Zbiór archiwalnych tekstów dziennikarzy LC

autor: • 14 grudnia 2010 • LifestyleKomentarze: (0)

Kobiecy wymiar Internetu

Dowiesz się wszystkiego o menstruacji, porównasz kosmetyki, razem ze stylistką wybierzesz odpowiednią garderobę. Ułożysz listę prezentów na ślub, a nawet będziesz mogła monitorować ciążę! Gdzie? Oczywiście w sieci.

Internet to wbrew pozorom wcale nie miejsce, w którym przewagę mają mężczyźni.
Jak wynika z badania przeprowadzonego przez Megapanel PBI/Gemius pod koniec 2008 roku, Internautki stanowią 49,3 proc. wszystkich użytkowników korzystających z sieci. Twórcy internetowych witryn, mając to na uwadze, coraz częściej tak konstruują strony i dobierają ich zawartość, tak aby były przystosowane przede wszystkim do potrzeb płci pięknej.
Poradzić się innej kobiety
Na takim prostym kobiecym odruchu bazują liczne serwisy i fora internetowe. Internautki, korzystając z takich stron jak wizaz.pl, znam.to, mają możliwość poznać opinie innych kobiet na temat kosmetyków, artykułów RTV i AGD, czy usług. Taka opcja pozwala uniknąć zakupu bubla, czy utwierdzić się w przekonaniu, że spora suma wydana na daną rzecz, nie pójdzie na marne.

Siakaś wypowiedź?

Strony tj. cogdziezaile.pl, stylio.pl i mooschka.com poświęcone są głównie modzie i stylizacjom. Użytkowniczki mają np. możliwość zaprezentowania samodzielnie skomponowanych zestawów ubrań, które potem inne kobiety mogą oceniać, a tym samym z nich skorzystać.
Kolejną kategorią są serwisy lajstajlowe (np. sybil.pl), których zawartość, dotycząca imprez, wydarzeń kulturalnych i innych atrakcji, skomponowana jest tak, aby odpowiadała kobietom – internautkom.
Twórcom serwisów nie umyka też kobieta jako matka. Witryna imed24.pl umożliwia
kontakt z placówkami służby zdrowia, które oferują ciekawe rozwiązania medyczne online: konsultacja lekarska, dostęp do dokumentacji medycznej, a nawet nadzorowanie przez lekarza ciąży itd.
Fazy cyklu miesiączkowego, wirtualne ustalenie daty urodzenia dziecka, antykoncepcja to główne tematy na stronie, która odwołuje się do przeciętnego czasu trwania u kobiety cyklu miesiączkowego.
Na stronie 28dni.pl, użytkowniczki mogą skorzystać z informacji dotyczących płodności.
Kiedy czegoś pragniesz…
Serwisy internetowe wychodzą także naprzeciw kobiecym życzeniom.
Jeśli marzysz o konkretnym prezencie, ale nie możesz sobie na niego pozwolić jest na to rozwiązanie. Witryny takie jak chce.to czy iWish.pl umożliwiają utworzenie listy „pragnień”.
Następnie taką listę można podesłać przyjaciołom, którzy nie wiedzą co kupić solenizantce na prezent. Kiedy dany prezent z listy zostanie kupiony, Internautka otrzymuje stosowne powiadomienie, przy czym, tożsamość obdarowującego pozostaje nieznana.
– iWish.pl to przykład coraz częściej powstających serwisów o świadczenie określonych usług ułatwiających codzienne sprawy – mówi Szymon Szymczyk z Empathy Interactive. – Takie serwisy to również narzędzia ułatwiające Internautkom wymianę informacji na określony temat – dodaje.
Naprzeciw kobiecym pragnieniom zaczynają także wychodzić sklepy internetowe.
– Panie, które odwiedzają naszą stronę, często chcą kupić więcej, niż mogą sobie pozwolić – mówi Anna Zasada, właścicielka CzerwonaMaszyna.pl, sklepu z ekskluzywnymi gadżetami.
– Przedmioty, których nie kupują od razu gromadzą na swojej liście pragnień. Gdy zbliżają się urodziny, imieniny, czy święta, a znajomi pytają „co chcesz dostać” podają po prostu adres swojej listy – dodaje.
Anna Chodacka

Studencka kasa – na co naprawdę idzie?
Powinna np. na bilet miesięczny, opłaty za mieszkanie, książki. Ale nierzadko to tylko pobożne życzenia rodziców, którzy wysłali pociechy na studia do wielkich miast. Studentom o wiele przyjemniej wydaje się kasę na rozrywki: gry komputerowe, imprezy, pokera albo kino. A potem do końca miesiąca „zęby w ścianę”.
Student, który ma za dużo pieniędzy? To rzadki „gatunek”, który w przyrodzie występuje w nielicznych egzemplarzach. Żakowi zawsze brakuje funduszy. Na wszystko.
Kosztowne kształcenie w wielkim mieście
– Znam dziewczynę, która po zdanym egzaminie, do końca miesiąca musiała pożyczać kasę na jedzenie bo wszystko przepiła z radości. Nie wiem za bardzo co jadła, ale wiem, że wszystko kupowała w dyskoncie osiedlowym – mówi Gosia, studentka II roku politologii.
Ze studencką kasą jest krucho, a przecież student musi gdzieś mieszkać, czymś podróżować na uczelnię i coś jeść.
W ubiegłym roku* 60 proc. studentów w Krakowie deklarowało, że w trakcie studiów podejmują pracę, aby zarobić lub dorobić na utrzymanie.
W dużych miasta studenci najwięcej wydają na mieszkanie. W Krakowie, w IV kwartale 2008 roku za wynajem dwupokojowego mieszkania trzeba było zapłacić 1600 zł. Jeszcze więcej na „cztery ściany” musieli wydać studenci z Warszawy (ponad 1900 zł) i Wrocławia (ok. 1700 zł). Tańszym rozwiązaniem jest akademik. W Krakowie, za pokój w akademiku AGH trzeba zapłacić 230 – 275 zł. We Wrocławiu cena za akademik Politechniki waha się od 280 do 300 zł, a w Warszawie od 360 do 400 zł.
Sporym obciążeniem dla studenckiego budżetu są także podróże po mieście. Miesięczny bilet sieciowy w Krakowie to wydatek 47 zł. We Wrocławiu „sieciówka” kosztuje 5 zł mniej, a w Warszawie 2 zł mniej.
Na pokera i kosmetyki
– Nie wyobrażasz sobie jak mając 3 tys. zł miesięcznie może zabraknąć na życie? Już Ci tłumaczę – zaczyna Malwina, studentka V roku chemii. – Pomijam wydatki na mieszkanie, jedzenie, kserówki, imprezy itp. Na to zawsze wystarczy. Na ciuchy także, o ile nie przesadzę. Od półtorej roku moją pasją jest poker i na to wydaję najwięcej – opowiada.
Centralnym elementem budżetu Pauliny, studentki III roku historii są kosmetyki. Właściwie nie tylko budżetu, ale całego jej życia. Dziewczyna pracuje jako konsultantka dla firmy kosmetycznej. – Uwielbiam kosmetyki. Z racji pracy jaką wykonuję przez cały czas mam styczność z wszelkiego rodzaju wynalazkami poprawiającymi urodę – mówi Paulina. – I chyba tutaj tkwi problem, bo zawsze kiedy widzę nowy produkt w ofercie, stawiam sobie za cel by go wypróbować. Efekt jest taki, że moja kosmetyczka pęka w szwach od napoczętych, ale nie zużytych kremów, pomadek, cieni itp. – przyznaje dziewczyna.
Na początku Malwina grała w pokera o małe sumy w dolarach przez internet. Serwis na starcie dawał $20 więc tylko grać i wygrywać. Z czasem poznała innych zapaleńców z sieci i zaczęła uczęszczać na turnieje pokerowe, gdzie niewiele można było stracić, ale też niewiele zyskać. W końcu zaczęła grywać o coraz większe stawki, gdzie nie tylko ryzyko było większe, ale i poziom trudności o wiele wyższy. – Raz wygrywałam, raz przegrywałam. Ale to jest błędne koło, bo kiedy przegrywasz, za wszelką cenę chcesz się odkuć, a kiedy wygrywasz mówisz sobie, że mając tak dobrą passę grzechem byłoby odpuścić – opisuje swoje doświadczenia Malwina. – Pół roku temu wpłaciłam całe 2 tys. zł na konto pokerowe i całe szczęście nie przegrałam tych pieniędzy. Ktoś uświadomił mi ryzyko jakie podejmuję i w porę się opamiętałam. Obecnie nadal grywam, ale trzymam się limitów – dodaje.
Paulina ma problem, bo zamiast zarabiać pieniądze na kosmetykach i w ten sposób mieć dodatkowe fundusze, oprócz tych, które dają jej rodzice, wszystko traci. – W tej chwili moje zamówienia przekraczają moje zarobki. Ból głowy dopada mnie kiedy właściciel stancji przypomina o czynszu i rachunkach. Jak popatrzę wtedy na ten stos kosmetyków, to chciałabym, żeby zamienił się w stos złotówek…
Na ciuszki i imprezy
U Julii (III rok europeistyki) kolejność wydawanych na „życie” pieniędzy wygląda następująco: ciuchy, buty, alkohol. – Sporo wydaję też na jedzenie na mieście, kosmetyki czy ostatnio sprzęt elektroniczny, bo kupiłam aparat cyfrowy i wzięłam na raty laptopa – mówi Julka. Pieniędzy na to wszystko jej nie szkoda, bo studiuje zaocznie i sama na siebie zarabia, więc nie ma wyrzutów sumienia, że przepuszcza kasę od rodziców. – Niestety dość często zdarza się u mnie, że kupuję coś wiedząc, że nie wystarczy mi kasy na życie. Wtedy ratunkiem jest debet na koncie, albo jakaś koleżanka, która rozsądniej gospodaruje kasą niż ja – dodaje.
Marek, student ostatniego roku fizyki przyznaje, że jest w o wiele lepszej sytuacji niż jego koledzy z roku. – Pochodzę z miasta, w którym studiuję, stąd wydatki na mieszkanie i jedzenie są minimalne w porównaniu do kolegów spoza miasta. Jednak zawsze im bliżej końca miesiąca tym większe braki w funduszach. Dlaczego? Bo jestem młody i póki mogę to się bawię – podsumowuje.
Zazwyczaj scenariusz jest podobny. Nawet jeśli Marek danego dnia postanowi ograniczyć wydatki, to w raz z wypitym alkoholem jego postanowienie blednie. Wędrówki od klubu do klubu, wszelkiego rodzaju alkohol, jedzenie na mieście. – Na jedzenie byłem w stanie wydać jednej nocy prawie 100zł. Bywa, że kiedy już brak mi gotówki, zawsze znajdzie się jakiś uczynny znajomy i pożyczy pewną sumę. Następnego dnia po przebudzeniu dociera do mnie, że nie mam nawet na bilet autobusowy i wtedy z pokorą proszę mamę o drobną sumę z
mocnym postanowieniem poprawy. I tak to się kręci – opisuje swoje zwyczaje.
Na typowe studenckie sprawy i zainteresowania
Wśród studentów sporo jest nadal „tradycjonalistów”, którzy w budżecie najpierw znajdują fundusze na zwykłe studenckie sprawy.
Karolina, studentka politologii, większość pieniędzy, które dostaje od rodziców wydaje na kserówki i bilet miesięczny. – U mnie na roku, te osoby które bawiły się w każdy dzień, odpadły po pierwszych egzaminach. Nasz rok podzielił się na dwie grupy: jedni nadal się bawią, a inni odbijają kserówki – opisuje Karolina. – Ja mam chyba z sześć kserowanych podręczników. Kasa na kosmetyki? Owszem, bo przecież każda z nas chce być niepowtarzalna i piękna. Ale w pierwszej kolejności są inne sprawy – dodaje.
Patryk, student I roku prawa, miesięcznie ma na utrzymanie 1 tys. zł. Na razie nie pracuje, więc trzyma się tej kwoty. Jeśli zdarzy mu się ją przekroczyć, z opresji ratuje go starszy brat.
– 500 złotych idzie na mieszkanie, jedzenie staram się przywozić z domu. Jeśli go zabraknie to jem w barach mlecznych lub gotuję danie dnia – śmieje się Patryk podając przepis na makaron z fasolą. Makaron bo dostarcza węglowodanów, a fasola, bo jest źródłem białka.
Pomimo okrojonego budżetu przyszły prawnik stara się nie ograniczać przyjemności studenckiego życia. Jeśli wybiera się na imprezę, to najpierw organizuje „before party” na mieszkaniu, żeby nie wydawać kasy na alkohol w klubie. Pali papierosy więc, średnio raz na trzy dni wydaje ok. 8 zł na paczkę „fajek”. Jeśli coś mu zostanie, to gospodaruje kasę na zainteresowania: kino, rower, koszykówkę, koncerty.
Na zainteresowania
Ale nie samą nauką student żyje. Pasją Kingi, studentki II roku farmacji jest kino. – Muszę obejrzeć wszystkie dobrze zapowiadające się filmy, które wchodzą na ekran – przyznaje. Jej kolega z roku nie przepuści, żadnej nowej gry komputerowej na rynku. A jak jest z czego żyć, to resztę wyda na muzykę. Patrycja, również z farmacji, wydaje pieniądze na kosmetyki. W planach ma skompletować kuferek, jaki mają profesjonalne wizażystki. – Zdarza mi się oszczędzać kilka miesięcy, żeby kupić markowy kosmetyk.
Piotrek, student IV roku ekonomii : – Już od liceum moją pasją była wspinaczka. Przychodził weekend, pakowałem plecak i jechałem. Oprócz tego uwielbiam surfing i jazdę na nartach. To drugie do tego stopnia, że zostałem instruktorem. Na studiach w ten właśnie sposób zarabiam na życie i stąd mam pieniądze na wyjazdy, gdzie są jakieś ciekawe skałki. Ale brak pieniędzy nigdy nie był dla mnie problemem. Nawet w liceum mając 50 zł w kieszeni potrafiłem jechać gdzieś się wspinać.
Łukasz, student ostatniego roku informatyki: – Najwięcej pieniędzy, poza takimi zwykłymi codziennymi sprawami, pochłaniają mi wydatki na koncerty. Pasjonuję się tzw. „ciężką” muzyką, metalem, która jest raczej niszowa. Ciekawych koncertów w Polsce, poza dorocznymi przeglądami, nadal jest niewiele. Dlatego jeśli wiem, że zespół którego muzyki mam ochotę posłuchać na żywo gra np. w Berlinie, czy Londynie, to na długo przed, zaczynam zbierać pieniądze na bilet i podróż. Nawet jeśli występ jakiegoś sztandarowego zespołu jest w Warszawie, to taka wyprawa to też niemały wydatek. Ale staram się żadnego sobie nie odpuszczać.
Anna Chodacka
* Raport Gazety Wyborczej o akademickim Krakowie

Dominujący równa się kompetentny
Przełożony, nieważne kobieta czy mężczyzna, zupełnie nie nadaje się na swoje stanowisko. Jak to możliwe, że ciągle je sprawuje? Odpowiedzi udzielają naukowcy z Uniwersytetu Kalifornia.

