibiców dwóch klubów. Zgody są stosunkowo trwałe, jednak wymagają podtrzymywania. Podstawowym sposobem na trwałość zgody jest stałe lub możliwie częste uczestnictwo kibiców jednej drużyny w meczach drugiej- tak u siebie, jak na wyjeździe. Innym – wymiana barw podczas meczów obu drużyn. Fani przyjezdnych oddają swoje gadżety miejscowym, a ci odwzajemniają gest. Niestosowanie się do tego obyczaju jest uznawane za nietakt.
Układ (pakt) jest relacją znacznie słabszą od zgody, bywa formą pośrednią prowadzącą do zawarcia takowej (np. Wisła Kraków i Unia Tarnów), a może być jedynie porozumieniem o neutralności. Takie porozumienie istniało do 2008 roku między Lechem Poznań a Widzewem Łódź. Owocowało niespotykanie licznymi grupami podążającymi na mecze wyjazdowe, zarówno kibiców Lecha do Łodzi, jak i Widzewa do Poznania.
Kosa to najzwyklejsza wrogość między klubami. Często wynika z samego charakteru lokalnej rywalizacji, jednak zwykle rodzi się z pojedynczych incydentów, niekoniecznie na stadionie.
Co ciekawe, kibice przyznają sobie nawzajem dużą autonomię w zawieraniu relacji każdego z wymienionych typów. Może się zdarzyć, że dwa kluby mające tę samą zgodę między sobą się nienawidzą. Taka sytuacja ma miejsce w przypadku Śląska Wrocław, którego sztamami są Wisła Kraków i Motor Lublin, wieloletni rywale. Podczas problematycznych meczów Wisła – Motor stosuje się zwyczaj zaprzestania wzajemnej agresji z szacunku dla kibiców, którzy są wspólną zgodą obu rywali. Najczęściej jednak rywalizujące strony rezygnują z tradycyjnego pozdrawiania kibiców klubu, będącego ich wspólną zgodą.
Ten prosty system wzajemnych relacji doczekał się rozwinięcia ze względu na rywalizację chuliganów. Dla uzyskania przewagi wśród pseudokibiców, grupy Lecha Poznań, Arki Gdynia i Cracovii połączyły siły i stworzyły pierwszą w kraju triadę (Wielka Triada). Reakcją na jej zawiązanie były inne przymierza, do największych zaliczyć należy Trzech Królów Wielkich Miast (Wisła Kraków, Śląsk Wrocław, Lechia Gdańsk), czy unię między Legią Warszawa, Zagłębiem Sosnowiec a Pogonią Szczecin, która zresztą rozpadła się ze względu na waśnie między kibicami Pogoni i Zagłębia.
Próby ustalenia sztywnych norm rywalizacji, zwłaszcza w obrębie działań chuliganów, prowadzą tzw. grupy decyzyjne różnych klubów na tajnych spotkaniach. Pierwszy tego typu zjazd odbył się w 1995 roku w Gdyni . Podstawowymi postanowieniami ustalonymi podczas spotkania było zaprzestanie walk między reprezentantami różnych klubów przy okazji spotkań drużyny narodowej. W sferze bliższej działaniom ultras wprowadzono zakaz ekspozycji barw klubowych przy okazji meczów reprezentacji, ale każdemu klubowi przyznano jednocześnie prawo przygotowania flagi z nazwą klubu w barwach narodowych, której nawet wrogo nastawieni kibice mieliby nie atakować. Kolejne, znacznie bardziej znane spotkanie w Poznaniu (jego rezultatem był tzw. Pakt Poznański , zwany również „antysprzętowym”) utrwaliło wprowadzone wcześniej gdyńskie zasady, ale najgłośniej komentowanymi, również w mediach masowych były postanowienia dotyczące regulacji walk. Pakt w obronę wziął słabszych: jeśli spośród dwóch grup jedna ma zdecydowaną przewagę liczebną, może nie podjąć walki bez konsekwencji. Podobnie kibic, który godzi się oddać swoje barwy klubowe bez walki nie może być obiektem ataków. Wszelkie inne zachowania uznano za niehonorowe. Pojęcie honorowego zachowania uściśla także porozumienie o nieużywaniu sprzętu (wszelkiego rodzaju broń) i walce na tzw. gołe pięści. Pod paktem podpisała się większość grup chuligańskich w Polsce, „ratyfikację” ogłaszając na łamach pisma „To My Kibice”, w rubryce „To i owo na bojowo”. „Do paktu antysprzętowego dołącza się kolejna ekipa z podkarpacia-Czuwaj Przemyśl, która niniejszym na łamach „TMK” ogłasza swą decyzję.” Po takiej deklaracji (pisownia oryginalna) zachowanie niezgodne z postanowieniami paktu zostałoby uznane za niegodne. Formalnie Pakt Poznański nie obowiązuje z powodu przypadków łamania zasad, choć trudno ustalić, kiedy przeszedł do historii. Okazało się, że bez mechanizmów kontroli nie da się w tym środowisku wprowadzić i utrzymać w mocy postanowień. Wciąż jednak są one respektowane przez wiele grup, jako jedyne ustanowione powszechnie zasady. Wyjątkiem są bojówki Wisły Kraków i Cracovii, które do Paktu nie przystąpiły nigdy.
Trzeba przy okazji kształtowania się relacji między polskimi grupami zauważyć, że zgody i kosy nie są typowo polskim sposobem tworzenia podziałów. Na tej samej zasadzie relacje przyjaźni i wrogości tworzyły się między włoskimi kibicami (odpowiednio: amica / nemica) już w latach 60., wiadomo o istnieniu podobnych zależności nawet w dalekiej w Indonezji.
Formalną reprezentacją kibiców w kontaktach z szeroko pojętym otoczeniem zadaniowym są stowarzyszenia kibiców, działające na mocy prawa ogólnego, jak inne stowarzyszenia w kraju. Pod względem funkcji są spadkobiercami klubów kibica (zresztą często wciąż są tak określane), często występują jako łącznik między nieformalnymi grupami ultras i, zdecydowanie rzadziej, chuliganów a klubem i pozostałymi częściami otoczenia. Najczęściej starają się akcentować swoją niezależność od klubów, czasem wchodzą wręcz w konflikty z władzami, ale na ogół budują dobre relacje, przejmując część obowiązków klubu, jak organizacja meczów wyjazdowych oraz organizacja inicjatyw sportowych, kulturalnych i przede wszystkim charytatywnych.
1.2. Próby tworzenia struktur alternatywnych
Od wielu dekad pojawiają się próby skoordynowania ruchów kibicowskich, zjednoczenia ich wokół klubów, zcentralizowania i uzyskania kontroli nad kierunkami ich rozwoju. Alternatywą wobec istnienia nieformalnych grup chuligańskich i ultras, a także starających się utrzymać ujętą najczęściej w statutach niezależność stowarzyszeń mają być tworzone przy klubach i ściśle z nimi współpracujące (a więc rezygnujące z ideału niezależności od władz piłkarskich) zrzeszenia kibiców. W Polsce pierwszym oficjalnym „Klubem Kibica” był ten powołany przy Lechii Gdańsk w 1973 r . Jego założycielem był znany publicysta Tomasz Wołek, a wśród najważniejszych dla ruchu kibicowskiego postaci znalazł się m. in. obecny premier Donald Tusk.
Jednak mimo aktywności wielu członków, ocena funkcjonowania Klubów Kibica nie jest najwyższa. Wystarczy zaznaczyć, że olbrzymia większość nie dotrwała do dzisiejszych czasów. Nikt jednak nie odbierze pierwszym aktywnym kibicom, że stworzyli zręby pod działanie dzisiejszych niezależnych stowarzyszeń kibiców (wielu wciąż działa właśnie w nich), wypracowali podstawowe zasady współpracy z instytucjami publicznymi.
Za wzór w tej dziedzinie uważa się Niemcy i powstały tam w latach 80. model określony jako Fanprojekt . Pierwsza inicjatywa tego typu pojawiła się przy Werderze Brema w 1981 r. Fanprojekty to fundowane przez klub i lokalne władze zrzeszenia kibiców, do pracy z którymi odsyła się pracowników społecznych, zwłaszcza specjalistów w dziedzinie pracy z młodzieżą. Główny cel to odciągnięcie młodych ludzi od chuligaństwa na rzecz twórczej działalności, jak choćby tworzenie gazetek klubowych. Fanprojekty mają zapełnić młodzieży czas poprzez rekreację, pomoc w zdobyciu wykształcenia i pracy, a także wsparcie w krytycznych sytuacjach, np. w przypadku aresztowania. Choć krytycy uważają, że głównym założeniem jest zdobywanie informacji o poczynaniach chuliganów od nieświadomych intencji kibiców , inicjatywa rozwija się. Fanprojekty powstały już przy 25 klubach na różnym poziomie rozgrywek, w 1993 r. powołano nawet federalny departament ds. ich koordynacji (Koodinationstelle Fanprojekte).
1.3. „We shall not be moved”, czyli o niebagatelnej relacji klub-kibice
O tym, że dla kibica granice stadionu to granice małej ojczyzny pisałem już wcześniej. Jednak za przywiązaniem idzie nierzadko przekonanie o możliwości stanowienia o polityce klubu. Świadczą o tym już same komunikaty idące z trybun. Kibice Fenerbahçe uszyli stumetrową flagę, która w najważniejszych meczach przykrywa trybuny. Widnieje na niej tylko jeden niewielki, ale jakże wymowny napis: „Republic of Fenerbahçe”. Podobnie kibice Legii Warszawa na jednej z opraw nawiązali do historii i „proklamowali” na stadionie przy Łazienkowskiej „Wielkie Księstwo Warszawskie”. Przy Reymonta w Krakowie w ten sam sposób pojawiła się „Rzeczpospolita Krakowska”. O krok dalej posunęli się sympatycy hamburskiego FC Sankt Pauli, którzy podczas mistrzostw świata FIFI , w których rywalizują państwa i terytoria zależne nie będące członkami FIFA, wystawili do rywalizacji drużynę swojego klubu pod nazwą Republika Sankt Pauli (Sankt Pauli to bodaj najgorsza dzielnica Hamburga).
Przykłady te, jakkolwiek nie wydają się mieć charakteru wywrotowego, obrazują przekonanie kibiców o możliwości kształtowania swego klubu i jego działań. Już na tym etapie rozważań trzeba zaznaczyć, że siła tego przekonania, wynikająca ze stopnia integracji społeczności kibiców, nie jest zależna od pozycji sportowej klubu. Przedstawione wcześniej Sankt Pauli to ubogi trzecioligowy sąsiad zamożnego Hamburger SV, podobnie jak w Turynie bogaty Juventus nie był w stanie zapełnić stadionu, prowadząc do jego rozbiórki, podczas gdy słabsze Torino nie ma z tym problemów. Jak pisze Adam Brown, „trudno pomyśleć o innej gałęzi przemysłu lub innej dyscyplinie sportu, w której klienci – dół hierarchii, dorobili się możliwości odsuwania swoim celowym działaniem od stanowisk głównych osób wielomilionowych instytucji.” A tego podejmowali się w opisywanym przezeń przykładzie, nie zawsze skutecznie, kibice Tottenham FC, Brighton and Hove Albion, Celtic FC, Manchester City, Southampton FC, Queens Park Rangers czy Ipswich Town.
Najbardziej spektakularnym przykładem, z jakim się spotkałem, jest sytuacja panująca w młodej koreańskiej lidze K-League, w klubie Bucheon FC 1995. Rozwijające się od lat 80. XX wieku rozgrywki koreańskie obfitują w nagłe zmiany, kluby często zmieniają lokalizację, bowiem podstawą ich działania jest franczyza – miasta ogłaszają przetargi na tworzenie klubów piłkarskich, a te funkcjonują jako element publicity wielkich firm (Suwon Bluewings to klub firmy Samsung, koncern LG niedawno przeniósł swój klub z Anyang do Seulu). Tak też było z powołanym do życia w 1995 roku Bucheon Yukong (w 1997 zmiana na Bucheon SK), który powstał po przeniesieniu z Seulu na jego obrzeża klubu Yukong Elephants. Wydawałoby się, że w tak krótkim czasie i niesprzyjającej sytuacji nie mogła się wytworzyć silna wspólna tożsamość kibiców tego klubu, zwłaszcza w Korei, gdzie piłka nożna dopiero zdobywa uwagę mieszkańców. Przypadek Bucheon stał się jednak najwyrazistszym w Korei przykładem walki z systemem franczyzowym. Kiedy właściciel w 2006 roku zadecydował o ponownym przeniesieniu klubu (tym razem do miasta Jeju) oraz rezygnacji z herbu, barw i historii poprzednika, kibice zaprotestowali. Organizowali akcje „żałobne” w porozumieniu z głównymi formalnymi reprezentacjami kibiców w Korei, swoje niezadowolenie wyrażali transparentami nawet podczas Mundialu w Niemczech. Gdy nic nie przyniosło skutku, w miejsce poprzednika sami założyli klub Bucheon FC 1995, który jest powszechnie uznawany za spadkobiercę poprzedniego. W 2006 i 2007 roku udało się im uzyskać wsparcie władz miasta i sponsorów- głównym jest jeden z największych koreańskich portali, Daum. Stworzony zespół rozgrywa swe mecze w 3. lidze, jego mottem przewodnim jest nawiązujące do walki o klub, zapożyczone od angielskich kibiców sformułowanie „Football is comming home” .
Przypadek Bucheon FC to chyba najwyrazistszy przykład walki z nowym trendem, czyli tworzeniem klubów na zasadach przewidzianych dotąd tylko dla przedsiębiorstw. Podobny przypadek miał miejsce w Austrii, gdzie SV Austria Salzburg, jeden z najbardziej zasłużonych klubów w historii futbolu w tym kraju, został przejęty przez markę Red Bull. Nowi właściciele zmienili herb na logo napoju Red Bull, analogicznie postąpili z barwami. Kibice natomiast założyli „moralnego” spadkobiercę tradycji Austrii Salzburg w austriackiej szóstej lidze. W ciągu dwóch lat awansowali o dwie klasy rozgrywkowe i właśnie rozpoczęli pierwszy sezon w czwartej lidze. Treningowy stadion na 1 200 osób często gromadzi znacznie więcej widzów, niż jest w stanie pomieścić, stanowiąc ewenement w skali kraju.
Podobne postępowanie jest cechą zwłaszcza młodych, nieukształtowanych lig, jednak zdarza się także w kolebce futbolu. Znany angielski klub Wimbledon AFC musiał ustąpić miejsca nowemu tworowi, Milton Keynes Dons. W Polsce tak radykalnych sytuacji nie ma, zdarzają się jednak przypadki odsprzedawania licencji, czy całych zespołów. Ostatnia taka transakcja to przekazanie uprawnienia do rozgrywania spotkań w najwyższej klasie rozgrywkowej Polonii Warszawa przez właściciela Groclinu Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski . Niezmiennie sytuacje tego rodzaju wywołują protesty- w tym przypadku kibice z całej Polski „nową” Polonię Warszawa określają obraźliwie jako „dysko-polo”.
1.4. Kto jest kim? Typologia
Do tej pory w opracowaniu wszystkich aktywnych uczestników widowiska na trybunach określałem mianem kibiców, wyróżniając jedynie dwie podgrupy, które używają innych środków komunikacji – ultrasi- form plastycznych i dopingu , a chuligani przemocy fizycznej. Czas jednak zmierzyć się z problemami definicji i rozróżnienia uczestników widowni piłkarskiej.
Podstawą podziału jest opinia znanego badacza „kultury kibicowskiej” (ang. football culture), przedstawiciela tzw. „szkoły Leicester”, Rogana Taylora. Stwierdził, że kibice, to… „neither straight consumers of a leisure product, nor… legitimate participants of the game” . Oryginalną wersję przedstawiam nie bez powodu- brak w języku polskim odpowiedniego zamiennika dla „leisure product”, który zachowałby angielskie znaczenie. Kibic nie jest więc konsumentem widowiska w czystej formie, bowiem uczestniczy w tym widowisku mniej lub bardziej aktywnie. Nie jest jednak uczestnikiem pełnoprawnym- widowisko może się bez niego odbywać bez większych przeszkód, pomijając oczywiście warstwę komunikacyjną i ekonomiczną. Na tym etapie możemy już wprowadzić rozróżnienie między kibicem a widzem. Zbiór znaczeń słowa widz jest zbiorem nadrzędnym, a kibic to podzbiór zawierający się w nim. Cechą umożliwiającą rozróżnienie jest prowadzenie (bądź nieprowadzenie) „dopingu”. Doping w tym przypadku ma oczywiście znaczenie odbiegające nieco od tego medycznego, choć opiera się na tej samej zasadzie- ma być wsparciem, bodźcem pobudzającym do działania dla drużyny. Jak zauważa Tomasz Sahaj, „wsparcie” może przybrać formę destrukcyjną, kiedy uniemożliwia przeprowadzenie widowiska . Mowa tu oczywiście o chuligańskich wybrykach. Jednocześnie ten pozytywny doping, choć tak kojarzony, nie musi być wyrażany wyłącznie w formie werbalnej. Może też być przekazywany wizualnie, choć siła takiego oddziaływania w momencie skupienia wzroku zawodnika na rozgrywce jest zapewne mniejsza.
Podstawą jest więc założenie, że zwykły widz nie dostrzega konieczności prowadzenia dopingu, a jedynie pragnie uczestniczyć w widowisku. Jak śpiewają fani Toronto FC: „Who’s not jumping is a watcher”, czyli „Kto nie skacze, ten jest widzem”. Kibic tymczasem czuje potrzebę wspierania swojej drużyny, walki o jej jak najlepszy wynik (w przypadku chuliganów również liczy się wizerunek klubu, ale już nie jako drużyny czy instytucji, a chuliganów jako nieformalnej reprezentacji klubu). Jednocześnie trzeba zaznaczyć, że widz również może czuć głęboką więź z klubem, może reprezentować jego barwy poza stadionem, jednak dla analizowanej w tym opracowaniu sytuacji komunikacyjnej nie ma to znaczenia. Postawę typową dla niezwykle zżytych ze swymi klubami angielskich widzów przedstawił Perry Dibal z Norwich w jednym z programów BBC2 na temat zmian w angielskim prawie. Na skutek tych zmian ceny wzrosły o kilkaset procent, niewspółmiernie do standardu. „To nie jest tylko klub, to jest mój klub. Jest jedną z najważniejszych rzeczy w moim życiu…. i oni to wiedzą, mogą pogrywać sobie na mojej lojalności, bo i tak wiedzą, że przyjdę znowu na stadion… Nie obchodzi mnie, czy moja trybuna ma zadaszenie. Nie obchodzi mnie, czy mam ładne i wygodne krzesełko do siedzenia- chcę obejrzeć mecz.”
W środowisku kibiców utarło się pogardliwe określenie piknik. Opisuje ono widza, który nie zauważa pożytku z dopingu, a nad wspieranie swej drużyny ceni posiłek na stadionie i rozmowę ze znajomymi – to oczywiście stereotyp. Jednocześnie dla grupy kibiców z Turka to właśnie określenie posłużyło za sposób na stworzenie autoidentyfikacji, odróżnienie się od stosujących przemoc współkibiców. Stworzyli flagę „Pikniki on tour”, jeżdżą za swoją drużyną po kraju i głośnym dopingiem ją wspierają. Czy są więc piknikami? Oczywiście nie, wbrew temu, co twierdzi redaktor Gazety Wyborczej Rafał Stec na swoim blogu . Bez wątpienia jednak ich plan się powiódł- odróżnili się od istniejących w społeczeństwie negatywnych stereotypów kibica, czym zwrócili uwagę redaktora największego polskiego tytułu. Niemniej, ich doping nie jest, jak pisze Stec, „alternatywnym kibicowaniem”, wręcz przeciwnie- stosują dokładnie te same środki, co inni kibice, ale w żartobliwy sposób odcinają się od stosowania przemocy.
Wracając jeszcze do stereotypu piknika, zwykle są tak postrzegani ludzie wybierający droższe miejsca, często klienci biznesowi i sponsorzy zajmujący miejsca w specjalnych lożach na trybunach. Stereotypy wyglądu piknika również bywają jednak łamane. Spełniający wszystkie kryteria takiego wizerunku goście specjalni wielkiej gali osiemdziesięciolecia greckiego klubu PAOK Saloniki zgromadzeni w teatrze raz po raz wstawali i przez długie minuty śpiewali, sławiąc swój klub i wprawiając w poważne zakłopotanie prowadzących imprezę konferansjerów, którzy nie mogli dojść do słowa . Do prawdy zadziwiająco wygląda widownia teatralna wykrzykująca deklaracje oddania życia w imię klubu.
Nie zagłębiając się dalej w, jak widać, zwodniczą charakterystykę pojęcia piknik należy uznać, że obecność widza na stadionie jest raczej (ale też nie wyłącznie) konsumpcją widowiska sportowego, niż formą poczucia powinności typową dla kibiców. Bodaj najlepiej różnicę między widzem a kibicem opisuje Mała encyklopedia sportu. „Kibic to widz przyglądający się rozgrywkom sportowym, bywalec stadionów i hal sportowych, sympatyk klubu, drużyny lub zawodnika. Kibic jest nosicielem specyficznego typu zachowań zwanych kibicowaniem, różniących się od zachowań uznawanych w sytuacjach pozasportowych i wprowadzających nowe formy wyrażania przeżyć i emocji sportowych. Istnieją kluby kibiców sportowych zrzeszające zwolenników danego klubu lub organizacji sportowej.” Warto dodać, że słowo kibic wymiennie jest stosowane ze słowami sympatyk, zwolennik, fan, entuzjasta, jednak podstawowa różnica między czterema wymienionymi a kibicem, to pejoratywny wydźwięk, jaki z biegiem czasu zyskał kibic. W środowisku polskich fanów piłki wytworzył się jednak jeszcze inny podział. Wielu kibiców uczęszczających na mecze ligowe gardzi atmosferą panującą na meczach reprezentacji narodowej, która przypomina tę z zawodów w skokach narciarskich czy meczów siatkówki. Jest karnawałowa – widzowie przywdziewają najdziwniejsze stroje, byle tylko zostać zauważonym przez czujne oko kamery. Doping jest z zasady ubogi pod względem przekazu, a fani tracą niezależność, ponieważ funkcję lidera lub wodzireja przejmują osoby zatrudnione przez organizatorów (na meczach siatkówki i zawodach w skokach) lub dopingiem nie kieruje nikt – na większości meczów reprezentacji. Takich „karnawałowych kibiców” określają pojęcia „małysze” czy „janusze”. O ile pochodzenie pierwszego jest zupełnie jasne, o tyle korzeni drugiego nie udało mi się ustalić.
Wewnątrz środowiska kibiców piłki ligowej podziały są już znacznie bardziej rozbudowane i analogicznie znacznie większy jest bałagan definicyjny. Podstawowy podział znów rozróżnia dwie grupy: kibiców (w tym przypadku należałoby powiedzieć: „kibiców właściwych”) i pseudokibiców. Pierwszy człon sugeruje, że pseudokibic to kibic „fałszywy, udawany, rzekomy (…)” . Uważam jednak, że granica między właściwym a fałszywym kibicem jest płynna. Jej płynność wynika z natury futbolu i uczestnictwa w widowisku, w tłumie . Kibic przekracza granicę, kiedy jego działania zamiast pozytywnie, wpływają negatywnie na widowisko, jednak w chwili przekraczania granicy nie musi być tego świadomy. Ulega emocjom, jego postrzeganie rzeczywistości jest zaburzone, zupełnie odmienne od tego z codziennego życia.
„Nie musi” nie znaczy „nie może”. Niektórzy uczestnicy widowisk sportowych czekają tylko na okazję, by użyć przemocy fizycznej. I oni, i nie do końca świadomi przekroczenia granic uczestnicy znajdą się wśród pseudokibiców. W dyskursie sportowym pojawia się jednak jeszcze kilka określeń, które używane -często niesłusznie- zamiennie, tracą swe pierwotne znaczenia. Mamy więc pejoratywne zgrubienie kibol, odnoszące się do trendu określenie szalikowiec i w końcu bardzo ogólne określenie reprezentujące antyspołeczne postawy- chuligan, uzupełniane często określeniami stadionowy czy futbolowy.
Kibol od kibica wywodzi się w prostej linii jako zgrubienie, a używany jest zamiennie z szalikowcem, co jest pewnym nadużyciem. Szalikowcy bowiem mogą być chuliganami, ale nie muszą. Określenie wywodzi się od trendu związanego z szalikiem, jako elementem identyfikacji z klubem. Szale przyjęły się w tej roli nawet w krajach równikowych, gdzie ich użycie nie jest uzasadnione warunkami atmosferycznymi lub wręcz pojawiają się wbrew klimatowi. Co więcej, szaliki są typowe dla futbolu (początkowo brytyjskiego) i z niego rozszerzyło się ich użycie również na inne dyscypliny sportu. Szalik jest więc podstawowym akcesorium każdego kibica, dla szalikowca wręcz obiektem kultu, a dla chuligana- niekoniecznie. Jak zauważa Tomasz Sahaj, dla chuligana założenie szalika może być uznane za zrównanie się ze zwykłym kibicem, a we własnej opinii jest on ponad przeciętnymi uczestnikami. Po drugie, przeszkadza w walce, co jest argumentem znaczącym. Po trzecie, zależnie od tłumu, w którym uczestniczy chuligan- szalik może ułatwiać jego identyfikację służbom porządkowym . Podobne motywacje mogą mieć ultrasi (używający czasem nielegalnych środków, czasem aktywnie walczący, a czasem tylko broniący flag, jeśli te są atakowane). Powodujące kłopoty z używaniem powyżej przedstawionych słów przenikanie się ich znaczeń, przedstawia w postaci uproszczonej Rys. 3.
Rys. 3. Zasięg znaczeniowy pojęć z zakresu typologii widowni piłkarskiej. Źródło: własne.
Jak widać na powyższym rysunku, najszerszy zasięg ma słowo widz (1), w którym mieszczą się wszyscy bywalcy trybun. Kibice (2) stanowią liczny, ale jednak podzbiór, w tej grupie znajdziemy pikników. Odrębną grupą wśród ludzi angażujących się w komunikowanie grupowe i międzygrupowe na stadionie są szalikowcy (3), często fanatycznie oddani klubowi – ich charakteryzuje kult szalika. Chuligani mogą być szalikowcami (4), mogą stronić od emblematów klubowych wciąż uczestnicząc w dopingu (5), mogą być w ogóle nie zainteresowani udziałem w dopingu, ale znajdować się na stadionie jako widzowie (6), mogą funkcjonować poza stadionami (7). Analogicznie kibice ultras mogą pochodzić z różnych grup: agresywnych szalikowców-chuliganów (8); chuliganów nie będących szalikowcami – bez barw klubowych (9); szalikowców (10) zwykłych kibiców o mniejszym stopniu fanatyzmu, pozbawionych barw klubowych (11).
Oczywiście w literaturze przedmiotu istnieją również dalsze podziały zawężające znaczenia. Radosław Kowalski wśród podgrup wyróżnia następujące typy: animals, zadymiarz, official hooligan, ultras (pozycjonuje w bliskim związku z chuliganami), szalikowiec, kibic, fanatyk . Jednak tak szeroka typologia budzi wątpliwości: czy zasadne jest wydzielenie fanatyka jako odmiennej grupy w sytuacji płynności definicji i dużej dynamiki zmian w środowiskach kibiców? Być może pod względem cech czysto socjologicznych owszem, natomiast z punktu widzenia aktywności komunikacyjnej byłoby to bezcelowe, dlatego moją typologię kończę na przedstawieniu wzajemnych relacji między pięcioma zarysowanymi powyżej kręgami znaczeniowymi.
Warto jednak przedstawić jeszcze jedno podejście, które jest cennym uzupełnieniem dla powyższej typologii. T. Górecki kibiców podzielił na trzy grupy, zależnie od stażu na stadionie . Najmłodsi to narybek, który dopiero pojawił się na trybunach i musi udowodnić swoim zaangażowaniem, że powinien stać się częścią społeczności właściwej. Tą jest grupa druga – aktywiści. Są najliczniejsi i, jak wskazuje nazwa, najaktywniejsi na stadionie. To oni reżyserują i prowadzą doping, to oni są odpowiedzialni za lwią część ekscesów. Z biegiem czasu ci, którzy nie przestają chodzić na mecze, stają się starszyzną. Mają bogate doświadczenie, znają granice, których nie należy przekraczać. Znają podziały tworzone przez młodszych, ale kibiców innych drużyn zbliżonych wiekiem traktują na ogół z szacunkiem, często utrzymują bliskie kontakty. Ten podział, choć z oczywistych względów uproszczony, wskazuje na hierarchizację publiczności piłkarskiej. Również w grupie nazwanej przez Góreckiego aktywistami występują podziały. Przyjmuje się, że serce młyna należy się najbardziej zasłużonym. Definicja zasług jest różna, zależnie od stadionu. Czasem kibice prowadzą selekcję, wpuszczając tylko osoby o odpowiedniej prezencji (np. wiek powyżej 16 lat, tylko mężczyźni). Ta wyselekcjonowana grupa ma dbać o to, by na stadionie ani przez chwilę nie było cicho, jest wyżej w hierarchii od kibiców zajmujących pozostałe sektory. Może się jednak zdarzyć, że kreatorzy dopingu, jeden lub kilku kibiców stojących w centralnym punkcie przed sektorem zwykle na podwyższeniu zwanym gniazdem, zarządzą ciszę. Ponieważ ich pozycja jest najwyższa, decyzja nie jest kwestionowana.
1.5. Ruch ultras
Jak zostało powyżej napisane, kibice ultras przejawiają różne rodzaje aktywności na stadionach. Istotnie, jak wskazuje Kowalski , ultrasi stronią raczej od walk. Nie brakuje jednak wśród nich ludzi gotowych w imię klubu atakować nieprzyjaciół zwłaszcza, że istnieje pomijana dotąd w moim opracowaniu inna jeszcze zależność między chuliganami a grupami ultras. Wszystkie flagi i inne barwy klubowe, przygotowane przez grupy ultras, traktowane są jak emblematy i insygnia- podlegają ekspozycji okupionej jednak ryzykiem ich utraty w walkach chuligańskich (co uzasadnia otwartość niektórych kibiców ultras na starcia fizyczne – w obronie barw klubowych). Są więc przedmiotem negatywnych działań, wręcz o charakterze kryminalnym. W polskim środowisku kibiców zjawisko przejmowania barw wrogiego klubu nosi nazwę krojenia. Jednak krojeniem jest tylko odebranie szalika, flagi czy koszulki w walce lub innej bezpośredniej konfrontacji (jeśli strona tracąca nie chce walczyć i oddaje barwy). Wszelkie przypadki kradzieży flag z magazynów przy stadionach są potępiane przez chuliganów i ultrasów jako niehonorowe. Rysuje się więc wyraźnie etos, skanalizowanie rywalizacji, zasady bardzo podobne do ustaleń opisywanego wcześniej Paktu Poznańskiego, zgodnie z którym niehonorowe jest używanie jakiejkolwiek broni w starciach.
Skrojone barwy również stają się częścią widowisk na stadionach. Odebrana rywalowi flaga jest zwykle przechowywana do następnego meczu przeciwko tej samej drużynie (lub jej zgodzie), a kiedy takie spotkanie przyjdzie jest wieszana na ogrodzeniu „do góry kołami”, czyli po prostu odwrócona. W ten prosty, symboliczny sposób ultrasi prezentują zdobycz chuliganów. Z powodu poniżającego charakteru tego gestu, kibice często zwracają uwagę, by swoje barwy (czy to szal, czy flagi) zawsze eksponować odpowiednią stroną- ewentualna pomyłka, choćby natychmiast poprawiona, może prowadzić do kpin ze strony rywali.
Dalsze losy zdobyczy to kończące rytuał publiczne jej zniszczenie poprzez spalenie lub rozerwanie na kawałki. Może się jednak zdarzyć, że takie zdobycze służą za podarunki. Kiedy drużyna Wisły Kraków grała z greckim Panathinaikosem, przebywający w Krakowie członkowie grupy ultras z Grecji stracili kilka flag, które następnie zostały wysłane do kibiców lokalnego rywala Panathinaikosu – Olympiakosu Pireus, jako gest dobrej woli krakowskich chuliganów.
Kiedy w grę wchodzą szaliki, „zdobywca” często chełpi się swoim wyczynem, przychodząc na mecz ze skrojonym szalikiem obwiązanym wokół kostki. Oznacza to pogardę dla rywala, szal po takim zabiegu oczywiście nie nadaje się do użytku. Specyficzną formą są tzw. dywany, czyli pozszywane ze sobą szaliki odebrane rywalom w określonym przedziale czasu (np. na przestrzeni sezonu między rywalizacjami z danym przeciwnikiem). Ich koniec, podobnie jak flag to wywieszenie w czasie meczu i publiczne spalenie na stadionie. Z względu na prymitywny charakter i siłę, z jaką temu podobne gesty prowadzą do eskalacji agresji, polskie władze wykazują coraz większą surowość wobec rytuałów niszczenia skrojonych barw, rekwirując je już przy wejściu na stadion, by nie dopuścić do ich zniszczenia.
Krojenie, w sensie prawnym po prostu kradzież, nie jest zjawiskiem występującym globalnie. Silnie sprzęga się z działalnością chuliganów, ale nie zawsze z rozwojem ruchu ultras. Przykładem może być Japonia czy Korea, gdzie przemoc wśród kibiców jest zjawiskiem marginalnym, a prezentacje ultras bywają niespotykanie atrakcyjne i okazałe.
