Jeśli namiot, to klimatyzowany. Jeśli śniadanie pod koronami drzew, to na patio domku na drzewie. Glamping oferuje prawie wszystkie zalety zwykłego kempingu, ale przy jednoczesnym podniesieniu standardu usług.
Wyjazdy pod namiot to coś, z czego większość społeczeństwa wyrasta z wiekiem. Rozkładanie, spanie na nierównym podłożu, komary, gotowanie na ognisku – to wszystko nie jest już frajdą, a oglądanie gwiazd w bezchmurną noc czy stukot deszczu nie wynagradzają wysiłku.
Co zrobić? Poza zazdroszczeniem wszystkim tym, którym wciąż się chce, można szukać kompromisu. Glamping, czyli z angielskiego glamourous camping, to propozycja między hotelem a namiotem. Przyjmuje różne formy, zwykle oferując komfort (i cenę, niestety) dobrego pokoju hotelowego przy jednoczesnym pozostaniu w kontakcie z naturą.
Nawet w Polsce, gdzie ten rodzaj rekreacji jest wciąż nowy, jest w czym wybierać. Są namioty sferyczne, góralskie/rybackie chatki, a nawet wigwamy czy mongolskie jurty. Z widokiem na gwiazdy, z własnym ogródkiem, stołem zewnętrznym czy leżakami.
Glamping przyjmuje więc różne formy, ale czym różni się od zwykłego domku letniskowego? Zwykle standardem. W pełni wyposażona łazienka, ciekawy wystrój, motyw przewodni i coś ekstra – np. dostępność sauny, hydromasażu, inne usługi typowe dla spa, wyjątkowa lokalizacja. Często z widokiem, zawsze bliżej natury niż nawet najlepiej położony hotel – z własnym podwórkiem, tarasem lub dojściem do wody.
Oczywiście dużą częścią glampingu jest wartość marketingowa. Wiele domków czy namiotów można by wynajmować również jako tradycyjne obiekty noclegowe – ze skromniejszym wyposażeniem czy prostszą obsługą. Trend powstał jednak po to, by wyciągnąć z domu kanapowych turystów, ceniących komfort w pomieszczeniu, a jednocześnie szukających kontaktu z przyrodą.
Zdjęcia: June Young Lim