Otóż, prof. Cameron Anderson oraz doktorant Gavin Kilduff, z Berkeley’s Haas School of Business stwierdzili, że awans na kierownicze stanowiska wynika z faktu, że osoby dominujące są postrzegane jako bardziej kompetentne do wykonywania pewnych obowiązków, nawet jeśli w rzeczywistości tak nie jest.
Anderson i Kilduff, aby potwierdzić założoną na początku badań hipotezę, wykorzystali 68 studentów, których podzielili na 17 czteroosobowych zespołów. Członkowie każdej grupy byli tej samej płci, a średnia wieku uczestnika badania wynosiła 21 lat. Każda z 45 – minutowych sesji badań była nagrywana, aby naukowcy oraz towarzyszący im neutralni obserwatorzy, mogli monitorować przebieg prac studentów.

W pierwszej fazie badań, każdy zespół miał to samo zadanie do wykonania: zaprojektować profil organizacji non – profit walczącej o prawa przyrody lub profil przynoszącej dochody strony internetowej. Drużyna, która wygra, miała dostać $400. Każdy z uczestników eksperymentu oprócz „oficjalnego” zadania miał także ocenić wpływ współtowarzyszy na grupę i poziom ich kompetencji.

Osoby, które uczestnicy badania określili jako najbardziej dominujące, otrzymały najwyższe oceny w kategoriach: inteligencja, solidność i samokontrola. Jednocześnie osoby „cichsze”, mniej widoczne na tle grupy, otrzymały wysokie noty w kategoriach: konwencjonalność i brak kreatywności. Po pierwszej części badań pojawiły się głosy, że wysunięta na początku badań hipoteza jest tendencyjna i została celowo udowodniono podczas pierwszej części. Jednak kiedy rezultaty w drugiej fazie badań były identyczne, głosy krytyki ucichły, a naukowcy z Uniwersytetu Kalifornia mogli wyciągnąć wnioski.

W drugiej części badania studenci mieli do rozwiązania zadanie, którego rezultat należało przedstawić grupie. Ci, którzy wyniki swoich przemyśleń wypowiedzieli głośno, bez kompleksów, otrzymali wysokie oceny w kategoriach: lider grupy. Nie miało znaczenia czy zaproponowane rozwiązanie faktycznie jest prawidłowe! Liczyło się, że przedstawili wiele opcji.

Na podstawie uzyskanych rezultatów Anderson i Kilduff postanowili opracować nową definicję przymiotnika „dominujący” w rozumieniu wpływu na zachowania innych osób.
Starsze badania łączyły to pojęcie np. z terminem agresja.
Wyniki badań sugerują, że dominujące osobowości zdobywają posłuch w grupie, nie poprzez agresywne parcie na władzę, ale stwarzanie wrażenia, że przyczyniają się do sukcesu grupy.

Autorzy badań zdają sobie sprawę, że ich wyniki mogą być kłopotliwe dla niektórych grup, ale jednocześnie pomocne dla innych, np. przy ocenie wartości i przydatności zwykłego pracownika. Mogą być też użyteczne dla przełożonych – wówczas wystarczy, że popracują oni nad postrzeganiem samych siebie w zespole, a ich wkład w rozwój i pracę grupy zostanie doceniony.

Naukowcy swoje odkrycia opublikowali w tekście “Why Do Dominant Personalities Attain Influence in Face-to-Face Groups? The Competence-Signaling Effects of Trait Dominance”, w “Journal of Personality and Social Psychology” z lutego 2009 roku.

Ekspresem do przystanku „prezes zarządu”
Długie lata wyrzeczeń, okupione ogromnym wysiłkiem, które wreszcie zaprocentowały awansem na upragnione stanowisko? Nie w ich przypadku. Tym razem pociąg „kariera” do przystanku „prezes zarządu” dotarł na długo przed czasem.
Dlaczego udało się właśnie im? O to należałoby zapytać innych – skromnie odpowiadają. Zgodnie przyznają, że prezesura to raczej początek zawodowej ścieżki, niż jej cel.
Ciężko pracują, doskonalą warsztat, a CEO (ang. Chief Executive Officer) przed nazwiskiem traktują z przymrużeniem oka.
Prezesura w 7 miesięcy? Niezły start
Dla 24 – letniej studentki dziennikarstwa droga od specjalisty ds. marketingu do prezesa zarządu była raczej, jak sama mówi, łagodnym podejściem niż stromą wspinaczką. Trwała dokładnie 7 miesięcy. – Były prezes dość szybko wprowadził mnie w kulisy portalu, którym obecnie zarządzam. Moja praca, jak się później okazało, od początku miała charakter rozwojowy w kierunku zostania CEO – mówi Paulina Kiełbus, od początku marca prezes zarządu BigChina.pl.
Ale szybki awans w przypadku Pauliny to nie przypadek, czy omyłkowy wybór. Na prezesa wybrał ją wspólną decyzją zarząd spółki.
– Prezesowanie „czemukolwiek” nigdy nie było moim marzeniem. Aplikowałam w końcu do działu marketingu. Odkąd pojawiłam się w firmie starałam się robić coś ponad zlecone obowiązki. Interesować się i wiedzieć jak najwięcej, żeby mieć jak najszersze spojrzenie na funkcjonowanie firmy – zaznacza Paulina.
24 – latce zmienił się podpis na wizytówce i w stopce maila. Doszło trochę obowiązków i dodatkowa porcja odpowiedzialności. – Nie myślę o tym czy jestem CEO czy managerem. Myślę o tym czy wszystko działa jak trzeba. Nie przeczę jednak: to dla mnie duże wyróżnienie i wyzwanie – zaznacza.
Mimo dystansu młodych prezesów do samych siebie, ich odczucia nie zawsze podziela otoczenia. – Tego typu naprawdę błyskawiczna kariera, jak sądzę wywoływać może podziw co najmniej współmierny do podejrzliwości – zaznacza Ireneusz Bilski, starszy
konsultant Advisory Group TEST Human Resources. – Pamiętajmy jednak, że dyrektor sprzedaży w firmie X, dla firmy Y stanowić może co najwyżej interesującego kandydata na przedstawiciela handlowego.
Paulina przyznaje, że dla niektórych kontrahentów pierwszy kontakt z nią to niemałe zaskoczenia. Jak sama podkreśla nigdy nie pyta dlaczego.
– Bardzo młodzi ludzie na wysokich stanowiskach mogą budzić poczucie ograniczonego zaufania. Powodem jest zwykle niewielkie doświadczenie zawodowe lub brak jeszcze wykształcenia koniecznego do podejmowania na tym stanowisku decyzji. Dopiero kiedy te czynniki są spełnione możemy mówić o czasie dobrym do sięgania wyżyn zawodowych – komentuje Małgorzata Bis, psycholog z Centrum Medycznego LIM.
Paulina ma swój sposób na przeskoczenie braku długoletniego stażu w firmie.
– Moi podwładni, to dla mnie nie podwładni, a współpracownicy. Wspólnie tworzymy ten portal i pracujemy na sukces firmy. Część z tych osób, jest dłużej związana z BigChina.pl niż ja. Oni mają doświadczenie, z którego czerpię, a ja świeże spojrzenie i nowe pomysły, które wspólnie realizujemy – zdradza świeżo upieczona prezeska.
SGH, luksus i studencka konfederacja
– Jeśli mój klient na dzień przed koncertem Madonny nie ma biletu, a chciałby się wybrać to ja ten bilet muszę załatwić. Jeśli nie ma ochoty daleko lecieć, a chciałby przez weekend uprawiać jakiś sport ekstremalny – wynajmuję dla niego wyspę – opisuje swoje codzienne zajęcia Wojtek Grzywacz, 23 – letni student SGH, pracownik Noble Concierge, prezes zarządu Jade Poland.
Patrząc na życiorys studenta zarządzania i marketingu oraz finansów i bankowości, już kilka lat temu można było pokusić się o optymistyczne prognozy dla jego kariery zawodowej: przewodniczący szkoły, aktywny działacz PCK, podopieczny krajowego funduszu na rzecz dzieci szczególnie uzdolnionych, członek młodzieżowej rady miasta Krosna.
Imponujące? – Gdy coś robię, lubię to, angażuję się na 100 proc. i przy okazji staram się to robić dobrze. Jeśli jest inaczej, chyba trzeba wybrać coś innego. Podobnie mam w relacjach z ludźmi – mówi Wojtek. – Szybko wpadłem w nurt ludzi, którzy chcą od życia czegoś więcej. Myślałem, że na studiach sobie trochę odpuszczę, ale jakoś nie wyszło. Zawsze lubiłem „za dużo” – śmieje się.
Przed niebezpieczeństwem tak szybkiego awansu w młodym wieku ostrzega psycholog.
– Młodym ludziom, którzy zaczynają swoją drogę zawodową zdobywanie kolejnych „szczebli drabiny” wydaje się długie i nudne. Chęć bycia na wysokim stanowisku staje się jedynym celem w życiu. I kiedy ten cel zostaje osiągnięty, może uruchomić takie zachowania, które nie są odzwierciedleniem, ani doświadczeń zawodowych czy życiowych, ani przygotowania merytorycznego. Mamy wtedy do czynienia z ekspresowym zjawiskiem wypalenia zawodowego – mówi Małgorzata Bis.
To chyba nie grozi Wojtkowi, który zaznacza, że wysokie stanowisko nie załatwia wszystkiego. Od lipca 2008 roku jest prezesem zarządu Jade Poland, konfederacji 4 firm, które realizuję ideę studenckiej przedsiębiorczości. Jade Poland to „świeża” sprawa, bo działa dopiero od 2006 roku. Jest częścią większej konfederacji Jade Europe.
– Jestem prezesem, ale takim, który wszystko lubi robić sam. Zdecydowanie mam problem z delegacją zadań. Zajmuję się finansami, rozdzielaniem składek, fundraisingiem. Chciałem być konsultantem PR, a wylądowałem tutaj – opowiada Wojtek i zaznacza, że robi to po to, żeby następny CEO zastał porządek.
Wojtek na życie zarabia w Noble Concierge. To co robi obecnie, chciałby kontynuować przez kilka najbliższych lat.
Noble Concierge to firma, która świadczy luksusowe usługi dla osób z odpowiednim stanem konta w banku i comiesięcznymi przychodami. Wojtek opiekuję się 30 takimi osobami. Wśród nich są dyrektorzy, managerowie, celebryci.
– Zacząłem pracować dla pieniędzy. I co w tym złego? Jeśli ktoś ma problem z tym co ja robię, to reaguję alergicznie. Nie mam ochoty z tym walczyć i udowadniać, że jestem inny niż ktoś sobie myśli – mówi Wojtek. – W moim gronie nie ma tematu wartościowania ludzi w ten sposób. Trzeba mieć dystans do siebie, do tego co robi – dodaje i przyznaje, że wcale nie jest łatwo kiedy jednego wieczoru jest się na pokazie najnowszego modelu Lexusa, a rano wsiada się w pociąg do Dukli, żeby odwiedzić rodzinne strony.
Od sortowacza do spedytora w trzy miesiące
Szybka kariera to nie tylko domena „marketingowców”. – Z pewnością można wytypować branże, w których możliwość odniesienia szybkiej kariery jest wyższa niż w innych. Jako przykład można podać szeroko rozumianą sprzedaż – mówi Ireneusz Bilski. – Z drugiej strony trudno spodziewać się błyskawicznej kariery w przypadku naukowców, inżynierów czy lekarzy, a zatem zawsze wtedy gdy rozwój zawodowy wiąże się ze zdobywaniem wiedzy merytorycznej i praktycznej, pracami badawczymi itd.
25 – latce, z pochodzenia rzeszowiance, w kilka miesięcy, w obcym kraju udało się to, czego pozazdrościć może jej duża część Polaków, którzy wybrali życie na Wyspach Brytyjskich.
Katarzyna w wieku 22 lat przeszła ekspresową ścieżkę kariery w Anglii.
Wyjazd za granicę miał być kilkumiesięczną przygodą z dorywczą pracą i angielskim. Stało się jednak inaczej. – Po przyjeździe na miejsce doznałam jakiegoś „szoku językowego”. Przez dwa tygodnie, nie potrafiłam wykrztusić z siebie ani słowa po angielsku, a przecież język znam – wspomina Katarzyna Bąk, spedytor międzynarodowy w International Produce Ltd.
Początki w firmie, z którą związała się trzy lata temu, nie były łatwe.
Praca, którą dostała przez jedną z agencji pracy tymczasowej, polegała na selekcjonowaniu owoców dobrej jakości i przepakowaniu ich do odpowiednich pojemników. Praca na linii produkcyjnej była ciężka. Zmiana trwała aż 12 – godzin.
Spośród tłumu w ten sam sposób zarabiających na życie Polaków wyróżniała ją bardzo dobra znajomość języka angielskiego. – Dla niektórych stałam się jakby osobistym tłumaczem, co momentami było denerwujące, ale ostatecznie zaprocentowało – podkreśla Kasia. – Po kilku tygodniach, kierownicy zmiany dostrzegli mnie i dostałam propozycję zmiany stanowiska, na coś co wymagało ode mnie trochę więcej myślenia. Zajmowałam się uaktualnianiem bazy posiadanych przez firmę produktów na magazynie – opisuje spedytorka.
Po kilku tygodniach pracy na nowej pozycji, Kasia dostała propozycję kolejnego awansu, na stanowisko, które obejmuje obecnie. – Bałam się, ale postanowiłam zaryzykować. Teraz, kiedy pracuję tu już trzy lata, mogę powiedzieć, że czuję ogromną satysfakcję, że udało mi się przetrwać – zaznacza Kasia.
– Szybka kariera, jeśli mowa o osobie dojrzałej emocjonalnie a tym samym biorącej odpowiedzialność za swoje decyzje, może motywować młodego pracownika do doskonalenia swojego warsztatu, zdolności interpersonalnych czy wprowadzania nowych rozwiązań – wymienia pozytywy szybkiej kariery w młodym wieku Małgorzata Bis.
International Produce Ltd. to firma, która zaopatrza sieć supermarketów ASDA na Wyspach w owoce. Niedługo sama stanie się częścią ASDY, co przed pracownikami może otworzyć nowe możliwości rozwoju zawodowego. – Szlifuję warsztat języka angielskiego, poszerzam wiedzę z zakresu biznesu i organizacji, inwestuję w rozwój osobisty. Mój nowy cel to nauka języka hiszpańskiego. Kto wie co będzie dalej? – mówi Kasia.
Anna Chodacka