Innym zjawiskiem sankcjonowanym przez prawo, choć bez wątpienia nie mającym tak negatywnego wydźwięku, jest wykorzystywanie pirotechniki w oprawach meczowych. Materiały pirotechniczne zakazane są na mocy przepisów krajowych i zaleceń międzynarodowych federacji UEFA i FIFA. Jednak, jak słusznie zauważył w wywiadzie dla internetowego wydania „the Times” niemiecki specjalista z zakresu psychologii i socjologii sportu Gunter Pilz, kluczem do rozwiązania problemu niepokornych kibiców jest rozsądna polityka utrzymywania bezpieczeństwa i porządku na obiektach sportowych. „Jakie ma znaczenie kilka rac czy fajerwerków na dobrze zabezpieczonym stadionie? Ultrasom trzeba dać przestrzeń, by mogli się wyrazić. W przeciwnym razie będą się radykalizować i dopiero wtedy staną się prawdziwym zagrożeniem.”
Wymienione powyżej zjawiska są naganne moralnie (krojenie i powiązane obyczaje) albo prawnie zabronione, choć popularne nie tylko wśród radykalnych grup (wykorzystanie pirotechniki). Nierzadko jednak zagadnienie legalności jest ściśle związane z polityką. W czasach PRL polscy kibice, zwłaszcza Lechii Gdańsk, eksponowali symbole związane z Solidarnością. W kraju najczęściej wykrzykiwali antykomunistyczne hasła, czasem wręcz w twarz przedstawicielom PZPR. Za granicą mogli to robić bez przeszkód .
Ocenie pod kątem legalności podlegają również flagi wieszane na stadionach. W Polsce podczas meczu takiej oceny dokonuje delegat PZPN na podstawie uznania – nie ma bowiem w Polsce sztywnej listy symboli czy skrótów zakazanych. Trudno byłoby ją zresztą stworzyć – skoro w miejsce skrótu CH.W.D.P. w ciągu miesiąca zagościł „legalny” J.P., trudno o stałość. Kibice zawsze będą szukali furtki w regulacjach, co zostało już w tym opracowaniu wskazane jako wypadkowa ich „antysystemowego” nastawienia. Jednak intuicja delegata może zostać oszukana. Stało się tak przynajmniej kilkakrotnie. Bytovia Bytów musiała płacić karę za wywieszenie swojej flagi, ponieważ została uznana za nieodpowiednią. Tymczasem zawierała tylko określenie, jakim tytułują się tamtejsi kibice od długiego czasu. Na płótnie wisiał napis „Schwarze Wölfe aus Bütow”, czyli „Czarne Wilki z Bytowa”. Jednak napis był po niemiecku, czcionka należała do gotyckich, a flaga była czarna, co wydało się delegatowi podejrzane. Podobne problemy mieli kibice Jagiellonii Białystok, na których fladze widniała czerwona pięść dzierżąca piorun – logo grupy Ultra Jagiellonia. Delegat uznał, że na fladze widnieje biała rasistowska pięść, co świadczy tylko o słabym przygotowaniu, ponieważ motyw wzniesionej pięści jest używany przez niezliczone grupy, wszedł do kanonu popularnej kultury, jest nawet wykorzystywany w marketingu. W listopadzie 2008 doszło nawet do tego, że delegat uznał za rasistowski herb piątoligowej Pomezanii Malbork. Herb przedstawia dwie uściśnięte dłonie. Według delegata, biel dłoni może promować rasizm.
Odrębną od kwestii prawa jest tendencja wykazywana przez UEFA i FIFA do tłumienia przejawów niezależności kibiców. Ci niepokorni są wypierani przez zamożnych konsumentów. Wzorem jest Anglia, gdzie ceny biletów w ciągu jednego sezonu wzrosły o ponad 300%, wykluczając niższe warstwy społeczeństwa. Wielkie trybuny o niskim standardzie zostały wyparte przez ekskluzywne loże dla niewielu widzów, za to z zasobnym portfelem.
1.5.1. Kto jest ultrasem?
W obliczu wielości zachowań i postaw, jakie przyjmują kibice na stadionie problemem może być nawet ustalenie, kto jest ultras, a kto nie. Jak pisze socjolog analizujący postawy kibiców, Jerzy Dudała, do połowy lat 90. nie było ich wcale, a dziś są niemal wszędzie . Mowa o grupach ultras odpowiedzialnych za kosztujące kilkadziesiąt tysięcy złotych efektowne pokazy. Czy oznacza to więc, że wcześniej nie było w Polsce ani śladu ultras? Przeciwnie. Wcześniej środki typowe dla ruchu ultras były wykorzystywane spontanicznie, zależnie od woli uczestników. Nie było koordynacji, stąd brakowało okazałych kartoniad czy flagowisk, w których bierze udział nawet kilkanaście tysięcy ludzi. Nie brakowało za to flag, konfetti, serpentyn rzucanych z trybun i przede wszystkim – głośnego dopingu. Wzorem Włochów kibice przynosili swoje flagi co mecz, a w niektórych momentach nieskoordynowane widowisko stawało się niezwykle okazałe przez kumulację elementów wizualnych. Pozostałością tamtych czasów jest dziś rodzaj oprawy określany jako „chaos”. Kiedy na trybunach tworzony jest chaos, uczestnicy chwytają najróżniejsze elementy opraw i w sposób niby nieskoordynowany jednocześnie je eksponują. Jednak koordynacji nie ma tylko pozornie, bowiem większość lub nawet wszystkie elementy są zapewniane przez ultrasów i na ich znak eksponowane. Pokazy obecnie są więc sterowane.
Powstaje zatem pytanie: czy ultrasem jest tylko osoba, która pokaz przygotowuje, czy można za nią uznać również osobę uczestnicząca w pokazie jako jego nie do końca świadomy wykonawca? W latach 90. z pewnością ultrasami byli ludzie, którzy przynosili co mecz własnej produkcji emblematy klubowe i upiększali nimi widowisko. Taki model zachowania funkcjonuje zresztą szeroko w wielu krajach do dziś, od Włoch, przez Niemcy, po Japonię. W Polsce kibiców podnoszących raz w meczu karton lub sektorówkę, które tworzą pokaz, nie można uznać za ultrasów. W przeciwnym razie trzeba by za ultrasów uznać 70 000 kibiców Bayernu Monachium, którzy podczas otwarcia nowego stadionu przez minutę machali flagami. Flagi kupili i rozłożyli nie inni kibice, tylko pracownicy klubu. Różnicę między kibicami ultras a zwykłymi fanami piłki obrazuje fragment artykułu w internetowej wersji „The Times” na temat pojedynków angielskich drużyn z hiszpańskim FC Barcelona. „At Anfield last month, the stadium was in a frenzy. Many supporters prepared special flags for the occasion and the Kop was a bouncing wall of red. Barça were greeted by a wall of flags at the Bridge in October, too. Only these had been supplied by the club. It was contrived and proved that mere banners do not create the right mood in a stadium. People do.” Tony Evans zauważa, że zupełnie inną atmosferę stworzyli kibice z Liverpoolu, którzy sami przygotowali wszystkie elementy oprawy, niż fani Chelsea. Tym drugim klub zakupił kilkadziesiąt tysięcy flag, sami nie mają w zwyczaju aktywnie uczestniczyć w przygotowywaniu opraw.
W sferze aktywności uczestników i używanych środków przekazu należy więc uznać, że ultrasem jest osoba, która podejmuje inicjatywę – przygotowuje i wykorzystuje aktywnie elementy opraw meczowych, jest za nie odpowiedzialna. Niezależnie czy robi to w grupie, czy samodzielnie. Inną kwestią jest warstwa komunikacyjna. Pod względem przekazywanych treści niezwykle duży jest związek między nieformalnymi grupami ultras a stowarzyszeniami i federacjami kibiców. Stowarzyszenia same nie posługują się oprawami jako medium – częściej wydają komunikaty czy koordynują logistycznie akcje na stadionach i szerzej w przestrzeni publicznej. Niemal zawsze jednak opowiadają się po stronie bardziej fanatycznych grup, co najwyżej za pomocą innych środków. Najważniejsze instytucje tego rodzaju powstały w Wielkiej Brytanii, gdzie stały się partnerem dla władz i racjonalnym głosem w dialogu dla mediów. Football Supporters’ Association walczyła przeciwko wprowadzeniu kart chipowych przez rząd Thatcher, przeciwko rasizmowi na stadionach, przeciwko złemu traktowaniu Anglików na stadionach Europy . Obecnie spadkobierca powstałych prawie 40 lat temu organizacji, Football Supporters Federation, walczy o przywrócenie w Anglii miejsc stojących oraz przeciwko komercjalizacji futbolu .
1.6. Ruch ultras na świecie
Zanim zacznę przedstawiać specyfikę zachowań publiczności w różnych krajach, trzeba zauważyć, że wiele krajów jest zupełnie pominiętych w tym opracowaniu z braku wystarczającej ilości informacji lub podobieństwa do któregoś z wiodących modeli. Pozostałe są przedstawione wybiórczo – szczegółowa charakterystyka ruchów kibicowskich na świecie to temat na osobną pracę. W tej pracy chcę jedynie zasygnalizować pewne różnice i uwarunkowania.
1.6.1. Wielka Brytania
Jak zostało już zaznaczone, to właśnie na wyspach Brytyjskich najprawdopodobniej narodziło się zjawisko chuligaństwa stadionowego, które Włosi zaadaptowali jako ruch ultras. I choć działania ultras jako narzędzie komunikacji rozpowszechniły się niemal w całej Europie, na Wyspach Brytyjskich niemal nie funkcjonują. Bezpośrednią przyczyną mogą być trzy wielkie tragedie z udziałem angielskich kibiców w latach 80.: pożar stadionu w Bradford (11.05.1985), stratowanie 39 osób na stadionie Heysel w Brukseli (29.05.1985) oraz stratowanie 96 kibiców w Sheffield. Pierwsze wydarzenie to zapalenie się w ciągu kilku minut całej trybuny od jednego niedopałka, które spowodowało śmierć 56 osób. Ostatnie zostało spowodowane niedrożnością komunikacyjną stadionu. Najważniejszym z punktu widzenia tego opracowania jest zajście na belgijskim Heysel.
Przed meczem o Puchar Europy między drużynami Liverpool FC i Juventus FC na stadionie Heysel kibice z Anglii przypuścili szturm na sektory Włochów. Takie zachowanie na wyspach było w latach 70. i 80. całkiem powszechne i nie chodziło bynajmniej o bijatykę, a o zajęcie sektorów innej drużyny – symboliczne przejęcie kontroli nad terytorium. Niestety Włosi nie mieli pojęcia o zamiarach Anglików i zaczęli uciekać, tratując się nawzajem. Jak wyjaśniły wyniki śledztwa, władze i policja w Belgii były kompletnie nieprzygotowane do przyjęcia i zabezpieczenia takiego meczu. Sheila Spiers, jedna z założycielek Football Supporters’ Association, stwierdziła, że nikt przed spotkaniem nie próbował w ogóle kontaktować się z kibicami, dowiedzieć się, jakie obyczaje panują. Jak powiedziała, „dziesięciu kibiców Liverpoolu i dziesięciu Juventusu zrobiłoby to lepiej” . Autor bardzo popularnej książki o kibicowaniu, Nick Hornby, oglądał mecz z grupą Włochów w telewizji. W swoim opracowaniu posypał głowę popiołem: „The kids’ stuff that proved murderous in Brussels belonged firmly and clearly on a continuum of apparently harmless but obviously threatening acts – violent chants, wanker signs, the whole, petty hardact works – in which a very large minority of fans had been indulging for nearly 20 years. In short Heysel was an organic part of a culture that many of us, myself included, had contributed towards.” . Skutkiem tragedii na Heysel było wykluczenie angielskich zespołów z europejskich rozgrywek na ponad 5 lat.
Wszystkie trzy wymienione tragedie spowodowały najostrzejsze w historii futbolu restrykcje względem kibiców i najbardziej rewolucyjne zmiany technologiczne na stadionach. Zmienił się system identyfikacji widzów, pojawiły się karty chipowe i numerowane siedziska, a każdy kibic musiał zajmować miejsce przypisane mu na bilecie. Między boiskiem a trybunami nie było ogrodzeń, nie ma więc gdzie wieszać flag. Odległości między widzami a boiskiem w Wielkiej Brytanii są mniejsze, niż przewidują światowe normy i dlatego nie ma również miejsca na oprawy, których elementy lądując na boisku uniemożliwiałyby kontynuację meczu. Wprowadzenie krzesełek zmniejszyło pojemność stadionów, a brak regulacji cen sprawił, że kluby podnosiły z sezonu na sezon ceny biletów o ponad 100%. Na wszystkich stadionach wyższych lig pojawił się monitoring oraz stewardzi, którzy dbają o zajmowanie swoich miejsc przez widzów i mają pomagać w ewakuacji. Drakońskich ograniczeń nałożonych przez brytyjskie władze dopełniają regulaminy stadionowe tworzone przez kluby. Część z nich zakazuje „uporczywego stania”, pozwalając podnosić się z miejsc tylko w kluczowych momentach meczu.
W takich okolicznościach trudno czasem o zorganizowany doping, nie mówiąc już o tworzeniu barwnych choreografii. W całej Wielkiej Brytanii istnieje zaledwie kilka aktywnych grup ultras. Bodaj najliczniejsza i prezentująca najwięcej opraw jest Red Army z pierwszoligowego szkockiego klubu Aberdeen FC, w Szkocji konkuruje z nią powstała w Glasgow grupa Jungle Bhoys. W sąsiedniej Anglii grupki są rozsypane po niższych ligach, jak funkcjonująca przy piątoligowym klubie Aldershot Town FC grupa Red and Blue Army. Najczęściej skupiają się na wywieszaniu flag, z rzadka używają surowo karanej pirotechniki. Kibice pozostałych drużyn z rzadka organizują niewielkie inicjatywy lub polegają wyłącznie na akcesoriach dla fanów ufundowanych przez kluby.
Mimo braku opraw, doping angielskich kibiców jest znany na całym świecie. Regułą jest, że głośniej dopingują w Wielkiej Brytanii kibice przyjezdni, ponieważ ich sektory są traktowane łagodniej przez ochronę i goście mogą, na przykład, stać przez cały mecz bez przeszkód. A wszystko zaczęło się, jak opisuje David Goldblatt, na stadionie Liverpoolu. Kibice zgromadzeni na jednej z największych na świecie jednopoziomowych trybun, the Kop , co mecz wspólnie śpiewali, tworząc jeden z pierwszych oficjalnych „młynów” już w latach 50. i dając początek podobnym inicjatywom w całej Anglii. Wcześniej atmosferę na angielskich stadionach tworzył „kolarz pojedynczych, krótkich okrzyków” . Trzeba przy tym zaznaczyć, że na wyspach bardziej, niż w Europie kontynentalnej uwidacznia się kult pojedynczych bohaterów, czy to pozytywnych, czy negatywnych. W całej Anglii nienawidzony jest Cristiano Ronaldo, bohater dla kibiców Machesteru United. Co ciekawe, cała Anglia śpiewa mu jedną przyśpiewkę – większość chce go zdeprymować, a fani MU pokazać jego wyższość nad Anglikami. Tekst jest krótki i niewybredny: „He plays on the left, he plays on the right, that boy Ronaldo makes England look shite”. Ronaldo stał się negatywnym bohaterem Anglików po tym, jak Portugalia wygrała z Anglią w meczu międzynarodowym. Inną persona non grata wśród większości kibiców jest trener Jose Murinho, który niemal co mecz może wysłuchiwać mniej lub bardziej wyszukanych uwag na swój temat.
1.6.2. Niemcy, Beneluks, Skandynawia
Znacząco inną sytuację obserwujemy na stadionach w Niemczech, Belgii, Holandii, Szwecji, Danii i Norwegii. Podstawowa różnica może wynikać z „geografii stadionów” w tych krajach. W każdym z nich wymogi licencyjne pozwalają najaktywniejszym komunikacyjnie kibicom z „młyna” zajmować sektory z miejscami stojącymi. Znacznie łagodniejsze są również przepisy, które, w odróżnieniu od angielskich, dają sporą wolność dla prezentacji ultras. Kary za wykorzystanie pirotechniki są co prawda wysokie w Niemczech, jednak w krajach skandynawskich stają się uciążliwe tylko wtedy, gdy race doprowadzą do przerwania widowiska lub zostaną użyte jako pociski. We wszystkich wymienionych krajach nie ma zakazów stania i wnoszenia flag na stadiony, co jest czynnikiem utrzymującym relatywnie wysoką aktywność „młynów” i jednocześnie prowadzącym do polaryzacji – pozostałe sektory najczęściej nie są włączane do widowisk.
Negatywnym skutkiem bardziej liberalnego prawa jest większa niż w Anglii ilość incydentów, choć ich skala jest z reguły bardzo niewielka. Wszystkie z tych krajów odnotowały wzrost przemocy związany z rozpowszechnieniem się „brytyjskiej zarazy” w latach 80., jednak dane na temat incydentów nie są niepokojące. W Belgii po tragedii na Heysel, w 1987 roku, odnotowano tylko 8 poważnych incydentów i, co ciekawe, prawie zawsze brali w nich udział kibice z Brukseli, Brugii, Liege lub Antwerpii. Trzeba jednak przyznać, że w kraju stosowano wówczas niezwykle surowe środki bezpieczeństwa. Międzynarodowy mecz przeciwko Szkocji ochraniało aż 600 policjantów, podczas gdy z Wysp przyjechało tylko 300 kibiców.
W każdym z wymienionych krajów istnieje wiele grup ultras, ze zdecydowaną dominacją niemieckich. Jak już zostało powiedziane, w Niemczech funkcjonują także tzw. fanprojekty. Ponadto, wytworzył się tam w latach 90. ruch tzw. „Kutten” – czyli osób noszących (zwykle dżinsowe) katany z licznymi naszywkami klubowymi. Byli to, a czasem dalej są, fanatycznie oddani kibice, nie stroniący od przemocy. Faszyzację środowisk niemieckich kibiców wytyka internetowe wydanie „The Times”, skupiając swą uwagę na kibicach ultras z Frankfurtu . Według dziennikarzy serwisu, na niemieckich stadionach wciąż utrzymuje się sentyment za czasami Trzeciej Rzeszy. Jest to co prawda zjawisko o niewielkim zasięgu, jednak incydenty polegające na ekspozycji symboli nazistowskich Niemiec wciąż się zdarzają. Wydaje się jednak, że Anglicy przecenili pierwszoligowców z Eintrachtu – to nie ten klub, a zespoły z niższych lig zlokalizowane na wschodzie Niemiec, zwłaszcza w Dreźnie czy Lipsku, gromadzą wokół siebie najwięcej zwolenników neonazizmu. Ich przeciwieństwem są kibice z Hamburga. Tamtejszy klub pierwszoligowy HSV gromadzi jedną z najwyższych widowni Europy, ale to za jego plecami, w trzeciej lidze, funkcjonuje FC St. Pauli – z kibicami jawnie przynależącymi do Antify – skrajnej frakcji antyfaszystowskiej.
Znany badacz niemiecki prof. Dr Wilhelm Heitmayer z Uniwersytetu w Bielefeld kibiców w swoim kraju podzielił na trzy grupy (jego podejście przyjął w raporcie dla Parlamentu Europejskiego C. Roth). Pierwsza to fan zorientowany na konsumpcję. Nie chodzi na mecze regularnie, wybiera tylko te, które dostarczą mu najwięcej rozrywki. Do drugiej grupy zaliczył fanów zorientowanych na drużynę. Chodzą na możliwie każdy mecz, utożsamiają się z drużyną i czują za nią odpowiedzialni. Dlatego to oni są głównymi klientami w sklepach klubowych – na mecze starają się zawsze ubierać barwy klubowe. Ostatnia grupa, chyba najciekawsza, to fani zorientowani na przygodę. Przygoda występuje tu w znaczeniu wybryków, najczęściej chuligańskich. Ci widzowie nie czują zbytniego przywiązania do klubu, nie mają swoich miejsc na stadionie, lawirują między klubami i sektorami, szukają rozrywki. Oznaczałoby to, że w niemieckiej publiczności można wyróżnić pokaźną grupę, która nie mieściła się w dotychczasowych rozważaniach: nie interesuje ich ani wynik, ani klub, ani miejsce, gdzie są – szukają wyłącznie mocnych przeżyć, nie próbując w ogóle budować autoidentyfikacji z jakimkolwiek klubem.
1.6.3. Kraje południowe
Zacząć należy od korzeni, a więc od Włoch. To właśnie w Italii narodził się ruch ultras, to tam istnieje najstarsza, obchodząca właśnie czterdziestolecie, i jedna z najliczniejszych grup tego typu na świecie – Fossa dei Leoni, funkcjonująca przy zespole AC Milan. To też Włosi stale dominują pod względem ilości tworzonych pokazów. Jednak i tam sytuacja zmienia się z biegiem czasu. Bardzo duża liczba ekscesów z udziałem kibiców doprowadziła do zaostrzenia prawa w latach 2003 – 2005. Kolejna fala obostrzeń przypadła na rok 2007, kiedy z rąk chuliganów zginął policjant. Po raz pierwszy masowo zamykano stadiony, nawet największym klubom. Doszło nawet do tego, że nienawidzący na ogół policji kibice Juventusu zlinczowali i oddali w ręce policji chuligana, który rzucił racę na boisko.
Władze nowymi przepisami zakazały klubom związków ze stowarzyszeniami kibiców, które według powszechnej opinii już dawno opanowali chuligani i gangsterzy, realizujący przez działanie kibiców swoje interesy. Kiedy prezes rzymskiego Lazio odmawiał kolejnych przywilejów klubowi kibica, na trybunach pojawiły się swastyki, za które klub płacił olbrzymie kary, a stadion był zamykany . Oprawy i ich skutki stały się więc instrumentem szantażu, sposobem na zdobywanie i utrzymywanie wpływów.
Zależnie od stanu infrastruktury, kondycji futbolu i sytuacji państwa podobnie rozwija się sytuacja w innych krajach południowych. Sytuacja w Turcji była już przytaczana we wcześniejszych częściach pracy, warto uzupełnić informacje o tendencje, jakie odminują w tureckim futbolu. Widać wyraźnie, że coraz mniej aktywni są kibice stołecznej „Wielkiej Trójki” ze Stambułu – uznawana za czołową grupę ultras formacja Carşi działająca przy Beşiktaşie została rozwiązana, przywódca kibiców Galatasaray zginął w wypadku samochodowym, a atmosfera na stadionie Fenerbahçe od dawna jest określana przez tureckich kibiców jako przereklamowana. Wszystkie trzy kluby są bogate, podnoszą ceny biletów, poziom bezpieczeństwa i komfort oglądania, budują nowe stadiony i zaczynają dbać o wizerunek. Ulegają więc temu, co ultrasi uważają za największą chorobę futbolu – komercjalizacji. Tymczasem wiele innych zespołów wciąż opiera swe zaplecze kibicowskie na ekstremalnych frakcjach. W tej sytuacji na mapie aktywności kibiców dominują Bursaspor, Sakaryaspor czy Eskişehirspor, o których w Europie mało kto słyszał.
„Choroba” komercjalizacji podobnie odmienia sytuację w Brazylii czy Argentynie. Choć poziom bezpieczeństwa i infrastruktury jest tam wciąż bardzo niski, to jednak czołowe kluby zmieniają tendencję. Zwłaszcza, że już za 6 lat w Brazylii odbędą się mistrzostwa świata. Warto zaznaczyć, że o ile włoscy ultras swoje młyny nazywają „curva” (łuk – od budowy stadionu), o tyle brazylijscy stworzyli pojęcie „torcida”, adaptowane zresztą szeroko w europie, między innymi przez kibiców Hajduka Split czy Górnika Zabrze. Z kolei w Argentynie większość młynów nosi nazwę „barra”, która to nazwa szeroko przyjęła się również w innych krajach Ameryki Łacińskiej, poza Brazylią.
Podczas gdy w Ameryce Południowej zapotrzebowanie na bilety jest ogromne, a stadiony często ledwie mieszczą kibiców, znacząco pogarsza się sytuacja piłki nożnej na Bałkanach, nie najlepiej wygląda również w Grecji. Frekwencje na meczach spadają i nawet najwyżej notowanym zespołom z olbrzymimi tradycjami i wieloma kibicami topnieją widownie. Crvena Zvezda Belgrad czy Dinamo Zagrzeb miały w minionym sezonie frekwencje niższe, niż beniaminek polskiej pierwszej ligi – zespół Jagiellonii Białystok. Ma to na pewno związki z niskim poziomem bezpieczeństwa. W 2008 roku Serbią wstrząsnęła sprawa Urosa Misicia, dwudziestolatka, którego serbski sąd skazał na 10 lat za atak racą na policjanta. To najwyższy wyrok w historii Serbii za wybryki na stadionie, zwiastun nowej polityki wobec chuliganów. Jednocześnie ten sam incydent stanowi bardzo dobry materiał do badania jedności środowiska wobec zagrożenia, jakim jest zinstytucjonalizowana władza, w tym przypadku zbyt surowy sąd. Oto kibice nie tylko w całej Serbii, ale na całym świecie na meczach wywieszają transparenty z hasłem „Pravda za Urosa” (po serbsku: sprawiedliwość dla Urosa) i skandują nazwisko „męczennika”. Nie chcą ułaskawienia, ale uważają wydany werdykt za zbyt surowy. Wielu z nich zdaje sobie sprawę, że tak surowy wyrok to pokłosie bezkarności chuliganów i ma odstraszać potencjalnych następców, ale w swoich okrzykach i sloganach uznają takie postępowanie za niesprawiedliwe. Warto dodać, że podobna globalna akcja kibiców miała źródła również w Serbii, kiedy Kosowo zostało uznane za niepodległe państwo.
Ze względu na niską kontrolę, słabą infrastrukturę, sytuacja we wszystkich wymienionych powyżej krajach południowych (choć z dużym uproszczeniem) jest zbliżona. Podczas meczów zachowanie kibiców jest bardzo spontaniczne, wręcz chaotyczne. Dochodzi do poważnych ekscesów, ale też do wielkich wydarzeń z punktu widzenia opraw meczowych. Kibice kolumbijskiego klubu Independiente Santa Fe wykorzystali ofiarność sponsorów i stworzyli największą flagę świata, która przykrywa niemal pół stadionu. Wejście piłkarzy na murawę w większości krajów Południowej Ameryki musi się odbywać przez specjalne pneumatyczne korytarze prowadzące aż na środek boiska, nie jak w Europie – tylko do linii końcowych lub bocznych. Dzieje się tak, ponieważ kontrola nad zachowaniem publiczności podczas wchodzenia zawodników niemal nie istnieje, mimo wielometrowych ogrodzeń czy głębokich wykopów z drutami kolczastymi. Zachowanie kibiców trudno nawet określić mianem chuligańskiego z punktu widzenia intencji – feta rozpoczynająca mecz jest zwyczajem na wielu stadionach Południowej Ameryki. W górę lecą tysiące balonów, tony konfetti, serpentyn, wybuchają fajerwerki, race czy bomby dymne – na stadion można wnieść wszystko, dlatego korytarze chronią zawodników w tych newralgicznych momentach. Dopiero po uprzątnięciu wszystkiego, co spadnie na boisko, można rozpoczynać spotkanie. To znacząca różnica względem Europy, gdzie podobne zdarzenia są incydentalne i zwykle karane. Te olbrzymie prezentacje noszą znamiona wczesnego europejskiego ruchu ultras – bardzo rzadko przekazują określoną treść, ponieważ nie ma w nich koordynacji, a zatem w przestrzeni komunikacyjnej stadionu nie są w stanie stworzyć złożonego, podzielanego przez większość komunikatu.
1.6.4. Ameryka Północna, Azja, Australia, Afryka
Sytuację w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Korei Południowej, Japonii czy Australii można określić jako wyjątkową. Ligi piłkarskie w tych krajach istnieją od bardzo niedawna, najmłodsze zaledwie od kilku lat. Futbol w żadnym z tych krajów nie jest sportem najpopularniejszym – w USA przegrywa z futbolem amerykańskim, baseballem i koszykówką. W Japonii z baseballem, w Australii z lokalną odmianą futbolu i krykietem. Mimo to kibice drużyn z amerykańskiej MLS czy japońskiej J.League organizują się w sposób naśladujący światowe wzorce. Warto przy tym zwrócić uwagę, że Stany Zjednoczone są jednym z najbardziej różnorodnych i liberalnych społeczeństw, podczas gdy mieszkańcy Japonii stanowią bardzo homogeniczne społeczeństwo, kładące ogromny nacisk na tradycję i rytualność życia.
Ameryka Północna to mieszanka narodowości i zwyczajów. Strukturę społeczną odzwierciedla do pewnego stopnia właśnie liga piłkarska. Rodzące się w Waszyngtonie, Los Angeles czy Toronto grupy kibiców swoim zachowaniem imitują organizację „młynów” w częściach świata, z którymi związki mają mieszkańcy. I tak, w Waszyngtonie dominującym językiem jest hiszpański, a młyn nosi nazwę Barra Brava – nawiązuje więc do argentyńskich tradycji. Z kolei w Toronto, w dopingu bardzo wiele zapożyczeń z francuskiego, nie tylko jeśli chodzi o język, ale i same teksty przyśpiewek. W Chicago wyraźnie widać, że miejscowa drużyna Fire stara się przyciągnąć Polaków na trybuny. Współpracuje z polskimi mediami w mieście, podpisuje kontrakty z zawodnikami z naszego kraju. Wśród kilku grup ultras na stadionie Toyota Park do najstarszych należy polska, której nazwa utworzona jest zgodnie z często stosowanym w Polsce nazewnictwem (nazwa drużyny + człon „ultras” + data powołania), Fire Ultras ’98.
Homogeniczność japońskiego społeczeństwa nie stanowi przeszkody dla kibiców i klubów w czerpaniu z zachodnich (Europa) i wschodnich (Ameryka Południowa) wzorców. Wpływy ze wschodu uwidaczniają się dzięki aktywnej mniejszości brazylijskiej. Na stadionach Japonii wszechobecne są tzw. „szarfy” – płaty materiału rozmieszczone pionowo od pierwszego do ostatniego rzędu trybuny co kilka metrów, które trzymane przez kibiców poprawiają koordynację przy tworzeniu choreografii i same w sobie stanowią ozdobę. Podobnie są wykorzystywane w Ameryce Południowej, w Europie zaś stanowią tylko pojedyncze pokazy i wzorem „sektorówek” są zwijane po krótkiej chwili. Za to pod względem językowym najmocniej widać związki z Europą – wiele przyśpiewek, jeśli nie większość, jest w języku angielskim, podobnie hasła na flagach i transparentach. W warstwie znaczeniowej wydaje się to jednak formą zabawy daleką od fanatyzmu. Na stadionie zespołu Vegalta Sendai wiszą transparenty z hasłami: „You gotta believe in yourselves”, „For the team” czy „It’s only football – but we love it”. Jak niewinnie brzmią te slogany w konfrontacji z „Wojownikami krakowskiej ulicy” czy „Furious Dogs” Wisły Kraków. Nie tylko sam język angielski wszedł do powszechnego użytku w J.League, również przyśpiewki i hymny czerpią z wytworów kultury anglosaskiej, choć oczywiście tej popularnej. Hymnem zespołu Albierex Niigata jest przebój Elvisa Presley’a „Can’t help falling in love”, kibice Urawa Red Diamonds zmienili słowa i korzystają z piosenki Roda Stewarta „Sailing”. Z kolei Tokyo FC silnie identyfikują się z tradycjami angielskiego Liverpool FC, korzystając z hymnu angielskiej drużyny czy organizując dni kultury angielskiej na stadionie, podczas których przybyli na mecz Brytyjczycy mogą liczyć na zniżki.
Jednocześnie nie można bagatelizować stylu kibicowania przyjętego w Japonii na meczach znacznie popularniejszego baseballu i typowej dla tego społeczeństwa „grupowej harmonii” . Widowiska w Japonii tworzą wielkie flagi na długich drzewcach, którymi symultanicznie machają kibice w pierwszych rzędach – tego elementu opraw meczowych nie stosuje się nigdzie indziej na świecie. Japończycy w kategoriach powinności traktują ubieranie barw klubowych, niezależnie od miejsca zajmowanego na stadionie i aktywności uczestnictwa w widowisku. Własnoręcznie wykonują ogromną większość flag i transparentów, które przynoszą na mecze, sami finansuję kosztowne i efektowne pokazy angażujące nawet ponad 50 000 kibiców. Bardzo aktywnie uczestniczą w meczach wyjazdowych swoich drużyn, podążając za zespołami nawet w liczbach ponad 20 000 osób. Pod tymi względami są nadzwyczaj dobrze zorganizowani. To dokładnie odwrotnie, niż w lidze amerykańskiej, gdzie nie ma jeszcze zwyczaju stałego podróżowania za drużyną, choć pojawiły się już pierwsze liczne grupy kibiców, z fanami Toronto FC na czele. Trzeba też zauważyć, że we wszystkich krajach, gdzie futbol jest nowym sportem, „młyny” nie są zdominowane przez młodych mężczyzn, jak w wielu krajach Europy – w dopingu uczestniczą często ludzie w średnim wieku, znaczący jest odsetek kobiet.