1. Czy można wytypować branże, w których jest dziś możliwa ekspresowa kariera? Czy to raczej od branży nie zależy, a bardziej od interpersonalnych zdolności człowieka.

Z pewnością można wytypować branże, w których możliwość odniesienia szybkiej kariery jest wyższa niż w innych. Jako przykład można podać szeroko rozumianą sprzedaż, w której odniesienie sukcesu uzależnione jest w znacznym stopniu od cech osobowościowych pracownika, przekładających się bezpośrednio na efektywność w handlu. Z drugiej strony trudno spodziewać się błyskawicznej kariery w przypadku naukowców, inżynierów czy lekarzy, a zatem zawsze wtedy gdy rozwój zawodowy wiąże się ze zdobywaniem wiedzy merytorycznej i praktycznej, pracami badawczymi etc.

2. Jak taka osoba, która np. w 8 – 9 mc doszła do stanowiska prezesa zarządu jest postrzegana przez inne osoby na rynku pracy? Czy budzi to pozytywne emocje, czy raczej podejrzliwość?

Tego typu naprawdę błyskawiczna kariera, jak sądzę wywoływać może podziw co najmniej współmierny do podejrzliwości. Oczywiście wykluczając przypadek osób, które postanowiły rozpocząć własną działalność gospodarczą, osiągnięcie funkcji prezesa zarządu dużej spółki stanowi w większości wypadków raczej zwieńczenie niż początek kariery, stąd wywoływać może pewną wątpliwość wśród innych osób funkcjonujących na rynku pracy.

3. Nie wiem czy zgodzi się Pani z takim stwierdzeniem: osoba, która w krótkim czasie przeszła imponującą w rozumieniu obecnych standardów drogę zawodową, kiedy decyduję się na zmianę pracy, to właśnie ona dyktuje warunki pracodawcy.

Oczywiście zawsze znajdą się jednostki wybitne, których sytuacja przedstawiać może się właśnie w taki sposób. Jednak należy pamiętać, iż przesyłając aplikację do firmy potencjalnego pracodawcy zgadzamy się na proces jej oceny przez osobę wykwalifikowaną w rekrutacji. Bardzo szybka ścieżka kariery zaś wywoływać może pewną podejrzliwość. Niezależnie od tego podejście roszczeniowe w postaci „to ja dyktuję warunki” w znacznej większości wypadków jest czynnikiem dyskwalifikującym w procesie rekrutacji, niezależnie od doświadczenia czy kompetencji. Należy zatem oczywiście zachować wiarę w swoje osiągnięcia i kompetencje. Pamiętajmy jednak, iż Dyrektor Sprzedaży w firmie X, dla firmy Y stanowić może co najwyżej interesującego kandydata na Przedstawiciela Handlowego.

Na koniec dobrze przypomnieć, iż w przypadku kariery zawodowej, tak samo jak w wielu innych przypadkach, biorąc pod uwagę szerszą perspektywę najskuteczniejszą formą rozwoju jest rozwój zrównoważony.

Szef: zawód wysokiego ryzyka
Spędzasz z nim więcej czasu niż z rodziną i przyjaciółmi, mimo to wcale go nie znasz. Każdego dnia poważnie nadwyręża twoje nerwy. Występuje zarówno w małej firmie, średniej wielkości przedsiębiorstwie, jak i wielkiej korporacji. Prezes, kierownik, menadżer, dyrektor…
Mowa oczywiście o szefie. Jeden będzie narcyzem, inny władcą lub gwiazdą. Ile typów osobowości, tyle też typów szefa. Różni was przede wszystkim to, że ty musisz go słuchać, a on ciebie już niekoniecznie. Dysponujesz jednak niezawodną bronią, która pomoże ci rozładować frustrację, będącą efektem codziennego obcowania z przełożonym.
Toudi i Księciunio

Paweł, student ostatniego roku fizyki technicznej, z wątpliwym sentymentem wspomina swojego szefa o przezwisku „Ryba”. W trakcie zeszłorocznych wakacji Paweł pracował w fabryce na północy Anglii. Przez okres kilku miesięcy „szefował” mu Mark Fish (ang. ryba). – Nazywaliśmy go „Ryba” bynajmniej nie od nazwiska, a od tego jak zachowywał się w stosunku do innych ludzi – wspomina student z Rzeszowa. – Tak jak w środowisku naturalnym ryby, czyli w wodzie ciężko jest ją złapać, tak samo ciężko było „załapać” o co „Rybie” chodzi – dodaje.
„Szef – Ryba” solidnie pracował na swój przydomek. – Pewnego razu po wykonaniu wszystkich zadań zaplanowanych na dany dzień, otrzymałem polecenie od szefa, żeby wykonać to samo lecz w odwrotnej kolejności – opowiada Paweł.
Zabawne, żartobliwe, przez neutralne, po wręcz wulgarne i obraźliwe. Przezwiska są niezawodnym sposobem, który podbudowuje ego sfrustrowanego pracownika.
Te odnoszą się do różnych „części”, z których szef się składa – od cech fizycznych, przez ludzi, z którymi przystaje, po cechy osobowości. Ksywki nierzadko odwołują się do postaci z bajek, filmów czy stanowią żartobliwy zlepek słów.
Toudi i Księciunio – tak pracownicy jednej z firm nazywają swojego szefa i jego – jak sami określają – „przydupasa”. Alfonso – od długich wąsów szefa. „Głos ze studni” – bo przełożony dudni idąc korytarzem. „Groszek i Marchewka” – szefów jest dwóch – jeden rudy, drugi łysy. „Zamota” – od pokrętnych tłumaczeń zwierzchnika, z których pracownicy niewiele rozumieją. „Złote usta” – od słowotoku i niezłomnego przekonania, że ma zawsze rację. „Nasza Pani” – mówi do pracowników „kochane dzieci”.
Takie przezwiska, to nie tylko gierki słowne, ale poważny sygnał, świadczący o sytuacji w firmie. – Kiedy szef ma bardzo wysokie wymagania, to może mieć to wpływ na budowanie „frontu” przeciwko niemu. Tym samym zespół się jednoczy, a przejawem tego są właśnie takie oceny – tłumaczy Małgorzata Bis, psycholog z Centrum Medycznego LIM.
Pani Domestos na granicy

Pomysłowość pracowników nie zna granic i czasem ociera się wręcz o słowną obrazę czy napaść.
Jarek od trzech lat pracuje w Szkocji. Biuro, w którym ma swoje stanowisko pracy, dzieli m.in. ze swoim szefem – Stevenem i księgową Gaye. Specyficzne imię koleżanki, które gdy się je wymawia, brzmi jak „gej”, w rozumieniu homoseksualisty, stało się powodem do żartów ze Stevena, szefa zmiany.
– Koledzy z innych działów w firmie, często przychodzą i podśpiewują pod nosem „ ej, ej, ej Gaye”. Oczywiście brzmi to jak „gej”. Wtedy szybko dodają „Steven, nie mówimy do ciebie – opisuje Jarek. – Całe biuro ma niezły ubaw. Na szczęście Steve ma poczucie humoru – dodaje.
Kontrowersyjne, niepoprawne politycznie ksywki często można spotkać w odniesieniu do szefów – obcokrajowców. „Mein Kampf” – na określenie szefa, który pochodzi z Niemiec.
Arab – prezes, który pochodzi z Portugalii i ma śniadą cerę. „Francuski łącznik” – szef, który na stałe mieszka w Paryżu.
Nierzadko, z racji powinowactwa, dostaje się też bliskim przełożonego. Pracownicy jednej z firm, żonę szefa nazwali „Panią Domestos”, ponieważ zajmuje się zaopatrywaniem firmy w środki czystości. Z kolei, w firmie, w której prezes ma ksywkę Napoleon („niski wzrost i duże ego”), jego żona nazywana jest „hrabiną”, a córka „dziedziczką”.
Czasem frustracja pracownika niekompetentnym szefem prowadzi do tego, że ten zaczyna zaniedbywać swoje obowiązki.
Patryk, przez pół roku pracował jako barman, w pubie. Szefa nie znosił z kilku powodów.
– Właściciel lokalu nie dbał o własny interes. Zapominał zamówić piwo i inne alkohole, których zapasy się kończyły – wspomina Patryk. – Często przez cały weekend nie podawaliśmy piwa z beczki, tłumacząc się klientom zepsutym dystrybutorem. Po prostu „świeciliśmy” oczami za jego niekompetencję – dodaje.
Niedbałość szefa tak irytowała Patryka, że postanowił sam wymierzyć mu karę.
Eksbarman, pod nieobecność właściciela lokalu, zapraszał do pubu znajomych, którzy wnosili własny alkohol, tym samym nie dając zarobić nieodpowiedzialnemu szefowi.
– Pewnego wieczoru byłem przekonany, że właściciel nie wpadnie do pubu z wizytą, ponieważ miał w planach wyjazd na narty. Zaprosiłem więc znajomych, którzy przynieśli piwo w puszkach, a ja wstawiłem je do lodówki, aby się schłodziły – relacjonuje Patryk.
Jakież było jego zdziwienie kiedy szef jednak zjawił się tego wieczora w lokalu. Patryk był przekonany, że straci pracę kiedy ten zobaczy w lodówce puszki z piwem, którego nigdy nie zamawiał. – On jednak podliczył wieczorny utarg, wypłacił mi tygodniówkę wraz z premią i na odchodne nakazał, bym uważniej przyglądał się jakie piwo odbieram gdy przychodzi nowa dostawa – wspomina.
Szefie wybieraj: albo lampucera, albo szeryf