Bardzo podobnie do Japonii rozwija się kultura kibicowania w Korei Południowej i Australii, choć w tej drugiej mocno uwidaczniają się wpływy imigrantów z Chorwacji czy Włoch. We wszystkich wyżej wymienionych krajach model kibicowania propagowany przez grupy ultras kwitnie (wystarczy wspomnieć, że w Japonii i Korei „młyny” są jedynymi sektorami, które zawsze zapełniają kibice), choć w formie znacznie bliższej obecnym polskim grupom, niż włoskim sprzed kilku dekad. Liczy się więc przede wszystkim lub tylko oprawa, donośny doping, współzawodnictwo z innymi grupami niezwykle rzadko przeradza się w akty przemocy, nie ma zbędnej ideologizacji grup.
Z pewnością warto też wymienić przywoływaną już we wcześniejszych częściach opracowania Indonezję, w której w mgnieniu oka rozpowszechnił się kult szalika. Ze względu na różnorodność etniczną rywalizacja na trybunach przybiera tam bardzo agresywne formy, a kibice skupiają się na dopingu, wykorzystując bardzo niewiele innych środków typowych dla grup ultras.
W pozostałych krajach Azji bardzo trudno wskazać ciekawe przykłady grup ultras. Tropem Japonii i Korei Południowej idą kibice z ligi chińskiej, która jednak cieszy się niewielką popularnością. Ślady działalności ultras można znaleźć w Malezji, ale tylko wśród kibiców największych drużyn, jak Selangor FC. Za to ekspansja ruchu jest niezwykle widoczna w krajach afrykańskiego Maghrebu oraz w Egipcie. Kibice takich drużyn, jak Etoile Sportive du Sahel (Tunezja), Al Ahli (Egipt) czy Wydad Casablanca (Maroko) to tylko najwyrazistsze przykłady bardzo prężnych grup ultras, przygotowujących, podobne do europejskich, coraz bardziej efektowne pokazy.
ROZDZIAŁ III
„Let us sing a song for you”, czyli co i jak komunikują kibice
W rozdziale pierwszym zasugerowałem, że specyfika futbolu decyduje o agresywności (niekoniecznie związanej z przemocą fizyczną) i konfrontacyjnym charakterze komunikacji na stadionach. Wspomniałem, że treść komunikatów formułowanych przez kibiców determinują w różnym stopniu czynniki zewnętrzne dla widowiska, jakim jest mecz piłkarski. Chodzi tu przede wszystkim o cechy etniczne, narodowościowe i stratyfikację społeczną, a także związane z nimi stereotypy, uprzedzenia. Do tego, jak również pisałem w rozdziale drugim, sami kibice na przestrzeni ponad stu pięćdziesięciu lat historii futbolu wypracowali system wzajemnych relacji i reguł postępowania. Znamy więc sytuację komunikacyjną, od definicji uczestników, przez budowę miejsca komunikacji – stadionu, po czynniki wpływające na charakter i treść komunikowania. Jego dodatkową cechą, wynikającą niejako z konfrontacyjności sytuacji komunikacyjnej, jest duża emocjonalność. Sprzyja jej masowość tego komunikowania – aby tłum był w stanie wygenerować wspólny komunikat, treść musi być homogeniczna. Temu z kolei sprzyja sama natura tłumu, który deindywidualizuje jednostkę . Dodatkowo reakcje tłumu ujednolica wspólne i jednoczesne przeżywanie tych samych, silnych emocji. Emocjonalność komunikowania na stadionie wydaje się więc być naturalną konsekwencją sytuacji komunikacyjnej. Jak podkreśla M. Bugajski, „emocjonalność […] jest cechą logicznie nieuzasadnioną” , a jednak zwiększa atrakcyjność komunikatu, co może się przyczynić do jego akceptacji przez większą liczbę uczestników, niż w przypadku wersji bez nacechowania, a to zwiększa szanse komunikatu na uzyskanie odpowiedniej siły. Nazwy neutralne są bowiem uboższe i nieadekwatne do stanu podniecenia wywołanego u widzów przez wydarzenia na boisku lub trybunach. Właśnie dlatego w krytycznych momentach meczu kibice chętniej podejmują wulgarny okrzyk „Strzelcie kurwom gola!”, niż neutralny „Strzelcie X gola!” (gdzie X to nazwa drużyny). Dzieje się tak nawet wówczas, kiedy kibice obu zespołów nie są zwaśnieni.
1. Stereotyp w służbie komunikacji
Duża emocjonalność, wymóg prostoty i homogeniczności komunikatu – te cechy sprzyjają stereotypizacji uczestników i postaw. Według cytowanych przez profesora Walerego Pisarka, Elizabeth Lee i Alfreda McLunga stereotypizacja wydarzeń i postaw to pierwsza z cech komunikacji perswazyjnej o charakterze propagandowym. Zaś funkcją stereotypów jest różnicowanie – stereotypy pomagają odgrodzić swoją kulturę, podkulturę czy grupę od innych, obcych, zewnętrznych . Funkcję tę spełnia zarówno negatywny stereotyp adwersarzy, jak i pozytywny stereotyp własny – oba pomagają tworzyć opozycję i dystans między grupami. Przy tym oparte na stereotypowych wizerunkach hasła służą konfrontacji, do której dąży wielu uczestników widowiska.
Poniżej zestawienie stereotypów najczęściej pojawiających się wśród polskich kibiców.
1.1. Policjant
W środowisku kibiców ukształtował się niezwykle negatywny obraz policji, która jest wrogiem gorszym od najbardziej znienawidzonego rywala z boiska czy trybun. Do pewnego stopnia może to uzasadniać okres PRL, kiedy właśnie kibice nierzadko odgrywali rolę zbrojnego ramienia w walce z władzą . Potwierdzałaby to olbrzymia niechęć, jaką darzona jest wśród kibiców innych zespołów krakowska Wisła. Według przyśpiewek stadionowych, „Wisła to nie jest polski klub, to milicyjny klub […]”. Wszystko za sprawą sprawowania pieczy nad klubem przez komunistyczną milicję, a później policję. Z drugiej strony wywołany już w poprzednim rozdziale skrót A.C.A.B. nakazuje zachować dystans wobec „komunistycznego pochodzenia” uprzedzeń. W końcu to właśnie policja przeciwdziała chuligaństwu, również na stadionach, a przez swój zinstytucjonalizowany charakter jest gorsza od wrogich grup – jest zewnętrzna wobec świata kibiców, jest więc wrogiem jednoczącym. Niemniej, brutalne pacyfikacje z pewnością nie poprawiały opinii o służbach porządkowych. Podobnie pogarszały ją tragiczne wydarzenia, jak zabicie nastolatka Przemka Czai w Słupsku, po którym doszło kilkudniowych zamieszek w mieście, a w całej Polsce na stadionach zaczęła rozbrzmiewać przyśpiewka:
Mundur niebieski, orzeł żelazny.
Zabiłeś dziecko – jesteś odważny.
Jesteś odważny, jesteś szczęśliwy.
Polska policja to skurwysyny.
Niemal każde potknięcie podczas interwencji policyjnych czy przestępstwo z udziałem policjantów szybko jest rozpowszechniane na forach internetowych i służy utrwaleniu wizerunku policjanta: człowieka głupiego, prymitywnego, żądnego agresji (nawet mordercy), który za nic ma ludzkie życie, a bronią i sadystycznymi skłonnościami leczy swoje kompleksy. Pogardliwy obraz policjanta jako naczelnego wroga jest powielany również w wytworach kultury popularnej, zwłaszcza w muzyce hip-hop. Zespół Molesta w piosence pt. „Policja” tak opisuje sytuację, jaka miała miejsce na jednym z warszawskich osiedli:
(…) zaszedł od momentu, gdy leżałem na ziemi
szalonym wiktem, kajdanami złączeni
trwało to nie wiem, 15 minut
na plecach czułem policyjny but
zimna jak lód była ulica
wokół moi ludzie i znajoma dzielnica
społeczeństwo akcją policji się zachwyca
na tylne siedzenie zostali rzuceni
wiem, że nie wrócimy stamtąd zadowoleni
cieszy mnie to, że na meczach pomszczeni
bo tam to my jesteśmy górą
gradowa chmurą, z deską w ręku żegnam się z kulturą
jestem pod mendownią, opon pisk
Na przywitanie dostaję w pysk
w głowie błysk, guma po karku
zwala z nóg szybciej, niż lufa przy barku
czuje ciosy na plecach, w ich oczach histeria
choć nie jestem gangsterem, policja stresuje (…)
Ten nasycony nienawiścią fragment opisuje również poruszany przez Rzecznika Praw Obywatelskich problem nadużywania władzy przez policję oraz fakt społecznej akceptacji dla walki z chuliganami, który jeszcze bardziej dystansuje chuliganów i część pozostałych kibiców od reszty społeczeństwa.
1.2. Homoseksualista
Człowiek słaby (delikatność homoseksualistów to przeciwieństwo stadionowego kultu siły), tchórzliwy, nieuczciwy. Określenie kogoś mianem pedała to wyzwisko nagminnie stosowane wobec przeciwników, często bez przyczyny. Jest bowiem skutecznym narzędziem wyprowadzenia rywali z równowagi – ułatwia doprowadzenie do konfrontacji, czy to werbalnej, czy fizycznej. Czasem okrzyk „Pedały” słyszą osoby atakujące innych w znaczącej przewadze liczebnej (również policja, która z zasady stoi na nierównej pozycji – ma broń), co jest niehonorowe. Słyszą je też kibice, którzy dla okazania swojego fanatyzmu i zademonstrowania siły zdejmują koszulki. W warstwie symbolicznej znieważyć klub jako gromadzący homoseksualistów można, zmieniając barwy jego herbu na różowe, co jest stosunkowo powszechne w przekazach wizualnych, zastosowane m.in. przez kibiców Wisły Kraków na wlepkach wobec Cracovii czy przez fanów brazylijskiego Gremio Porto Alegre wobec sympatyków sąsiedniego Internacionalu. Warto wspomnieć o rywalizacji między Stalą Rzeszów a Resovią. Kibice pierwszej z tych drużyn przygotowali nawiązujące do chuligańskich wybryków hasło „Stworzeni by zadawać ból”, które ich przeciwnicy z Resovii wykorzystali przeciwko nim. W meczu derbowym do tego samego hasła przygotowali ilustrację na sektorówce, przedstawiającą fanów Stali uprawiających sadomasochistyczny seks z innymi mężczyznami.
1.3. Działacz
Człowiek skorumpowany, pamiętający bardzo niepopularne wśród kibiców czasy socjalizmu. Za nic ma widownię, pracując w klubie, a tym bardziej w związku piłki nożnej, załatwia swoje interesy. Tak wygląda stereotyp, do którego bardzo zbliżony jest wizerunek polskich sędziów – „ustawiających” wyniki meczów. Kiedy na boisku zapada niekorzystna według miejscowych kibiców decyzja, obwiniają albo samych sędziów, albo cały związek. Przyśpiewki w rodzaju „polscy sędziowie to kurwy, sprzedawczykowie” pojawiają się na stadionach notorycznie.
1.4. Żyd
Bazujący na tradycyjnym stereotypie, „żyd” to jeden z najtrwalszych przydomków, jakie otrzymują fani piłkarscy. W Polsce najbardziej znanymi „żydami” są kibice Cracovii, Widzewa Łódź czy ŁKS-u. Na świecie – Ajaksu Amsterdam i Tottenhamu Hotspur. Dlaczego? Przyczyn jest wiele. W Łodzi było wielu żydowskich wytwórców i kupców. Ajax i Cracovię rzekomo zakładali żydzi lub byli nimi często zawodnicy klubów. Tottenham z kolei ma najzwyczajniej wielu kibiców wyznania mojżeszowego. Siła takiego przydomku jest trudna do ustalenia. Z jednej strony, wypominanie żydowskich korzeni wciąż sprzyja konfrontacji. Z drugiej, ze względu na trwałość raz nadanego określenia, stało się ono źródłem autoidentyfikacji. Oto grupa chuliganów Cracovii określa się jako Jude Gang. Kiedy fani Wisły Kraków w Londynie krzyczeli do Tottenhamu „Jude, jude – Tottenham”, ci odpowiadali „Yes we are!”, po czym intonowali okrzyk „Yid Army”, czyli „Armia Żydków”.
1.5. Inne
Wciąż niezwalczone zjawisko rasizmu uwidacznia się w postawie niektórych kibiców wobec zawodników innej rasy. W Polsce wciąż jeszcze dochodzi do udawania odgłosów przyjętych jako małpie, gdy czarnoskórzy piłkarze są przy piłce. Podobnie, choć z mniejszą częstotliwością, bywa jeszcze i tak, że na boisku lądują banany. Z kolei o uprzedzeniu do azjatów może świadczyć piosenka kibiców Glasgow Rangers, mówiąca o tym, że japoński piłkarz Celtiku – Shunsuke Nakakmura, pozjadał im psy. Ci sami kibice z najwyższą pogardą odnoszą się do Irlandczyków, wypominając im Wielki Głód z XIX wieku i skrajne ubóstwo, które zmusiły ich do masowej emigracji do Szkocji. Z kolei podczas meczu niemieckiej drugiej ligi między drużynami z Chociebuża i Drezna, kibice pierwszej z drużyn wywiesili transparent adresowany do rywali z napisem „Żydzi”, na który drudzy odpowiedzieli wypisując „Cyganie” na swoim płótnie .
Z oczywistych względów przytaczane przykłady stoją często na bardzo niskim poziomie językowym, a tematycznie wkraczają w krąg zainteresowania chuliganów – bardziej niż zwykłych kibiców. Trzeba jednak pamiętać, że próby obrażenia adwersarzy to element konfrontacji i są stosowane często bez konsekwencji, jako standardowe odpowiedzi na zachowanie strony przeciwnej. Oto kibice Wisły Kraków w jednym meczu okrzyknęli zdejmujących koszulki fanów Górnika Zabrze mianem „pedałów”, a w innym sami koszulki zdejmowali.
Choć wydawałoby się, że negatywne wizerunki i wyobrażenia pojawiają się wśród kibiców znacznie częściej od pozytywnych, ta kwestia nie jest jednoznaczna i należy uznać, że zależy od konkretnego analizowanego przypadku. O ile bowiem kibice często korzystają z zakorzenionych w społeczeństwie stereotypów i uprzedzeń, o tyle komunikując na swój temat, starają się utrwalać funkcjonujący w społeczności archetyp kibica. Jego cechy są zależne od kraju i kultury, w jakiej powstaje. W Polsce przyjęło się, że kibic powinien być silny. Futbol to męski sport, kibicowanie również jest domeną mężczyzn. Dlatego siła fizyczna połączona z odwagą powinny być naczelnymi cechami kibica. O pierwszeństwo wśród cech może konkurować jedynie honor, pojmowany jako zespół zasad przyjętych wewnątrz środowiska kibiców, a częściej samych chuliganów. Honorowa jest więc walka wręcz, w równych proporcjach. Dlatego kiedy grupka fanów HEKO Czermno została „skrojona” z flagi przez przyjezdnych z Widzewa, widzewiacy zwrócili łup – w chwili odbierania gospodarzom flagi mieli znaczną przewagę liczebną, więc zatrzymanie trofeum byłoby niegodne. Niegodna jest również jakakolwiek współpraca z policją. W powszechnym mniemaniu środowiska, kibic powinien być patriotą, co jest najpewniej pochodną wpływów, jakie miały na ruch kibiców w Polsce przedstawiciele subkultury skinheads. Przejawem postaw patriotycznych na stadionach jest upamiętnianie widowiskami ważnych dla historii kraju rocznic i postaci. Do tego, jak pisałem na początku pracy, rywalizacja sportowa sprzyja ideologizowaniu własnej reprezentacji, a więc także narodu i kraju. Według tworzonego archetypu kibic jest także niepokorny. Nie ugina się pod groźbą represji, nie poddaje się kontroli. Ta antysystemowość to kolejny związek ze światem subkultur młodzieżowych.
2. Wytwory kultury ruchu ultras
Wszystkie przedstawione powyżej cechy znajdują swe odzwierciedlenie w twórczości kibiców. Tę z kolei zdominowali przedstawiciele ruchu ultras. Cechą ogólną większości ich przekazów jest wspominana wcześniej prostota i sloganowość, a także intertekstualność. Teksty kultury wytwarzane przez kibiców bardzo często nawiązują do istniejących już wytworów i związanych z nimi znaczeń. To z kolei rodzi ryzyko, lub – innymi słowy – daje szansę oderwania znaku od jego pierwotnego znaczenia. Mowa tu oczywiście o budowie znaku językowego, którego składowymi są „znaczące i znaczone”. Znak występuje wyłącznie ze swoim znaczeniem, a „próby oderwania go od znaczenia noszą znamiona perswazji lub nawet manipulacji, są typowe dla marketingu, ale i propagandy” . Nie oznacza to oczywiście, że język kibiców jest z definicji propagandowy. Warto jednak pamiętać o ryzyku (czy raczej szansie, pokusie?), jakie wiąże się ze stosowanymi formami przekazu, które muszą być wyraziste, jasne i jednoznaczne. Nie ma w nich miejsca na różnorodność i złożoność, z zasady noszą silne nacechowanie. Poniżej krótka charakterystyka najważniejszych mediów stosowanych przez kibiców.
2.1. Barwy i symbole przynależności klubowej lub narodowej
Ekspozycja barw jest dla fanów niezwykle istotna. Potwierdzają to badania prowadzone przez Piotra Mateckiego i Piotra Jordanowskiego z Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. Przeprowadzili oni ankietę, w której uczestnicy mieli wybrać cechy najważniejsze dla idealnego widowiska sportowego. Na sześciostopniowej skali „częste eksponowanie barw i symboli klubowych” otrzymało aż 3,51pkt, tylko o 0,5 mniej od korzystnego wyniku na boisku . Między innymi dlatego wiele klubów na całym świecie stara się, by barwy klubowe towarzyszyły kibicom już w drodze na stadion (a przy okazji również reklamowały klub), wykupując powierzchnię na środkach komunikacji publicznej, jak to się odbywa w Elblągu, Gdańsku, Poznaniu, czy niemieckim Gelsenkirchen. Jednak podstawowym, przywołanym już w tej pracy elementem nieodzownym dla kibiców piłkarskich niemal na całym świecie, jest szal. Jego kult narodził się w Wielkiej Brytanii, gdzie funkcjonuje ok. 40 000 klubów piłkarskich i ten element ubioru służył do identyfikacji miłośnikom futbolu. Podobnie jest i w Polsce, z jedną zasadniczą różnicą. Podczas gdy w większości państw zachodnich produkcja szalików pozostaje domeną klubów, w naszym kraju funkcjonują firmy wykonujące szale i inne elementy ubioru na zamówienia, również w limitowanych seriach. Dostarcza to interesujących z badawczego punktu widzenia wniosków. Główną rolą szalików wciąż pozostaje identyfikacja posiadacza jako członka pewnej zbiorowości. Jednak dzięki realizacji nawet bardzo niewielkich zamówień przez firmy produkujące szale, mówimy tu nie tylko o sygnalizacji sympatii klubowych, podział jest znacznie bardziej zróżnicowany. W największej kolekcji szalików Wisły Kraków, która liczy ponad 300 wzorów, znajdują się szale nieoficjalnych grup (ultras, chuliganów, grup jeżdżących wspólnie na mecze, fanklubów), ale też kibiców z konkretnych dzielnic, ulic, uczelni, szkół, a nawet klas. „Zawsze wierni i oddani, my z UJ Wisły fani. To my – Wisły fanatycy z jagiellońskiej wszechnicy” – głoszą hasła na szalu noszonym przez kibiców z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Szalik służy więc nie tylko do różnicowania między klubami, ale też między grupami o różnej liczebności i charakterze, funkcjonującymi wewnątrz określonej społeczności kibiców.
Oczywiście komunikaty nabierają znaczenia dopiero w momencie ich nadania. Szale stają są więc medium, gdy są wyeksponowane. Istnieje szereg sytuacji, w których barwy klubowe lub narodowe wychodzą na pierwszy plan na stadionie piłkarskim, jednak w większości z nich nie mogą pełnić funkcji medium. Trudno bowiem wymagać, by ktoś odczytywał różnorodne hasła w chwili jednoczesnego podniesienia do góry rozłożonych szali przez kilka tysięcy osób, jak to się dzieje niemal zawsze podczas odśpiewywania hymnów. W tej sytuacji szaliki mogą zyskać funkcję komunikatu tylko przez pośredniczenie mediów masowych – w przypadku pokazania części tłumu przez kamery telewizyjne lub w fotografii prasowej. Przez większość czasu szale pełnią więc funkcje komunikacyjne między kibicami na samej trybunie – sygnalizują przynależność osób zajmujących konkretne miejsca na stadionie do różnych grup. To samo tyczy się koszulek w barwach klubów, reprezentacji lub grup.
Podobną funkcję mogą przyjąć fany, czyli specyficzny rodzaj transparentu wieszanego na ogrodzeniach lub ścianach oporowych trybun. Od zwykłego transparentu polskie fany odróżnia jakość wykonania, która jest bardzo wysoka – są szyte lub drukowane z zamiarem używania przez lata, pełnią funkcję insygnium grup kibiców. Określane bywają jako flagi, choć do definicji samej flagi nie pasują. Według definicji Instytutu Heraldyczno-Weksylologicznego, flagą nazywamy „weksylium używane głównie na lądzie, mocowane do drzewca lub liny. Płat jest pojedynczy a wzór na odwrocie jest lustrzanym odbiciem wzoru na stronie głównej. Niemal zawsze flaga ma kształt prostokąta o proporcjach od 1:1 do 1:2 […]”. Niejednokrotnie kibice, najczęściej ultras, stają bezpośrednio za faną swojej grupy. Nie jest to jednak główny cel wieszania fan. Ze względu na atrakcyjne położenie – w zasięgu kamer, najczęściej kamery głównej, przekaz zawarty na nich ma być z założenia skierowany do odbiorcy masowego – widowni telewizyjnej. W dodatku cechuje je najdłuższy czas ekspozycji ze wszystkich mediów stadionowych – wiszą zwykle od pierwszego do ostatniego gwizdka sędziego. Warto przy tym wspomnieć, że wieszane na ogrodzeniach fany podlegają hierarchizacji. W przypadku Wisły Kraków, fankluby z podkrakowskich miejscowości mogą wieszać tylko niewielkie rozmiarowo transparenty, najczęściej na skraju trybuny i tylko za zgodą członków grupy Ultra Wisła, lub innych osób decydujących o prezentacjach na stadionie, niezwiązanych z grupą. Centralną pozycję zajmuje „Armia Białej Gwiazdy” – najstarsza i najważniejsza flaga na stadionie. Pozostałe fany są eksponowane zależnie od okoliczności. Podczas meczów, na które przyjeżdżają wspierać miejscowych kibice ich zgód – często oni wieszają swoje fany w bezpośrednim sąsiedztwie głównej. Jeśli mecze toczą się przeciwko drużynom, z których kibicami miejscowi mają kosę, spotkać można flagi konfrontacyjne, mające na celu podkreślenie i eskalację wrogości. Warto też pamiętać, że nadawać można nie tylko treściami na samych fanach, ale również poprzez ich wieszanie lub nie. Kiedy ogrodzenia są puste, najczęściej mamy do czynienia z protestem lub żałobą. Bardzo ważną rolę ma też „debiut fan”, czyli ich pierwsze publiczne wywieszenie. Nie bez powodu podkreślam publiczny charakter – zdarza się bowiem, że kibice jednego klubu przygotowują swoje nowe projekty i dowiadują się o nich rywale. Wówczas rywale mogą przygotować kopie flag w swoich barwach, z odpowiednio zmodyfikowaną treścią. Środowisko wyższość przyznaje nie twórcom oryginalnego projektu, ale tym, którym udało się go wywiesić jako pierwszym.
Fot. 2. Wzory fan Widzewa Łódź i skopiowane w niższej jakości wersje kibiców Łódzkiego KS. Te drugie powstały później, ale wcześniej zawisły na stadionie.
2.2. Oprawy meczowe
Na początku trzeba zaznaczyć, że faktyczną rolę oprawy widowiska piłkarskiego pełnią wszystkie stosowane na stadionie media – od szalików, przez doping, fany, widowiska świetlne, barwne choreografie plastyczne i flagi. Jednak w środowisku polskich kibiców pojęcie to, używane czasem zamiennie z „choreografią” (w międzynarodowym środowisku funkcjonują określenia „choreo” czy „tifo”) ma ograniczone znaczenie. Obejmuje tylko prezentacje, które trwają krótko, mają zorganizowany charakter i wymagają użycia środków dodatkowych, poza fanami i szalikami, które pojawiają się regularnie. Oprawa nie jest więc codzienna – ma odświętny charakter. Przy tym grupy ultras prawie nigdy nie ujawniają, w którym meczu pojawi się oprawa, a tym bardziej – co będzie jej tematem. Dodatkowo trzeba pamiętać, że większość kibiców tworzących oprawę poprzez podnoszenie określonych elementów, przez czas prezentacji oprawy nie widzi boiska, ani nie wie, co dana oprawa przedstawia. Będąc na mecz Legii Warszawa muzyk Kazik Staszewski uznał wielką „Panoramę” rozłożoną przez kibiców za atrybut bandytów, ponieważ uniemożliwiała mu ona oglądanie meczu przez kilka minut . Najczęściej jednak oprawy uświetniają ważne widowiska, a więc mecze z odwiecznymi rywalami, zgodami, drużynami z innego kraju czy spotkania wypadające w dniu ważnej dla kibiców rocznicy (zwłaszcza święta związane z polską państwowością). Czas pojawienia się oprawy – najczęściej moment wejścia piłkarzy na boisko przed pierwszym gwizdkiem, rzadziej przed drugą połową. Rzadziej, najczęściej gdy w jednym meczu prezentuje się więcej opraw, występują również w innych momentach, na przykład przed ostatni gwizdkiem. Środki wykorzystywane do przekazania treści to najczęściej:
a) Sektorówki, szarfy
Sektorówka, czyli flaga przykrywająca przynajmniej część sektora, a czasem nawet większość stadionu, to stosowany na całym świecie sposób formułowania przekazów przez kibiców. Jednak pod względem treści flagi tego typu nie są różnorodne. Przyczyna jest prosta – koszty. Największe, przykrywające całe trybuny, kosztują nawet kilkaset tysięcy złotych, stąd są produkowane jednorazowo na długi czas i ich treść musi być uniwersalna. Na świecie największą jest kolumbijska „Lienzo de Fe” („Płótno Wiary”), mierząca 350 metrów długości i 40 wysokości. Ze względu na ogromne koszty, część jej powierzchni pokrywają nazwy marek, które wsparły finansowo jej produkcję. Pozostała część to wyznanie wiary w klub. W Polsce największą używaną obecnie jest „Panorama” Legii Warszawa o szerokości ponad 100 metrów. Reguły eksponowania sektorówek są różne. Kolumbijczycy swoją prezentują na trybunach co mecz, dlatego musieli niedawno opłacić stworzenie jej repliki, ponieważ stara uległa zniszczeniu. Kibice Wisły Kraków mierzącą 98 metrów „Wielką Flagę” rozwijają wyłącznie na meczach międzynarodowych. Istnieją również sektorówki okazjonalne, tworzone dla jednorazowej ekspozycji. Taką była stworzona przez kibiców Lecha Poznań parodia warszawskiej „Panoramy”, która została zaprezentowana podczas meczu z Legią.
Fot. 3. Sektorówka autorstwa kibiców Legii i znacznie tańsza karykatura przygotowana przez kibiców Lecha Poznań.
Sektorówki obowiązuje podobna reguła, co fany – jeśli dwie grupy kibiców mają ten sam pomysł, laury należą się tej, która zrealizuje go pierwsza. W praktyce, jak to już zostało opisane w przypadku fan, fani, którzy dowiedzą się o cudzym projekcie mogą szybko przygotować niższej jakości kopię i w rywalizacji na czas zwyciężyć. Nie zawsze jednak rywalizacja jest tak jednoznaczna. Kiedy 23. września 2007 kibice Wisły podczas meczu z Polonią Bytom zaprezentowali efektowną sektorówkę, zadziwili nie tylko widzów w telewizji, obecni na stadionie również nie spodziewali się oprawy w meczu z jedną z najsłabszych drużyn. Okazało się jednak, że grupa Ultra Wisła zdobyła plany będącej w trakcie realizacji sektorówki tworzonej ze składek poznańskiej Wiary Lecha i musiała zaprezentować oprawę jak najszybciej, by projekt, choć ze zmienionymi barwami klubowymi i herbem, miał premierę wcześniej od oryginału. Ostatecznie jednak kiedy przyszło do debiutu flagi Lecha Poznań kilka tygodni później, okazało się, że wzór krakowski nijak się ma do poznańskiego. Czy to krakowianie dali się przechytrzyć, czy poznaniacy zmienili w ostatniej chwili projekt, widząc krakowską oprawę? To nie zostało nigdy wyjaśnione.
Fot. 4. Sektorówka kibiców Wisły, która miała wyprzedzić premierę takiego samego wzoru stworzonego przez kibiców Lecha i ostateczny wzór zaprezentowany przez Ultras Lech
Specyficzną formą, często bardzo zbliżoną do sektorówek jeśli chodzi o formę wyrazu, są szarfy. Pasy materiału prezentowane, najczęściej pionowo, łączą się podniesione przez kibiców w duży obraz. Ten rodzaj prezentacji jest znacznie prostszy do przygotowania dla kibiców, ponieważ nie wymaga posiadania wielkiej powierzchni na potrzeby malowania.
b) Kartoniady, baloniady, flagowiska, racowiska
Wielkie układy choreograficzne, choć zwykle pozbawione treści lub z jej minimalną ilością są tworzone za pomocą tysięcy kartonów, balonów lub flag. Użyte środki czasem się łączą, często z materiałami pirotechnicznymi, ale z uwagi na dużą trudność w koordynacji ruchów kilku lub kilkunastu tysięcy kibiców, przekazy w nich zawarte są albo bardzo ubogie, albo nie ma ich wcale. Wówczas kartoniady, flagowiska czy baloniady stają się jedynie tłem, a treścią dla nich są transparenty rozwinięte chwilowo na fanach na ogrodzeniu.
Fot. 5. Od lewej fragmenty: kartoniady, flagowiska, baloniady.
c) Transparenty
Transparenty są wieszane ba ogrodzeniach lub ścianach oporowych trybun, ale w rozumieniu stadionowym odróżniają się od fan formą i czasem ekspozycji. W przeciwieństwie do fan pojawiają się tylko w niektórych fragmentach spotkania, zawierają precyzyjnie sformułowany komunikat i pełnią rolę reakcji na aktualne wydarzenia, podczas gdy sektorówki i fany częściej odnoszą się do kwestii ogólnych. Transparenty, inaczej transy, to najczęściej płaty białego płótna bez zbędnych zdobień, z komunikatem wymalowanym farbami w sprayu. Komunikat w nich zawarty dociera do masowego odbiorcy dzięki telewizji, jednak często jest niemożliwy lub ma być trudny do dekodowania dla osób bez znajomości środowiska, dla „świata zewnętrznego”. Hasło „JP 100%” to nawoływanie do walki z policją. Z kolei „BSNT” to skrót od „Braci się nie traci”. Hasło jest w ogólnym znaczeniu często używane przez kibiców dla sygnalizacji jedności. Jeśli więc pojawia się w zawoalowanej formie, najpewniej odnosi się do sfery działań prawnie zakazanych, na przykład do chuligańskich wybryków. Bardzo często poprzez transparenty kibice komentują wydarzenia w klubie czy lidze, jak podczas protestów z ostatnich lat, kiedy fani na wszystkich stadionach pierwszej i drugiej ligi wieszali transparenty adresowane do Komisji Ligi, spółki Ekstraklasa S.A., PZPN-u i władz klubów, by zaprzestały represji za wykorzystywanie środków pirotechnicznych w spotkaniach piłkarskich. To właśnie transparenty niosą na stadionach najwięcej treści ze wszystkich posiadanych przez kibiców mediów wizualnych, głównie dzięki niskim kosztom i szybkości przygotowania. To również na nich znajduje się najwięcej treści zakazanych, dlatego bywają konfiskowane, powodują wstrzymywanie meczów.
d) Elementy towarzyszące, zbiorowe zachowania
Dla uzupełnienia gamy pokazów wizualnych należy wymienić pomijane dotąd towarzyszące dopingowi i oprawom zachowania fanów, które same nie noszą nigdy treści poza ludycznym urozmaiceniem aktywności kibiców. Mowa tu o rzucaniu w kierunku boiska konfetti czy serpentyn, które zwykle towarzyszą oprawom. Zdarza się jednak, że są elementem rywalizacji między grupami kibiców. Rywalizacja, podobnie jak w przypadku rozmiarów sektorówki, użycia największej ilości elementów, polega na tworzeniu coraz większych i efektowniejszych pokazów. Zdarza się więc, że kibice wyrzucają na rozpoczęcie meczu kilkaset, kilka lub nawet kilkanaście tysięcy serpentyn, czy kilkadziesiąt, a nawet kilkaset kilogramów konfetti, których uprzątnięcie zajmuje służbom porządkowym i obsłudze stadionu nawet kilkanaście minut. Specyficznym zachowaniem wykazują się w tym względzie kibice Toronto FC, którzy wzorem protoplastów z Ameryki Łacińskiej nie rzucają serpentyn w jednej chwili, ale czekają aż zawodnicy rywali będą wykonywać rzuty rożne. Wówczas tak długo, jak tylko mogą, utrudniają im kopnięcie piłki, zasypując ją stertami serpentyn. A kiedy ich piłkarze zdobyli swojego pierwszego gola w historii rozgrywek, na boisku wylądowały niemal wszystkie podkładki z krzesełek, które dla wygody fanów ufundował klub .