„Dobry” szef nie jest przedmiotem złośliwych uwag, czy wyzwisk. – Przełożony, który ” produkuje ” dowcipy , złośliwości i kawały na swój temat, zazwyczaj postrzega zespół jako grono nieudaczników. Obwinia ich o niepowodzenia, które często wynikają z jego własnej niekompetencji – tłumaczy Małgorzata Bis. – Stawia coraz większe, niczym nieuzasadnione wymagania. Nie liczy się z możliwościami zespołu, którym kieruje – dodaje psycholog.
Michał, pracownik księgarni internetowej, jeszcze jako student dorabiał przy oczyszczeniu magazynu w biurowcu. Jego zwierzchnikiem był jeden z dyrektorów firmy, który jak wspomina „przekleństw używał jak przecinków”. Obok pomieszczenia, które sprzątał powstawało archiwum, które dyrektor pewnego dnia postanowił zaprezentować grupie inwestorów. – Akurat nie miał przy sobie klucza, więc posłał jednego z pracowników do portierni. Chłopak wraca po chwili i mówi, że klucza nie ma – wspomina pracownik księgarni. – Dyrektor zapomniał się i na całe gardło krzyczy: „Jak to, k…wa nie ma?!”. Inwestorzy wymownie udali, że nic nie słyszeli, ale dyrektor już do końca dnia był wściekły – dodaje Michał.
W relacji szef – pracownik obie strony „produkują” ocenę. Siły są tu rozłożone nierówno. Szef jest jeden, a ocenia go grono zatrudnionych osób. Przełożony w zespole jest postacią eksponowaną i wszystkie oczy zwrócone są na niego.
„ Pani suka”, „stara d….”, „lampucera”, „burak” , „pindzia”, „gruby”, „stary łupież”, „łysy żul”, „poganiacz niewolników”, „stary cap”. Tutaj trudno o inne uzasadnienie przezwiska, niż ogólna niechęć i brak szacunku do przełożonego.
Niegroźne, żartobliwe ksywki, którymi pracownicy obdarzają przełożonych, sami budując przy tym relację między sobą, nierzadko przeradzają się w obraźliwe wyzwiska. – To już agresja werbalna. Zawsze warto wtedy zapytać siebie, jak zareagowalibyśmy gdyby ktoś żartował z nas właśnie w taki sposób – uzasadnia Bis.
Rzecz, o której warto pamiętać: kiedyś role mogą się odwrócić i też staniemy się dla kogoś przełożonym. Tylko od nas zależy, czy nasi podwładni będą nazywać nas „psem systemu” („sprzedałby matkę za kolejne awanse”) czy po prostu „szeryfem”(„wymagający, ale sprawiedliwy).
Anna Chodacka

Zafunduj sobie domowe Spa
Nie stać cię na wizytę w Spa? Wydaje ci się, że ekskluzywne zabiegi są poza twoim zasięgiem? Nie załamuj rąk – sięgnij po sprawdzone, domowe sposoby, które pozwolą przywrócić blask twojej urodzie.
Kosmetyki do domowych zabiegów, które można wykonać samemu w domu, nie mają aż takiej „siły” jak preparaty w gabinetach kosmetycznych, ponieważ nie docierają do głębszych warstw skóry. Mają jednak kilka niepodważalnych zalet: zazwyczaj są tańsze, a brak chemicznych środków w nich zawartych zmniejsza prawdopodobieństwo podrażnienia nawet najbardziej wrażliwej skóry.
Naturalnie dla włosów i dłoni
O dłonie możemy zadbać w niezwykle prosty sposób. – Należy przygotować kąpiel dla dłoni w oliwie z oliwek. Oliwę podgrzać (tak aby była ciepła – nie gorąca), dodać witaminę A+E
(wycisnąć zawartość z kapsułek), dodać kilka kropli soku z cytryny i moczyć
dłonie ok. 10 – 15 min. – radzi Monika Wójtowicz, kosmetyczka z centrum DER – MED.
Dobrym sposobem na piękne dłonie jest peeling. – Można go wykonać samemu lub użyć takiego, który stosujemy do twarzy – poleca Grażyna Migas, kosmetyczka z DER – MEDu. Na domowy peeling dla dłoni składają się: łyżka stołowa oliwki do ciała, łyżka stołowa cukru lub zmiękczonych migdałów i jedna filiżanka soku z cytryny. Mieszankę należy wcierać w dłonie przez kilka minut, potem umyć je ciepłą wodą, a na koniec wmasować krem odżywczy.
Najbardziej znanymi „naturalnymi preparatami” do włosów są jajka i piwo, polecane osobom o włosach słabych i suchych, potrzebujących regeneracji. Płukanka z wygazowanego piwa zapobiega wypadaniu, nadając jednocześnie miękkość i połysk. Maseczka z jajek i oleju rycynowego nawilża i wzmacnia.
Każda blondynka powinna mieć w swoich zapasach rumianek. Wywar z tego zioła rozjaśni pasma włosów i nada im złocisty odcień. Rumianek ma też właściwości kojące i odkażające. Łagodzi również łojotok skóry. Jeżeli naszym celem jest nabłyszczenie fryzury należy sięgnąć po sok z cytryny lub ocet – koniecznie rozcieńczone w wodzie.
Dla włosów kręconych polecana jest maseczka z czarnej rzepy i olejku rycynowego, która zregeneruje loki i dostarczy odżywczych składników.
„Przyjacielem” słabych włosów jest sok z cebuli, który należy wetrzeć w skórę głowy. Specyfik zapobiega wówczas przedwczesnej siwiźnie.
Naturalnie dla cery
Wiele kobiet w dzisiejszych czasach spędza długie godziny przed ekranem monitora, co nie pozostaje bez konsekwencji dla skóry wokół oczu. – Takim oczywistym sposobem na zapobieganie powstawania „worków” w okolicach oczu jest oczywiście sen! Jednak jeśli go brak, można ratować się zimnymi okładami z czarnej herbaty, lodu czy świeżego ogórka – przekonuje Monika Wójtowicz.
Niezastąpiony w domowej pielęgnacji twarzy może okazać się samodzielnie wykonany peeling. – Do trzech łyżek rozdrobnionych płatków owsianych należy dodać jedną łyżkę miodu i sok z połówki cytryny. Składniki wymieszać i wstawić do lodówki na 30 minut. Po wyciągnięciu dodać łyżkę mleka – podaje przepis Grażyna Migas. – Peeling nakłada się na oczyszczoną wcześniej dokładnie skórę twarzy i masuje przez ok. pięć minut. Pozostałość papki należy nałożyć na twarz i pozostawić na 15 minut – dodaje kosmetyczka.
Jeżeli borykamy się z trądzikiem, ratunkiem mogą okazać się drożdże. Maseczkę można przygotować w kilka minut, za to jej skuteczność, przy regularnym stosowaniu, można porównywać do kosmetyków dostępnych w drogeriach. Papkę powstałą po wymieszaniu z mlekiem nakładamy na twarz i zmywamy po ok. 15 minutach. Aby rezultaty były zadowalające należy stosować ją dwa razy w tygodniu.
Gęste i długie rzęsy, tylko dzięki mascarze? Raczej tak, ale możemy sprawić, że rzęsy będą bardziej elastyczne i lepiej odżywione. Wystarczy trochę olejku rycynowego. Najlepiej nałożyć go na noc – np. dokładnie umytą po zużytym tuszu szczoteczką.
Obalamy mity
Nie wszystkie domowe sposoby poprawiania urody są dla nas dobre. Niestety ich powszechność prowadzi do tego, że są uważane za niezwykle skuteczne. Dość znanym ”zabiegiem” jest wyciskanie zaskórników, bądź takie samo ”maltretowanie” cery twarzy trądzikowej. – Takie wyciskanie, nie tylko nie pomaga, a wręcz wydłuża czas gojenia stanów zapalnych na buzi. Takie szkodliwe zabiegi pozostawiają też brzydkie blizny i ślady, które trudno ukryć – przekonują kosmetyczki z centrum DER – MED.
Na trądzik nie działają też spirytus, czy słońce – uważane za skuteczne w walce z problemami cery trądzikowej. Owszem stany zapalne ulegną wysuszeniu, ale przesuszona skóra zaczyna produkować więcej sebum i w krótkim czasie sytuacja może jeszcze się pogorszyć.
Anna Chodacka

Idzie wiosna, zadbaj o włosy!
Są przesuszone, łamliwe, elektryzują się, a rozdwojone końcówki powodują, że wyglądają jak przysłowiowe siano. Mowa o włosach, którym po długiej zimie należy się porządna kuracja odżywcza.
W okresie zimowym kłopoty z włosami spowodowane są przede wszystkim zakłóconą równowagą fizjologiczną skóry głowy. Dlatego tak istotne jest noszenie czapki, która chroni włosy przed mrozem i wiatrem.
Kiedy już za późno na profilaktykę
– Warunki panujące zimą są niewątpliwie niekorzystne dla kondycji włosów. Często jednak problemy z ich wyglądem mogą być związane z brakiem dostatecznej troski o skórę głowy. Dlatego kiedy za późno na pielęgnację należy sięgnąć po odpowiednie zabiegi, które przywrócą włosom blask i odpowiedni poziom nawilżenia – przekonuje Agnieszka Kowalczyk – Rybińska, kierownik ds. wdrożeń i nowych technologii w Inter-Fragrances (producent preparatów pielęgnacyjno – leczniczych do włosów).
Przede wszystkim należy właściwie zdiagnozować problem i dobrać właściwą metodę pielęgnacji. Jeśli włosy są przesuszone, niedotlenione i pozbawione połysku należy wybrać kurację, która dogłębnie odżywi i zregeneruje włosy. Szczególnie pomocne mogą być preparaty zawierające ekstrakty roślinne i witaminy z grupy B.
Innym problemem może być nadmiernie przetłuszczanie się skóry głowy. – Choć noszenie czapek podczas zimy jest wskazane, może też skutkować nadmierną produkcją łoju, przez co włosy wyglądają nieświeżo i nie układają się – mówi Rybińska. W tym przypadku skuteczne okażą się produkty działające przeciwbakteryjnie, wzmacniające strukturę włosów oraz takich, które regulują pracę gruczołów łojowych.
Jeśli włosy po zimie są osłabione i mają skłonność do wypadania należy zastosować intensywną kurację odżywczą, najlepiej w ampułkach. Zawarte tam składniki mają większe stężenie i dzięki temu intensywniej oddziałują na zniszczone włosy.
Przyszłoroczna wiosna bez desperackich zabiegów
Jeśli tegoroczną zimę nasze włosy zniosły wyjątkowo ciężko, na przyszły rok najlepiej pamiętać o profilaktyce. – Wiatr, zimno czy zanieczyszczenia w mieście to czynniki zewnętrzne, przed którymi należy chronić włosy w zimie. Noszenie nakrycia głowy to konieczność. Czapka ochroni przed dużymi zmianami temperatur, co szczególnie negatywnie wpływa na równowagę fizjologiczną skóry głowy – przekonuje specjalistka z Inter – Fragrances. – Ważne jest też stosowanie kosmetyków bogatych w naturalne składniki odżywcze, które zapewnią włosom odpowiedni poziom nawilżenia oraz skuteczną ochronę – dodaje.
Zimą do pielęgnacji włosów należy używać kosmetyków silniejszych i bardziej skoncentrowanych. Po każdym myciu obowiązkowo należy nałożyć odżywkę, a raz w tygodniu stosować maskę na włosy.
Włosom w zimie nie służy centralne ogrzewanie, które może doprowadzić do ich przesuszenia. Dlatego należy pamiętać o stosowaniu kosmetyków, które „specjalizują się” w nawilżaniu.
Zimą częściej niż w trakcie innych pór roku włosy się elektryzują. To dowód na to, że są przesuszone. W tym wypadku pomogą kosmetyki antystatyczne oraz preparaty na bazie jedwabiu.
Anna Chodacka

Biznes i przyjaźń nie zawsze idą w tej samej parze
Wydaje ci się, że znacie się na wylot. A ufacie sobie na tyle, żeby razem robić pieniądze – w końcu z kim innym miałbyś wejść w spółkę jak nie z wiernym kompanem? Ale kiedy się nie udaje, tracisz podwójnie: wspólnika w interesach i przyjaciela.
Przyjaźń to taka relacja, w której jesteśmy nastawieni na wybaczenie pomyłek, akceptowanie słabości, wyręczanie w trudnych zadaniach i wspieranie w złych momentach funkcjonowania drugiej osoby. – Biznes to co innego. Takie zachowania mogą wskazywać, że jedna ze stron nie jest równorzędnym partnerem . Często uwikłanie się w takie relacje powoduje koniec przyjaźni lub upadek biznesu – mówi Małgorzata Bis, psycholog pracy z Centrum Medycznego LIM.

Mieć coś własnego i dobry kontakt z szefem

Wejście w interes ze znajomym na dobre nie wyszło Bartkowi. – Kolega zaproponował mi pracę w jego firmie. Prowadzi sklep internetowy, który rozrasta mu się bardzo szybko i sam nie daje rady. Znamy się od lat, więc pomyślałem, że to dobra okazja – wspomina ofertę Bartek.
Kiedy właściciel internetowego biznesu zaproponował Bartkowi przejście do jego firmy, zakład, w którym ten pracował wówczas był na skraju bankructwa, a jego pozycja tam nie była najlepsza. – Umowa o dzieło przedłużana co miesiąc. Ani ubezpieczenia zdrowotnego, ani stabilności finansowej, ani możliwości kredytowych. Do tego nie przepadam za pracą w dużym zespole – tłumaczy dlaczego dwuosobowy sklep prowadzony przez internet wydawał mu się bardzo dobrym wyborem. – No dobry kontakt z szefem. W końcu niejedno razem przeżyliśmy, mieliśmy do siebie zaufanie – dodaje.
Prowadzenia wspólnego interesu próbowali też Ryszard i Marek. – To był 1988 rok. Zupełnie inne czasy niż dziś. Ciężko porównywać to co chcieliśmy budować wtedy, do tego jak dziś startują młodzi ludzie – wspomina odległe lata Ryszard. Panowie znali się już kilka lat, kiedy postanowili wejść w spółkę. Swoje miejsce na rynku widzieli w produkcji mebli. – Drobna i średnia przedsiębiorczość w tamtych czasach to były jakieś obco brzmiące słowa. Może dziś mielibyśmy szansę powodzenia. Wtedy się po prostu nie udało – tłumaczy przyczyny porażki.