Przedstawionym już w pierwszym rozdziale zachowaniem, towarzyszącym oprawie i dopingowi, jest meksykańska fala. Podobną rolę do niej ma „łapanie się za bary” kibiców wzdłuż wszystkich rzędów i rytmiczne podskakiwanie. O ile komunikacyjnie element ten jest co najwyżej drugorzędny, o tyle jest traktowany niezwykle poważnie przez konstruktorów stadionów, ponieważ powoduje znaczące powiększenie ciężaru, jaki wywiera publiczność na trybuny. Znacznie bardziej nacechowane są inne wspólne zachowania: „pogo” i „dzicz”. Pierwsze, znane z koncertów rockowych, polega na podskakiwaniu uczestników, połączonym z odpychaniem się nawzajem. Drugie przybiera bardziej radykalną formę – znika podskakiwanie, chodzi o poniewieranie innymi uczestnikami widowiska, przepychanki. Takie zachowanie ma symbolizować prymitywną siłę tłumu, jednak wydaje się coraz mniej popularne. Zachowaniem, które ze względów konstrukcyjnych nie przyjęło się w Polsce (choć pojawiały się próby wprowadzenia) jest „lawina”. Słyną z jej wykonywania kibice brazylijskiego Gremio Porto Alegre. Po każdej bramce strzelonej przez zawodników tej drużyny, nawet kilkanaście tysięcy kibiców okupujących tamtejsza torcidę, zbiega w ekstazie na dół trybuny, by po kilkudziesięciu sekundach wspinać się i oczekiwać na kolejne bramki. Z kolei kibice japońskiego zespoły Yokohama F.Marinos jako elementów multimedialnego spektaklu używają parasolek. Choć brzmi to zadziwiająco, trzeba przyznać, że kilka tysięcy parasoli w barwach klubowych poruszanych rytmicznie przez tłum stanowi element przyciągający uwagę nie mniej, niż konfetti czy serpentyny. Dla uzupełnienia należy dodać, że istnieje bardzo wiele rodzajów choreografii układanych za pomocą ruchu rąk czy rytmicznego klaskania, jednak ich opisywanie w szczegółach jest niemożliwe – większość nie ma nawet nieoficjalnych nazw, a z zasady pełnią bardzo niewielką funkcję komunikacyjnie. Jednak trzeba pamiętać, że jednym ważnym komunikatem, który wysyłają kibice swoim rywalom poprzez tworzenie takich spektakli, jest siła i dominacja grupy w konkretnym elemencie. Kibice trzecioligowej obecnie Pogoni Szczecin wciąż cieszą się z posiadania nieoficjalnego rekordu Polski w ilości serpentyn rzuconych jednocześnie w kierunku boiska. Podobnie każde efektowne wykonanie któregoś z wymienionych powyżej elementów może liczyć na uznanie, nawet w skali globalnej. O tym szerzej w dalszej części rozdziału.
2.3. Doping werbalny
Związek muzyki i śpiewu ze sportem sięga czasów starożytnych, ale nie ma potrzeby powracać w tym opracowaniu do „Państwa” Platona by pokazać, jaki wpływ ma aktywność publiczności na widowisko. Wystarczy wspomnieć badania decyzji sędziów, przytoczone w rozdziale pierwszym, które jasno pokazują, że presja kibiców może wymóc na nich wydawanie o 15% korzystniejszych decyzji. Tymczasem inne amerykańskie badania mówią o zwiększeniu efektywności dopingowanych sportowców średnio o 5%. Jakie dźwięki są najbardziej skuteczne w poprawie wyników? Nie ma badań dostarczających wniosków na ten temat, można natomiast bez cienia wątpliwości powiedzieć, które środki są wybierane przez samych kibiców. Powszechne na zawodach skoków narciarskich kołatki, trąbki, piszczałki, gwizdki czy syreny to atrybuty „januszy” – kibiców karnawałowych, którzy bardziej chcą narobić wrzawy, niż przekazać jakąś treść, dopingować śpiewem i okrzykami. Dlatego wśród polskich kibiców piłki ligowej są potępiane. Fani po społu z piłkarzami doprowadzili nawet do oficjalnego zakazu wnoszenia instrumentów muzycznych na mecze reprezentacji Polski wydanego przez PZPN. Podczas meczów ligowych zaś pojawiają się bębny, ale posługują się nimi tylko osoby do tego wyznaczone. Bęben występuje tu w roli koordynatora, ma nadawać rytmu pieśniom. Pomoc ta jest kibicom potrzebna, ponieważ według znanego kompozytora i fana Legii Warszawa, Krzesimira Dębskiego, polscy kibice bardzo się starają, są energiczni, ale nie umieją śpiewać. Według niego na stadionach uwidaczniają się braki w nauce muzyki – jedna trybuna przeszkadza drugiej, tempo jest nierówne i w rezultacie nierzadko dochodzi do powstania kakofonii.
Abstrahując od umiejętności śpiewania lub jej braku, warto zwrócić uwagę na rosnące znaczenie hymnów klubowych, w których przygotowanie włączają się gwiazdy. Maciej Maleńczuk – muzyk i kibic Cracovii, przygotował najważniejszą pieśń dla swojego zespołu. Podobnie Krzysztof Cugowski stworzył hymn Górnika Łęczna. Z hymnami wiąże się cały rytuał, śpiewane są najczęściej wolno, nierzadko z podkładem muzycznym, w określonych sytuacjach – najczęściej przed i po meczu. Warto zwrócić uwagę na użycie hymnu narodowego, który może być po prostu hymnem, jak w przypadku meczów międzynarodowych, ale może też służyć prowokacji. Oto kibice Wisły Kraków w meczach z Cracovią zaraz po hymnie swego klubu śpiewają właśnie „Mazurka Dąbrowskiego”, by podkreślić żydowskie (w rozumieniu: obce, niepolskie) korzenie Cracovii. Hymny mają swoją niepodważalną pozycję, a co z pieśniami w trakcie meczu? Znów warto wysłuchać Krzesimira Dębskiego, który zarzuca polskim kibicom zbytni kosmopolityzm. „A u nas obca muzyka króluje także na naszych stadionach. Polscy kibice śpiewają melodie brazylijskie, angielskie, włoskie, śpiewa się na przykład «Guantanamerę»” Istotnie, trudno o lepszy przykład. Niezależnie czy mowa o „Każdy to powie, Wisełka rządzi w Krakowie”, czy o zawołanie „Nigdy nie zginie, Żyleta nigdy nie zginie” – rytm „Guantanamery” zdaje się mieć największy ilościowy udział wśród podkładów do polskich przyśpiewek. Jak przekonuje dziennikarz muzyczny Robert Leszczyński, ten fakt jest przejawem hipokryzji polskich kibiców, podobnie jak inna melodia, kolejna ze stadionowych klasyków – przebój „Go West”, zespołu Pet Shop Boys. Czemu? Pierwsza pieśń powstała na Kubie i jest nieformalnym hymnem rewolucji, podczas gdy polscy kibice zawsze podkreślają swój antykomunizm. Druga z kolei to hymn… homoseksualistów, którzy – jak pisałem wcześniej w tym rozdziale – wśród kibiców traktowani są zawsze pogardliwie. Jednak zarzut o kosmopolityzm trzeba traktować z przymrużeniem oka. Pamiętajmy bowiem o tym, że ruch ultras w Polsce narodził się w zorganizowanej formie niespełna dekadę temu. Nic więc dziwnego, że czerpiemy ze sprawdzonych na świecie wzorców, zwłaszcza że czerpiemy nie tylko my – przeciwnie, czerpią wszyscy. Hymn Liverpool FC stał się również hymnem belgijskiego Club Brugge, holenderskiego Feyenoordu Rotterdam czy japońskiego Tokyo FC. Tytułowe hasło „You’ll never walk alone” to jeden z najbardziej znanych i nośnych sloganów w świecie kibiców – widnieje na niezliczonych graffiti czy flagach całego świata. Ironią losu jest, że pieśni tej wcale nie napisali kibice, bo również fani Liverpool FC zaczerpnęli ją, ale nie od innego klubu, a z musicalu „Carousel”. Przypadki czerpania będą szerzej analizowane w dalszej części tego rozdziału. W świecie kibiców ważniejsza jest bowiem nie geneza utworu, ale jego nośność – potencjał do zaangażowania w doping jak największej liczby ludzi, którzy mają się dobrze bawić, niezależnie co śpiewają.
Co ciekawe, we wspomnianym już hymnie Liverpoolu, nie ma ani słowa o piłce. Nie brak za to odniesień do wspólnotowości, lojalności i osiągania wspólnych celów. Podobnie można zadać pytanie, jaki faktycznie ma związek doping z toczącym się na boisku spotkaniem? Piłkarze po meczach przyznają czasem, że na boisku trzeba być skupionym na grze i dlatego większości przyśpiewek czy okrzyków piłkarze nie rozróżniają, choć zawsze odczuwają atmosferę trybun. Sugestywnie w tym kontekście mogą brzmieć – znów – słowa Krzesimira Dębskiego, który uważa, że piłkarze zagranicznych drużyn przyjeżdżający do Polski i słyszący doping, który brzmi znajomo dzięki melodii, mogą czuć się oswojeni, a wręcz uznać to za wspieranie ich wysiłków. Z drugiej strony należy zadać pytanie, czy kibicom zależy, by piłkarze wsłuchiwali się w doping? W mediach pojawiają się nierzadko zarzuty pod adresem kibiców, że nie obchodzą ich wydarzenia na murawie, bo na trybunach rywalizują oni z kibicami drugiej drużyny i wynik schodzi na dalszy plan. Z pewnością czasem tak jest, ale też nie zawsze. Mecz piłkarski ma swoją dynamikę, która odróżnia go od wielu innych sportów. Momenty krytyczne – rzuty wolne, rożne, karne i strzały na bramkę, a także przemoc między piłkarzami niemal zawsze skutecznie przyciągają uwagę. Jednak nawet w najciekawszych spotkaniach nie ma mowy o utrzymaniu przez całe 90 minut jednakowego poziomu podekscytowania i zainteresowania samym meczem. W końcu tak powstałą meksykańska fala – ze znudzenia. Wśród miłośników futbolu amerykańskiego utarła się pogardliwa opinia, że piłka nożna to sport tak nudny, że aż zmusił widzów do śpiewania. Choć z dużą dozą przesady, trzeba przyznać, że widzowie na całym świecie w dopingu upatrują nie tylko okazji do wsparcia zawodników, ale też do dobrego zaprezentowania własnej wspólnoty. Liczy się przede wszystkim opinia i budowany w ten sposób szacunek innych grup o podobnym charakterze, ale też uznanie świata zewnętrznego. Dlatego wartością wśród polskich kibiców stało się głośne śpiewanie i wspieranie drużyny niezależnie od sytuacji na murawie. Podobnie, bez związku z boiskową rzeczywistością, kibice wymagają od siebie nawzajem nieprzerwanego dopingu. Chwile przestoju mogą stać się powodem do drwin dla innej społeczności kibiców. Rywalizacja na doping wygląda podobnie, jak w przypadku opraw meczowych, widzimy więc odejście od samego meczu i skupienie na widowisku na trybunach.
Trzeba przy tym dodać, że doping werbalny w najmniejszym stopniu poddaje się kontroli. O ile można nakazać zdjęcie obraźliwej flagi, o tyle nie można odwrócić raz wypowiedzianych słów i przekaz, choć ulotny, może dotrzeć do adresatów bez większych przeszkód. Stosuje się różne środki służące poskromieniu nieodpowiednich zachowań w trakcie śpiewania – niektóre kluby wprowadzają zakaz używania niecenzuralnych słów przez wodzirejów moderujących doping pod groźbą usunięcia ze stadionu. Przepisy ogólne z kolei nakazują zagłuszanie niepożądanych treści przez spikera.
2.4. Przed i po meczu – komunikacja poza stadionem
Wymienione już zostały media stosowane przez kibiców na stadionie. Gama jest niemal pełna, warto jednak wspomnieć jeszcze o wlepkach, czyli drobnych naklejkach umieszczanych w przestrzeni publicznej. Nie są bynajmniej pomysłem kibiców, pierwsi z tego medium zaczęli korzystać artyści z nurtu tzw. „street art”. Mają oni zresztą w pogardzie projekty przygotowywane przez kibiców, ponieważ uważają je za wtórne w formie i prymitywne w przekazie. Niemniej, na przestrzeni ostatnich lat wlepki weszły do kanonu środków komunikacji kibiców. Na stadionach są używane przede wszystkim przez kibiców gości, którzy w ten sposób zaznaczają swoją obecność na sektorze dla przyjezdnych.
Jednak nie bez powodu wlepki umieściłem wśród środków używanych poza stadionem – to właśnie w miastach, osiedlach, w środkach komunikacji publicznej i na trasach dojazdowych do stadionów można ich znaleźć najwięcej. Są bardzo tanie i proste w przygotowaniu, toteż różnorodność tematyki i użytych form jest bardzo duża, większa nawet od wielości wzorów szalików. Mimo to zasadnicza funkcja jest niezależna od samej treści wlepki – ma ona sygnalizować zajmowanie określonego terytorium przez sympatyków konkretnego klubu. Wlepki nieprzyjaciela zrywa się lub obkleja własnymi – to kolejne pole rywalizacji . Bardzo podobnie wygląda walka na „grafy” i „wrzuty”, czyli graffiti i napisy na murach. Czym różni się graf od wrzutu? Przede wszystkim jakością – graffiti jest zwykle starannie wykonane, wymaga wielu godzin pracy. Wrzut tymczasem robiony jest w przeciągu minut lub nawet sekund, jednym lub kilkoma pociągnięciami farby w sprayu. Ma jednocześnie zwykle słabszą siłę przekazu i prostszą treść. Jest też z definicji nielegalny – stąd pośpiech w tworzeniu. Występuje też w bardziej eksponowanych miejscach, niż graffiti. Trudno wyobrazić sobie malowanie przez wiele godzin napisu w pobliżu dużego skupiska ludzi, na przykład dworca. A właśnie na dworcach najwięcej jest wrzutów – to stamtąd odjeżdżają na mecze wyjazdowe kibice gospodarzy i przyjeżdżają goście. Dworzec pełni więc rolę bramy, granicy i dlatego jest pierwszym miejscem, w którym kibice obu stron chcą zaakcentować swoją obecność. Podobną funkcję pełnią przystanki autobusowe rozmieszczone przy drogach krajowych, którymi poruszają się grupy kibiców. To punkty oznaczające strefy wpływów – dominuje zwykle ta grupa, która najczęściej daną trasę pokonuje, ponieważ ma możliwość częstego zamalowywania wrogich napisów i umieszczania na ścianach swoich.
Swą obecność kibice akcentują również zdobiąc środki transportu. Auta z szalikami wystawionymi na zewnątrz i flagami za tylną szybą w dniu meczu stają się tym liczniejsze, im bliżej do stadionu. Ten, wydawałoby się neutralny sposób ekspozycji, ma jednak swoich przeciwników. Przed rozgrywanymi w Szwajcarii i Austrii Mistrzostwami Europy 2008 słoweńskie władze wprowadziły na terenie całego kraju zakaz eksponowania barw narodowych Chorwacji. Dziesiątkom tysięcy Chorwatów, którzy w drodze na mistrzostwa przejeżdżali przez Słowenię, groziły bardzo wysokie kary finansowe. Ich pojazdy nie były również przepuszczane przez granicę tak długo, jak flagi były widoczne z zewnątrz. Podobny los spotkał jednego z miłośników reprezentacji Anglii, tyle że w rodzinnym kraju. Jeden z jego sąsiadów zawiadomił policję, że mieszkaniec Melksham eksponuje symbole rasistowskie. Za taki symbol uznał muzułmanin obecny na angielskiej fladze Krzyż św. Jerzego – patrona Anglików. Jak podaje „Daily Express” w swoim internetowym wydaniu, policjanci na miejscu byli skonfundowani, nakazali kibicowi usunąć flagę i wystawili mandat. Co ciekawe, nie dotyczył on czynu z zawiadomienia, a powodowania zagrożenia w ruchu drogowym poprzez zmniejszenia pola widzenia kierowcy.
Warto także wspomnieć o tradycyjnych na całym świecie fetach, które następują po zwycięstwie nad odwiecznym rywalem lub zdobyciu ważnego sportowego trofeum. Świętowanie przypomina wówczas tryumfalny powrót armii z bitwy. Ze stadionu kibice zwycięskiej drużyny kierują się do centrum miasta, by przejść w barwnym i głośnym korowodzie i na centralnym placu wspólnie z zawodnikami świętować wywalczony tytuł. Nie ma znaczenia, czy mówimy o Madrycie, Bazylei czy Poznaniu – taki rodzaj obwieszczania swej potęgi jest powszechny w świecie piłki nożnej. Taką samą formę i zbliżoną funkcję miały przemarsze kibiców Lechii Gdańsk po meczach ligowych. Inny był jednak kontekst tych wydarzeń – fani tłumnie przechodzili przez miasto w czasach komunizmu, po Stanie Wojennym. Nie śpiewali wówczas pieśni klubowych, lecz wznosili hasła niepodległościowe i antykomunistyczne – tym głośniej, im bliżej byli siedziby PZPR. Warto wspomnieć, że w tamtych czasach kibice Lechii gromadzący się wokół Kościoła św. Brygidy indywidualnie, byli pod obserwacją i często stawali się ofiarami milicyjnych represji. Dopiero w dużych grupach, jak te tworzone po meczach, mogli jawnie eksponować barwy klubowe i swe poglądy.
Ostatnim powszechnym globalnie zwyczajem jest przeżywanie i okazywanie żałoby w przestrzeni publicznej. Kibice piłkarscy na całym świecie, zwłaszcza w Europie, dla okazania żałoby po stracie ważnej dla klubu lub społeczności osoby, oddają jej w hołdzie swoje barwy klubowe. Gesty te oczywiście mają symboliczny charakter, jednak ich oddziaływanie jest niezwykle silne. Przekonaliśmy się o tym w Polsce, gdy wszystkim przyszło się zmierzyć ze śmiercią Jana Pawła II. Miałem to szczęście obserwować z bliska, jak w oknie krakowskiej Kurii wieszane były pierwsze szaliki. Wieszali je koledzy, prawdopodobnie na co dzień kibice różnych drużyn. Najpierw związali ze sobą swoje szaliki, jeden Cracovii, drugi Wisły. Później donieśli trzeci – nowohuckiego Hutnika. Trzy dni później szale były przewiązane na każdym wolnym kawałku kraty w oknach oraz na ogrodzeniach wokół budynku. Polskie media na widok łańcucha powiązanych barw klubowych najpierw z wielkim entuzjazmem obwieściły pojednanie , by później z całą surowością krytykować kibiców za zerwanie rzekomego porozumienia. Entuzjazm mediów i bliski jego skali entuzjazm wielu kibiców nie miały racjonalnych podstaw. Nie może bowiem dziwić, że jednają się ci, którzy na co dzień i tak nie walczą ze sobą – ci mniej fanatyczni. Nikt za to nie usłyszał deklaracji pojednania od chuliganów, a to przecież oni decydują o występowaniu przemocy wokół polskiej piłki. Media uznały, że kibice są homogeniczną grupą, a wszyscy jej przedstawiciele na co dzień aktywnie działają przeciwko swoim wrogom, nie przyjmując do wiadomości, że tylko część bierze udział w aktach przemocy czy wandalizmu. Tymczasem w środowisku krążyła jedynie krótka, nieoficjalna informacja, że chuligani dają innym tydzień zawieszenia broni, a później nie pozwolą już „pałętać się w barwach”. Zapewne to właśnie fakt, że pierwszy raz jako wyraz żałoby obok zniczy i kwiatów pojawiły się szaliki i flagi sprawił, że tak wielką wiarę w znaczenie gestu pokładała większość społeczeństwa. Tymczasem mieliśmy do czynienia z rytuałem znanym już doskonale mieszkańcom Wielkiej Brytanii. Gdy po walce z chorobą zmarł Tommy Burns – były prezes Celtiku Glasgow, pod stadion Parkhead przychodziły codziennie tysiące kibiców, a wśród nich wielu fanów wrogiego Rangers. Również i oni swoje barwy klubowe składali w hołdzie wielkiej postaci odwiecznych rywali. Jednak czy można to odczytywać jako koniec przemocy między Irlandczykami a Szkotami? Między unionistami i lojalistami a republikanami? Między katolikami a protestantami? W żadnym razie – gesty, jakkolwiek budujące, oznaczają po prostu do łączenie się w bólu. I podobnie jak w Polsce, wielu kibiców o radykalnych poglądach nie ma zamiaru oddawać hołdu i łączyć się z nikim w bólu. W Anglii i Szkocji po śmierci osób związanych z którąś z drużyn, władze klubów wyznaczają specjalne strefy w okolicy stadionów, gdzie kibice mogą oddawać hołd zmarłym, składając swoje klubowe gadżety. Jeśli na polskich mediach wrażenie robiło kilkaset szalików wywieszonych wokół krakowskiej Kurii, nie znają skali, jaką zjawisko przybrało w Glasgow. Należy się spodziewać, że w ważnych dla funkcjonowania klubów sytuacjach takie gesty będą jeszcze powielane w Polsce. Weszły już do katalogu zachowań typowych dla kibiców.
Fot. 6. Od lewej: 1. Szaliki wywieszone po śmierci Jana Pawła II pod krakowską Kurią. 2. Fragment strefy, w której kibice Celtiku Glasgow mogli składać hołd Tommy’ego Burnsa. 3. Ogrodzenie stadionu Old Trafford w Manchesterze po śmierci legendarnego zawodnika – George’a Besta.
2.5. Kibice w mediach, media w rękach kibiców
„Sytuacja dziennikarzy i twórców mediów jest podobna do sytuacji paleontologa, którą opisał Neisser. Także wydarzenia, o których informują media są dostępne zaledwie wycinkowo i tylko w bardzo wycinkowej perspektywie. Pomimo to zrekonstruowana z nich rzeczywistość ma spójną i kompletną postać. Odbiorcy dziennika informacyjnego wydaje się ona niejednokrotnie bardziej jednoznaczna i istotna, a przy tym atrakcyjniejsza i groźniejsza- niż obserwatorowi na miejscu zdarzenia.” Ten fragment z badań nad mediami Schulza dotyczy wprawdzie komunikacji politycznej, pozwala jednak dostrzec ogólną cechę mediów. Ze względu na ograniczenia w czasie pracy dziennikarzy, a także, czy wręcz przede wszystkim, w czasie emisji lub objętości wydań tytułów prasowych, uproszczenia i uogólnienia są wymogiem koniecznym, podobnie jak emocjonalność. W cytowanym powyżej przykładzie zachowania dziennikarzy po śmierci papieża możemy zaobserwować, że nawet tak opiniotwórczy tytuł, jak „Rzeczpospolita” na pierwszych stronach eksponował treści o dużym nacechowaniu, które nie wyczerpały tematu, bo i nie mogły. Zresztą drugi z przytoczonych artykułów to jeden z aż 10 opublikowanych w ciągu miesiąca od śmierci Jana Pawła II na łamach samej tylko „Rzeczpospolitej”, w których krytykowano rzekomą hipokryzję środowiska kibiców piłkarskich, przy każdym możliwym incydencie powracając do wydarzeń sprzed kilku dni lub tygodni. Opinie w prasie były więc bardzo jednoznaczne i trudno stwierdzić, by ich argumentacja opierała się na pogłębionej analizie środowiska, jest jedynie połączeniem dwóch prostych faktów: kibice się pojednali, a teraz kibice walczą. Brakuje natomiast refleksji na temat: kto się pojednał, a kto walczy, czyli kim są uczestnicy jednych i drugich wydarzeń.
Sytuacja taka nie jest obca dla historii zainteresowania kibicami w mediach masowych. Jak stwierdził po prowadzonych w Wielkiej Brytanii w latach 70. badaniach Stuart Hall, media nie są zainteresowane rozwiązaniem problemu chuligaństwa, podają jedynie gorące wiadomości ze stadionów, czasem wręcz informując odbiorców z wyprzedzeniem, że podczas spotkania może dojść do zamieszek, które później wykorzystywane były jako urozmaicenie relacji. W ten sposób doniesienia medialne działały na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. Hall uznał, że mediów nie można co prawda oskarżyć o prowokowanie zamieszek, ale odgrywają one niebagatelną rolę w eskalacji tych zachowań, oddając chuliganom czas antenowy i gazetowe łamy. Badacz zauważył również, że zainteresowanie problemem wśród obywateli było powszechne, tymczasem doświadczenia własne związane z działalnością chuliganów miała znikoma część społeczeństwa, w tym również dziennikarzy. Jak stwierdził, większość debat w przestrzeni publicznej, w tym w mediach masowych, opierała się na… relacjach mediów masowych. Za punkt odniesienia zostały więc przyjęte wyraziste i oceniające teksty prasowe, nie analiza faktów pogłębiona opiniami ekspertów, z których zresztą Wielka Brytania słynie. Niemal taki sam ton mają wyniki obserwacji, które niejako kontynuują badania Halla, prowadzonych przez Tima Crabbe’a na przestrzeni dwóch dekad, aż do Mistrzostw Świata 2002. Swoje wnioski przedstawił w artykule naukowym na łamach „International Review of the Sociology of Sport”. Już sam tytuł jest wymowny – autor twierdzi, że media przedstawiają środowisko kibiców jako homogeniczną społeczność, noszącą cały zbiór negatywnych cech (m.in. pijaństwo, agresywna męskość, ksenofobia i nacjonalizm) i szukającą okazji, by wszczynać zamieszki.
Zainteresowanie mediów według tych badaczy jest więc płytkie i opiera się na oczekiwanych zachowaniach, które mogą stać się przedmiotem relacji. Oczekiwania są z kolei utrwalane właśnie przez kolejne relacje. Warto przy tym zwrócić uwagę, że nastawienie wobec oczekiwanych wydarzeń nie zawsze jest negatywne. Brytyjska stacja telewizyjna Bravo po sukcesie filmu na temat przygód chuligana – „Football Factory” postanowiła zrealizować quasidokumentalny serial dedykowany, jak informowali autorzy, prawdziwym brytyjskim chuliganom. Pierwsza seria została więc poświęcona legendarnym Head Hunters czy Birmingham Zulus, w każdym odcinku jedną grupę opisywał nie kto inny, tylko aktor grający główną rolę w „Football Factory” – Danny Dyer. Sukces pierwszej edycji pociągnął za sobą kolejną, tym razem skupioną na najniebezpieczniejszych stadionach reszty świata. Ekipa realizacyjna nie ominęła Krakowa, gdzie w sensacyjny i pełen entuzjazmu sposób relacjonowano przebieg „Świętej Wojny” – meczu między Wisłą a Cracovią. Prawie cały materiał z meczu poświęcono incydentom, które trwały łącznie najwyżej kilka minut, a więc bardzo skromny ułamek całego spotkania. Podobną inicjatywą jest inna brytyjska seria, w której autor, Ross Kemp (również aktor, znany tym razem z ról wiążących się z przestępczością zorganizowaną) pokazuje najbardziej ekstremalne przykłady przemocy między gangami, również nie omijając Polski.
W jasnym kontraście do tej swoistej fascynacji przemocą stoi zachowanie władz polskiej telewizji w czasach PRL, która bardzo ostrożnie transmitowała spotkania piłkarskie. Wszystko za sprawą uwydatniających się raz po raz niepodległościowych dążeń. Kiedy więc okazało się, że na prestiżowym meczu Lechia Gdańsk – Juventus Turyn mimo starań władz pojawił się Lech Wałęsa, wprawiając w ekstazę tłum, TVP nie wyemitowała pierwszych minut drugiej połowy. Właśnie wtedy cały stadion, tego dnia zapełniony przez rekordową widownię 40 tysięcy kibiców, skandował hasła „Solidarność” i „Lech Wałęsa”. Wydarzenie jednak zostało utrwalone – we Włoszech relacja przebiegała bez zakłóceń i w późniejszym czasie odnaleziona w archiwach przywędrowała na taśmie do Polski.
2.5.1. Media własne kibiców
Pierwszym medium pozastadionowym, funkcjonującym na wzór oficjalnych wydawnictw drukowanych, były stworzone po raz pierwszy w latach 40. XX wieku ziny. Nazwa pochodzi od angielskiego określenia „fanzine” – to z kolei od „magazine”. Kluczowymi wyróżnikami zinów są:
a) nieprofesjonalny charakter, zarówno w formie (skład, produkcja i dystrybucja), jak i treści (z zasady autorzy zinów nie muszą spełniać jakichkolwiek wymogów poza zainteresowaniem tematem i wspólnotą światopoglądu);
b) nieoficjalny obieg, zwykle wydawnictwa tego typu są darmowe lub sprzedawane za minimalną opłatą;
c) wiążą się najczęściej z treściami zakazanymi w oficjalnym obiegu, np. skinziny – pisma skinheadów.
Dziś ziny niemal nie istnieją. Niektóre ewoluowały w stronę profesjonalnych wydawnictw, jak „To My Kibice”, bogato ilustrowane pismo na wysokiej jakości papierze, będące w oficjalnej dystrybucji. Inne wyparł Internet. To właśnie globalna sieć pełni obecnie rolę łącznika między kibicami z całego świata. W pewnym stopniu Internet uczynił to, co telewizja w latach 50. – pokazał użytkownikom zupełnie nowy wycinek świata . Tematy niepodejmowane w telewizji można z powodzeniem odnaleźć w Sieci dzięki powszechnej dostępności i łatwości tworzenia nowych mediów. Serwisy tworzone przez kibiców i zapełniane ich treściami powstają codziennie. Te tworzone przez chuliganów podlegają kontroli, dlatego podobnie jak na stadionach, używają oni zawoalowanego języka – na przykład „ustawki” są określane jako „grillowanie”, „spotkanie” czy „mecz”. Informacje o walkach chuliganów w serwisie chuligani.com znajdują się w rubryce „Kącik towarzyski”. Czytamy w nim, że „Fani w różnych zakątkach kraju nie próżnowali testując formę napotkanych ekip. I tak w Kołobrzegu doszło do spotkania Kotwica – Elana (walczono po 25 osób – i po niecałej minucie zwyciężyli Torunianie). W Świdniku doszło do skutku umówione wcześniej spotkanie, pomiędzy Avią a fan-klubami Legii Warszawa (z Siedlec i Łukowa). Mecz po 15 osób zakończył się po 40 sekundach zwycięstwem Legionistów. W Wielkopolsce, spontaniczne spotkanie bandami kończy się remisem (KKS Kalisz vs Ostrovia). Podróżujący na swój wyjazd sympatycy Polonii Bytom, w trakcie podróży rozgrywają mecz z Widzewem Łódź. Po 90 sekundowym boju, górą Łodzianie. Także na stadionach piłkarscy fani trenowali kondycję – w Katowicach oraz Chojnicach sporo osób biegało po murawie[…]”. Niespotykaną rolę odgrywa dla społeczności kibiców serwis Youtube.com, który umożliwia użytkownikom bezpłatne publikowanie filmów wideo. To właśnie on walnie przyczynia się do globalizacji zachowań kibiców poprzez miliony krótkich filmów nagrywanych podczas meczów na telefony komórkowe, aparaty fotograficzne czy kamery. W 2008 roku niemal wszystkie redakcje największych serwisów klubowych w Polsce, zarówno te oficjalne, jak i tworzone przez kibiców, założyły swoje konta na tym portalu, by prezentować jego użytkownikom nagrania z meczów, tak z boiska, jak z trybun – z dominacją tych drugich. Wśród samych tylko serwisów dotyczących Wisły Kraków konkurencja jest bardzo duża. Stowarzyszenie Kibiców Wisły Kraków od 27.08.2008 do 20.11.2008, a więc w niespełna trzy miesiące, opublikowało 51 filmów, które odtworzono prawie 160 tysięcy razy. Z kolei 110 filmów zamieszczonych przez największy serwis poświęcony Wiśle Kraków (wislakrakow.com) miało do 20.11.2008 aż 1,35 miliona wizyt i należy do 100 najczęściej odwiedzanych profili założonych przez osoby oraz firmy z Polski. A to tylko dwa z setek kont, które co tydzień przekazują najnowsze relacje ze stadionów całej Polski.
Najpopularniejsze w serwisie Youtube.com wykonanie hymnu angielskiego Liverpool FC liczy w momencie pisania tych słów już 3,5 miliona odsłon. Film, na którym prawie 40 tysięcy kibiców tureckiego Fenerbahce podskakuje, obejrzano 1,6 miliona razy. Kibiców greckiego Panathinaikosu śpiewających „Horto Magiko” widziało 2,5 miliona internautów. Drugoligowy włoski klub Cavese nie doczekał się dotąd nigdzie takiej uwagi, jaką jego kibicom dało Youtube.com – film z wykonaniem „Dale Cavese” był wyświetlany 1,5 miliona razy. Takich widowni może pozazdrościć wielu dziennikarzy telewizyjnych. Zainteresowanie przybiera światową skalę i prowadzi do przypadków naśladownictwa. Tym oto sposobem pieśń kibiców drugoligowego Cavese została zaadaptowana w Jokohamie, Buenos Aires , Stambule, belgijskim Liege, a z tych miast rozpowszechnia się dalej. Podawałem już przykład hymnu FC Liverpool „You’ll never walk alone”. Jego popularność datuje się na początki ery telewizji, nie ma więc mowy o wyłączności Internetu w jego popularyzacji. Jednak to właśnie dzięki niemu widzowie na całym świecie spierają się, czy aby fani Tokyo FC lub Seltiku Glasgow nie wykonują pieśni lepiej. Warto przy tym zwrócić uwagę, że ta specyficzna „globalizacja dopingu” w przeważającej większości dotyczy wspominanej już przez Krzesimira Dębskiego melodii, nie zaś warstwy znaczeniowej.
Na koniec przytoczę jeszcze jeden bezprecedensowy przykład wykorzystania nowych technologii informacyjnych przez kibiców. Ma charakter ciekawostki, jednak skutecznie pokazuje, jaki potencjał drzemie w Internecie. Dziennikarz sportowy William Brooks wystosował apel do wszystkich, którzy chcieliby się stać właścicielami klubu piłkarskiego na stworzonej specjalnie stronie internetowej. Założenie było proste: zebrać jak najwięcej chętnych, za których składki zostanie kupiony klub piłkarski, a następnie utrzymywany z abonamentu członkowskiego. Bez większych problemów udało się zgromadzić 30 tysięcy chętnych, którzy wspólnym nakładem podjęli współpracę z angielskim klubem Ebbsfleet United i już po pierwszym sezonie wspólnego zarządzania przez internautów, zespół wywalczył puchar FA Trophy.
ROZDZIAŁ IV
Protest kibiców Legii Warszawa – media na stadionie, media o stadionie
Ostatni już rozdział poświęcę w całości kibicom warszawskiej Legii. Przez dekady stanowili oni jedną z najliczniejszych społeczności piłkarskich w kraju i obecnie prowadzą jeden z największych, jeśli nie największy protest w historii polskiego futbolu. Klub został 9. kwietnia 2004 roku włączony do holdingu ITI i niemal od momentu przejęcia relacje między władzami a kibicami pozostawiały wiele do życzenia. Na początku lipca 2004 Klub Piłkarski Legia przedstawił nowe, znacznie wyższe od poprzednich, ceny biletów, co zaowocowało demonstracjami, a także incydentami z udziałem kibiców podczas meczów. Jednak do eskalacji napięcia doszło w pierwszej połowie lipca 2007, kiedy zespół Legii rywalizował w Wilnie z miejscową Vetrą w ramach pierwszej rundy Pucharu Intertoto. Mimo ostrzeżeń i zaproszenia do współpracy przy zabezpieczeniu meczu ze strony warszawian, wileński klub zlekceważył zagrożenie. Na meczu pojawiło się kilka tysięcy kibiców z Warszawy, którzy zupełnie zdominowali liczebnie gospodarzy i widząc fatalną postawę przegrywającej Legii na boisku, wszczęli rozruchy. Kilkaset osób wbiegło na boisko i rozpoczęło walkę z policją. Jak się okazało, służby porządkowe nie były przygotowane na tak dużą liczbę przyjezdnych, ponieważ w mieście odbywała się inna duża impreza, która zgromadziła większość sił . Po tym wydarzeniu klub zerwał współpracę ze Stowarzyszeniem Kibiców Legii Warszawa, wszystkim kibicom zakazał wstępu na mecze wyjazdowe przez 3 lata i nałożył zakazy stadionowe na kilkanaście osób. Karą od UEFA było dwuletnie wykluczenie z europejskich rozgrywek, później zawieszone. Od tego momentu aż do końca rozgrywek w 2008 roku, nie ma dopingu podczas meczów Legii. Patowa sytuacja trwa już 17 miesięcy i jest bodaj najjaskrawszym dowodem na konfrontacyjny charakter komunikacji na stadionie i szerzej – relacji na linii klub – kibice. W konflikcie obie strony korzystały z całego arsenału środków przekazu, co pozwoli nam na przykładzie zobaczyć wiele z opisywanych w poprzednich rozdziałach aspektów komunikacji w przestrzeni stadionu piłkarskiego.
Pierwszą część rozdziału poświęcę na skróconą analizę odbytych meczów i środków, które prowadziły do łagodzenia lub utrwalania konfliktu kibiców z zarządem. Niemal cały opis zawarty w tej części oprę na publiacjach serwisu Legialive.pl. Ten wortal zdecydowanie najwięcej uwagi w swoich relacjach z meczów poświęcał wydarzeniom poza boiskiem i jako jedyny relacjonował bez wyjątku wszystkie mecze w analizowanym okresie, zawsze opisując, co działo się na trybunach. Nie będzie za to miejsca na publikacje ze stołecznego wydania „Gazety Wyborczej” oraz „Życia Warszawy”, bowiem analizie publikacji tych mediów poświęcę drugą część rozdziału.
1. Media na stadionie, czyli jak protestowali kibice
Od momentu zapadnięcia ciszy na Stadionie Wojska Polskiego Legia rozegrała 76 meczów, w sumie 3 rundy. Przedmiotem analizy będzie jednak tylko pierwszy rok konfliktu (od lipca 2007 do lipca 2008), nie zaś pełne, w chwili pisania tych słów, 17 miesięcy. Na podstawie relacji medialnych postaram się przytoczyć najciekawsze przykłady komunikacji obu stron, nie tylko w przestrzeni stadionu. Wiele z wykorzystanych środków powtarzało się z różną częstotliwością, toteż będę przedstawiał tylko pierwsze użycia lub te najbardziej spektakularne, z uwzględnieniem dynamiki zmian w postawach obu skłóconych stron.
Pierwszym meczem po feralnych wydarzeniach w Wilnie było spotkanie z Cracovią (29.07.2007), inaugurujące rozgrywki Ekstraklasy. Kibice zgodnie z zapowiedzią nie dopingowali swoich piłkarzy, lecz siedzieli w ciszy. Klub za to po raz pierwszy wprowadził na „Żyletę” pracowników ochrony, którzy nakazywali widzom zajmowanie miejsc zapisanych na biletach . Dopiero kiedy okazało się, że krzesełka nie mają numerów, odstąpili od wydawania poleceń. Samo wprowadzenie pracowników ochrony na teren będący na mocy niepisanej umowy terytorium będące dotąd wyłączną domeną kibiców, świadczy o zmianie podejścia i próbie objęcia kontroli nad fanami z „Żylety”.
Tydzień później Legia rozgrywała spotkanie z Górnikiem w Zabrzu (05.08.2007). Zgodnie z decyzją władz Legii, kibice nie otrzymali biletów na to spotkanie. Przyjechali jednak w liczbie 250 do Zabrza i weszli na stadion, ponieważ wejściówki kupili im fani Górnika. Kibice Górnika jako pierwsi zsolidaryzowali się z warszawiakami, śpiewając „Piłka nożna dla kibiców”. Sami warszawiacy zaś przypomnieli prezesowi Legii o tym, że jednak udało im się wejść na stadion okrzykami „Popatrz Miklas, tu jesteśmy”. W drugiej połowie meczu parodiowali kibiców siatkówki i Adama Małysza, czyli ożywili przedstawiony w tej pracy stereotyp kibica-piknika, inaczej janusza. Liczyli więc podania zawodników, krzyczeli „Ostatni” jak kibice siatkówki w ostatniej akcji seta. Wśród innych okrzyków należy wymienić „Bezustanny, kulturalny, głośny doping” . Wszystkie te środki miały być karykaturą oczekiwań władz klubu, które chcą dopingujących kibiców i jednocześnie pełnej kontroli nad ich zachowaniem, niczym w kreowanej przez organizatorów atmosferze w halach i na skoczniach narciarskich.
W kolejnym meczu Legia podejmowała Groclin Dyskobolię Grodzisk Wielkopolski. Na krzesełkach pojawiły się już numery, a ochrona na godzinę przed meczem nie pozwalała kibicom przemieszczać się między sektorami. Poza numeracją, klub przygotował także ulotki, które rozłożono na siedziskach. Zawierały informację, że działania klubu mają na celu wyeliminowanie z trybun „anarchii i terroru” . Na przeciwległej do młyna („Żylety”) trybunie krytej, która przeznaczona jest dla bogatszych widzów, pojawiła się orkiestra, która intonując znane melodie próbowała zastąpić nieobecnego moderatora dopingu.
Do niecodziennego zjawiska doszło w czwartej kolejce (17.08.2007), kiedy kibice Łódzkiego KS-u, którzy kupili bilety warszawiakom, poprosili ich, by nie wnosili na stadion swoich barw. Obie grupy mają bowiem w zwyczaju ubierać się na biało. Kibice Legii uszanowali prośbę gospodarzy, jednak dało się ich odróżnić dzięki oprawie meczowej, jaką przygotowali. Tematyką nawiązywała do strajków i negocjacji z władzami w czasach PRL. Na transparentach pojawiły się hasła „Domagamy się rokowań rozbrojeniowych”, „Towarzyszu Walter – prowadź!”, „Wzmożona kontrola – dźwignią zaufania społecznego” i „Niech żyje sojusz milicyjno-klubowy” . Ostatnie z haseł odnosiło się do Stefana Dziewulskiego, który pełni w Legii funkcję kierownika ds. bezpieczeństwa. Ostatnim, bardzo niekonwencjonalnym zachowaniem, które po raz kolejny nawiązywało do centralnie sterowanego dopingu kibiców siatkarskich, było rozwieszenie przez kibiców Legii w swoim sektorze siatki i przebijanie piłki z jednej strony na drugą, okraszone śpiewaniem typowych dla meczów siatkówki pieśni, jak „W stepie szerokim”.
Następne ciekawe wydarzenie miało miejsce w 7. kolejce, w meczu z Widzewem Łódź (14.09.2007). Pomijając już trąby przyniesione przez kibiców Legii, by naśladować kibiców Adama Małysza, warto podkreślić zgodne zachowanie nienawidzących się grup. W 35. minucie „Żyleta” i sektor gości opustoszały. Po chwili kibice powrócili, by przez chwilę prowadzić głośny doping. Po paru minutach odśpiewali właścicielowi klubu „Zobacz Walter, jak być może” . Przed następnymi meczami na łamach „Rzeczpospolitej” ukazał się artykuł poświęcony protestowi. Autor starał się wyjaśnić przyczyny protestu i plany klubu. „We wrześniu klub odebrał 16 osobom karty kibica – nie mogą oglądać na żywo spotkań na Łazienkowskiej. Wśród nich są jednak i tacy, którzy w Wilnie nie rozrabiali. Rozbita została grupa Nieznani Sprawcy przygotowująca kolorowe oprawy meczów, założona przez studentów UW. Najzagorzalsi kibice wietrzą w działaniach klubu spisek.” To właśnie usunięcie członków grupy niezwiązanych z zamieszkami spowodowało zaognienie relacji między kibicami a klubem. Jednym z nich był gniazdowy – Piotr Staruchowicz. Od czasu otrzymania zakazu stadionowego stał się jednym z głównych powodów protestu.
Natomiast podczas meczu 9. kolejki z GKS-em Bełchatów (28.09.2007), fani Legii wykorzystali hasło reklamy wyborczej przygotowanej przez PiS. Jedna trybuna krzyczała „Walter”, druga pytała „Co?!”, „Mordo ty moja!” – odpowiadali kibice na odkrytej, wypominając prezesowi, że jest w bliżej nieokreślonym układzie. W 10. kolejce wspólnie z kibicami Legii ten okrzyk wykonywali fani Lecha Poznań.
Kolejny mecz ligowy, z Odrą Wodzisław, (19.10.2007) przyniósł niespodziewane wydarzenie. Pod halą Torwar, nieopodal stadionu, odbywała się impreza, a z racji ciszy na trybunach, doskonale było słychać muzykę dobiegającą ze sceny. W pewnym momencie mikrofon pod Torwarem przejął wspomniany już Piotr Staruchowicz i, z braku możliwości pojawienia się na stadionie, stamtąd prowadził doping. Podczas spotkania z Odrą na trybunach pojawiły się pierwsze osoby w koszulkach z hasłem „Walter! Mordo ty moja!”. Na kolejnym meczu z kolei, podczas wyjazdu do Chorzowa (24.11.2007), wszyscy kibice Legii ubrali koszulki z zapożyczonym z Włoch hasłem „diffidato per tutta la vita”, czyli „całe życie na zakazie” .
Rundę jesienną sezonu 2007/2008 kończył mecz Legii z Górnikiem Zabrze w Warszawie. Przed nim doszło do niespotykanej dotąd inicjatywy. W swojej kampanii marketingowej, „Gazeta Wyborcza” rozmieściła wokół Stadionu Wojska Polskiego reklamy na billboardach z hasłem „Zawsze po stronie kibiców”. W przeddzień spotkania jednak, hasła zostały zmienione, a w miejsce słowa „kibiców” pojawiły się: „ZOMO”, „Waltera” i „działaczy” . Również przed spotkaniem prezes klubu zapowiedział, że przyspieszy budowę stadionu i wyłączy z użytku wszystkie trybuny, które do tej pory zajmowali kibice sprawiający kłopoty. Wówczas pierwszy raz od początku konfliktu zdanie zabrali przedstawiciele odpowiedzialnych za przebudowę władz Warszawy, którzy skrytykowali pomysł zmian harmonogramu podyktowanych zachowaniem kibiców.
Podczas jednego z pierwszych meczów rundy wiosennej, przeciwko Zagłębiu Lubin (16.03.2008), kibice Legii zastosowali dotąd niewidziany w proteście środek przekazu – kibice w żółtych kamizelkach typowych dla stewardów utworzyli żywy napis „Legia to my” . Sam przekaz jednak, jak widać nie był oryginalny. W ostatnim dniu marca zaś, w spotkaniu z Koroną Kielce, kibice Legii postanowili urządzić żart prima-aprilisowy. Przed meczem rozwiesili fany i ćwiczyli przyśpiewki, jakby protestu nie było. Jednak po kilku minutach meczu płótna zdjęto z ogrodzenia i okrzykie „Walter? Co?! Prima aprilis” zakończyli śpiewy. W noc przed spotkaniem w całej Warszawie rozwiesili też plakaty z podobiznami właściciela, prezesa i dyrektora sportowego oraz hasłem „Tra_sfery, Dopi_g, wy_iki – tym Panom brakuje N”, nawiązując do kampanii reklamowej telewizji cyfrowej „n” – własności holdingu ITI.
Pucharowy mecz z Lechią Gdańsk (02.04.2008) stał się okazją dla potępienia cenzury stosowanej przez klub. Kibice przez cenzurę mieli na myśli odbieranie przez ochronę transparentów z hasłami krytykującymi władze klubu . Klub więc starał się odbierać elementy stosowane jako oprawy, które mogłyby być użyte jako platforma komunikowania na jego temat. Kolejnym krokiem mającym utrudnić kibicom ekspozycję swoich treści w mediach było podwyższenie przez klub band reklamowych tak, aby przysłaniały ogrodzenie, na którym wieszane są fany i transparenty . Ochrona nie odebrała kibicom wszystkich materiałów, dlatego w trakcie meczu już na trybunie przygotowali napis na białym płótnie „Wa_ter, Dziewu_ski, Mik_as – tym panom brakuje (L) w sercu”, który znów parodiował reklamę platformy cyfrowej „n”. Trzeba przy tym zaznaczyć, że pierwszy raz od początku protestu, na widok transparentu ochrona weszła na trybunę, by odebrać go kibicom. W związku ze wzmożonymi kontrolami na trybunie odkrytej, kolejną flagę wniesiono na zadaszoną trybunę główną. Była to podobizna właściciela klubu na czerwonym tle, stylizowana na wizerunek Ernesto Che Guevary. Również w tym przypadku oddział ochrony chciał siłą odebrać płótno. W obu sytuacjach doszło do starć na trybunach, co w historii konfliktu wydarzyło się po raz pierwszy. Niespełna tydzień później klub podjął decyzję o podniesieniu cen biletów na trybunę z młynem o 10 złotych. Doszło więc do kolejnej eskalacji konfliktu.
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Nowym medium wprowadzonym przed meczem z Wisłą były ruchome billboardy na przyczepach samochodów, wynajęte przez kibiców Legii. Jeździły w okolicach stadionu w dniu meczu, prezentując znów wizerunek prezesa klubu upodobniony do legendy kubańskiej rewolucji. Przed spotkaniem kibice rozdawali profesjonalnie złożone gazetki stylizowane na wydanie „Gazety Wyborczej”. Makieta była bardzo zbliżona do obecnych wydań, treść nawiązywała raczej do prasy z lat 70. XX wieku. A w związku z uniemożliwieniem przez ochronę wniesienia transparentów, kibice stworzyli nowy nośnik. Ponieważ tradycyjnie na mecze Legii fani przychodzą w białych koszulkach, wystarczyła puszka sprayu i na plecach chętnych pojawiały się litery, tworzące po odpowiedniej koordynacji różne przekazy. Kibice z literami na plecach stali w centralnym miejscu trybuny na podwyższeniu i bez problemu można było odczytać z ich pleców napis „NS – nie poddamy się”, odnoszący się do usuniętej ze stadionu grupy Nieznani Sprawcy. Skoro nie udało się upilnować niepokornych kibiców po raz kolejny, na kończącym sezon ligowy meczu z Polonią Bytom (10.05.2008) zwiększono jeszcze liczbę kamer i fotografów, dodatkowo każdy ochroniarz otrzymał telefon z aparatem fotograficznym, by uchwycić jak najwięcej osób, które łamią regulamin stadionu. Legia rozegrała jeszcze jeden, ostatni mecz – finał Pucharu Polski z krakowską Wisłą (13.05.2008). Mecz odbył się na neutralnym terenie, w Bełchatowie. Klub był początkowo zainteresowany zamówieniem biletów dla swoich kibiców – pierwszy raz od początku konfliktu. Ostatecznie jednak zrezygnował i odpowiedzialność spadła na Stowarzyszenie Kibiców Legii Warszawa. Fani Legii przygotowali efektowną i kosztowną sektorówkę, która przedstawiała dwóch kibiców ciągnących w przeciwne strony logo holdingu ITI. Po kilkudziesięciu sekundach sektorówka rozstąpiła się w centrum i z rozdartego logo wyłonił się herb klubu na tle jaśniejącego serca. Flaga była opatrzona napisem „To nasza pasja, która nie ma końca. Siła miłości niszczy siłę pieniądza.” Hasło to jednocześnie nawiązuje do świata wartości grup ultras, uznającego komercjalizację za zło futbolu. Podczas meczu doszło jednak także do zamieszek z udziałem kilkunastu osób, co spotkało się z powszechną krytyką mediów (szerzej w drugiej części rozdziału) i umocniło pozycję władz klubu, które zrezygnowały z zamawiania biletów, obawiając się o zachowanie „legionistów”.
Konflikt został zaogniony po nałożeniu przez klub zakazów stadionowych dla osób, które w 2007 roku nie brały udziału w zamieszkach, a dla grup kibiców na stadionie były bardzo ważne. Choć początkowo władze Legii próbowały bagatelizować problem, warto zwrócić uwagę, że frekwencje poniżej 4 tysięcy (odnotowane w trakcie protestu aż czterokrotnie) kibiców na mecz nie zdarzały się klubowi od trzech lat, a nawet wtedy niska frekwencja była skutkiem jednorazowej akcji protestacyjnej. Konflikt doprowadził więc do znaczącego uszczerbku na sytuacji finansowej klubu, osiągając apogeum podczas meczu z Wisłą Kraków, kiedy doszło po raz pierwszy i na razie jedyny do przepychanek między kibicami a ochroną. Jednocześnie to właśnie wtedy aktywność kibiców była największa – rozdawali własne gazetki, wynajęli samochody z reklamami i mimo wnikliwej kontroli ochrony na trybunach tworzyli przekazy wizualne adresowane do władz klubu, niezmiennie werbalnie obrażając pracowników Legii. Klub w ciągu 12 miesięcy ograniczył przestrzeń komunikacji dla kibiców poprzez podniesienie band reklamowych, zmniejszył możliwości przekazywania komunikatów wprowadzając kontrole przy wejściach i interwencje ochrony w trakcie meczu, połączone ze wzmożonym monitoringiem. Kibice natomiast wykorzystali wszystkie z omawianych wcześniej w pracy mediów stadionowych, dodając do tej gamy środki typowe dla marketingu zewnętrznego – plakaty rozwieszane w Warszawie i ruchome billboardy na przyczepach samochodów. Jak na ironię, analizowany okres zaczęły i zakończyły zamieszki. Te w Bełchatowie miały skalę nieporównywalnie mniejszą od litewskich, jednak zgodnie z przewidywaniami stały się kolejnym ogniskiem zapalnym konfliktu, który przez 12 miesięcy i tak stopniowo narastał.
2. Media o stadionie, czyli analiza publikacji warszawskiego wydania „Gazety Wyborczej” i „Życia Warszawy”.
W ostatniej części pracy zajmę się analizą publikacji, które pojawiały się w dwóch stołecznych dziennikach opiniotwórczych. Badam publikacje dotyczące konfliktu wewnątrz Legii Warszawa, które pojawiały się w prasie od lipca 2007 do lipca 2008 roku. Okres jest więc identyczny, jak w przypadku analizy środków używanych przez klub i kibiców podczas konfliktu. Zamieszki z Wilna wywołały burzliwą dyskusję komentatorów sportowych i publicystów na temat walki ze stadionowymi chuliganami. Badaniem objąłem kilkadziesiąt tekstów, które dotyczyły opisanego wcześniej konfliktu. Analizowane tytuły prasowe to stołeczne wydanie „Gazety Wyborczej” i „Życie Warszawy”.
Warszawska mutacja powstałej w 1989 roku „Gazety Wyborczej” jest największą regionalną wersją najpoczytniejszego polskiego dziennika, należy do spółki Agora S.A.. Swoim zasięgiem obejmuje województwo mazowieckie, średni nakład to ok. 58 000. Jest sprzedawana jako inserata do „Gazety Wyborczej”, jednak posiada niezależne dodatki tematyczne. Z punktu widzenia tej pracy najważniejsze są jednak strony sportowe, ponieważ to tam publikowane były teksty brane pod uwagę w analizie. „Życie Warszawy” powstało w 1944 roku i było jednym z najpoczytniejszych dzienników regionalnych za czasów PRL. Tę tendencję udało się utrzymać – ze średnim nakładem rzędu 70 000 egzemplarzy jest największym dziennikiem w województwie mazowieckim. Jest uważana za opiniotwórczy tytuł, co potwierdzają comiesięczne raporty Instytutu Monitorowania Mediów, gdzie jest jedynym regionalnym tytułem prasowym wśród 15 najczęściej cytowanych w Polsce.
Badane przeze mnie teksty to głównie relacje sportowe, artykuły informacyjne, wywiady, teksty publicystyczne oraz listy lub wypowiedzi kibiców umieszczone na forach internetowych. Autorzy artykułów to w przeważającej większości dziennikarze sportowi, pojawiają się też głosy publicystów i samych kibiców klubu. Główne wątki przewijające się w publikacjach to przemoc fizyczna i brutalność chuliganów, konflikt na linii kibice – zarząd klubu, budowa stadionu, walka z chuliganami, kara dla klubu za zachowaniu kibiców. Pojawiają się także testy mówiące o pseudokibicach w kontekście sposobów prowadzenia dopingu, aktualnej sytuacji klubu w rozgrywkach ligowych oraz sytuacji finansowej klubu.
2.1. Wszystkiemu winni „kibole”
Najczęściej temat kibiców Legii protestujących przeciwko postępowaniu władz klubu pojawia się w tekstach informacyjnych. 9 lipca w Wilnie doszło do bijatyki pseudokibiców. UEFA ukarała klub. Media relacjonują to w następujący sposób. „Gazeta Wyborcza” pisze kilka dni po incydencie w Wilnie o tym, że UEFA wykluczyła Legię z pucharów na dwa lata za wspomniane awantury. Komisja dyscyplinarna UEFA przyznała Vetrze walkower 3:0 i wykluczyła Legię z obecnej edycji pucharów (Vetra zagra w III rundzie Intertoto). Dodatkowo warszawski klub wykluczono na jeszcze jeden sezon w najbliższych pięciu latach. Oznacza to, że Legia nie zagra w Lidze Mistrzów, UEFA lub Intertoto w pierwszym z sezonów, w którym zapewni sobie udział w tych rozgrywkach . Gazeta cytuje prezesa klubu, który mówi: Liczyliśmy się z tym, że UEFA nas wykluczy, ale mieliśmy nadzieję, że zostaną wzięte pod uwagę nasze argumenty: zła organizacja meczu w Wilnie, brak zabezpieczenia obiektu. Został ukarany klub, a nie ludzie, którzy czynili szkody, mający związek z nami tylko poprzez noszenie barw klubu. Musimy pokryć szkody poczynione na stadionie Vetry. Litewski klub wycenił je na 25 tys. euro . UEFA z kolei swoją decyzję argumentuje w następujący sposób: Kara jest surowa, bo przypadek Legii to recydywa. Warszawski klub od lat ma problemy z chuliganami i nie zrobił nic, by go rozwiązać. Duże znaczenie miał też zapis wideo z zajść w Wilnie. Nie był to drobny incydent .
A tak zamieszki opisuje dziennikarz: „Zadymiarze wbiegli na boisko Vetry w przerwie niedzielnego meczu. Uzbrojeni w wyłamane z ogrodzenia pręty zaatakowali policję. Rzucali kamieniami i racami, zdemolowali banery reklamowe, próbowali zniszczyć bramki. Policja użyła gazu łzawiącego i armatek wodnych. – Dlaczego za postępowanie wariatów mają płacić wszyscy, którzy pracują, poświęcają się dla klubu, chcą, aby drużyna była wizytówką miasta? Tamci chuligani przyjechali do Wilna tylko po to, by pobić się z policją – narzeka trener Legii Jan Urban. W wyjaśnieniu decyzji komisja dyscyplinarna UEFA podkreśliła, że „Legia musi szybko i surowo zareagować, jeśli chce w przyszłości występować w europejskich rozgrywkach. Warszawski klub ma długą kartotekę dyscyplinarną związaną z meczami wyjazdowymi. UEFA nie może sobie więcej pozwolić na stawianie potencjalnych rywali Legii w takiej sytuacji” .
Tuż po zamieszkach w Wilnie, na łamach „Życia Warszawy” pojawiła się wypowiedź Leszka Miklasa, prezesa Legii, który narzeka na opinię Legii za granicą: Kiedy negocjowaliśmy z piłkarzami z Hiszpanii, musieliśmy ich przekonywać, że nie jadą do dzikiego kraju. Co im teraz powiemy? Legia kojarzy się teraz w Europie nie z dawnymi sukcesami, ale z pijanym tłumem najeżdżającym miasta, w których gra warszawska drużyna. W każdym sezonie jest tak samo: kibice biją się i rzucają race, UEFA wymierza kary finansowe. Rachunki płaci klub, a chuligani śmieją się wszystkim w twarz .
Kolejny artykuł pisze Rafał Stec. Ma on formę publicystyczną, dziennikarz wyraża swój negatywny stosunek do kibiców, którzy wywołali bijatykę w Wilnie. „Nie jeździmy dla grajków, którzy teraz są, a za rok ich nie będzie. Jeździmy po to, by sławić Legię, pod każdym względem i w każdy możliwy sposób. Ale nie Legię jako zbieraninę Latynosów, Murzynów, Mongołów i Bóg wie, kogo tam jeszcze, tylko Legię jako wartość, część naszego życia”. Nie mam pojęcia, czy autor tych słów, które przeczytałem w wywiadzie dla kibolskiego pisemka „Nasza Legia”, miał jakikolwiek udział – czy choćby udzialik – w wileńskich burdach, haniebnych dla całego polskiego futbolu. Mam tylko powody podejrzewać, że „Staruch” – jak go przedstawia redakcja – na Litwę pojechał, bo przechwala się, że jeździ wszędzie .
Przytaczam obszerne fragmenty artykułu, żeby pokazać stosunek dziennikarza do „kiboli”. O hordzie schlanych bydlaków, którzy znów przynieśli nam wstyd, pisać nie ma sensu, sprawa jest zbyt ewidentna. Postać „Starucha” przywołuję, bowiem doceniają ją i szanują najwyżsi dostojnicy – przecież na gali podsumowującej sezon odebrał nagrodę Orange Ekstraklasy dla kibiców Legii. […] „Staruch” dodaje triumfalnie, a zarazem z niepokojem: „Jestem w szoku, że w tej rundzie nie dostaliśmy ani jednego zakazu wyjazdowego! Chyba ktoś w OE poszedł do głowy i zrozumiał, że zakaz w przypadku kibiców Legii jest nieegzekwowalny. Natomiast mnożą się inne zakazy – te stadionowe. Coraz łatwiej się na takowy załapać. (…) W Polsce karykaturalnie powiela się wzorce angielskie. (…) Coraz większym problemem zaczyna być inwigilacja kibiców. Jeżdżą z nami ciągle ci sami umundurowani funkcjonariusze, wspierani nieumundurowanymi” .
Jednocześnie dziennikarz negatywnie wypowiada się o piśmie kibiców: Nie robiłbym czytelnikom przykrości cytowaniem szkodliwych bzdur z niszowej gazetki, gdyby gazetka – w skali kraju rzeczywiście niszowa – nie była najpopularniejszym źródłem informacji fanów warszawskiej drużyny. Młodego chłopca, jeśli ten nie uczy się kibicowania od taty, poza stadionem wychowuje często „Nasza Legia”, a na stadionie – „Staruch” i jego kumple. Wpajany mu system wartości opiera się, co pobrzmiewa w wynurzeniach kibolskiego wodza, na otwartej pogardzie dla piłkarzy i ich wysiłku, oddającym tę pogardę epatowaniem słowem „grajkowie”, kompletnym brakiem zainteresowania sportem .
Dla dziennikarza wywiad nie pozostawia żadnych wątpliwości, że problem z kibicami nie sprowadza się do wyeliminowania chuligańskich bohaterów z Wilna. Za bandyckim ekstremum kryje się fałszywe rozumienie rzeczy przez przeciętnego fana, który, poddany indoktrynacji, może pewnego dnia przeistoczyć się – może wręcz przypadkiem – w stadionowego bandytę. Wiemy przecież, jak działa tłum. I jak trudno nie ulec mu zwłaszcza nastolatkowi. Dlatego zepchnąć na margines trzeba również promotorów kibolskiej wizji, którzy nie nawołują – przynajmniej otwarcie – do bijatyk, ale piłki nożnej nie lubią i nie rozumieją, także jeśli odbierają nagrody od ligowego sponsora i zyskują status autorytetów .
A jak rozwiązać problem gazetki nawołującej do zamieszek? Choć „Naszej Legii” nie da się zamknąć, to akurat właściciel warszawskiego klubu – medialny potentat – ma wszystko, by z nią skutecznie walczyć. Jeśli TVN ściga się z TVP i Polsatem, to mała gazetka nie jest żadnym przeciwnikiem. ITI może zainwestować w konkurencyjne, efektownie wydane pismo, niechby nawet na początku rozdawane – lub sprzedawane za półdarmo – razem z biletami, i na jego łamach wychowywać. (Proponuję tytuł: „Legia to My”.) Może zabronić piłkarzom, trenerom i w ogóle wszystkim pracownikom klubu udzielania wywiadów „Naszej Legii”, w której króluje duch na wpół kryminalny, najlepiej wyczuwalny w kuriozalnej rubryce „Skazani na Legię” . Stec sugeruje więc, by media posiadane przez holding ITI stały się przeciwwagą
Natomiast w notatce podpisującej zdjęcie zapełnionych trybun odnajdujemy następującą treść: Oto ludzie gardzący zawodnikami fetują ich gole, a potem dopingują ich tak zaciekle, że zdobywają nagrody Orange Ekstraklasy za najlepsze kibicowanie. I sławią, np. niszcząc Starówkę, mistrzostwo Polski, które zostało wywalczone nie na trybunach, lecz na boisku .
Znacznie lżejszą i bardziej analityczną formę przyjął inny tekst publicystyczny, opublikowany w „Życiu Warszawy”. Obszernie incydent komentuje publicysta Rzeczpospolitej, Stefan Szczepłek. Dla niego wybryki chuliganów w Wilnie są pretekstem do analizy sytuacji na polskich stadionach. Dające się słyszeć głosy radości po ukaraniu przez UEFA Legii za awantury jej kibiców w Wilnie powinny jak najszybciej ucichnąć. Dziś to jest Legia, wczoraj była krakowska Wisła, a jeśli nic się nie zmieni, jutro będzie jakiś inny klub. Problem chuligaństwa stadionowego dotyczy przede wszystkim klubów z wielkich miast. Nie tylko dlatego, że mają więcej kibiców, lepiej widocznych na dużych stadionach .
Według dziennikarza, powodem jest też rywalizacja między nimi i potrzeba demonstracji siły tak, żeby telewizja to pokazała, prasa opisała, a kibice z konkurencyjnych klubów zazdrościli. W tym kręgu liczba wzmianek w mediach na temat jakiejś awantury na stadionie lub obok niego stanowi miernik aktywności, skuteczności, decyduje więc o pozycji. Im częściej na nas zwracają uwagę, tym jesteśmy lepsi. Dla wielu kibiców z Łazienkowskiej ci, którzy byli w Wilnie i nie dali się złapać, mają status kombatantów, a nierzadko i bohaterów. Niektórzy zdobyli już sprawność w Utrechcie, w Wiedniu, Białymstoku i paru innych miastach. Takie sytuacje powodują wzmożenie aktywności kibiców innych klubów. Nie chcą być gorsi, więc kiedy nie mogą wyjechać ze swoją drużyną za granicę, to przynajmniej tropią w mieście chłopaków we wrogim szaliku. Tak właśnie dzieje się w Warszawie, Krakowie i Trójmieście, Łodzi do tego blisko i tylko Poznań zrobił znaczny krok w kierunku cywilizacji .