Zawiniły „czasy” i „luźne zasady”

W sklepie internetowym z lifestylowymi gadżetami Bartek miał zająć się marketingiem, PR i komunikacją z potencjalnymi klientami. – Warunki finansowe były lepsze niż w dotychczasowym miejscu pracy. Większy komfort, służbowa komórka i laptop, część pracy mogłem robić zdanie, czas pracy według uznania – przywołuje Bartek.
Do pierwszego zgrzytu doszło już podczas spotkania, które miało służyć ustaleniu szczegółów i zakresu obowiązków Bartka w firmie. Kolega, przyszły szef, nie mógł sprecyzować, czego dokładnie chce. Snuł wizje od bardzo skromnych przedsięwzięć telemarketingowych po wielkie strategie, wydawanie i redagowanie magazynu „lifestylowego” na potrzeby popularyzacji asortymentu. – Po spotkaniu nie miałem już pojęcia, czym mam się zajmować, bo mowa była o… wszystkim – wspomina Bartek.
Kiedy już na etapie ustalania warunków współpracy obie strony nie mogą się dogadać – nie wróży to niczego dobrego – Taki układ „przyjaźń i biznes” może się udać tylko wtedy gdy wyraźnie określony jest jego cel np. rozwój firmy lub zwiększenie jej kapitału. Kiedy obie strony konsekwentnie respektują normy i zasady współpracy – podkreśla Małgorzata Bis.
Marek i Ryszard, kiedy zakładali spółkę mieli pomysł, a niestety niewiele kapitału. – Nasza skromna firma przetrwała kilka lat. Jak coś się nie udawało, próbowaliśmy kolejny raz i kolejny raz. Ale ile razy można odbijać się od ściany? Zwłaszcza kiedy brakuje środków finansowych na rozwój. Sam pomysł to nie wszystko – mówi Ryszard.
Bartek pomimo wątpliwości postanowił spróbować pracy u kolegi przez jakiś czas, żeby przekonać się czy mu to odpowiada. – Efekt był niestety taki, że te „luźne zasady” doprowadziły mnie do pracy przez dobre kilkanaście godzin dziennie. W praniu wyszło, że wcale nie dostanę obiecanego etatu. Właściwie miałem nie dostać żadnej umowy, bo kolega liczył, że sprawę załatwimy „po koleżeńsku”: ja pracuję ile się da, a on mi wypłaci do ręki – żali się chłopak.
Kolega – szef dokładał Bartkowi co raz to nowych obowiązków. W tych kwestiach nie czuł się już kolegą, ale szefem, któremu wszystko wolno. – W rezultacie mało spałem i byłem zły na siebie, że przez sen nie zdążę zrobić wszystkiego, co mi zlecił. Nie wytrzymałem nawet tego miesiąca – opowiada o końcu przygody z robieniem wspólnego biznesu ze znajomym.
Kiedy firma Marka i Ryszarda zaczęła generować wyłącznie straty obaj podjęli decyzję, że należy ją zamknąć. – Marek był w nieco lepszej sytuacji niż ja, bo nie miał na utrzymaniu rodziny. Ja musiałem znaleźć zajęcie, które da mi pewny dochód, który wystarczy mnie, żonie i dzieciom na normalne życie – relacjonuje Ryszard. Przy tym rozstaniu odbyło się bez wzajemnych pretensji i kłótni. – Znamy się do dziś, a każdy z nas znalazł swoje miejsce na rynku pracy. Samodzielnie – zaznacza Ryszard.

A jednak czasem się udaje

Paweł i Sebastian znają się całe życie. Pierwszego spotkania nawet nie pamiętają. – Znali się nasi rodzice i tak też poznali nas ze sobą. Mieliśmy wtedy obaj ok. roku – wspomina Paweł. Dziecięca znajomość przez kilka lat nieco się rozluźniła. Później koledzy spotkali się ponownie w liceum i od tamtej pory ich zawodowe ścieżki biegły już tym samym torem.
Dziś Paweł i Sebastian to właściciele IAI System – szczecińskiej firmy, która zajmuje się projektowaniem i obsługą sklepów internetowych oraz witryny hip-hop.pl.
– Na początku był hip-hop.pl i sześciu, a nie dwóch przyjaciół – mówi Paweł. – Hip-hop.pl założyliśmy dlatego, że redagowanie portalu o takiej, a nie innej, treści po prostu sprawiało nam przyjemność. Kiedy po trzech miesiącach czwórka naszych kolegów zapytała gdzie są pensje, był to ewidentny znak, że trzeba się „rozejść” – mówi Paweł. – Oni chcieli normalnej, etatowej pracy. A nam chodziło o coś innego. I tak zostaliśmy we dwóch. Ja i Sebastian – przywołuje początki.
Kiedy minęło dwa lata od początku istnienia Hip – hop.pl przyszedł czas na eksplorację innych dziedzin. – Dziesięć lat temu potrafiłem coś, co wówczas było zupełną nowości. Projektowałem i opracowywałem programy do prowadzenia sklepów internetowych. Dzięki swoim umiejętnościom zdobyłem sponsora dla Hip – hop.pl i wtedy postanowiliśmy połączyć oba przedsięwzięcia. I tak trwa to już dziesięć lat – mówi Paweł.
Klucz do sukcesu? Panowie sobie ufają i jak sami mówią są „transparentni”. Mają jasny podział obowiązków i dzięki temu nie konkurują ze sobą bezpośrednio. – To jest bardzo zdrowy układ – przekonuje Paweł. – Ja zajmuję się IAI System, a Sebastian jest redaktorem naczelnym portalu. W ten sposób nie wchodzimy sobie w drogę – podkreśla.
W tym samym, sukcesu wspólnego interesu z przyjaciółką, dopatruje się Katarzyna, która od pięciu lat prowadzi ze wspólniczką krakowską firmę „Raz w życiu”, która specjalizuje się w organizowaniu ślubów. – Wspólnicy powinni mieć obszary, w których się specjalizują i jednocześnie nie wchodzą sobie nawzajem w drogę. W naszej branży dobre relacje między nami przekładają się na dobre samopoczucie klienta – podkreśla Katarzyna i dodaje, że rozdział spraw prywatnych od biznesowych też jest w takim wypadku w pewnym stopniu konieczny.

Dla równowagi psychicznej…

Na początku Paweł i Sebastian spędzali ze sobą mnóstwo czasu – i w pracy, i prywatnie. – Na studiach nawet nasze dziewczyny były koleżankami. W pewnym momencie było tego za dużo i obaj stwierdziliśmy, że musimy trochę to ograniczyć – dla dobra własnego i firmy – zaznacza Paweł.
Katarzyna ze swoją przyjaciółką – wspólniczką spędza po kilkanaście godzin na dobę. – Brak przyjaźni w takiej sytuacji uznałabym za poważną niedogodność – zaznacza.- Ale ważne jest grono przyjaciół poza pracą – dla jakiejś podstawowej równowagi życiowej – dodaje z uśmiechem.
Paweł i Sebastian różnią się. Jeden to twardo stąpający po ziemi introwertyk, który woli oszczędzać (Paweł), a drugi to typowy ekstrawertyk, typ imprezowy (Sebastian). Mają różne systemy wartości, inne rzeczy są dla nich ważne. – Ale dzięki temu dobrze się uzupełniamy – uważa Paweł.
Zdaniem psycholog z Centrum Medycznego LIM, zdrowiej jest mieć przyjaciół, z którymi nie rozmawiamy o pieniądzach i partnerów biznesowych, z którymi nie musimy się przyjaźnić. – Znacznie łatwiej i szybciej podejmujemy decyzje założenia wspólnego ” interesu ” z kimś bliskim. Etap poznawania się, budowania relacji mamy już wtedy za sobą – tłumaczy Małgorzata Bis. – Jednak biznes rządzi się też innymi prawami, które nie zawsze mają cechy przyjaźni. Tu mogą pojawić się rozczarowanie, pretensje, oczekiwania innych postaw partnera, takich jakie obowiązują w relacji przyjacielskiej –.dodaje.
Anna Chodacka

Słaba płeć rządzi w biznesie
Co mają wspólnego: szkoła nauki tańca, agencja hostess i firma organizująca śluby? Na czele każdej z nich stoi młoda kobieta, która uwierzyła w to, że ma szansę odnieść sukces prowadząc własny interes.
Żadna z nich nie ma jeszcze 30 lat. Każda z nich lubi być swoim własnym szefem i z powodzeniem prowadzi swój biznes. Jak nie utonąć na wolnym rynku uczyły się w praktyce. Różnią ich jedynie sektory biznesu, w których działają. I kto powiedział, że kobiety to słaba płeć?
I kto tu rządzi? Ja!
Katarzyna Wachułka od kilku lat prowadzi firmę ”Raz w życiu”, która organizuje śluby. Jak sama przyznaje kiedy decydowała się na taką działalność, o agentach ślubnych słyszało w Polsce niewiele osób. – Ja i wspólniczka miałyśmy poważny wpływ na to jak rynek organizatorów wesel wygląda w tym momencie – wspomina Katarzyna. – Kilka lat wstecz musiałyśmy się tłumaczyć, że nie jesteśmy jakimiś oszustkami, a organizacja ślubów to normalna usługa – dodaje.
Wątpliwości co do faktu, że chce pracować na własny rachunek nie miała Katarzyna Kural, która w wieku 20 lat zdecydowała się założyć firmę. Trzy lata temu z pomocą Akademickich Inkubatorów Przedsiębiorczości otworzyła Agencję Hostess InPlus. – Zawsze chciałam robić coś co będzie mnie satysfakcjonować. Kiedyś próbowałam pracować w biurze, ale jakoś nie wyszło – śmieje się Katarzyna.
Z kolei Magdę na drogę własnego biznesu zaprowadził… taniec. – Na zawodową ścieżkę związaną z tańcem, zdecydowałam się mając 19 lat. W momencie, kiedy przeciętny tancerz ma za sobą już około 10 lat treningów. Nikt we mnie nie wierzył – wspomina trudne początki Magdalena Stasiak, właścicielka szkoły tańca ”Santeria Dance Academy”, z tańcem związana zaledwie od 6 lat.
Załatwię, poprowadzę, a jak trzeba podejmę wyzwanie
Magda, prywatnie fanka tańców latynoamerykańskich, jak sama o sobie mówi, jest człowiekiem orkiestrą. Prowadzi zajęcia, zarządza firmą, a do niedawna jeszcze studiowała.
Jak funkcjonuje prywatny interes, jak się reklamować i jak opracować długofalową strategię rozwoju interesu uczyła się w praktyce. Szczerze przyznaje, że nie miała na ten temat „zielonego” pojęcia. Jeździła na szkolenia, samodzielnie dokształcała, uczestniczyła w biznesowych spotkaniach. Jej również na starcie pomogły Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości.
Katarzynie Wachułce, kilka lat pracy opłaciło się na tyle, że stwierdziła, że potrzebuje nowego wyzwania. Założyła więc kolejny interes, bezpośrednio związany z tym, czym zajmuje się obecnie. W listopadzie ubiegłego roku uruchomiła salon ekskluzywnych sukien ślubnych. – To typowa działalność handlowa. Wiedzieliśmy czego brakuje na rynku i postanowiliśmy wypełnić tę niszę. Najważniejsze jest to, że wprowadzamy nową markę na rynek. I to jest dopiero wyzwanie – mówi podekscytowana organizatorka ślubów.
Właścicielka „Raz w życiu” podstaw prowadzenia własnego biznesu nauczyła się głównie w domu, gdzie miała idealny wzór do naśladowania. Nie bez znaczenia były też studia zarządzania, które ukończyła. – Moi rodzice budowali przedsiębiorstwo od zera. Widziałam to, obserwowałam przez lata. Zakładając własną firmę miałam poczucie, że to po prostu może się udać – mówi Wachułka.
Z dobrych domowych wzorców korzystała też młodziutka właścicielka agencji InPlus.
Zakładając własny biznes nigdy nie miała wątpliwości, że dobrze robi. – Jestem szczęściarą. Nigdy nie spotkało mnie nic nieprzyjemnego ze strony kolegów na studiach. Nikt nie był zazdrosny, nie czułam zawiści – cieszy się Katarzyna Kural. – Kiedy zaczynałam na drugim roku studiów zdarzało się, że musiałam wychodzić z wykładów, żeby odebrać telefon od klienta. Firma była dla mnie priorytetem, więc było to dla mnie naturalne – dodaje.
Nikt nie mówił, że będzie łatwo
Katarzynę do ”ślubnego” biznesu zaprosiła obecna wspólniczka, która miała doświadczenie w organizowaniu wesel znajomym i nie chciała zakładać firmy sama. – Wyczułyśmy moment. Wtedy wydawało się, że takie usługi będą miały wzięcie – mówi Katarzyna Wachułka. Porzucenie branży doradztwa personalnego, w której poprzednio pracowała, na początku nie było łatwe. – Pierwszy zysk z działalności pojawił się dopiero po roku. To ta trudniejsza część, której doświadczyłyśmy. Dobre było to, że na założenie takiej firmy nie musiałyśmy wykładać zbyt dużych pieniędzy – analizuje ślubna agentka.
”Raz w życiu” dopiero niedawno dorobiło się biura. – Taka specyfika branży. Do organizowania ślubów potrzebny jest telefon, laptop i internet – tłumaczy Katarzyna. – Zgromadziłyśmy ze wspólniczką także stałe grono współpracowników, na których możemy polegać – dodaje.
”Santeria Dance Academy”, której szefuje Magda istnieje od około roku. – Pomysł założenia szkoły tańca podsunęło mi samo życie. Kiedy chodziłam w różne miejsca i tańczyłam, ludzie chcieli wiedzieć gdzie mogą zapisać się do mnie na zajęcia – mówi Magda. Na początku na zajęcia przychodziło po 3 – 4 kursantów. Teraz szkoła ma już wyrobioną markę i grafik zapisów na warsztaty taneczne jest pełny. – Najbardziej cieszy mnie to, że uczestnicy zajęć sami polecają mnie swoim znajomym – mówi zadowolona instruktorka.
Na pierwsze zyski Magda czekała ok. 5 miesięcy. Niby niedługo, ale przyznaje, że momenty zwątpienia się zdarzały. – Kapitał, który wyłożyłam na rozpoczęcie działalności był spory, więc czasem nachodziły mnie czarne wizje, że nie dam rady – wspomina. Z laika w kwestiach biznesowych Magda stała się świadomą biznesmenką, która nie chce poprzestać tylko na szkole tańca.
W planach na kolejne lata ma ekspansję na inne miasta, a także wprowadzenie certyfikatu jakości umiejętności tancerzy. Zupełne novum w świecie tańca. – Nie porzucam też mojej innej pasji czyli antropologii kultury – śmieje się Magda.
Hostessowy biznes Katarzyny Kural, który teraz daje jej mnóstwo zadowolenia, rodził się w bólach. Przez pierwsze pół roku szefowa InPlus ciężko pracowała na pierwsze zlecenie. – Intensywnie szukałam klientów, pozycjonowałam stronę internetową firmy, stworzyłam dużą bazę hostess – wspomina młoda biznesmenka.
Jak podkreśla nie miała wiele pieniędzy, ale dużo chęci i to napędzało ją do pracy. Zadowoleni z jej hostess klienci polecali ją następnym. W tym momencie ma na koncie setki przeprowadzonych pomyślnie akcji i eventów, i to przemawia do potencjalnych zainteresowanych.
Kasia większość spraw załatwia na telefon, dlatego kiedy klient widzi ją na żywo często się dziwi. – Mam 23 lata, a wyglądam na kilka mniej. Tylko raz miałam w związku z tym nieprzyjemności. Jeden z klientów, kiedy mnie zobaczył po prostu odstąpił od umowy uznając, że jestem nieodpowiedzialna – mówi właścicielka InPlus. – Z reguły jednak mój młody wiek pomaga. Jestem mniej więcej w takim wieku, jakim hostessy, które zatrudniam, co zdecydowanie ułatwia komunikację – chwali jakość relacji z pracownicami.
Anna Chodacka