W dalszej części artykułu wspomina, że na kibiców chuliganów narzekają Legia i Polonia, Wisła i Cracovia, Widzew i ŁKS, Arka i Lechia, ale nic z tego nie wynika. Kluby albo nie chcą rozwiązać problemu i biadolą w momentach kryzysowych, albo nie potrafią. Dzisiejsze chuligaństwo to potężna siła. Stoją za nim ludzie wykupujący najlepsze miejsca na stadionie, bratający się z piłkarzami, mający wokół siebie „żołnierzy” handlujących narkotykami, kradnących samochody i telefony komórkowe, prowadzących interesy również na stadionie. Szefowie klubów boją się z nimi zadzierać, więc wolą się dogadać i idą na ustępstwa. W ten sposób w niejednym klubie bandyci i złodzieje mają dużo do powiedzenia i czują swoją siłę. Potrafią też przekonać o konieczności zatrudnienia odpowiedniej agencji ochrony, która niekoniecznie chroni tych, których powinna. A jak się ma taki oręż, to można na stadion wnieść wszystko i przymknąć oko na to, co trzeba . Na zakończenie artykułu wspomina o incydencie, którego padł ofiarą w Krakowie: Kiedy na boisku Cracovii bandyci z grupy Jude Gang, zachowujący się tam jak gospodarze, opluli mnie, a ochrona udawała, że nic nie widzi, poinformowany o tym prezes Janusz Filipiak powiedział: „Pan to ma szczęście, bo za trzy godziny będzie pan w Warszawie. A ja tu muszę z nimi zostać”. I został .
Jednocześnie tylko „Życie Warszawy” zwróciło uwagę na wydarzenie z meczu z Cracovią, który odbył się 30 lipca 2007 roku. Kibice Legii nie otrzymali odpowiedzi na pytanie, czego w tym sezonie mogą się spodziewać po swojej drużynie. Piłkarze Legii wyszli na boisko z napisem w języku polskim i litewskim „Przepraszamy Wilno” .
2.2. Rozmawiamy tylko z kibicami
Temat „Żylety” – trybuny zajmowanej przez najbardziej krewkich kibiców warszawskiego klubu przewija się w publikacjach „Gazety Wyborczej” przy okazji opisywania negatywnych incydentów, jakich dopuszczają się chuligani, a także decyzji UEFA co do karania klubów za wybryki ich kibiców. Rafał Stec o słynnej „Żylecie” pisze w następujący sposób: Czas ucieka, a niewykluczone, że w niedalekiej przyszłości klub czeka kolejna wojna. Na nowym stadionie „Żyleta”, czyli trybuna najzagorzalszych – jak się sami reklamują – kibiców, musi zostać przeniesiona za bramkę, a na miejscach z najlepszą widocznością muszą usiąść ludzie skłonni zapłacić więcej. Tacy, którym – znów wracając do cytowanego wywiadu – obecność policji nie przeszkadza w żadnych okolicznościach, a sama policja nie widzi powodu, by ich szczególnie wnikliwie – jak to określa „Staruch” – inwigilować. Nielubiane przez bandytów wzorce angielskie musimy wprowadzać błyskawicznie, by nie skończyć jak Włosi, gdzie w burdach giną ludzie. By nie zobaczyć wkrótce powtórki z Wilna, bo kibolstwo rywalizuje ze sobą, więc ktoś może zapragnąć dorównać bohaterom z Litwy. Do myślenia powinna dać nam srogość kary UEFA (na dwa sezony wyrzuciła Legię w pucharów), przecież nie tak dawno na meczu Wisła Kraków – Arka Gdynia kibole wbiegli na boisko i pobili piłkarzy, ale PZPN nie zamknął nawet obiektu . Warto wspomnieć, że w owym czasie nie pojawiły się żadne przesłanki by sądzić, że przeniesienie „Żylety” może się skomplikować. Przeciwnie – w projekcie nowego stadionu przy Łazienkowskiej trybuna ta została zaplanowana właśnie za jedną z bramek.
Jak rozwiązać problem agresji na trybunach? Dziennikarz „Gazety Wyborczej” ma kilka rad. Według niego, warto się wręcz zastanowić, czy zakaz stadionowy nakładać wyłącznie na delikwentów przyłapanych na występkach. Jeśli knajpy selekcjonują gości, to dlaczego na stadion wpuszczać tych, którzy jeszcze mają czystą kartotekę, ale negatywnie wpływają na innych? Np. udzielając skandalicznych wywiadów? O kondycji umysłowej „kiboli” dziennikarz sportowy wypowiada się nie przebierając w słowach: Za kibolską mentalnością kryje się wciąż powtarzany frazes, jakoby futbol bez kibiców tracił sens. Tymczasem jest wręcz odwrotnie. Ludzie najpierw zaczęli uprawiać sport, a dopiero potem inni zaczęli się im przyglądać. Bo piłkę można kopać bez widzów, ale nie sposób kibicować bez piłkarzy. Jaki sens miałyby hasła „Legia to my” i „Chcemy sławić Legię”, gdyby nie zawodnicy? Fani nie wiadomo czego zbieraliby się raz w tygodniu wokół pustego zielonego prostokąta, by sławić nie wiadomo co? Szkoda, że kibole są aż tak beznadziejnie głupi. W przeciwnym razie być może wreszcie by pojęli, że jeśli nie potrzebują piłkarzy, to nie potrzebują także stadionu. Legię mogą sławić gdziekolwiek, choćby w lesie. Policja by się nie wtrącała, no i nie musieliby patrzeć na tych żałosnych „grajków” .
Według Steca najgorszym zachowaniem pseudokibiców jest wpajany przez „kiboli” młodemu chłopakowi system wartości, który opiera się na otwartej pogardzie dla piłkarzy i ich wysiłku, na kompletnym braku zainteresowania sportem. Ta filozofia mnie nie szokuje – nasłuchałem się już od tzw. chuliganów bredni w stylu „Legia to my” – co najwyżej pusty śmiech wywołuje jej fundamentalna wewnętrzna sprzeczność. Oto ludzie gardzący zawodnikami dopingują ich tak zaciekle, że zdobywają nagrody Orange Ekstraklasy za najlepsze kibicowanie. I sławią, np. niszcząc Starówkę, mistrzostwo Polski, które zostało wywalczone nie na trybunach, lecz na boisku. Gdyby kibole nie byli tak beznadziejnie głupi, może by pojęli, że jeśli nie potrzebują piłkarzy, to nie potrzebują też stadionu. Legię mogą sławić choćby w lesie. Policja by się nie wtrącała .
O tym, że na negatywne zachowania kibiców pozwalają same władze klubów, zdaje się przekonywać kolejny artykuł z 17 sierpnia 2007 roku opublikowany w dniu meczu Legii na wyjeździe. Autorzy poruszają w nim kwestię „goszczenia” na ligowych obiektach kibiców Legii objętych zakazem wydanym przez klub. Pół tysiąca kibiców Legii obejrzy dziś w Łodzi jej mecz z ŁKS. Według polskiego prawa – nielegalnie. Ustawę o bezpieczeństwie imprez masowych łamie większość klubów pierwszej ligi. Po majowej nowelizacji tej ustawy organizator powinien „zapewnić identyfikację osób biorących udział w masowej imprezie sportowej o podwyższonym ryzyku”. Meczów „o podwyższonym ryzyku” (ten status nadaje policja) jest mnóstwo, więc anonimowi kibice nie mogą być wpuszczani na wszystkie pierwszoligowe stadiony. Teoretycznie. Identyfikatory ze zdjęciem, na podstawie których można kupić bilet, wprowadziły tylko Cracovia, Legia, Widzew Łódź i Wisła Kraków. Pozostałe przy sprzedaży wejściówek powinny spisywać numer PESEL, a potem – wpuszczając kibiców na stadion – każdego legitymować. Nie robią tego. Dlatego mecz w Łodzi obejrzą fani z Warszawy, którzy przez trzy lata mieli nie oglądać na żywo spotkań wyjazdowych .
Karę nałożył na nich zarząd Legii po skandalu, jakim było przerwanie przez chuliganów spotkania z Vetrą Wilno w Pucharze Intertoto. Działacze postanowili nie organizować wyjazdów swoich kibiców, a bez tego jej sympatycy nie powinni być wpuszczani na stadiony rywali także według przepisów Polskiego Związku Piłki Nożnej. Mówią one bowiem, że kibice mogą kupować bilety na mecze wyjazdowe tylko poprzez własny klub . Ominąć przepis jednak nie trudno – wystarczy, że kibice przyjezdni kupią bilety na sektory gospodarzy i wówczas w myśl reguł nie są już przyjezdnymi. Nie można przecież wprowadzać na trybunach segregacji opartej na geograficznym podziale.
Dlatego te przepisy, według dziennikarza, są jednak martwe. W tym sezonie drużyna z Łazienkowskiej raz grała na boisku przeciwnika – w Zabrzu z Górnikiem. Dopingowało ją – mimo formalnego zakazu – kilkuset szalikowców. Górnik został za to ukarany przez kierującą rozgrywkami Orange Ekstraklasę – musi zapłacić 20 tys. zł. Teraz podobne konsekwencje grożą ŁKS, bo wiadomo, że na stadionie będzie liczna grupa kibiców ze stolicy. Prawdopodobnie usiądą obok szalikowców gospodarzy na tzw. galerze, wywieszą flagi. Tak było w poprzednim sezonie. Wtedy też legioniści mieli zakaz wyjazdów, a do Łodzi przyjechało ich blisko tysiąc. Doszło do tego, że z fikcyjnego prawa kpił nawet spiker. – Co prawda na trybunach nie ma zorganizowanych grup kibiców Legii, ale przypominam, że pociągi do Warszawy odjeżdżają o tej i o tej… – ogłaszał.
Mecz zaliczany był przez policję do grupy tzw. podwyższonego ryzyka. Po pierwsze, organizatorzy spodziewają się kompletu widzów na trybunach (ŁKS ma zgodę na wpuszczenie 8 tys. ludzi), a po drugie, do Łodzi przyjeżdża Legia, której kibice niezbyt lubią się z łódzkimi. Nie lubią się, lecz wszelkie szlabany ich jednoczą. – Normalnie mamy „kosę”, ale w takich sytuacjach zawsze jest rozejm, bo musimy sobie pomagać – powiedział „Gazecie” jeden z łódzkich szalikowców .
W relacji z meczu warszawskiego klubu powraca temat konfliktu kibiców z władzami Legii. Przed meczem ŁKS z Legią więcej mówiło się o kibicach niż o sporcie. Okazało się, że mimo zakazu na łódzkim stadionie zjawiła się blisko tysiącosobowa grupa szalikowców ze stolicy. Na ogrodzeniu powiesili transparent: „Domagamy się rokowań rozbrojeniowych”, co sugerowało, że chcą negocjować z właścicielami klubu, którzy zabronili im zorganizowanych wyjazdów. Przed rozpoczęciem gry dopingowali swój zespół, a po pierwszym gwizdku zaczęli obrażać właścicieli klubu .
Kolejną okazję do opisania konfliktu na trybunach było złagodzenie decyzji UEFA, która zawiesiła karę dla Legii. Tak o przyjęciu przez UEFA argumentacji klubu pisze „Gazeta”: – Przeważyło działanie, jakie podjęliśmy w sprawie kibiców – mówi gazecie prezes Leszek Miklas. Władze Legii nad odwołaniem pracowały przez kilka tygodni. Powołano do tego sztab prawników. Zaraz jednak po zamieszkach w Wilnie, po których UEFA nałożyła karę, wypowiedziały bezwzględną wojnę chuliganom i organizacjom, które ich tolerują. Klub podjął decyzję o zakazie wyjazdów zorganizowanych grup kibiców na mecze Legii, zerwał współpracę ze Stowarzyszeniem Kibiców Legii Warszawa (SKLW), które działało wbrew własnemu statutowi. Jeden z jego punktów mówił o „wytwarzaniu atmosfery zaufania i szacunku dla klubu, jego sympatyków oraz upowszechniania jej w Polsce i za granicą”.
Legia powiadomiła federację, że Vetra nie zareagowała na ich prośbę, aby to klub z Warszawy był organizatorem wyjazdu własnych kibiców. Litwini sprzedali również za dużo biletów dla stołecznych kibiców. – Członkom komisji podobały się nasze działania, jakie podjęliśmy w sprawie kibiców. To było najważniejsze – mówił w wywiadzie dla nSport Miklas. – Zaprocentowały konkretne działania podjęte przez klub. Legia rozpoczęła pracę z własnymi kibicami. Doceniono również to, że właśnie w Warszawie na prośbę Leo Beenhakkera PZPN postanowił zorganizować mecz Polski z Kazachstanem, a sędziowie, którzy prowadzili mecze reprezentacji na Łazienkowskiej, zawsze podkreślali, że panowała tu wspaniała atmosfera – dodał prezes PZPN i działacz UEFA Michał Listkiewicz .
Władze klubu czeka jednak teraz nowe wyzwanie. Wcześniejsze decyzje zarządu negatywnie przyjęły osoby związane ze SKLW. Kibice wstrzymali doping dla coraz lepiej grającej drużyny, wywieszają transparenty krytykujące lub obrażające właścicieli Legii. Stanowisko klubu jest nieugięte. „Współpraca ze SKLW jest możliwa jedynie w warunkach zaakceptowania i wsparcia przez SKLW działań klubu zmierzających do całkowitego wyeliminowania bezprawnych i niegodnych zachowań chuliganów szkodzących klubowi i jego kibicom” – odpowiedziały władze kilka dni temu na propozycję negocjacji złożoną przez Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kibiców.
Klub wzmacnia się też infrastrukturalnie w walce z chuliganami. Poprawia system monitoringu i identyfikacji kibiców. Na niektórych meczach ochroniarze wymagają już, aby fani zasiadali na miejscach, które mają zapisane na biletach. W przypadku udziału w europejskich pucharach kontrola kibiców, zwłaszcza podczas meczów wyjazdowych (jeśli zniesiony będzie zakaz), będzie dokładniejsza. – W przypadku słabych zabezpieczeń tak jak w Wilnie – przewieziemy przenośne systemy identyfikacji kibiców – zapowiedział Miklas .
Mirosław Trzeciak, dyrektor sportowy Legii wypowiada się dla Gazety w następującym tonie: Nasz apel do kibiców jest taki, aby wszyscy, którzy mają na uwadze dobro Legii, przyszli na nasz stadion na najbliższy mecz i wspierali nas. Nie jesteśmy w żadnym konflikcie z kibicami. Wszystkich, którzy chcą oglądać Legię, zapraszamy na stadion. I ja wierzę, że wszyscy chcą tego samego – wspierać Legię. Nie może być tak, że na stadionie Lecha Poznań jest lepszy doping niż w Warszawie. Mamy lepszych kibiców niż w Poznaniu, którzy mogą stworzyć wspaniałą atmosferę .
Leszek Miklas, prezes Legii, z kolei tak mówi o planach klubu: Jeżeli awansujemy do pucharów, wprowadzimy procedurę na wzór angielski. Jeszcze przed poznaniem rywala delegacja będzie wizytowała potencjalne stadiony. Wszystko sfilmujemy, ocenimy, wyślemy raporty do UEFA. Następnie przed meczem wyślemy własnych ochroniarzy i stewardów, a także – w przypadku tak słabych zabezpieczeń jak w Wilnie – przewieziemy przenośne systemy identyfikacji kibiców .
O incydencie w Wilnie i jego konsekwencjach pisze z kolei w „Życiu Warszawy” Paweł Wilkowicz, skupiając się jednak na potencjalnych sportowych skutkach decyzji UEFA o zawieszeniu kary dla Legii: UEFA łagodzi karę za awantury w Wilnie. Legia walczy o puchary. Jeśli Wisła Kraków nie straci punktów w meczu z GKS Bełchatów, może pozostać liderem na długo, bo w najbliższych kolejkach będzie miała łatwiejszych rywali niż Legia Warszawa. Wicelider spotka się w Warszawie z Zagłębiem Sosnowiec, ale najważniejsze zwycięstwo odniósł wczoraj w Nyon: UEFA uznała jego odwołanie i zawiesiła na pięć lat karę wykluczenia z pucharów. Za przerwany mecz Pucharu Intertoto z Vetrą i sceny grozy na stadionie w Wilnie UEFA w pierwszej instancji wyrzuciła warszawski klub z pucharów na dwie edycje: obecną, i pierwszą, do której Legia wywalczy awans. Komisja Apelacyjna drugą część kary zawiesiła na pięć lat. To oznacza, że jeśli Legia zostanie mistrzem, wicemistrzem lub zdobędzie Puchar Polski, może zagrać w Europie już w następnym sezonie. Klub będzie jednak pod lupą obserwatorów UEFA aż do 2013 roku. Jeśli w tym czasie wybryki kibiców się powtórzą, kara zostanie odwieszona .
Przy okazji tej informacji pojawia się także wspomnienie o konflikcie kibiców z zarządem klubu. Dziennikarz pisze, że aby zmniejszyć ryzyko wykluczenia, Legia zamierza bardzo ograniczyć liczbę kibiców, którzy będą mogli wyjeżdżać na mecze pucharowe, planuje też wysyłać z nimi swoich ochroniarzy. Po wileńskim wstydzie władze klubu zrezygnowały już z wysyłania zorganizowanych grup na wyjazdowe mecze w ekstraklasie przez najbliższe trzy lata. Ale tę przeszkodę kibice łatwo omijają – kupują bilety na sektory dla gospodarzy. Konflikt klubu z najbardziej kłopotliwymi kibicami narasta, ostatnio podczas meczów na Łazienkowskiej nie słychać dopingu dla Legii i podobnie będzie zapewne w sobotę, gdy do Warszawy przyjedzie ostatnie w ligowej tabeli Zagłębie.
Ponownie sprawa protestu pojawia się jako wzmianka w artykule, który opisuje sukcesy Legii w jesiennej kolejce Ekstraklasy. Wydarzyło się wreszcie coś nowego w sprawie buntu kibiców Legii, którzy dotychczas nie chcieli za bardzo dopingować swojej drużyny. W 35. minucie przerwali swój protest za kary nałożone na nich po bijatyce w Wilnie i dołączyli do innego, tym razem już ogólnopolskiego, przeciwko karaniu klubów za odpalanie rac. Na dziesięć minut zeszli z trybun, podobnie jak fani z Łodzi. Potem wrócili do gniewania się za Wilno i dopiero pięć minut przed końcem postanowili gniewy zawiesić .
Artykuł obszernie opisujący sprzeczkę części kibiców z zarządem warszawskiego klubu pojawia się w Życiu Warszawy pod koniec września 2007 roku. Dziennikarz pisze, że władze Legii chcą w ciągu trzech lat wymienić widownię, ponieważ ludzie boją się przyjść na mecz. Władze wyrzucają z trybun chuliganów. Klub chce zniszczyć niezależny ruch kibicowski – odpowiadają najzagorzalsi fani i w proteście milczą podczas meczów.
We wrześniu klub odebrał 16 osobom karty kibica – nie mogą oglądać na żywo spotkań na Łazienkowskiej. Wśród nich są jednak i tacy, którzy w Wilnie nie rozrabiali. Rozbita została grupa Nieznani Sprawcy przygotowująca kolorowe oprawy meczów, założona przez studentów UW. Najzagorzalsi kibice wietrzą w działaniach klubu spisek. – Zarząd chce zniszczyć niezależny ruch kibicowski na Legii – twierdzi kibic o pseudonimie Staruch, który prowadził doping na trybunie otwartej, czyli tzw. żylecie. W sierpniu został z niej wyrzucony za łamanie regulaminu stadionu (w październiku na meczu z Wisłą Kraków odpalił racę świetlną). -Stąd te bajki o mafii, narkotykach i ciemnych interesach na trybunach. Płacimy teraz za naszą niezależność. Nigdy nie byliśmy na pasku klubu, nie braliśmy pieniędzy na oprawy meczów, którymi zachwycała się cała Polska .
Według dziennikarza, kibiców boli najbardziej, że właściciel Legii, koncern medialny ITI (należy do niego m.in. telewizja TVN i Multikino), przed przejęciem klubu przyznawał, że do zainwestowania w piłkę przekonała ich właśnie wspaniała publiczność. – A teraz chcą nas zastąpić manekinami z popcornem i colą -mówi „Staruch”. – Gorącej atmosfery na stadionie nie zrobią białe kołnierzyki, które najchętniej widzieliby prezesi. Taka sytuacja na trybunach będzie trwała, dopóki Legia nie zacznie nas traktować po partnersku. Nawet najsilniejszy klub bez kibiców jest niczym .
Nie wszyscy tak jednak uważają i protest podzielił kibiców. Fani z trybuny otwartej oglądają mecze w milczeniu, a kibice z trybuny krytej nieśmiało dopingują swoją drużynę. – A dlaczego miałbym nie śpiewać – dziwi się Piotr Cichowicz, który 40 lat kibicuje Legii. – Od syna, który tak jak ja kiedyś chodzi na żyletę, wiem, że trybuna otwarta jest terroryzowana przez grupkę oszołomów. Do tej pory klub tolerował wiele ich występków, ale teraz miarka się przebrała. Prezes Klubu Piłkarskiego Legia Leszek Miklas bagatelizuje protest. – Oczywiście lepiej by było, gdyby doping był, ale tak naprawdę to jest protest niewielkiej grupy kibiców, która chce mieć nieproporcjonalny wpływ na działalność klubu. Ale mieć go nie będzie – zapewnia. I dodaje, że ma sygnały popierające walkę z chuliganami. -Musimy oczyścić trybuny z osób notorycznie łamiących regulamin stadionu i prawo. Wtedy na widownię przyjdą wszyscy ci, którzy kibicują Legii, ale teraz nie chcą siedzieć na trybunach – mówi. Klub już teraz myśli, jak zapełnić nowy stadion kibicami. Do końca 2010 r. pojemność obiektu Legii po przebudowie zwiększy się niemal trzykrotnie -do 35 tys. Tymczasem od początku protestu liczba kibiców na meczach spadła .
Zapytany o protest na trybunach nowy trener Legii Jan Urban mówi: – Zanim objąłem drużynę, oglądałem kilka jej meczów na wideo. Uderzyła mnie wspaniała atmosfera na trybunach. Szkoda, że nie było mi jeszcze dane przeżyć tego na Łazienkowskiej. W piątkowym meczu z Widzewem Łódź doping trwał zaledwie pięć minut. Tuż przed końcem spotkania śpiewały obie trybuny. Fani najpierw skandowali „Zobacz, Walter, jak być może”, a 11 tys. gardeł ryknęło: „Moja jedyna miłość to jest Legia” . Piłkarze po meczu mówili, że ciarki przeszły im po plecach, gdy znów usłyszeli doping. Nowy zawodnik Legii Kamil Grosicki: – Muszę przyznać, że byłem w szoku. Mam nadzieję, że klub i fani szybko się dogadają. Doping naszych kibiców to przecież coś niesamowitego .
I kolejna wzmianka o protestujących kibicach. Tym razem w tekście dotyczącym rasistowskich znaków, które kibice Jagiellonii przywieźli ze sobą do Warszawy na mecz z Legią. Delegat PZPN Andrzej Tomaszewski zażądał usunięcia transparentu o treści rasistowskiej z trybuny zajmowanej na stadionie Legii przez kibiców Jagiellonii. Kibice najpierw odrzucili żądanie, a potem prośby kapitana i kierownictwa Jagiellonii. Powiedzieli, że to nie jest transparent rasistowski. Kibice Legii ich poparli, bo “żyleta” popiera każdego, kto robi coś nagannego, zmuszając do reakcji PZPN, siły porządkowe lub policję .
Problem wydaje się nierozwiązywalny, bo niechęć do organów porządku jest powszechna i łączy kibiców jak mało co. Kibice Legii obrażają się ponadto na władze klubowe, które chcą wyrzucić chuliganów ze stadionu. Kibice Lecha w meczu z Polonią wywiesili transparenty krytykujące politykę transferową klubu. Ich zdaniem w drużynie jest za dużo cudzoziemców. Kibice Cracovii żądali przed tygodniem odejścia trenera Stefana Majewskiego i nie wiadomo, czy po zwycięstwie w Wodzisławiu przeszło im, czy nie. Pewnie nie, bo Majewski pochodzi z Bydgoszczy, a nie z Krakowa. Obrażanie się jest zjawiskiem normalnym, atmosfera podejrzeń i wzajemnych oskarżeń też, bo wiara w czystość rozgrywek i wszystkiego, co się z nimi łączy, nie jest odczuciem powszechnym. A może dzieje się tak dlatego, że Wisła odpływa przeciwnikom, więc inne kluby szukają winnych wśród piłkarzy, trenerów, działaczy, sędziów, kibiców, policjantów, a nawet dziennikarzy .
Delegat PZPN nakazał przerwanie meczu na stadionie Wojska Polskiego, bo uznał, że jeden z transparentów przywieziony przez kibiców gości ma charakter rasistowski. Delegat się pomylił, akurat taki wizerunek zaciśniętej pięści z rasizmem ma niewiele wspólnego, ale kompromitacją nie jest nieznajomość symboli, tylko szopka, która zaczęła się po jego interwencji. Nie było odważnego, który wszedłby i zdjął transparent, kibice nie chcieli tego zrobić, choć w imieniu Jagiellonii długo prosił ich bramkarz Jacek Banaszyński. To już drugi taki przypadek w tym sezonie. Mecz Jagiellonii z Widzewem udało się dokończyć dopiero po zasłonięciu flagi należącej do kibiców gości jedną z reklam. W Warszawie pomogła plandeka rozwieszona na bramce treningowej, ale tylko na chwilę, bo potem kibice przewiesili flagę wyżej, a delegat pogodził się z przegraną. Najmądrzej podsumował to po meczu trener Legii Jan Urban: albo wchodzimy na trybuny i zwijamy takie transparenty w minutę, albo jeśli nie ma władzy mogącej to uczynić, nie zawracajmy sobie głowy i kończmy mecz od razu. To rozgoryczenie można zrozumieć .
2.3. Głos mają kibice (?)
Przytoczę teraz fragmenty listu kibica, który pojawił się na łamach „Gazety Wyborczej” jako głos „drugiej strony”: Chodzę na „Żyletę” od kilkunastu lat. Byłem na meczu w Wilnie i doskonale widziałem, kto sprowokował awanturę, a potem szybciutko „zmył się”. W trakcie zamieszek każdy chyba widział prezesa SKLW [Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa], który z zawiniętymi rękoma do tyłu przechadzał się wokół murawy i pouczał służby porządkowe. A potem czytam, że SKLW nie bierze odpowiedzialności za kibiców i wyraża ubolewanie. Może i nie bierze odpowiedzialności prawnej, ale moralną na pewno .
Ponoć powodem dzisiejszego protestu jest zakaz stadionowy dla „Starucha” nałożony za odpalenie racy. Wielu puka się w czoło, gdy słyszy powód wydania zakazu. Mam znajomych, którzy z nim studiują i uważają go za kawał porządnego chłopa. Ale ktoś kiedyś napisał „…twarde prawo, ale prawo”. […] Wszyscy byli oburzeni, kiedy klub kazał kibicom zabrać flagi z magazynka. I dobrze. Bo większej stęchlizny nigdzie nie czułem. Flagi rzucone jedna na drugą, wygniecione, gdzieś butelka po ćwiartce. Zupełnie, jakby opiekowali się tym beje. Ale to kibice, którzy – jak mówią – życie oddadzą za flagę Legii, lecz gdy nikt nie widzi, to byle szybciej rzucają jedno płótno na drugie, bo w magazynku flaga nie ma już takiego znaczenia. Dla mnie to jest przywiązanie na pokaz. Bo Legię ma się w sercu, a o jej symbole dba bez względu, czy ktoś to widzi, czy nie . Kibic, autor listu, porusza więc kwestię posługiwania się flagami jako insygniami tylko w sytuacji, kiedy istnieje druga strona – odbiorca mogący ocenić zachowanie kibiców względem flag. Sugeruje więc, że flagi – i szerzej, barwy klubowe – nie pełnią realnie funkcji „świętych barw”, a są tylko tak określane, by miały większą wartość tak dla broniących ich, jak i atakujących.
Kibice na „Żylecie”, którzy nazywają siebie tymi najwierniejszymi, bez których klub by nie istniał, którzy gardzą popcornem i kiełbaskami z grilla, zachowują się, delikatnie mówiąc, idiotycznie. Nie dopingują, nie tworzą opraw. Wieszają szmaty, na których pozdrawiają jegomości z kryminału. Słychać wyzwiska pod adresem człowieka, który postanowił spłacić 20 mln długów, jakie miał klub. Spłacił długi piłkarzom. Jednym słowem – uratował klub. Co więcej, postanowił na nim zarabiać. A zarabia się na stadionie i sukcesach. Rozumiecie? Człowiek, który chce tworzyć wielki klub, cieszyć nasze serca i cieszyć się z nami!!! Dlaczego tak bardzo go nienawidzicie? Czy parę zakazów i race są ważniejsze niż nasza Legia, czy są ważniejsze od najlepszej atmosfery w Polsce, od ryku „Legia, Warszawaaa”. Twórzmy Wielką Legię wspólnie . Autor uważa więc, że komercjalizacja futbolu to nie przyszłość, która nadchodzi, a rzeczywistość, w której kibice funkcjonują od dłuższego czasu i walka z nią obecnie jest przejawem hipokryzji.
List kończy się apelem kibica do fanów Legii zajmujących „Żyletę”: Każdy, kto nie zgadza się z protestem, jest dla was wrogiem Legii. Zrozumcie, że nie każdy musi myśleć tak jak wy. Mówicie, że to klub nie chce z wami rozmawiać, że klub jest winny. A jak można rozmawiać, skoro co mecz wysłuchuje się „wiązanki”, skoro regularnie bydło spod znaku eLki kompromituje klub za granicą .
Nie wszystko, co robi klub, mi się podoba. Ale nigdy nie będę protestował w formie, która będzie utrudniała grę mojej ukochanej drużynie. Jestem kibicem i mam się przede wszystkim skupić na kibicowaniu. Dobrze, że w końcu trener i Vuković powiedzieli, co myślą. Chcą mieć w was ostoję w złych momentach, a nie wroga w dobrych. Chcą tego słynnego w Polsce 12. zawodnika!!! Nie atakujcie Vuko za to, że mówi, co myśli. Takie jego prawo. Za kilkadziesiąt lat nikt nie będzie was pamiętać. Vukovicia zapamiętają jako kapitalnego piłkarza, mistrza Polski, tego, który ma jaja. I to tacy jak on tworzą historię Legii. My, kibice, tylko ją ozdabiamy – albo i nie… Kibic staje więc, podobnie jak Rafał Stec, w opozycji do hasła „Legia to my” używanego przez część kibiców.
Kolejny list, jaki pojawia się w prasie to głos fanki Wisły Kraków zarejestrowany na jednym z forów internetowych: Jeszcze zanim dotrę na stadion, przechodzę obok grupek „kibiców”, którzy najprawdopodobniej na trzeźwo nie są w stanie „kibicować”, ledwo wdrapują się na trybuny. A policja później się dziwi, że rozróba, że awantura, że chuligani? Zamiast przed samym meczem kilku(dziesięciu?) takich delikwentów na izbę wytrzeźwień… Przejdźmy dalej – stoję w megakolejce, a panowie dwie głowy wyżsi ode mnie z całym wyuczonym chamstwem pakują się przede mnie. Ale OK, po jakimś czasie udaje mi się wejść. Z moim biletem, na którym widnieje cena prawie 50 zł (tak było na Wisła – Legia w rundzie wiosennej), udaję się z duszą na ramieniu na swoje miejsce, na którym zastaję skończonego buraka, który na grzeczną prośbę o opuszczenie mojej miejscówki reaguje w taki sposób, że nie wypada cytować .
Rozglądam się – ochroniarza nie widać… Trudno. Znajduję więc jakieś inne miejsce i modlę się, żeby do rozpoczęcia meczu nikt się nie zjawił. Miejsce jest kiepskie, bo wiadomo – dobre wolne nie zostają. A przecież, do cholery, zapłaciłam za MOJE dobre miejsce. Mecz się zaczyna, obok nas pojawia się nagle 30-osobowa grupka 14-15-latków, którzy zajmują schody i wiszą na barierkach – połowy boiska nie widzę, chyba że stanę na moim krzesełku i podskoczę. Widzę, że pojawia się ochroniarz. Patrzy na gnojków stojących w niedozwolonym miejscu, ale ma sprawę gdzieś. Mecz się zaczyna. Do ochroniarza podejść nie można, bo wspomniane wcześniej dzieci blokują całe przejście. W przerwie udajemy się do niego, a on po raz kolejny się rozgląda, po czym… ucieka . Fragment zwraca uwagę na problem obyczajów panujących na stadionie. Prezentuje, jak się wydaje odwieczny konflikt między kibicami aktywnie dopingującymi a piknikami. Oburzenie autorki listu nie wynika jednak z tego, że potępiana przez nią postawa jest zła, ponieważ na całym świecie na stadionach istnieje podział, według którego są sektory, gdzie gromadzą się kibice nie patrzący na miejsca na bilecie i stojący mimo możliwości spoczęcia na krzesełku – tak jest właśnie w młynach. Wprawdzie w liście nie zostaje jednoznacznie wskazany sektor, na który bilet posiadała fanka, jednak należy wnioskować po cenie i opisie, że zajęła miejsce na trybunie południowej lub wschodniej, gdzie kibice nie przestrzegali wówczas numeracji (to zmieniło się na południowej w sezonie 2008/2009) i stali niemal przez cały mecz. Winą za całą sytuację należałoby najpewniej obwinić klub, który nie przygotował jasnego podziału stadionu i informacji o takowym nie podał do wiadomości publicznej. Stąd osoba, która chciała obejrzeć mecz w warunkach typowych dla trybuny zachodniej kupiła bilet na miejsce jej nie odpowiadające.
Cóż, małe niedogodności, że nie widzę kawałka boiska. Drobiazgowa nie jestem, cieszę się z meczu, kibicuję. I teraz przejdźmy do pozostałych kibiców – fajnie, śpiewy, fala, robi się gorąco, 3:1 dla nas. Wszystko jak najbardziej w porządku. Nagle kibole wrzucają na boisko jakieś race czy inne g… i mecz jest przerwany. Później cały (prawie…) stadion skanduje: „Legia to stara k…” i inne epitety, też na inne kluby. A prasa rozpisuje się o „fantastycznej atmosferze na stadionie” . Fragment zawiera nieścisłość – podczas meczu z Legią nie doszło do incydentu z wrzuceniem jakiegokolwiek przedmiotu na boisko, a tym bardziej racy, ponieważ nie odpalono żadnych materiałów pirotechnicznych.
Trzeba przy tym zauważyć, że „Gazeta” opublikowała w analizowanym okresie tylko dwa teksty przedstawiające rację drugiej strony konfliktu. Jednak pierwszy z nich okazał się pochodzić od kibica Legii przeciwnego protestowi, jakkolwiek jest to głos rozsądku. Drugi natomiast to komentarz zamieszczony pod internetowym artykułem na forum portalu Gazeta.pl i przedrukowany w papierowym wydaniu, odnoszący się do meczu sprzed pół roku i będący jedynie wyrazem frustracji fanki… Wisły Kraków. Z samym konfliktem ma więc niewiele wspólnego.
2.4. Chuliganów nie chronimy
Andrzej Rusko, prezes Orange Ekstraklasy tak mówi o kibicach kłócących się z władzami klubu w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”: Kibice muszą wreszcie uznać racje działaczy Legii. Tymczasem słyszę, że część z nich przez zastraszanie będzie uniemożliwiała wejście na stadion innym fanom. Źle się dzieje, że kibice w taki sposób wyrażają niezadowolenie. Nie rozumiem, jak ci ludzie mogą uważać się za kibiców Legii. Zaczęło się od oczerniania właściciela Legii, teraz atakowani są piłkarze. Kibice mogą mieć swoje zdanie, ale nie powinni przekraczać granic rozsądku i przyzwoitości .
Rusko przyznaje, że ciężko jest zdefiniować ten spór. Rozmawiałem z przedstawicielami obydwu stron – reprezentującymi Stowarzyszenie Kibiców Legii i działaczami klubu. Przytaczają swoje racje, ale nikt nie chce uznać argumentów drugiej strony konfliktu . Między kibicami a klubem doszło więc do powstania dystansu wrogości , w którym obie strony oczekują bezwarunkowego uznania ich warunków, co jest z oczywistych względów nieosiągalne.
Kibice podkreślają, że chętnie przystąpią do rozmów z klubem, pod warunkiem że się dowiedzą, jak współpraca będzie wyglądać w przyszłości. Natomiast zarząd Legii zdecydowanie chce oddzielić prawdziwych kibiców drużyny od tych, którzy na stadionie robią swoje interesy, a futbol zupełnie ich nie interesuje. Cały czas konsekwentnie wspomagamy wszystkich właścicieli klubów. Komisja Ligi stara się egzekwować zakazy stadionowe dla kibiców, ale wielkim problemem jest brak odpowiedniej infrastruktury na ligowych obiektach. Kibice, którzy mają zakazy stadionowe, i tak jeżdżą na mecze wyjazdowe, bo nie można ich sprawdzić. Tak naprawdę na razie tylko stadion Korony w Kielcach jest odpowiednio przygotowany i tam ukarani zakazem nie wejdą. Niestety, kibice innych drużyn w imię fałszywej solidarności pomagają legionistom i wpuszczają ich na swoje stadiony .
Rusko podkreśla, że problemu nie rozwiąże zburzenie „Żylety”, czego użył prezes Miklas jako groźby wobec kibiców. Trzeba zacząć normalnie rozmawiać. Na razie takie spotkania mają charakter nieoficjalny. Poza wszystkim uważam, że kibice muszą wreszcie uznać racje działaczy. Właściciele Legii nie chcą sprowadzić się do roli petenta w swoim klubie i mają całkowitą słuszność. Dobre zabezpieczenia i nowoczesna infrastruktura pozwolą wyeliminować z trybun niebezpiecznych ludzi. Rozmawiałem z fanami, którzy od lat chodzą na Legię. I usłyszałem coś, co mnie przeraziło. Oni twierdzą, że jeśli dojdzie do zburzenia „Żylety”, to część kibiców poprzez zastraszanie będzie uniemożliwiała wejście na obiekt innym fanom. Jeśli rzeczywiście siłą będą dochodzili swoich racji, to wówczas przestanę zachęcać do jakiejkolwiek formy rozmów z tymi ludźmi .
Dokładny opis zachowania kibiców na „Żylecie” pojawia się na początku listopada 2007 roku. Jest to kolejna wzmianka o wydarzeniach, jakie mają miejsce od wielu miesięcy na trybunach stadionu Legii. Chcemy rozmawiać – deklarują ci, którzy na trybunach przez ostatnie tygodnie protestują przeciwko polityce Legii. – Jeżeli nie zostaną przyjęte nasze warunki, byłby to dialog o niczym – mówi Jarosław Ostrowski z zarządu klubu. Od czterech miesięcy trwa więc pat.
Na trybunie otwartej stadionu przy Łazienkowskiej widzowie obserwują spotkania w milczeniu. Urządzają rozmaite demonstracje, wznoszą okrzyki niemiłe dla właścicieli klubu. Doszło nawet do tego, że przeszkadzali w grze zawodnikom. W trakcie ostatniego meczu z Ruchem Chorzów na kilka minut wrócili do zwykłego dopingowania. – To dla trenera Urbana i jego drużyny. Po meczu Aco Vuković powiedział, że jak kibice będą z piłkarzami, to piłkarze będą z nimi. Czekamy, czy nas wspomogą – mówią przedstawiciele Stowarzyszenia Kibiców Legii, organizacji od wydarzeń w Wilnie nietolerowanej przez klub .
Jarosław Ostrowski z zarządu klubu: To klub ustala przepisy, a nie kibice. Muszą się z tym pogodzić. Regulamin stadionowy jest zgodny z przepisami nie tylko obowiązującymi w polskim sporcie, ale także z tymi dotyczącymi bezpieczeństwa miasta. Kiedyś na tym stadionie obowiązywały inne zwyczaje. Ci ludzie nie chcą zrezygnować z dawnych przywilejów. A te czasy już nie wrócą. Muszą przyjąć nasze warunki. To właściciel i klub ustalają zasady zachowania na swoim stadionie . Ta wypowiedź prezesa Legii dowodzi braku chęci do dialogu, ponieważ na całym świecie stosowaną praktyką jest szukanie porozumienia z kibicami, nawet kosztem liberalizacji części przepisów. Na przykład w Holandii i w Niemczech kluby rezygnują z trybun z krzesełkami, powracając do stosowanych niegdyś miejsc stojących, ponieważ tego chcą kibice.
Artykuł przedstawia argumenty zarządu klubu oraz kibiców: Nie protestujemy przeciwko zakazowi odpalania rac. Mamy klubowi za złe, że wydał zakazy stadionowe za uczestnictwo w wydarzeniach w Wilnie osobom, których tam wcale nie było – uważają protestujący. – To niemożliwe. Są zdjęcia, zapisy filmowe. Za Wilno zostali ukarani wyłącznie ci, którzy tam byli. Owszem, nakładaliśmy zakazy za niezgodne z naszymi przepisami oprawy meczowe, jak to ładnie nasi kibice określają, ale kilku takim osobom już zakazy cofnęliśmy. Uznaliśmy, że wystarczającą karą było to, że nie było ich na kilku meczach. Nie wszystkie zakazy są dożywotnie, część jest na czas nieokreślony. Naszym adwersarzom w dużej mierze chodzi o ułaskawienie osławionego pana Staruchowicza [główny wodzirej „Żylety” do czasu otrzymania zakazu stadionowego]. Jego sprawa jest w sądzie grodzkim. I tyle – mówi Ostrowski .
Protestujący nie mają szans. Jedyne, co mogą zrobić, to psucie kolejnych widowisk. Co nie pomaga drużynie. A na jej sukcesach im przecież w pierwszej kolejności powinno zależeć. – Gdyby w naszym najsłabszym meczu z Odrą Wodzisław był doping, to może zawodnicy by się obudzili – mówił trener Jan Urban . A może nie – wypadałoby dodać. Wpływ publiczności jest oczywiście istotny dla przebiegu widowiska, ale zrzucanie winy za porażkę na kibiców, kiedy drużyna wygrywała wszystkie poprzednie mecze w analogicznej sytuacji brzmi mało rozsądnie.
– Jeżeli zawodnicy nam pomogą, to i my im pomożemy. Czekamy na ruch zespołu – mówią protestujący. – A co my możemy zrobić? – odpowiada kapitan legionistów Aleksandar Vuković. – Chcemy grać przy gorącym dopingu. Chcemy, żeby ten konflikt się skończył. Jaka jest do tego droga? Musi zostać zawarte porozumienie. Liczę, że tak niedługo się stanie – mówi serbski pomocnik. Klub jednak zejść z obranej drogi nie może. Legia na ustępstwa nie pójdzie. Jak nie pójdzie, to protestujący nie zrezygnują. Na wiosnę rozpocznie się remont stadionu. Miejsca zajmowane dziś przez szalikowców zostaną zlikwidowane .
Zapowiedź burzenia pojawia się również w „Życiu Warszawy”, jednak wpierw nowa odsłona konfliktu, również z przedstawieniem racji SKLW. W lutym 2008 roku Maciej Szczepaniuk pisze, że za dwa tygodnie startuje piłkarska liga. Legia od kilku dni trenuje w Hiszpanii, ale znów będzie jej kibicować tylko część widowni. Żyleta zapowiada milczenie. Rozśpiewani kibice to ostatnio na Legii rzadkość. Dziś w kasach stadionu na Łazienkowskiej rusza sprzedaż karnetów. Włodarze klubu nie mają jednak co liczyć na krociowe zyski. Powód – od siedmiu miesięcy atmosfera na trybunach w niczym nie przypomina piłkarskiego święta. Większość kibiców bojkotuje bowiem właściciela drużyny, koncern medialny ITI oraz władze klubu, i ogląda mecze w milczeniu .
Kibice uważają, że władzom klubu nie zależy na zakończeniu konfliktu. – Już kilka razy prosiliśmy o spotkanie, ostatnio w styczniu. Bez skutku – twierdzi Michał Wójcik z SKLW .
Prezes Legii Leszek Miklas odpowiada: – Zależy nam na wszystkich kibicach, ale nie możemy się zgodzić na łamanie prawa . Podaje przykład: – Jeżeli pirotechnika na stadionach jest zakazana, to ja nie będę dyskutował, czy można wnosić na trybuny małe race zamiast dużych. Klub przedstawił stowarzyszeniu ultimatum. Na początek SKLW musi zawiesić nieformalne, bo bez udziału władz klubu, wyjazdy na mecze Legii organizowane poza Warszawą . – Bandyci w barwach klubu sieją w Polsce zgrozę i przynoszą klubowi wstyd. Na własne oczy widziałem tzw. promocje na stacjach benzynowych, czyli pospolite złodziejstwo. To się musi skończyć – mówi dyrektor ds. bezpieczeństwa na Legii Stefan Dziewulski .
Dziennikarz pisze, że SKLW twierdzi, że nie może zabronić kibicom jeżdżenia na mecze i skarży się, że klub nie chce odwiesić nałożonych jesienią zakazów stadionowych na kilkudziesięciu fanów z żylety. Sytuacja jest wciąż patowa. Wydaje się, że kibice mają rację w jednym: władzom klubu w odróżnieniu od piłkarzy milczące trybuny aż tak bardzo nie doskwierają. – W poprzedniej rundzie klub nie zapłacił ani złotówki kar za chuligańskie wybryki, to zdarzyło się po raz pierwszy od lat! – przyznaje prezes Miklas. Kiedy konflikt się skończy? Najprawdopodobniej dopiero wtedy, gdy rozpocznie się przebudowa stadionu Legii .
Klub chce, żeby przebudowa obiektu zaczęła się od jednoczesnego wyburzenia trybun za bramkami i skonfliktowanej z władzami Legii żylety. Jeśli tak się stanie, to od przyszłego sezonu pojemność stadionu będzie wynosić zaledwie 5,5 tys. miejsc. Po dwóch latach Legia będzie mieć nowoczesny obiekt dla 32 tys. widzów. Klub liczy na to, że wówczas protestujący będą na trybunach mniejszością. A protestujący ostrzegają. – Kibiców nie można sobie kupić. Stadion może świecić pustkami
2.5. Czym się różni kibol od chuligana
Rafał Stec tak mówi o „kibolach”: Kibol jest gatunkiem odrębnym, niespełniającym definicji zarysowanej przeze mnie w felietonie „Szalik zobowiązuje”: „Kibicami nazywam stadionowych bywalców, którzy fascynują się grą, szanują piłkarzy i chcą ich wspierać, nie wyznają barbarzyńskiej ideologii nakazującej nienawidzić wszystkich poza współwyznawcami, wyobrażają sobie mecz bez balastu wulgarności i agresji, które często ściągają potencjalnie piękne widowisko na dno prymitywizmu”. To nie wszystko jednak…
Chuligan to kategoria szersza. Można demolować przystanki autobusowe, pluć na staruszków etc. i nie być kibolem. Chcę jednak doprecyzować: za kibola uważam też wyznawcę filozofii sformułowanej przez wodzireja z „żylety” w wywiadzie dla „Naszej Legii” – również przeze mnie przytaczanym. Jego system wartości opiera się na otwartej pogardzie dla piłkarzy i ich wysiłku, a także braku zainteresowania sportem. Zawodników nazywa „żałosnymi grajkami”, chce – cokolwiek to znaczy – sławić Legię, ale nie „Legię jako zbieraninę Latynosów, Murzynów, Mongołów i Bóg wie kogo tam jeszcze”. Przechwala się, że „zakazy wyjazdowe dla kibiców Legii są nieegzekwowalne”. No i wreszcie kibol powtarza absurdalne „Legia to my”. Mogę się zgodzić tylko z „Legia to również my”. Bo w piłkę da się grać bez kibiców, ale nie da się kibicować bez piłkarzy .
Wprowadziłem nowe pojęcie, bo nie znoszę językowego potworka „pseudokibic”. Po pierwsze, nonsensownego, bo zadymiarz nie ma nic wspólnego z kibicem. Po drugie, pseudokibic brzmi zbyt neutralnie, a kibol – mocno pejoratywnie. Wracając do protestu – macie do niego święte prawo, ale „Gazeta” też ma prawo jego formę krytykować. Ja powiązałem go z kibolstwem, bo sądzę, że kibolska mniejszość dzierży tam rząd dusz i manipuluje kibicami. Poza tym karanie piłkarzy za zakazy stadionowe nałożone przez działaczy zdradza właśnie mentalność ludzi, dla których dobro drużyny nie jest wartością nadrzędną. Nie można przecież wykluczyć, że z dopingiem Legia pokonałaby Odrę, a stracone w tym meczu punkty mogą przesądzić o mistrzostwie lub braku awansu do pucharów .
Stanowisko Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa w pierwszym punkcie mówi, że „regulamin stadionu jest niezgodny z zasadami praworządności” i umożliwia karanie osób, które go nie złamały. Stec ripostuje: Moim zdaniem to nieprawda. Nie jestem prawnikiem, więc mogę się mylić, ale jeśli klub łamie prawo, to niech SKLW go zaskarży. Może to zrobić też Ogólnopolski Związek Stowarzyszeń Kibiców, który przecież ma prawników, zresztą lobbuje np. za zalegalizowaniem pirotechniki na stadionach. W drugim punkcie czytam, że SKLW żąda cofnięcia zakazu osobom związanym z przygotowaniem opraw meczowych, bo nie mają one nic wspólnego z chuligaństwem. Tymczasem klub wskazuje konkretne przewinienia, za które nakładał kary, powołując się na zapisy wideo i inne dowody. Dla mnie sprawa znów jest prosta: niech idzie do sądu każdy, kto uważa się za poszkodowanego. Jeśli klub mnie informuje, że X został ukarany za pijaństwo, pobicie kibica lub odpalanie rac, że w dodatku jest recydywistą, to mam wątpić i wszcząć własne śledztwo? Naprawdę zostaje tylko sąd, innych metod dojścia do prawdy nie znam. Zresztą jak patrzę na listę ponad stu kar dla Legii w ostatnich latach za kibicowskie wybryki, to instynktownie wierzę władzom klubu. I rzeczywiście nie widzę tutaj pola dla kompromisu, bo przecież klub nie może cofnąć kar tylko dlatego, że nie będzie dopingu .
Klub musiałby wziąć odpowiedzialność za pirotechnikę jako organizator. Tymczasem nikt nie zagwarantuje, że raca nie spadnie do sektora kibiców przeciwnika albo na boisko. Rozmawiałem z ludźmi z Orange Ekstraklasy, którzy dostają skargi od fanów, obok których poparzone zostały dzieci, i którzy notorycznie odnotowują takie incydenty. A przecież odpalania rac zabraniają też przepisy UEFA obejmujące mecze reprezentacji oraz europejskich pucharów. Byłem na niesławnych derbach Mediolanu w Lidze Mistrzów, podczas których kibol Interu trafił racą w głowę bramkarza Milanu. Akurat nie siedziałem na trybunie prasowej, lecz między kibicami (notabene w moim sektorze były szaliki obu klubów). Wszyscy byli wściekli. Gdyby ten delikwent siedział obok, pewnie tłum by go rozszarpał. Ale co z tego, że go potępili? Mecz przerwano, sędzia nie wznowił już gry, Inter grał potem przy pustych trybunach .
Dziennikarz przedstawia też swoje stanowisko na temat przebudowy stadionu i jego unowocześnienia: Kiedy piszę o „schludnym kompleksie rozrywkowym”, piszę o wyglądzie stadionu i jasnych, szanowanych regułach przebywania na nim. Nie uważam, że jak jest schludnie, to się nie da kibicować. Wy też tego chcecie. Widziałem w internecie strony ze zdjęciami kiboli, którym nie chce się zejść do toi-toia i sikają na trybunie. Umieszczają je kibice chcący tamtych zawstydzić. Moim zdaniem w „schludnym kompleksie” będzie trudniej sikać, gdzie popadnie. Nawet ludzie hołdujący barbarzyńskim obyczajom ulegają estetyce otoczenia. Nie rozumiem też, dlaczego przeciwnicy multipleksu przywołują Hiszpanię i Anglię jako krainy pozbawione kultury gorącego kibicowania. Tam jest różnie, wszystko zależy od miejsca. Widz Barcy i Realu jest rozpieszczony i wybredny, ale inne obiekty w Hiszpanii płoną od emocji. A Liverpool? Fani żadnej drużyny nie zrobili na mnie większego wrażenia! A ci wychowują się w angielskim modelu kibicowania. I bez rac . Jest to oczywiste nadużycie, ponieważ kibice Liverpoolu są absolutnym wyjątkiem w lidze angielskiej, gromadząc nawet kilkanaście tysięcy stojących i śpiewających kibiców, sami przygotowują flagi i transparenty. Jako publiczność są więc znacznie bliżsi modelowi niemieckiemu, niż angielskiemu A to wszystko dzięki… pobłażliwemu regulaminowi stadionowemu, który należy do ewenementów w skali Wielkiej Brytanii. Kibice Liverpoolu wciąż jednak należą do 10 publiczności, których członkowie najczęściej są zatrzymywani przez policję i otrzymują zakazy stadionowe.
Właśnie o to chodzi w dążeniu do wzorca angielskiego. Żeby kibic zachowywał się poprawnie, a o jego komfort dbał kompetentny steward, którego słowo jest święte. Na razie daleko nam od ideału, ale równie dobrze mogę wskazać niespełnianie przez kluby standardów, które sprzyjają kibicom. Np. prawo stanowi, że niepełnoletni mogą wchodzić na imprezy wyłącznie z dorosłymi biorącymi za ich czyny pełną odpowiedzialność. Kluby tego nie przestrzegają, a wiele szkód wyrządzają właśnie nastolatki. To właśnie ów problem – lekceważenie prawa .
Wolę: zmienić publiczność. Albo wychować. Wymieniłbym tylko tę część, która nie chce się dostosować do cywilizowanych reguł. Uważam, że warto dbać o słowo, ale też rozumiem wzburzenie właściciela, że firmę wyrzucają z pucharów za chuligańskie wybryki. To są naprawdę nadzwyczajne okoliczności . Warto zwrócić uwagę na określenie „firma” w miejscu „klubu”.
2.6. Protestujący kibic nie kibicuje Legii
Pierwszy mecz nowej rundy na Łazienkowskiej odbył się w bardzo smutnej atmosferze. Zima nie złagodziła konfliktu na linii część kibiców właściciel klubu. Pisze o tym Gazeta Wyborcza: Zresztą wielce naiwne było sądzić, że tak się stanie. Zima jest od tego, żeby było zimno, a nie żeby cokolwiek łagodzić. Na meczu z ŁKS-em było trochę inaczej niż jesienią. Po raz pierwszy pojawiły się okrzyki nawołujące to tego, aby główny sponsor wycofał się z klubu. To źle wróży na przyszłość .
Jednocześnie autor zauważa, że polskie drużyny są w Europie „na cenzurowanym” i o swoją reputację muszą dbać znacznie bardziej, niż najbogatsze kluby, które mają rozległe wpływy. Kupowanie topowej drużyny a kupowanie klubu, któremu za głośniejsze kichnięcie grozi pięcioletnia bezwzględna dyskwalifikacja w Europie, to nie to samo. Wycofanie się ITI miałoby równie negatywny skutek dla całej piłki nożnej w Polsce. Kibice są ważni, ci najbardziej radykalni też. Ale nie mogą oni decydować, kto rządzi klubem. Nie może być tak, że klub będzie zmuszony do kupowania spokoju na trybunach w zamian za przywileje dla kolesi, którzy rządzą młynem czy ultrasami. To droga donikąd . W drugiej części cytatu dziennikarz zauważa, jak niebezpiecznym precedensem byłoby powodzenie postulatów protestujących. Oznaczałoby to, że kibice mogą nie tylko odsuwać swoją presją ludzi ze stanowisk, ale też sponsorów od finansowania drużyn. To z kolei może prowadzić kluby do ruiny, jak pisał autor – dla zachowania przywilejów grup kibiców.
Z drugiej strony, trzeba nawiązywać jakąś nić porozumienia. Ktoś musi przełknąć swoją dumę. Wzajemne oskarżenia prowadzą jedynie do eskalacji konfliktu. Każde słowo, wyzwisko, oświadczenie oddala obydwie strony. Najwyższy czas, aby ponownie zostały określone warunki brzegowe, a potem trzeba sukcesywnie zacząć zbliżać stanowiska. Każdy dzień bez dialogu to dzień stracony .
Legia chwaliła się, że ma bardzo mocną markę. Może tak było przed Wilnem. Teraz stadion pustoszeje i nie widać oznak, żeby miał się wkrótce z powrotem zacząć zapełniać. Mam złe przeczucia i wydaje mi się, że cała zawierucha nie skończy się szybko. Obydwie strony raczej zradykalizują swoje postawy, niż się zaczną zbliżać. Jeśli nic się nie zmieni, to rozwój klubu zostanie zatrzymany na lata. Ale żeby coś się zmieniło, to pora zacząć działać .
Pojawia się również sprawa protestu, który kibice skierowali na ręce Rzecznika Praw Obywatelskich. Na meczu Legii Warszawa z Zagłębiem Lubin na „Żylecie” pojawił się transparent: „Kibice Legii dziękują Rzecznikowi Praw Obywatelskich”. Niezłego sojusznika znaleźli sobie kibole – pisze „Gazeta Wyborcza” w marcu 2008 roku w wywiadzie z Mirosławem Wróblewskim, dyrektorem zespołu prawa konstytucyjnego i międzynarodowego w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Wróblewski mówi o sytuacji, że RPO wystąpił do prezesa PZPN, stając w obronie kibiców, których dziennikarz nazywa w artykule wprost „chuliganami”. „Rzecznik ma obowiązek podjąć działania w każdej sprawie, w której obywatele się skarżą. Kultura fizyczna to też rodzaj kultury. Mecz to rodzaj spektaklu, a konstytucja gwarantuje każdemu wolność w korzystaniu z dóbr kultury. Przeanalizowaliśmy sytuację i doszliśmy do wniosku, że Legia łamie przepisy ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych – twierdzi rzecznik, tłumacząc, ze klub łamie prawo stosując kary, których ustawa nie przewiduje. Jeżeli ustawodawca już zawarł w przepisach, że ewentualne pozbawienia prawa wstępu na imprezę masową może trwać najwyżej sześć lat, organizatorowi imprezy nie wolno podwyższać sankcji i zakazywać wstępu dożywotnio .
Wróblewski w rozmowie podkreśla, że walka z chuligaństwem to jedno, a robienie tego zgodnie z przepisami to drugie. Legii nie wolno było np. unieważnić kart wstępu na stadion na podstawie uznania właścicieli tych kart za „potencjalnych sprawców kłopotów”. To ja mogę powiedzieć, że w tej chwili rzecznik praw obywatelskich jest potencjalnym sprawcą kłopotów dla Legii, bo napisał do prezesa PZPN pismo, w którym podważa jej czyny. I co? Klub ma zabronić RPO wstępu na stadion? Ustawa w jasny sposób wylicza, kiedy można zabronić wstępu na imprezę masową. I nie ma tam przesłanki, że można tak zrobić na podstawie uznania kogoś za potencjalnego sprawcę kłopotów. Mało tego, ustawa przewiduje, że tylko sąd ma prawo tego zabronić . Jesteśmy za zdecydowaną walką z tym, co się dzieje na trybunach polskich stadionów. Ale nie można walczyć z łamiącymi prawo, samemu go nie przestrzegając. RPO nie mógł odpisać skarżącym się kibicom, że im nie pomoże, bo uważa, że walka z chuligaństwem jest słuszna. Mimo że tak uważa! A co do walki z chuliganami, to w 2006 r. występowaliśmy właśnie przeciw nim, kiedy na jednym ze stadionów obrzucili bananami piłkarza o innym kolorze skóry, a RPO zażądał zdecydowanych działań od prezesa Listkiewicza .
Rzecznik krytykuje nieprzestrzeganie prawa. Jeśli policja nie ścigałaby chuliganów na stadionach, mielibyśmy zastrzeżenia także do jej pracy. Mam głęboką nadzieję, że ci, którzy poskarżyli się RPO, nie zrobili tego, bo chcą móc robić kolejne chuligańskie wybryki, ale dlatego, że uznali, iż skazano ich wbrew prawu. Bo tylko w tym mają rację .
Problem kibiców Legii pojawia się przypadkiem przy okazji głośnego w Europie reportażu BBC. Problem relacjonuje Krzysztof Lech z „Życia Warszawy”. Dziennikarz pisze, że kibice Legii są oburzeni na prezesa klubu za wypowiedź dla brytyjskiej telewizji BBC. Jednak poważne oskarżenia wobec nich rzucił najlepszy obrońca Legii Dickson Choto. Reportaż „Rasizm w polskim futbolu”, a w zasadzie śledztwo dziennikarskie, jakie przeprowadzili w Polsce wysłannicy brytyjskiej stacji BBC Sport, ukazuje Polskę i warszawskich kibiców jako rasistów. „Za cztery lata Polska ma powitać kibiców piłkarskich na Euro 2012. Problemem nie jest wybudowanie stadionów, ale obecny wśród polskich fanów rasizm” – taką tezę stawia autor programu. O rasizmie wypowiadają się m.in. ciemnoskóry obrońca Legii Dickson Choto i prezes klubu Leszek Miklas. Choto wyjaśnił, że problemy ma głównie na meczach wyjazdowych Legii. Dodał, że w przypadku trybuny krytej na Łazienkowskiej kolor skóry nie stanowi problemu. – Rozmawiałem z moimi przyjaciółmi, którzy tu studiują. Jeśli siedzisz tam, nie ma problemu – mówił Choto, wskazując trybunę krytą. Ale pytany przez dziennikarza, czy czarnoskóre osoby mogą siedzieć na trybunie otwartej, zaprzeczył, pokazując sektory obok „Żylety”: te z literami „E” oraz „I” jako niebezpieczne. W końcu dziennikarz spytał wprost, czy Polska będzie gotowa na Euro 2012. – Organizacyjnie tak, ale pod względem problemu rasizmu: nie – mówi Choto. Kibice Legii byli wzburzeni wypowiedzią prezesa klubu, który rzekomo miał twierdzić, że 15 – 20 procent fanów Legii to neonaziści. Jednak w rzeczywistości było inaczej. Miklasa zapytano tylko, ilu fanów może być neonazistami. Ani w pytaniu, ani w jego odpowiedzi nie ma słowa „Legia”. Prezes mówił po angielsku, nikt nie tłumaczył jego wypowiedzi. Przyznać jednak trzeba, że Anglicy zrobili materiał tendencyjnie. Autorzy za wszelką cenę chcieli udowodnić, że Polska to kraj rasistowski, i poddać w wątpliwość sens organizowania tu Euro 2012. Dlatego pokazano zdjęcia z trybun polskich stadionów z faszystowskimi symbolami, ale pochodzące sprzed kilku lat, np. gdy jeszcze w ekstraklasie grał Świt Nowy Dwór .
Również Krzysztof Lech jako jedyny podejmuje temat niecodziennej inicjatywy kibiców – by pokazać, jak mógłby wyglądać doping na Legii, chcą zorganizować mecz innej drużyny na głównym stadionie i jej kibicować. W kwietniu w „Życiu Warszawy” pojawia się informacja, że na Łazienkowską ma wrócić doping. Fani Legii chcą jednak kibicować nie pierwszoligowcom, ale szóstoligowemu CWKS Legia. Przy okazji tej wzmianki przypomniany jest pokrótce konflikt kibiców z władzami klubu. Kibice Legii Warszawa od wielu miesięcy nie dopingują pierwszoligowej drużyny. To protest przeciwko polityce władz klubu. W poprzednim sezonie na stadionie przy ul. Łazienkowskiej słychać było głośny doping, a kibice organizowali wspaniałą oprawę meczu. Tegoroczne rozgrywki to zupełnie inny obraz – ciche trybuny, mniejsza frekwencja i złośliwe okrzyki pod adresem władz klubu. Spór wybuchł w lipcu 2007 r. po zamieszkach w Wilnie. Władze KP Legia twierdzą, że rozpoczęły walkę z chuliganami, natomiast fani klubu uważają, że pod pretekstem rozprawienia się z bandytami pozbyto się ludzi tworzących meczowe oprawy. Na pomysł, aby ostatni zespół ligi okręgowej CWKS Legia zagrał na stadionie przy Łazienkowskiej, wpadli kibice. Organizując spotkanie szóstoligowej Legii, chcą zademonstrować i przypomnieć, jak w poprzednich sezonach wyglądał doping. Właścicielem stadionu jest miasto, które podpisało umowę z KP Legia na jego użytkowanie. W niej stolica zagwarantowała sobie, że w ciągu roku może zorganizować na Łazienkowskiej dwie imprezy masowe. I właśnie z tego zapisu chcą skorzystać kibice. Choć droga do uzyskania pozwolenia na zorganizowanie meczu jest długa, sympatycy Legii za wszelką cenę chcą, aby jeszcze wiosną, a najpóźniej jesienią CWKS rozegrał tam spotkanie. Władze KP Legia do pomysłu kibiców na razie się nie odnoszą, bo, jak twierdzą, nikt nie wystąpił do nich z taką propozycją. Konflikty pomiędzy kibicami a władzami klubów to nie tylko polska domena. Podobne sytuacje, kiedy fani w formie protestu przerzucali swoje sympatie z pierwszoligowych zespołów na grające w niższych ligach, zdarzały się też w innych krajach Europy. W 2005 roku kibice Manchesteru United, zbulwersowani działaniami nowego właściciela, utworzyli klub FC United. Na jego mecze przychodziło po kilka tysięcy ludzi, do czasu kiedy osiągnięto porozumienie .
2.7. Polemika wewnątrz redakcji
W dyskusji o zachowaniu kibiców i pseudokibiców głos zabrał nawet redaktor naczelny stołecznego wydania Gazety Wyborczej, Seweryn Blumsztajn, pisząc: Wszystkim, którzy obrazili się na mnie, bo „od pokoleń chodzą na Łazienkowską”, bo „chuligani to tylko niewielka część kibiców”, bo oni „siedzą na głównej trybunie i z „żyletą” nie mają nic wspólnego”, mogę tylko odpowiedzieć, że twarzą klubu Legia są wyrostki z zielonymi szalikami terroryzujące miasto po każdym meczu. Taką twarz ma właściwie piłka nożna w całej Polsce. Nasze kluby piłkarskie miały wiele lat, by coś zrobić z chuliganami stadionowymi, i nie zrobiły nic .