Zakupoholicy na start!
Tylko 60 minut, żeby wydać 3 tys. złotych i to w wybranych sklepach. W miniony weekend fani robienia zakupów z Krakowa, mieli okazję wykazać się w eliminacjach do III Mistrzostw Polski w zakupach Avanti i MasterCard.
Wśród uczestników zdecydowanie przeważały kobiety, choć mężczyzn również nie zabrakło. Na długo przed początkiem rywalizacji, przed punktami rejestracji zgromadziły się tłumy. Krakowianie mieli możliwość zgłoszenia się do konkursu drogą internetową. – Takich zgłoszeń było 96 i oczywiście te osoby mają pierwszeństwo przy załatwianiu wszelkich formalności w dniu zawodów. Choć nikogo, kto zgłosi się w dniu eliminacji nie odprawimy z kwitkiem – podkreśla Marcin Kuropatwa, z Grupy Eskadra, jeden z organizatorów wydarzenia w Galerii Kazimierz.
W walce o 3 tys. złotych, które były do wygrania, towarzyszyliśmy dwóm studentkom I roku politologii z UJ: Weronice i Agacie. – Jeśli któraś z nas wygra, kasę oczywiście przeznaczymy na zakupy! – deklarowały zgodnie uczestniczki zabawy. – Jasne, że chcemy wygrać, ale bez przesady. To przecież tylko zabawa – dodały dziewczyny.
Weronika i Agata narzuciły „mordercze” tempo wędrówki po sklepach. Wystartowaliśmy o godz. 12. Do odwiedzenia było aż 14 punktów w Galerii Kazimierz, w tym jeden sklepik na scenie konkursu.
Dziewczyny topografię Galerii znały perfekcyjnie. Nie było więc kluczenia po poziomach pasażu, szukania właściwego sklepu czy nawet momentu zawahania. Zadanie zrealizowały w 30 minut i jako pierwsze z tej tury uczestników wróciły na metę.
Na scenie były z powrotem o 12.30 zadowolone, że eliminacje dobrze poszły. – Nie wiem tylko, czy nie przekroczyłam kwoty na jaką można zrobić zakupy – martwiła się Weronika. Żeby się dowiedzieć, czy faktycznie tak się stało, trzeba było czekać do 18 – finału krakowskich eliminacji.
Niestety zabawa, z przyczyn niezależnych od organizatorów, zakończyła się już o 16. – Nie mogliśmy wyłonić zwycięzcy, ani tym bardziej najlepszej trójki, która pojedzie na finał do Warszawy – ubolewał Marcin Kuropatwa, organizator eventu. – Wyniki ogłosimy najwcześniej jak to będzie możliwe. Podliczenie rezultatów wszystkich uczestników potrwa kilka dni – dodaje.
Eliminacje do III Mistrzostw Polski w Avanti i MasterCard odbyły się tydzień temu we Wrocławiu i ubiegłą sobotę w Krakowie. W marcu fani zakupów zmierzą się w Katowicach, Gdańsku i Łodzi. 4 kwietnia w Warszawie odbędzie się finał konkursu. Do walki w nim, stanie 18 uczestników wyłonionych w eliminacjach. Zwycięzca dostanie 20 tys. zł.
Anna Chodacka

Przyjmę każdego, byle nie studenta
Jak nie kolokwium, to cała sesja. Nagłe i niezapowiedziane rezygnacje z „powodów osobistych”, niespodziewane wakacyjne wyjazdy, nierzadko przerost ambicji. Albo rotacja pracowników tak duża, że ciężko spamiętać ich imiona – oto codzienność pracodawców dających zatrudnienie studentom.

Student może robić wszystko: sprzątać, podawać kawę, być jednoosobowym działem marketingu i punktem obsługi klienta. Nie straszne mu zimno przy rozdawaniu ulotek, czy skwar w kuchni przy wypiekaniu pizzy. Młody człowiek, który jeszcze się uczy, zrobi naprawdę wiele, aby dorobić do swojego, często skromnego, budżetu. Ale czy zatrudnianie staniej siły roboczej w postaci przyszłych magistrów i inżynierów faktycznie ma same zalety?

Jeden weekend więcej? To ja dziękuję

Majka, studentka drugiego roku prawa, aby nieco odciążyć rodziców i jednocześnie dorobić do stypendium naukowego zatrudniła się w sklepie odzieżowym. Oczywiście tylko na weekendy. Do obowiązków przyszłej prawniczki należało pojawiać się w sklepie trzy weekendy w miesiącu. – Ta praca nie była zbyt uciążliwa. Nie przemęczałam się tam za bardzo – wspomina Majka. Wielkimi krokami zbliżał się grudzień. Dla sklepów okres prawdziwego oblężenia przed świętami. Szefowa Majki przewidując dodatkowy ruch, poprosiła ją o to, żeby ta przyszła do pracy jeden weekend i dwa piątki więcej w grudniu. Majka zrezygnowała, a szefowa została bez dodatkowych rąk do pracy, w najgorszym okresie przed świętami. – No cóż. Chciałam, jechać wcześniej do domu na święta – wspomina powód swojej rezygnacji Majka.
Bez zatrudnienia nie omal został Wojtek, kiedy nieco dłużej zeszło mu na kolokwium, i spóźnił się przez to do pracy. – Pech chciał, że to był dosyć gorący okres w mojej firmie – mówi 21 – latek, który dorabia pakując paczki. – Zamówienia były tak duże, że ledwo wyrabiałem się z pakowaniem tych przesyłek. Tamtego dnia szef się wściekł, ale ostatecznie obyło się bez konsekwencji – wspomina student biologii.
Wszystko zależy od pracy jakiej szuka student, na którym jest roku i czy są to studia dzienne czy zaoczne. Zwykle dla pracodawców żadnego problemu nie stanowią studenci dzienni 4. czy 5 roku. Wiadomo, że ci na studiach mają już „luźniej” i mogą bardziej poświęcić się pracy. Kłopotem nie są też studenci studiów zaocznych, no chyba, że zajęcia jakimś cudem wypadną w tygodniu, albo trzeba nadrobić pracę w weekendy. – Dwie soboty w miesiącu muszę pracować. Wtedy albo zamieniam się z kimś z pracy kiedy mam zjazd, albo po prostu nie jadę na zajęcia. Zwykle jest tak, że możemy mieć jedną nieobecność na przedmiocie, więc nie ma problemu – mówi Łukasz pracownik firmy spedycyjnej i student dziennikarstwa w trybie niestacjonarnym. – Nie zdarzyło mi się, żeby jakiś egzamin wypadł w środku tygodnia. Problem pojawia się wtedy kiedy czegoś nie zaliczę i muszę pojawić się na konsultacji u wykładowcy. A te jak wiadomo są w tygodniu. Wtedy po prostu muszę wziąć dzień wolnego.

Duże ego kontra rynek pracy

– Nie chodzi tu o problemy związane ze studiowaniem, ale o samo podejście studentów, zwłaszcza tych na ostatnich latach studiów – uważa Aleksandra Rychta z Grafion Recruitment. – Pracodawcy często nie mają zbyt dobrych doświadczeń jeśli chodzi o takich młodych ludzi. Często wydaje się im, że są bardzo wyjątkowi i za wiele żądają na wstępie. W takiej sytuacji, jeśli pracodawca ma do wyboru ”niestudenta”, który ma więcej pokory i studenta, to raczej wybierze tego pierwszego. Obecna sytuacja jaką mamy na rynku powinna zweryfikować te wygórowane żądania. W końcu miesięczne praktyki tu czy tam to nic wielkiego. Dzisiaj każdy student ma takie wpisy w CV – przekonuje Rychta.
Z podobną niechęcią pracodawców w stosunku do studentów spotyka się też kierowniczka w jednym z małopolskich urzędów pracy. – Przychodzą do nas studenci, aby się zarejestrować i jednocześnie chcą znaleźć jakieś zatrudnienie. Ale kiedy pracodawca zgłasza się do nas i deklaruje zapotrzebowanie na jakąś liczbę osób, często wymaga pełnej dyspozycyjności. A student jednak nie jest w pełni dyspozycyjny. Automatycznie go to dyskwalifikuje. Zazwyczaj taki warunek stawiają pracodawcy prywatni – mówi pani Maria. – W naszym urzędzie są stażyści i praktykanci, którzy się uczą. Wiadomo, że urząd ma określone i niezmienne godziny pracy. Mimo to idziemy studentom na rękę. Jeśli mają zajęcia czy sesję, po prostu tak organizujemy pracę, żeby mogli w nich uczestniczyć.

Plusów jednak więcej

– W tej relacji pracodawca – student wszystko zależy od umiejętności dogadania się. W końcu pracodawcy zależy, żeby mieć kompetentnego i wykształconego pracownika, a studentowi zależy na dobrej pracy – optymistycznie dodaje Aleksandra Rychta.
Pomimo „minusów” i nieraz dużej elastyczności jaką muszą wykazać się pracodawcy studentów zatrudniają chętnie i niespecjalnie trzeba ich do tego przekonywać. Z takiego stosunku pracy płyną korzyści dla obu stron. Pracodawca zatrudniając studenta na umowę – zlecenie, jeśli ten nie ukończył 26 lat, nie ma obowiązku odprowadzania za niego składek ubezpieczeniowych. Student z kolei zyskuje, oprócz wynagrodzenia, doświadczenie i „wpis” w CV. Kiedyś pracowali tylko studenci „zaoczni”, teraz trudno znaleźć studenta „dziennego”, który by sobie jakoś nie dorabiał: czy to na wakacjach, czy łącząc naukę z pracą. – Rynek pracy jest bardzo nasycony osobami z wyższym wykształceniem lub studentami – uważa pani Maria. – A studenci to przecież nie matki, które w pracy funkcjonują na preferencyjnych warunkach – dodaje.
Wątpliwości co do zatrudniania studentów nie ma IBM. Jak przekonuje… to potencjał, w który warto inwestować.

Anna Chodacka

Nie rozpaczaj po zwolnieniu
Ze zwolnieniem z pracy jest jak z rozwodem, albo przeprowadzką. Kończy się pewien etap życia. Nasze bezpieczeństwo zostało naruszone. Co dalej? Nie wiadomo.

Kiedy Weronika znalazła pracę w bibliotece w swoim mieście wiedziała, że jest to praca na pół roku. Mimo wszystko zwolnienie było bolesne. – Cały czas miałam nadzieję, że jednak umowa zostanie przedłużona. Niestety tak się nie stało – wspomina była bibliotekarka. – Ciężko było mi stamtąd odchodzić. Raz, że bardzo spodobała mi się praca w bibliotece mimo, że wcześniej nic takiego nie robiłam. Dwa – panowała tam świetna atmosfera, a dla mnie ważne jest, żebym się dobrze czuła w miejscu pracy – wylicza.