W polemikę z szefem stołecznego wydania Gazety Wyborczej wchodzi dzień po publikacji felietonu Blumsztajna, dziennikarz sportowy Rafał Stec. Tak pisze o potrzebie nowego stadionu dla Legii: „Budując nowy stadion Legii, nie płacimy za lokalny patriotyzm garstki kibiców, lecz samopoczucie wszystkich warszawiaków, którzy zasługują na europejskie miasto z klasą. Seweryn Blumsztajn zaprotestował w „Gazecie Stołecznej” przeciw wydawaniu pół miliarda złotych na nowy obiekt przy Łazienkowskiej, skoro po drugiej stronie Wisły powstaje Stadion Narodowy – również niezwykle kosztowny i również zdolny przyjąć piłkarzy. I zapytał, czy pokaźnej części tej kwoty nie warto przeznaczyć raczej na boiska i baseny szkolne lub zdewastowane dzielnicowe kluby, by służyły warszawiakom. Grubo myli się jednak szef „Gazety Stołecznej”, kiedy apeluje, by „odmówić zgody na wydawanie monstrualnych pieniędzy na złą piłkę nożną i rozwydrzonych chuligańskich kibiców”. Otóż nowoczesnego obiektu nikt nie chce oddawać wulgarnej mniejszości, która na razie na trybunach – podupadłych, szarych, ponurych – dominuje. Lśniącego cacka potrzebujemy właśnie po to, by ściągnąć na Legię masę kibiców uśpionych, czyli pozostających przed telewizorem, lub potencjalnych, czyli nie tyle pasjonatów futbolu, co szukających interesującej rozrywki. Potrzebujemy alternatywy dla centrów handlowych, która przyciągnie także klasę średnią i nie będzie budziła estetycznego sprzeciwu. I na Legię pierwszy raz w życiu przyjdzie żona zapamiętałego fana – wielbiciela piłki, a nie bluzgającego kibola – która dotąd trybun się brzydziła. Dopiero wtedy będzie można stadionowego bywalca wychowywać . Polemika więc jest, ale dotyczy nie postawy klubu czy kibiców, a sensu budowania nowego stadionu dla Legii za 456 milionów złotych.
W dalszej części dziennikarz sportowy proponuje zastosowanie w Polsce rozwiązań brytyjskich: To sprawdzony w Europie model – na obskurnych obiektach tłum obsikuje ściany, bo wydaje mu się to naturalne; na nowoczesnych i ładnych idzie do toalety. Kiedy niszczejący stadion zmienia się w eleganckie centrum rozrywki, widzowie też się cywilizują, bo w nowym otoczeniu trudniej zachowywać się po chamsku. W nowym otoczeniu, to znaczy obok mojego kolegi z działu sportowego Radka Leniarskiego, od zawsze marzącego, by na ligowe mecze zabierać nastoletnie córki. Zabierać je regularnie, bo na razie na stadion wpada od święta – dopingować reprezentację Polski, która ma kibiców z klasą .
Efektowny stadion nie ma być prezentem dla garstki terroryzujących miasto kiboli, ale wszystkich mieszkańców, którzy zasługują na to, co w innych metropoliach jest normą – wielki sport. Nie chce naczelny „Stołecznej” – jak to ujął – „złej piłki nożnej”? Dobrej nigdy nie będzie na małym, dusznym stadionie, na którym prawdziwi entuzjaści się nie mieszczą . Stec odmawia więc kibicom używającym wulgarnych słów miana prawdziwego entuzjasty, znacząco upraszczając podział i prowadząc do spłycenia i polaryzacji struktury widowni. Dzieli ją na kiboli i prawdziwych entuzjastów, którzy tylko czekają na bezpieczne stadiony, co jest nie tylko krzywdzące, ale najzwyczajniej błędne.
W „Gazecie” pojawiają się również głosy samych kibiców, tutaj przytoczę dwa zaczerpnięte z forum i wydrukowane w stołecznym wydaniu Gazety: Kluby przestały wpuszczać na trybuny kibiców chuliganów, którzy wynieśli się na ulice, gdzie atakują sympatyków innych drużyn i właściwie każdego, kto do nich nie należy. W gazecie pojawiają się komentarze z forum internetowego. Jeden z nich brzmi następująco: „Mam głęboko w d… czy jeden z drugim jest „kibicem” Legii, Polonii, Wisły czy też Pogoni Sierpce Małe – jak łamie prawo, to policja powinna go postawić do pionu. Tacy „kibice” wypaczają ideę sportowej rywalizacji. Na razie wolę sobie obejrzeć relację z zawodów lekkoatletycznych. Piłka nożna kojarzy mi się – niestety – z chuliganami, aferami sędziowskimi, korupcją i oszustwami przy sprzedaży biletów na ważniejsze imprezy .”
Inny z kolei dodaje: „Wejdź sobie np. na tzw. Grono i pooglądaj profile młodych ludzi utożsamiających się z Legią. Zapewniam, że niemały procent to dzieciaki pełne agresji i frustracji. Strach pomyśleć, co będzie, jak skończą gimnazjum, pochodzą na „siłkę” i pozaliczają kilka ostrych melanżyków. I jeszcze narzekają, że ktoś ma wątpliwości, żeby im pół miliarda sprezentować .”
Na razie niech sobie krzyczą. Już się uodporniliśmy. Gdy zacznie się przebudowa stadionu, „żyleta” i miejsca na łukach zostaną wyłączone w pierwszej kolejności – mówi prezes Legii Leszek Miklas w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” . Przez cały ubiegły sezon trwała „zimna wojna” pomiędzy władzami i właścicielami klubu a najbardziej radykalnym odłamem kibiców. Rozpoczęcie nowego sezonu nic nie zmieniło. Nadal skandowane są obraźliwe hasła, końca konfliktu nie widać. Nic nie zmienił triumf Legii w Superpucharze. Co na to Legia? Znający temat mówią, że gdyby w Krakowie tak jak przeciwko ITI skandowano przeciw sponsorującej Wisłę firmie Telefonika, to właściciel Bogusław Cupiał zamknąłby klub, w ogóle się nie patyczkując .
Komentując zachowanie protestujących kibiców, prezes klubu wyraża się w następujący sposób: Staramy się tym nie przejmować. Można powiedzieć, że już się uodporniliśmy. Jeżeli 300 osób próbuje tymi okrzykami coś udowodnić, to próżne starania. Nic nie osiągną. Coraz więcej osób widzi, że to bez sensu . Jeżeli ci ludzie na trybunie otwartej nie chcą pomagać, tylko przeszkadzają, to co można zrobić? To także kwestia oceny pozostałych kibiców. Z grupą, która wciąż protestuje, właściwie nie można się dogadać. Grupa kibiców, która w jakiś sposób nam przeszkadzała, została skierowana do sektora F. Chodzi o tych, którzy starali się o karnety i chcieli siedzieć na trybunie krytej. Jeżeli to im nie odpowiada, mogą przenieść się na trybunę otwartą. Liczyliśmy, że sprawę rozwiąże rozpoczęcie przebudowy stadionu. Niestety, sprawa wciąż się opóźnia. Gdy w końcu się zacznie, wówczas „żyleta” i miejsca na łukach zostaną zamknięte w pierwszej kolejności .
Protest na trybunach trwa od dawna. Zwłaszcza te otwarte nie dopingowały piłkarzy, obrażani byli właściciele i klubowi działacze. Przed derbami stolicy z Polonią głównie w internecie można było przeczytać, że protestujący chcą dążyć do kompromisu, że skończą się wyzwiska. Właścicieli i prezesa faktycznie oszczędzono, ale festiwal chamstwa na trybunach i tak trwał w najlepsze. Obrażano przede wszystkim piłkarzy i klub z Konwiktorskiej . – Myślimy, co z tym zrobić. Jeżeli kibice uważają, że będziemy popierać taką formę „dopingu”, to są w błędzie. Na pewno też nie damy sobie narzucać niczyjego stanowiska. Jeżeli ktoś ma propozycję, jak usprawnić doping i zasady panujące na stadionie, to może zgłosić się do naszego kierownika do spraw bezpieczeństwa pana Błędowskiego – mówi prezes Miklas. Niecenzuralne okrzyki i śpiewy były inicjowane przez „gniazdowego”. – Zauważyliśmy to. Mamy monitoring – dodaje prezes .
Od połowy kwietnia to „Życie Warszawy” znacznie częściej wracało do problemu protestu kibiców. Kolejnym materiałem poświęconym sporowi jest tekst, dla którego inspiracją była postawa Ministra Sportu. Mirosław Drzewiecki zapowiedział, że jeśli będzie taka potrzeba, włączy się w dialog między fanami Legii a władzami klubu, by zakończyć konflikt. Podczas debaty na temat bezpieczeństwa na stadionach, w której uczestniczyli m.in. prezes KP Legia Leszek Miklas i przedstawiciele Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa, nie uniknięto dyskusji na temat konfliktu między obydwiema stronami. Prezes Miklas, pytany przez prowadzącego debatę, czy jego klub przestrzega prawa, stwierdził, że tak. Wywołało to poruszenie wśród kibiców, którzy przypomnieli o piśmie rzecznika praw obywatelskich, w którym zwraca on uwagę m.in. na niezgodny z przepisami regulamin stadionu Legii.– My właśnie przestrzegamy prawa. Na większości stadionów w Polsce środki pirotechniczne, które są zabronione, kibice odpalają bez konsekwencji. Nikt się tym nie zajmuje. U nas od trzech miesięcy nikt nie zapalił racy. Współpracować oczywiście trzeba, ale nie może to prowadzić do toksycznych stosunków. Kibice muszą przyjąć do wiadomości, że prawa trzeba przestrzegać, a nie zakładać, że nie, bo im się nie podoba – stwierdził Miklas. – Uważam, że jeśli gdzieś jest zatarcie pomiędzy kibicami a klubem, to źle, bo to nikomu nie służy. Jeśli będzie potrzeba, chętnie wyślę swojego przedstawiciela albo osobiście włączę się w mediację, aby uzdrowić stosunki między klubem a kibicami. Obie strony muszą ze sobą współgrać, a nie się szamotać – zadeklarował po środowym spotkaniu minister Drzewiecki .
Kolejny tekst pochodzi z początku maja. Dziennikarz piszący o proteście zauważa, że trwa on już tak długo, że niektórzy zapomnieli, o co w nim naprawdę chodzi. Przez cały ligowy sezon trybuny na Legii milczały. Jak zauważa, w przyszłym może być podobnie. Ochroniarze pracujący dla Legii próbują usunąć obraźliwy dla Mariusza Waltera transparent (mecz z Lechem Poznań 12 kwietnia) 27 kwietnia 2008 r. stadion przy ul. Łazienkowskiej w Warszawie. Mecz Legia Warszawa – Wisła Kraków. Jak zwykle od wielu miesięcy kibice na trybunach nie dopingują swojego zespołu. Niektórzy zaczynają jednak zagrzewać do walki swoich zawodników. Wówczas szybko kilku łysych, dobrze zbudowanych mężczyzn podchodzi do nich i rzuca: „przestańcie kibicować albo wpier…”. Nikt nie protestuje. Wszyscy wracają do biernego oglądania meczu. O zastraszaniu głośno było na forach internetowych. „Krzyczeli do prowadzącego doping, żeby siadał i zamknął się, a gdy to nie pomogło, straszyli przemocą fizyczną” – relacjonuje na stronie legialive Piotr. „Oczywiście ten pan usiadł przygaszony. Był to widok niezwykle przykry i przygnębiający. Ogarnął mnie i innych żal i uczucie bezradności” – dodaje kibic. – Słyszałem tę historię. Nie chcę jednak weryfikować, czy tak było czy nie – mówi „Rz” Michał Wójcik, rzecznik Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa.
Jednak takie sytuacje tylko zaogniają konflikt między kibicami Legii a władzami klubu. Jedyny doping, jaki można usłyszeć na Łazienkowskiej, to obraźliwe hasła pod adresem firmy ITI i jednego z jej szefów Mariusza Waltera.
O pogłębiającym się pacie piszą szeroko Jarosław Stróżyk i Piotr Nisztor. Kolejne próby mediacji zawodzą – co myślą o sprawie zainteresowane strony? Właściciele sądzą, że kibice dają się podpuszczać chuliganom. Kibice, że władze nie dbają o historię i tradycję klubu. Kibice odpierają zarzuty. Wójcik podkreśla, że stowarzyszenie od dziesięciu miesięcy stara się dojść do porozumienia z władzami klubu, ale napotyka opór. I ciągle się ich obraża. – Zaproponowano nam, abyśmy szukali ludzi, którzy robią zadymy na Legii. My mamy tysiące zajęć. Od tego są niektórzy ludzie w klubie, którzy biorą za to pieniądze – mówi .
Dodaje, że władze klubu były przekonywane do merytorycznej dyskusji z kibicami, m.in. przez wiceprezydenta Warszawy i Ogólnopolskie Zrzeszenie Stowarzyszeń Kibiców. – Okazało się jednak, że klubu to nie interesuje – twierdzi rzecznik SKLW. – To nie jest tak, że my wykluczamy rozmowy z SKWL. Jeśli dokona się tam zmiana we władzach i pojawią się osoby chcące iść drogą pokojową, to jesteśmy otwarci. Jeśli będą to nadal ekstremiści, my z nimi rozmawiać nie będziemy – wyjaśnia Ostrowski. Dodaje, że są sprawy, w których klub nie cofnie się nawet o milimetr. To bezpieczeństwo na stadionie czy treści na transparentach. – Kibice nie mogą wywieszać dowolnej treści na transparentach i jeśli my je każemy zdjąć, nie mogą krzyczeć, że to jest cenzura – mówi Ostrowski .
Kibice twierdzą, że cenzura na Legii jest powszechna. – Sprawdzane są nawet samochody piłkarzy i pracowników klubu, żeby nikt nie wniósł na stadion nic, co byłoby nie w smak właścicielom – mówią. Były trener reprezentacji Polski i Legii Andrzej Strejlau podkreśla, że sam już nie wie, o co chodzi w konflikcie kibiców z klubem. – To już zaszło tak daleko, że myślę, iż wielu kibiców się w tym pogubiło – mówi. Dodaje, że obydwie strony powinny pójść na kompromis. – Kibice mogą dokonać zmian we władzach stowarzyszenia i wysłać na rozmowy delegację, która będzie bardziej odpowiadała zarządowi. Z kolei władze powinny na taki gest natychmiast odpowiedzieć – uważa .
Temat powraca w drugiej połowie lipca. KP Legia Warszawa zaprasza kibiców do organizacji opraw meczowych. Fani klubu są tym pomysłem… oburzeni. „KP Legia Warszawa pragnie poinformować o gotowości pomocy przy przygotowywaniu i organizacji opraw meczowych. Wszystkich zainteresowanych kibiców prosimy o zgłaszanie się pod adresem e-mailowym oprawy@legia.pl. Aby pomóc w ich przygotowywaniu, wygospodarowane zostanie specjalne pomieszczenie na terenie stadionu, w którym mogą być przechowywane flagi, sektorówki czy inne elementy opraw. Klub gotowy jest także do pomocy na innych, niezbędnych płaszczyznach oraz do zawarcia, również pisemnego, porozumienia w tej sprawie“ – takiej treści informację zamieszczono na oficjalnej stronie internetowej Legii. Efekt? Oburzenie fanatyków stołecznego klubu. Na forach internetowych oficjalnej strony, a także niezależnych portali zawrzało. „Dramat… Kto takie brednie wymyśla? Mamy najlepszych ultrasów w Polsce, wystarczy dojść do porozumienia z nimi i wszystko będzie dobrze!“ – pisze kibic o pseudonimie s. „Nie ma na to chętnych i nie będzie. Oni chyba nie zdają sobie sprawy, ile przy takich oprawach jest pracy. Fanatyków poświęcających swoje prywatne życie, by je przygotować, klub pogonił…“ – dodaje „Jasio“. Kibice nie widzą szans na podjęcie współpracy, bowiem wciąż protestują przeciw nałożeniu zakazów stadionowych na członków grupy „Nieznani Sprawcy“ za odpalanie rac na stadionach. Fani twierdzą, że klub wcześniej wydał im ustną zgodę na ich używanie. Osoby związanez klubem niezmiennie dementują te informacje. Chęć pomocy przy organizacji opraw to kolejny ruch klubu, który stara się nawiązać kontakt z kibicami. Wcześniej zarząd postanowił wznowić organizację wyjazdów dla sympatyków. Brak możliwości jeżdżenia na mecze był jednym z postulatów fanów, gdy ci wszczynali protest. Jednak działacze KP Legia na wyjazdy pozwolą jeździć wyłącznie osobom, które mają nowe karty kibica. I tak powstał kolejny punkt sporny, bowiem nowych kart nie mają osoby ukarane przez Legię zakazami. Wojna na linii Zarząd – Stowarzyszenie Kibiców Legii Warszawa (oraz wielu innych, w nim niezrzeszonych) trwa w najlepsze. Z pewnością na początku sezonu sytuacja na stadionie nie ulegnie zmianie. Na powrót efektownych opraw i zorganizowanego dopingu będzie trzeba poczekać, aż któraś ze stron się ugnie. Na razie żadna nie zamierza . Z powyższego obszernego fragmentu można wnioskować, że klub albo nie zdaje sobie sprawy z podejścia kibiców, albo celowo ich prowokuje, jednocześnie licząc na brak znajomości tematyki ze strony postronnych obserwatorów i mediów. Podstawowa zasada, jaką kieruje się zdecydowana większość kibiców tworzących na świecie oprawy to niezależność od władz klubowych – tak finansowa, jak światopoglądowa. Dlatego czytelnik może odebrać zaproszenie klubu do pomocy jako wyciągnięcie ręki, a osoba ze środowiska kibiców piłkarskich jako próbę centralizacji i przejęcia kontroli nad ruchem ultras.
I apel z końca lipca. Od przeszło roku atmosfera na meczach przy Łazienkowskiej jest cmentarna. „Życie Warszawy” proponuje: wspólnie to zmieńmy! Kibice Legii niegdyś byli najlepsi w Polsce. Teraz albo milczą, albo obrażają właścicieli klubu. Czas się dogadać… Przedostatnie derby Warszawy przy Łazienkowskiej. 26 marca 2004 r. Spiker ogłasza: Grupa ITI kupiła Legię. Na trybunach wybucha entuzjazm. Niesieni fantastycznym dopingiem piłkarze pokonują Polonię 7:2. Lipiec 2008 r. Dwa tygodnie przed kolejnymi derbami trwa rozpoczęty przed rokiem konflikt na linii kibice – działacze. W jego ramach fani nie dopingują drużyny. Tej sytuacji wszyscy mają dość. Szczególnie piłkarze. Ich apele nie pomagają. Kibice są nieugięci. Czekają na rozmowy z zarządem. A działacze czekają, aż atmosfera wróci na stadion. Rozmawiać jednak nie chcą… By mecze na Legii znów były wizytówką stolicy, a właściciele czuli się dumni, przychodząc na mecze swojego klubu. By kibice mogli powiedzieć, że, śpiewając: „O, nasza Legia/tylko Legia Warszawa, będziemy dopingować ciebie z całych naszych sił/będziemy z tobą zawsze aż do końca naszych dni!” nie rzucali słów na wiatr. Bo nie ma Legii bez Żylety .
Na łamach dziennika pojawiają się propozycje ustępstw dla kibiców:
Pięć rzeczy, które muszą zrozumieć fani
1 Kibice nie mogą obrażać w piosenkach właścicieli klubu, jeśli zależy im na rozmowach z nimi. Nikt nie zaprosi do dyskusji ludzi, którzy na każdym kroku go obrażają. Swoją obecną postawą kibice dają zarządowi doskonały argument dla forsowania pomysłu wymiany publiczności. Na bardziej kulturalną.
2 Fani muszą zrozumieć, że grupa ITI nie sprzeda Legii. Protest (jeśli go nie zawieszą) będzie trwał więc do końca: ich lub właścicieli. Tymczasem plany rozbudowy nowego stadionu wskazują na to, że asa w rękawie mają szefowie klubu, a nie kibice.
3 Klub zaznaczył, że powróci do organizacji wyjazdów, ale tylko dla osób z kartą kibica. Fani muszą zaakceptować zakazy stadionowe wydane przez sąd. Nie ma wątpliwości, że karty kibica będą obowiązywały na nowym, znacznie większym stadionie. Warto więc, by wyrobili je wszyscy, którzy mogą. Jeśli klub odwiesi kibiców nieobjętych zakazami sądowymi, kompromis będzie już blisko.
4 Nie ma dwóch herbów klubu – lepszego i gorszego. Kibice uważają stare logo CWKS za święte. Mają do tego prawo. Jednak nie odwrócą już zmiany, której dokonali właściciele klubu. Powinni więc starać się, by w ich grupie pojawiali się kibice wyposażeni w szaliki z oboma symbolami – nowym i starym. Dzięki temu w całej Europie będzie wiadomo, że to ta sama stara Legia. Czyli ich klub.
5 Kibice jednej drużyny nie mogą się wzajemnie wyzywać. Nawet na forach internetowych. Jeśli w tym samym środowisku panują różne opinie, warto je spokojnie przedyskutować. Tak, by potem SKLW mogło przemawiać w imieniu wszystkich kibiców .
Oraz propozycje ustępstw dla klubu:
Pięć ruchów, które powinien wykonać zarząd Legii
1 Zarząd musi zrozumieć, że Stowarzyszenie Kibiców Legii Warszawa nie jest jego wrogiem, a może być sprzymierzeńcem. Najlepszym przykładem tej sytuacji był wyjazd kibiców na czerwcowy finał Pucharu Polski w Bełchatowie. SKLW dołożyło wszelkich starań, by podczas meczu był spokój. Mimo to nie zapanowało nad grupką, która wbiegła na murawę. Awantura była plamą na wizerunku stowarzyszenia, a dla prezesów Legii była niczym… woda na młyn. Coś tu nie gra…
2 KP Legia powinien zaprosić kibiców do rozmów. Tylko tak można osiągnąć kompromis. Teraz zarząd niby spełnia postulaty kibiców, ale robi to bez konsultacji z nimii w efekcie jeszcze bardziej zaognia konflikt.
3 Jedną z przyczyn konfliktu są zakazy stadionowe wydane przez klub. Po awanturach w Wilnie ukarano nimi nie tylko osoby w nie wplątane, ale i postronne. Klub powinien odwiesić kibiców bez zakazów sądowych.
4 Klub powinien wspólnie z kibicami wyszkolić osoby, które korzystają ze środków pirotechnicznych. By – tak jak ma to miejsce w Poznaniu – rac używali ludzie do tego wyznaczeni. Powinien także wspomóc fanów w przygotowywaniu opraw meczowych, które ściągają na stadion nowych kibiców.
5 Kibice to nie przypadkowa zbitka ludzi. To odrębna subkultura. Osoby chodzące na Żyletę wywodzą się z najróżniejszych środowisk, ale łączy je nieograniczona miłość do Legii i pewne zasady. Nigdy nie zaakceptują na stadionie popcornu, bo nie da się śpiewać z kukurydzą w ustach. Takich dylematów jak wprowadzanie popcornu na obiekt jest mnóstwo. Warto wtedy posłuchać zdania tych, którzy na stadionie byli i będą zawsze . To zdecydowanie najbliższa kompromisowi propozycja rozwiązania, jaka pojawiła się w analizowanym okresie. W przeciwieństwie do publikacji „Gazety Wyborczej” autor nie pejoratyzuje zachowań kibiców, starając się uznać racje obu stron, czego one same nie były skłonne zrobić.
3. Wnioski
Formalna część analizy została przygotowana w Aneksie I niniejszej pracy. Łącznie badaniu poddałem 37 tekstów, 20 ze stołecznego wydania „Gazety Wyborczej” i 17 z „Życia Warszawy”. Wszystkie zostały opublikowane w analizowanym okresie.
Zasadnicza różnica między obydwoma tytułami rysuje się już przy zestawieniu gatunków dziennikarskich, jakimi posługiwali się dziennikarze dla opisywania wydarzeń związanych z konfliktem. Przy zbliżonej liczbie publikacji, „Gazeta Wyborcza” zdecydowanie najczęściej, bo aż siedem razy, wykorzystywała felieton jako narzędzie, a więc tekst publicystyczny, oceniający i subiektywny. Co więcej, dwukrotnie łamy oddawała anonimowym osobom – kibicom, którzy przedstawiali poglądy zbieżne z tymi publikowanymi przez dziennikarzy redakcji. Z pozostałych pięciu tekstów autorem trzech był Rafał Stec. Co ciekawe, publikacje te ukazywały się równocześnie na jego internetowym blogu. Kibiców opisuje jednoznacznie, używając bardzo mocno nacechowanych sformułowań, jak „kibol beznadziejnie głupi jest” – będące nie tylko tytułem tekstu, ale również powtarzane w nim kilkakrotnie. O kibicach pisze też jako o „hordzie schlanych bydlaków”. Jak sam przyznaje, określonych wyrażeń używa celowo, dla dodatkowego nacechowania. Wprowadziłem nowe pojęcie, bo nie znoszę językowego potworka „pseudokibic”. Po pierwsze, nonsensownego, bo zadymiarz nie ma nic wspólnego z kibicem. Po drugie, pseudokibic brzmi zbyt neutralnie, a kibol – mocno pejoratywnie.
Tymczasem w „Życiu Warszawy” dominują teksty informacyjne, których wśród 17 publikacji jest aż 8. Dziennikarze przedstawiają w nich tematy pomijane przez „Gazetę Wyborczą”, jak inicjatywa kibiców, by dopingować szóstoligową Legię (CWKS) zamiast tej pierwszoligowej, czy kontrowersyjny reportaż BBC o rasizmie na polskich stadionach, w którym prezes Legii uznał, że na stadionie przy Łazienkowskiej rasiści są liczną grupą. Wśród tekstów publicystycznych (w „ŻW” opublikowano ich 5) aż 4 są autorstwa Stefana Szczepłka i każdy z nich przekrojowo traktuje o zagrożeniach związanych z niektórymi dewiacyjnymi zachowaniami kibiców. Nie są natomiast skierowane bezpośrednio do kibiców Legii. Piątym jest propozycja zakończenia konfliktu, wystosowana przez redakcję. Zawiera ona podstawowy warunek, a więc żadnych warunków stawianych przez każdą ze stron. Do tego uzupełniona została listami pięciu postulatów, jakie obie strony muszą spełnić.
Co znamienne, diametralnie różne jest podejście każdej z redakcji do Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa – jedynej oficjalnej reprezentacji kibiców w sporze z władzami. W trakcie zamieszek każdy chyba widział prezesa SKLW […], który z zawiniętymi rękoma do tyłu przechadzał się wokół murawy i pouczał służby porządkowe – pisze anonimowy kibic do redakcji „Gazety”. Nie jestem prawnikiem, więc mogę się mylić, ale jeśli klub łamie prawo, to niech SKLW go zaskarży – słyszymy od Rafała Steca. Poza tymi stwierdzeniami, SKLW pojawia się wyłącznie jako strona odpowiedzialna za zamieszki podczas finałowego meczu Pucharu Polski. Tymczasem dziennikarze „Życia Warszawy” aż czterokrotnie przedstawiają opinie przedstawicieli Stowarzyszenia w kwestii sporu, co nie miało miejsca u ich kolegów z „Gazety”. Cykl publikacji „ŻW” kończy się apelem o pojednanie, w którym czytamy korzystną opinię na temat Stowarzyszenia: Zarząd musi zrozumieć, że Stowarzyszenie Kibiców Legii Warszawa nie jest jego wrogiem, a może być sprzymierzeńcem. Najlepszym przykładem tej sytuacji był wyjazd kibiców na czerwcowy finał Pucharu Polski w Bełchatowie. SKLW dołożyło wszelkich starań, by podczas meczu był spokój. Mimo to nie zapanowało nad grupką, która wbiegła na murawę. Awantura była plamą na wizerunku stowarzyszenia, a dla prezesów Legii była niczym… woda na młyn. Coś tu nie gra…
Warto zwrócić jeszcze uwagę na zainteresowanie nowymi mediami w informowaniu o wydarzeniach związanych z konfliktem. „Gazeta Wyborcza” publikuje na swoich łamach zapis komentarzy zamieszczanych przez internautów pod tekstami w portalu Gazeta.pl . Jeden z felietonów okazał się również być zapisem komentarza zamieszczonego pod tekstem internetowym. „Życie Warszawy” z kolei sięga po wypowiedź z forum kibiców Legii Warszawa, by opublikować opinię, której nikt nie chce wygłosić publicznie.
Wydaje mi się, że różnice w podejściu obu redakcji do tematu najlepiej obrazują nagłówki, które pojawiły się przy tekstach informacyjnych na ich łamach. „Władze Legii się nie ugną. Kibice też” – czytamy w „ŻW”. Z kolei w „Gazecie” czytamy: „W konflikcie klub – kibice ktoś musi ustąpić. Klub tego nie zrobi”.
ZAKOŃCZENIE
Kibice piłkarscy, traktowani są często jak spontaniczny tłum bez określonej struktury, a tymczasem tworzą silnie zhierarchizowane społeczności, złożone z grup działających niczym system naczyń połączonych. Trudno o przykład lepszy, niż protest kibiców Legii, w którego centrum silnie zarysowała się – tak na stadionie, jak w mediach – pozycja Piotra Staruchowicza. Jedno jego słowo rzucone przez mikrofon zza stadionu wystarczyło, by tysiące kibiców na „Żylecie” bez słowa sprzeciwu zaczęły dopingować swą drużynę. Jednak jego pozycja na położonej zaledwie 100 metrów dalej trybunie krytej nie jest już tak mocna – podczas protestu kibiców dochodziło tam do „łamania dyscypliny” i prowadzenia dopingu. Tę tendencję, jak się okazało bez powodzenia, chciał podtrzymać i rozwijać skłócony z kibicami prezes klubu Leszek Miklas ,licząc na uzyskanie wpływu na publiczność trybuny krytej. Zatrudnił w tym celu orkiestrę, spiker zachęcał fanów do wspierania drużyny. Na nic. Jednocześnie władze za wszelką cenę próbowały ograniczyć kibicom dostęp do masowego odbiorcy, zasłaniając ogrodzenie reklamami i wprowadzając rygorystyczne kontrole prowadzone przez pracowników ochrony. A wszystko to w walce o… doping. Okazuje się bowiem, że kibice mogą działać destrukcyjnie na klub nie tylko poprzez prowadzenie agresywnych działań, ale również przez zaniechanie działania oczekiwanego.
Piłkarze i trener żalili się w mediach, że konflikt ich niszczy, że fatalnie się gra przy milczących trybunach. Kiedy do Warszawy zjeżdżali kibice Lecha Poznań czy Górnika Zabrze, ich drużynom grało się jak w domu. Początkowo badacze myśleli, że zawodnicy wspierani przez swoich kibiców wygrywają nie dzięki dopingowi, ale znajomości swojego stadionu. Okazuje się jednak, że to rodzaj psychicznego komfortu, jaki daje wsparcie publiczności ma decydujące znaczenie. Jak podkreślają sami piłkarze, najczęściej nie słyszą treści przekazu, ale samo wsparcie jest bardzo istotne. Na tyle istotne, że warszawska Legia ostatecznie w listopadzie 2008 zdjęła nałożony na Staruchowicza zakaz stadionowy, wykonując gest w stronę topniejącej z meczu na mecz publiczności.
Treść nie ma znaczenia dla piłkarzy, jednak dla samych kibiców jest pierwszorzędna. To nią porządkują świat, dokonują niezbędnej hierarchizacji, budowania i utrwalania podziałów oraz przymierzy. I wreszcie, to doping jest werbalnym (a oprawy wizualnym) przedłużeniem światopoglądu, lokalnych tradycji, zwyczajów czy animozji. Jest mierzalnym wskaźnikiem nastrojów. Dlatego na całym świecie trwają próby kanalizacji komunikacji, wypracowania norm korelacji między władzami a kibicami zrzeszonymi w oficjalnych i nieformalnych grupach, które mają bardzo duży wpływ na resztę społeczności. W przypadku braku porozumienia i wzajemnego zaufania, kibice mogą z premedytacją działać w sposób destrukcyjny. Kiedy natomiast buduje się porozumienie, można osiągnąć sukces. Polskim przykładem sukcesu jest Lech Poznań, który z drugoligowych frekwencji rzędu 3 000 kibiców wzniósł się na wyżyny i gromadzi bezsprzecznie największą widownię w kraju, przekraczającą już 20 000. Milionowe zyski ze sprzedaży biletów przyspieszają rozwój klubu i umacniają jego pozycję. Ta z kolei przyciąga kolejnych nowych kibiców.
Media, jak analizowana w tej pracy „Gazeta Wyborcza” mają czasem tendencję do lekceważenia wpływu widowni na sport. Kiedy Rafał Stec pisze, że piłkę nożną bez kibiców oglądać można, ale kibicować bez piłki już nie, ma rację tylko połowicznie. Bo o ile z drugą częścią zgodzić się trzeba, o tyle ta pierwsza budzi wątpliwości. Bo i po co grać w piłkę, kiedy w nikim nie wzbudza emocji – kiedy nikt nie może jej przeżywać na stadionie? Trzeba pamiętać, że ten sport rozwinął się wyłącznie dzięki olbrzymiemu zainteresowaniu masowej publiczności.
Michał Karaś