Płacz, panika czasem agresja

– W chwili otrzymania ” wyroku ” czyli wymówienia z pracy pojawia się wiele reakcji na taką sytuację – mówi Małgorzata Bis, psycholog z Centrum Medycznego LIM. – Zwykle najpierw zadajemy sobie dwa pytania: dlaczego to się stało i dlaczego przytrafiło się mnie – dodaje. Po utracie pracy mogą pojawić się: panika (co ja teraz zrobię?!), płacz, agresja, obwinianie siebie i innych. Przede wszystkim są to negatywne emocje, które blokują motywacje do działania.
– Osoba, która właśnie straciła pracę skupia się wyłącznie trudnościach. Myśli sobie: nie spłacę kredytu, nie utrzymam rodziny, nie ukończę studiów – mówi Małgorzata Bis. Wraz ze zwolnieniem pojawia się zawodowa bezczynność. Im dłużej ona trwa, tym bliżej nam do depresji. Nasilają się stany apatii i niechęć do poszukiwania pracy. Wraz z nami cierpi też otoczenie – rodzina i przyjaciele. – Wtedy z tych obszarów funkcjonowania nie ma
pozytywnych informacji zwrotnych, co pogłębia stan osoby , która utraciła
pracę. I tu mamy już „zamknięte koło” – przekonuje psycholog z Centrum Medycznego LIM.
Dlaczego zwolnienie z pracy jest dla człowieka, aż tak wielkim stresem? – Praca, a zatem środki finansowe warunkują funkcjonowanie na poziomie , który daje możliwości rozwoju na
wielu płaszczyznach – intelektualnej , społecznej czy emocjonalnej. Praca wprowadza rytm w codziennym życiu. Tak więc jej utrata ma negatywny wpływ na wiele obszarów naszego „istnienia ” – przekonuje Małgorzata Bis.

Zwolnili cię? Zachowaj optymizm

Taka rada, kiedy świat wali nam się na głowę, może wydawać się zupełnie nie na miejscu, ale… – Dużą sztuką jest zapanowanie nad negatywnymi emocjami związanymi z tą sytuacją, ale już sama świadomość, że takie zjawisko towarzyszy może spowodować zmianę myślenia – przekonuje Małgorzata Bis. Co zatem robić kiedy wylądowaliśmy na przymusowym bezrobociu? – Na pewno nie podejmować decyzji w tzw. emocjach . Warto
siebie zapytać co mogę teraz dla siebie zrobić – czy nie jest to czas aby
podnieść swoje kwalifikacje lub uzupełnić wykształcenie – radzi psycholog z Centrum Medycznego LIM. Przede wszystkim jednak trzeba unikać bezczynności i nadmiernego analizowania przyczyn utraty pracy. Skoro już coś takiego nam się przytrafiło, to znaczy, że przyszedł czas, aby coś zmienić. – Nasze postępowanie powinno być skierowane na zmiany. Nie dość, że spowoduje to obniżenie poziomu niepokoju to w dodatku zwiększy naszą motywację do działania – zachęca Małgorzata Bis.
Może się wydawać, że mówienie o zachowaniu optymizmu jest tylko czczym gadaniem i bagatelizowaniem problemu. Wręcz przeciwnie – jeśli nasze nastawienie nie zmieni się na pozytywne, grożą nam poważne konsekwencje zdrowotne. – Im dłużej nie mamy pracy tym dłużej funkcjonujemy w stresie . A ten może spowodować pojawienie się objawów somatycznych: bóle i zawroty głowy, skoki ciśnienia, poczucie osłabienia funkcji pamięci , gorsza koncentracja – ostrzega Małgorzata Bis. Wtedy zaczyna się wędrówka po
specjalistach . Nasila się lek o własne zdrowie i życie. Sami utwierdzamy się w przekonaniu: nie mogę pracować , bo jestem chory.
Wsparcie otrzymywane od innych ludzi jest szczególnie ważne w momencie kiedy tracimy pracę. Może to być wsparcie psychiczne ze strony przyjaciela czy rodziny, ale także konkretna pomoc czyli np. pożyczka pieniędzy. Czasami wystarczy sama świadomość, że nie zostaliśmy z problemem utraty pracy sami.
– Kiedy straciłam pracę, był to dla mnie ogromny cios, ale nie zdawałam sobie sprawy, że jeszcze gorsze będzie szukanie nowej – podkreśla Weronika. – Czekanie na telefon po każdej rozmowie kwalifikacyjnej jest zdecydowanie bardziej stresujące – dodaje.
Anna Chodacka

Kiedy pracujesz, to się stresujesz
Omawianie lektur i wtajemniczanie dzieci w tajniki tabliczki mnożenia bardziej stresuje niż rozbrajanie bomby?! Według rankingu OBOP* – tak. Na liście najbardziej stresujących zawodów nauczyciel uplasował się na drugim miejscu, a saper dopiero na 15. – Do pociągów odjeżdżających w kierunku sukcesów musimy zazwyczaj wsiadać w biegu. Nie oznacza to, że należy to robić przy każdej szybkości – uważa prof. Ryszard Studenski*
Za najbardziej stresogenną profesję Polacy uznali lekarza. W czołówce są też : policjant, pilot, kierowca, strażak, prawnik i górnik. Dalej w kolejności są : dyrektor (prezes, kierownik), makler giełdowy, aktor (piosenkarz, reżyser), biznesmen, dziennikarz, polityk i saper.
Najgorsze są: pierwsza porażka i wyjście numeru
Tak uważa Tomek, dopiero co upieczony absolwent medycyny na Akademi Medycznej w Warszawie. Tomek od dwóch miesięcy jest stażystą w szpitalu na Podkarpaciu i ciężko pracuje, żeby ukończyć wymarzoną specjalizację z ginekologii i położnictwa. – Najbardziej stresująca jest pierwsza porażka, po której trzeba się zebrać i dalej jak najlepiej wykonywać swój zawód – uważa Tomek. Dla przyszłych lekarzy stres zaczyna się już od momentu rozpoczęcia studiów, a potem jest tylko większy. – Jeśli podejdziemy do tematu z ”akademickiej” strony to bardzo stresujące jest zdawanie LEP-u (Lekarski Egzamin Państwowy) i związana z tym walka o dostanie się na wymarzoną specjalizację. No i oczywiście potem sam egzamin specjalizacyjny – mówi Tomek. Same egzaminy to jednak dopiero początek stresującej kariery lekarskiej. Na lekarzu ciąży wielka odpowiedzialność, którą trudno porównywać do czegokolwiek innego – Pacjent ufając lekarzowi oddaje w jego ręce swoje zdrowie a często i życie. Lekarz powinien swoją postawą go w tym zaufaniu utwierdzic – uważa przyszły ginekolog-położnik. Tomek zdaje sobie sprawę, że prawdziwa odpowiedzialność za zdrowie i życie pacjentów dopiero przed nim. – Na razie jako lekarz – stażysta podlegam nadzorowi starszych stażem lekarzy na każdym oddziale na jaki trafiam, wiec perspektywa błędu odsuwa się ode mnie do czasu ukończenia stażu i zdania Lekarskiego Egzaminu Państwowego, który da mi pełne prawo wykonywania zawodu. Wtedy perspektywa błedu i odpowiedzialności za niego będzie mi na pewno blizsza – przekonuje Tomek. – Ale nawet teraz istnieje ryzyko,że ktoś nie sprawdzi tego co ja napisałem w historii choroby i zasugeruje sie moimi spostrzeżeniami. Ale staram sie nie myślec o błędzie. Po prostu sumiennie i dokładnie wykonuję swoje obowiązki.
Co może stresować w zawodzie lekarza bardziej niż perspektywa błędu w sztuce? – Dla mnie to na pewno ograniczony czas przeznaczony dla jednego pacjenta, kiedy muszę się dowiedziec sie o nim wszystkiego co pomoze go wyleczyc. Nerwowo robi się też kiedy pacjent nie chce współpracować. Stresująco robi się kiedy muszę wydobyć z pacjenta często bardzo intymne informacje. – podkreśla Tomek. – Stresuje mnie perspektywa, że może zdarzyc sie sytuacja w ktorej mimo małego doswiadczenia bede musial sam ratowac pacjenta (a taki obowiazek na mnie ciazy wg Ustawy o zawodzie lekarza). No i co najwazniejsze ograniczona jak na razie wiedza, ktora wymaga uporzadkowania, by za kilka lat byc dobrym specjalista. Niestey w Polsce system studiow medycznych jest skoncentrowany na ilosci a nie jakosci przyswajanej wiedzy. Czy lekarz może jakoś poradzić sobie ze stresem? – Ja staram się o tym nie myśleć i powtarzam sobie, że stresowanie się nic nie pomoże. 4.jak działa na Ciebie stres? Stres dziala przewaznie mobilizujaco, ale wszystko zalezy od mojej aktualnej kondycji, zmeczenie i dekoncentracja czesto dzialaja deprymujaco

Zawód dziennikarza w rankingu OBOP znalazł się dopiero na 13. miejscu, ale czy faktycznie jest tak mało stresujący? Sebastian od dwóch lat pracuje jako dziennikarz lokalnego tygodnika w Lublinie i swoją pracę uważa za jak najbardziej strsującą. – Jeśli chcesz być dobrym dziennikarzem to musisz nauczyć się pracować i radzić sobie ze stresem – podkreśla Sebastian. Okazuje się, że podobnie jak w pracy lekarzy w wykonywaniu zawodu dziennikarza najważniejsza jest odpowiedzialnośc. – Przede wszystkim odpowiedzialność, co poniedziałek, czyli w dzień wydania, siedzę jak na gwoździu bo nie wiem czy ktoś zadzwoni i się będzie czepiał. Poza tym urzędnicy, którzy traktują cię jak zło konieczne również dorzucają się do podniesienia ogólnego poziomu stresu – mówi Sebastian. Co najbardziej stresuje w pracy dziennikarza: działanie pod presją terminów, chęć aby nie zawieźć ludzi, którzy liczą na twoją pomoc i szef, który chce mieć wszystko jak najszybciej i jak najlpiej. Sebastianowi poradzić sobie z odpowiedzialnością w pracy dziennikarza pomagają spotkania ze znajomymi i przyjaciółmi. – No i od czasu do czasu imprezy – śmieje się młody dziennikarz. Nieprzewidywalność stanowi esencję tego zawodu. W końcu w biurze nigdy nie doświadczy się tego, że co dzień może spotkać cię co innego. Czy pomimo tych niedogodności Sebastian widzi się w czym innym? – W tym momencie nie. Wykonywanie wolnego zawodu bardzo mi odpowiada. Ale może w przyszłości, kto wie …
Stres potrzebny, a stres wyniszczający
Stres towarzyszy nam przy wykonywaniu każdej pracy i nie ma w tym nic złego. – Gdyby nie było pewnej dawki stresu który mobilizuje (tzw. eustres) nie wykonalibyśmy efektywnie żadnego zadania – uważa Joanna Basiaga – Pasternak, psycholog, autorka pracy o stresie wśród kadry kierowniczej. – Przez stres można rozumieć pewne pobudzenie, które jest niezbędnym elementem mobilizacji. Stres towarzyszący ludziom pracującym na pewno jest większy niż ten u ludzi bezrobotnych. Dlaczego w czołówce rankingu znalazły się takie się takie zawody jak policjant czy lekarz. – Wyróżniamy kilka typów ryzyka: ekonomiczne czy fizyczne, dlatego na stres narażeni są inwestor giełdowy, policjant czy ratownik górniczy.
Czy każdy stresuje się tak samo? – Stres pracy jest zjawiskiem złożonym, wpływa na niego wiele istotnych zmiennych. Obok samych wymagań pracy należy wyróżnić klimat jaki towarzyszy miejscu pracy a także cechy indywidualne danej osoby – mówi Joanna Basiaga – Pasternak. – Mówiąc zatem o stresie patrzymy całościowo – środowisko pracy, atmosfera, specyfika pracy, wymagania i cechy jednostki – dodaje.
4. Jest wiele metod radzenia sobie ze stresem. Można tu wymienić np.odpowiednią organizację czasu – pomaga tu technika wyznaczania celów,strategie kształtowania pewności siebie – osoby pewne siebie lepiej radzą sobie z trudnościami, techniki psychoregulacyjne np. trening autogenny Schultza, techniki oddechowe, ćwiczenia wyobrażeniowe, ćwiczenia fizyczne, masaż, słuchanie muzyki, hobby, asertywność w zachowaniu i pozytywne myślenie. Dużą rolę ma klimat środowiska pracy – im nasi przełożeni zadbają o bardziej korzystną atmosferę, tym lepiej i im więcej mamy informacji zwrotnych o naszej pracy (szczególnie pozytywnych), to też pomaga w sytuacjach trudnych. Nie można też pomijać roli wsparcia społecznego.
. Na pewni aktywność ruchowa jest bardzo dobrą metodą na przeciwdziałanie stresowi. Stres to napięte mięśnie, ruch pomaga nam się rozluźniać, wyładować negatywne emocje
Luyman dokonała przeglądu psychologicznych efektów ćwiczeń fizycznych:
a) leczenie lęku, b) redukowaniu agresji (wojowniczości), c) zwiększaniu wiary w siebie i podnoszeniu samooceny, d) łagodzeniu frustracji
6. Gdy nie mamy czasu na regularne ćwiczenia, zróbmy choć krótką gimnastykę np., podczas pracy przy komputerze. Doskonałą metodą jest stretching – ćwiczenia rozciągające. Można je także wykonywać stosując na przystanku czy oglądając telewizor. Osobom przepracowanym, mającym mało czasu na regularne zajęcia sportowe zdecydowanie polecam stretching. A jeśli pozwoli na to czas, na pewno dobrze jest aktywnie wypoczywać, nawet krótki spacer z rodziną jest korzystniejszy niż nie robienie niczego

Anna Chodacka
*Polacy o zawodach, OBOP 2007
*Ryzyko i ryzykowanie, Ryszard Studenski

Co kraj to…Okazuje się, że to co stresuje Polaków niekoniecznie stresuje Anglików. Naukowcy z uniwersytetu w Manchesterze także zapytali społeczeństwo wykonywanie jakiego zawodu stresuje ich najbardziej. Najbardziej zestresowani są strażnicy więzienni! W czołówce są też policjant i ratownik medyczny. O dziwo Anglików stresuje też wykonywanie zawodu…montera.

Efektywny spacer
Szkolenia na temat wypalenia zawodowego dają też wiedzę na temat skutecznej organizacji czasu, efektywnego wypoczynku. Osobom nieumiejącym poradzić sobie z destrukcyjnym stresem Skoneczny poleca robienie kilkunastominutowych przerw w pracy, podczas których można pójść na spacer, uciąć sobie niezobowiązującą pogawędkę, pogimnastykować się czy pomedytować. Robić wszystko, tylko nie myśleć o nękającym nas problemie. Wówczas ze świeżym umysłem szybciej go rozwiążemy.

Dużym przedsiębiorstwom bardziej opłaca się przeciwdziałać wypaleniu zawodowemu niż usuwać jego skutki. Z tą myślą organizowane są szkolenia „outdoorowe”, czyli wyjazdy integracyjne, mające polepszyć relacje między pracownikami, zmniejszyć dystans między nimi, nauczyć lepszej i efektywniejszej współpracy.

Wypalenie zawodowe zostało sklasyfikowane przez psychologów w 1974 roku, jednak nie jest jeszcze wystarczająco znane. – Szkolenia na temat wypalenia zawodowego są bardzo potrzebne, bo zjawisko to jest coraz częściej spotykane – stwierdza Marta Ucińska. – Ludzie muszą się wciąż bardziej starać, aby utrzymać swą pozycję na rynku pracy. Atmosfera w firmie staje się stresująca, wszystko dzieje się szybciej, wymagane jest większe zaangażowanie. To najlepsze warunki do wypalenia zawodowego. Pracodawcy widzą skutki, lecz nie dostrzegają przyczyn malejącej efektywności najlepszych pracowników. Często nie zdają sobie sprawy, że to wypalenie zawodowe. A przecież można już sobie z nim radzić.

Ryzyko pojawienia się wypalenia zawodowego od zawsze towarzyszy pracy zawodowej. Po roku 1989 zmienił się styl pracy. Stała się ona dużo intensywniejsza. Wiele osób spędza w firmach więcej niż osiem godzin dziennie, więc radykalnie skraca swój wypoczynek. Okres, po którym może dojść do wypalenia zawodowego, wciąż maleje. Kiedyś ten problem odnosił się do pracowników z dużym stażem, teraz pojawia się już po kilku latach. Często dotyczy młodych, kreatywnych, świetnie zarabiających pracowników. Dlatego tak ważne jest przeciwdziałanie wypaleniu zawodowemu i umiejętne jego rozpoznawanie. Tym bardziej że jego objawy przypominają depresję. Aby skutecznie zapobiegać syndromowi wypalenia, należy przede wszystkim dbać o higienę pracy oraz efektywny odpoczynek, dostosowany do specyfiki zawodu (inny dla pracowników fizycznych, inny dla umysłowych), zapobiegać monotonii i dbać o dobre kontakty ze współpracownikami.

– Na wypalenie narażone są zawody, w których dużo się dzieje i człowiek spotyka z wieloma ludźmi, np. nauczyciele, dziennikarze – powiedział Wójtowicz, który jest konsultantem ds. psychoedukacji.

Nauczyciele słuchali go z uwagą. Objawami wypalenia mogą być: ciągłe zmęczenie, kłopoty ze snem, niechęć do innych. Odczuwamy zawód, frustrację. Jak można temu przeciwdziałać? Unikać sytuacji stresującej, a co najważniejsze – zdawać sobie sprawę, kiedy się stresujemy. – Musimy umieć nabrać dystansu do naszej pracy. Jeśli podczas odpoczynku myślimy cały czas o niej i z tego powodu stresujemy się, to powinien być to sygnał ostrzegawczy – uważa pan Jerzy. Był też pokaz terapii relaksacyjnej. Ćwiczono oddychanie, a ciepły głos konsultanta mówił o plaży, morzu. Aż miło było patrzeć na zrelaksowane twarze nauczycieli.

Klub doda ci energii. Dosłownie
Energia Lecha, Górnik Power czy Lenergy. Polskie kluby coraz częściej stawiają na nowy kibicowski ”gadżet” – energetyzujące napoje. Czemu ma służyć wypuszczanie linii własnych napojów i komu się to opłaca ?

Swoje napoje wypuściły na rynek już m.in Legia Warszawa, Górnik Zabrze i Lech Poznań. Pod koniec września konkurs na nazwę napoju i projekt opakowania ogłosiła Cracovia. A Ruch Chorzów właśnie rozstrzygnął taki plebiscyt. Już niedługo ”Niebiescy” będą mogli posmakować napoju pod nazwą ”Blue power”. Ostatnio nawet deklarację o chęci posiadania napoju klubowego wypuściła w świat Odra Wodzisław, którego produkcją dla klubu ma zająć się firma ”Energy drink”. Pierwszym polskim klubem, który zdecydował się na zainwestowanie w projekt napojów energetycznych z marką klubu było Zagłębie Lubin. Klub zajął się dystrybucją ”Zagłębia energii” w lipcu 2007 roku. Na początku listopada tego roku klub informował, że jest zadowolony ze sprzedaży produktu, ale przede wszystkim z dobrego przyjęcia go przez fanów Zagłębia.

”Energia Lecha” to dwa produkty – woda mineralna i napój energetyzujący. Producentami napojów są firmy Drinktech z Koszalina oraz Krynica-Vitamin. Dystrybucją produktów klub zajmuje się samodzielnie co pozwala mu całkowicie kontrolowaś sprzedane ilości. Puszka, w zależności od sklepu, kosztuje od 1,99 do 2,99 zł – czyli bardzo rozsądnie. – Napój ”Energia Lecha” pojawił się na rynku 1 marca 2008 roku. A więc to już 9 miesięcy. Wyniki sprzedaży są zadowalające, ale pracujemy nad tym, aby były jeszcze lepsze – mówi Hubert Sołtysiak, manager marki ”Energia Lecha”. Produkcję napoju zleca się producentom na zasadzie przetargów co pozwala na uzyskanie najniższej z możliwych cen zakupu. Całkowity zysk ze sprzedaży produktów zasila konto Lecha Poznań. – Mowa tu o kilkuset tysiącach złotych rocznie – podkreśla Hubert Sołtysiak. Produkty ”Energii Lecha” ze względuy na swój charakter skierowane są do każdego kupującego. Jednak to przede wszystkim fani Lecha Poznań kupują napoje. – Udział kibiców jest znaczący. Kupując nasz produkt wspierają klub. Gdyby nie oni, to produkt nie miałby racji bytu na tym poziomie – podkreśla Sołtysiak. – Wszyskim kupującym serdeczne podziękowania – dodaje.

Górnik Zabrze, aby zachęciłć kibiców do kupowania nowego napoju ”Górnik Power” postanowiłr zorganizować promocję, która będzie trwała od początku grudnia 2008 do końca stycznia 2009 roku. Kibice Górnika muszą tylko zbierać puszki po napoju, które potem będzie można wymienić na nagrody. Za 50 puszek po ”Górniku Power” każdy kibic otrzyma szalik swoejgo klubu, za 25 puszek – kalendarz na rok 2009, a za 100 zużytych opakowań – karnet wejściowy na rundę wiosenną rozgrywek. Pełna lista nagród i regulamin promocji ”Puszkowy zawrót głowy” na stronie klubu.

Ze względu na charakter produktu jakim są klubowe napoje enegetyzujące ich sprzedaż będzie się raczej ograniczać do rynku regionalnego. – Skupiamy się na zapewnieniu w pierwszej kolejności produktów na terenie Wielkopolski tam gdzie są nasi kibice. Jeśli osiągniemy satysfakcjonujący nas i klientów poziom dostępności, a marka stanie się bardziej rozpoznawalna to spróbujemy powalczyć także na innym terenie. Trzeba pamiętać, że to jednak produkt klubowy, a w Polsce istnieje wiele animozji z tym związanych – mówi Sołtysiak.

Czy wypuszczanie klubowych napojów to tylko chwilowa moda, która przeminie wraz z popularnością tego typu napojów? Jeszcze kilkanaście lat temu kluby wolały promować się poprzez piwa. Pod marką klubu mają je Lech Poznań (piwo Kolejorz), Arka Gdynia (piwo Arka) czy Górnik Zabrze (piwo Górnik Zabrze). Idea jednak, zarówno przy sprzedaży piwa jak i napojów, pozostaje ta sama – możliwość zidentyfikowania się ze swoim klubem i przy okazji wsparcie go finansowo. A przecież to dla kibica jest najważniejsze.

autor: Anna Chodacka

Kraków będzie zagłębiem biotechnologii
W Krakowie, powstaje pierwszy w Polsce i Europie Środkowej park technologiczny, którego specjalizacją będą nauki przyrodnicze. Na dniach zakończy się budowa pierwszego z trzech budynków, o powierzchni 6 tys. m2.

Park LifeScience, który „wyrasta” w sąsiedztwie Kampusu UJ przy Ul. Bobrzyńskiego 14, będzie pierwszym w Polsce parkiem technologicznym o wąskiej specjalizacji. Docelowo, w trzech budynkach powstaną laboratoria pod wynajem komercyjny, które mają służyć firmom do badań w zakresie biotechnologii, biomedycyny, chemii, biochemii, farmakologii, biofizyki, fizyki.

W pierwszym budynku (Park Technologiczny) ma być miejsce dla dużych firm, które oprócz korzystania z powierzchni laboratoryjnej, będą też promować nauki przyrodnicze, a także sam region Małopolski i Kraków. Drugi budynek, Inkubator Biotechnologiczny ma być przeznaczony dla mniejszych podmiotów, przedsiębiorstw typu start – Up, które dopiero się rozwijają. Trzeci budynek ma stanowić uzupełnienie całej oferty. – Oczywiście tam też będą laboratoria, ale przeznaczeniem tego miejsca będą usługi tj. fitness, kantyna, żłobek i przedszkole. Chcemy, żeby naukowcy, którzy będą pracować w Parku LifeScience mieli komfort prowadzenia czasochłonnych badań bez obaw, że dziecko jest gdzieś daleko – mówi Paweł Błachno, prezes zarządu Jagiellońskiego Centrum Innowacji, które powołało spółkę, która administruje budową inwestycji.

– Chcemy połączyć naukę i biznes. Stawiamy na specjalizację, bo jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego. Kraków ma naturalną bazę osób jeśli chodzi o nauki przyrodnicze. Collegium Medicum, wydziały nauk przyrodniczych na AGH czy UR. Ten potencjał nie jest jeszcze wykorzystany, dlatego Kraków jest najlepszym miejscem do realizowania tego typu inwestycji. W 2003 roku kiedy startowaliśmy z realizacją tego projektu nikt go nie doceniał. Teraz boom na informatykę mija, a zaczyna się dostrzegać inne dziedziny wiedzy, m.in. nauki przyrodnicze.

Pierwszy budynek zostanie oddany do użytku już w lutym 2009 roku i już są chętni na wynajem powierzchni laboratoryjnej. Pół piętra, czyli 550 m2, wynajęła firma Wessling. W Parku LifeScience chce przeprowadzać badania przez 5 może 9 lat – na tyle opiewa umowa z JCI. Kolejna z firm, której nazwy JCI na razie nie chce ujawniać, podpisała z parkiem umowę rezerwacyjną. Ale chętne do skorzystania z usług parku firmy, nie muszą wynajmować aż tak dużej powierzchni. Dostępne moduły zaczynają się już od 100 m2. – Wszystko po to, żeby wyjść firmom naprzeciw. Zachęcić je do korzystania z usług parku – mówi Płachno.

Twórcy parku chcą, aby naturalny potencjał krakowskich naukowców z dziedziny nauk przyrodniczych został wykorzystany w parku. Chcą dać możliwość rozwoju tym, którzy myślą o emigracji, wreszcie ich celem jest promocja regionu i Krakowa, jako zagłębia nauk przyrodniczych. Może być to o tyle łatwiejsze, że LifeSciene Park działać będzie na terenie specjalnej strefy ekonomicznej co oznacza dla wynajmujących powierzchnię brak konieczności ponoszenia dodatkowych opłat administracyjnych.

Same budynki Parku LifeScience będą najwyższej klasy, przystosowane pod działalność pracowni laboratoryjnych: podwyższony standard wymiany powietrza w pomieszczeniach, pierwszy w Polsce system gaszenia pożaru mgłą wodną, wzmacniane podłogi, sufity wysokie na 4 metry.
Do 2011 roku Park LifeScience ma być gotowy – to wtedy zakończy się budowa dwóch kolejnych budynków. Wartość całej inwestycji to ok. 200 milionów złotych. Łączna powierzchnia budynków będzie wynosić 25 tys. m2. Do budowy pierwszego budynku udało się uzyskać unijną dotację w wysokości 40 mln zł, do dwóch kolejnych 85 mln złotych. Resztę wydatków pokrywa uczelnia i bank PKO BP.

Daleko od domu
Maciek zostawił żonę w piątym miesiącu ciąży, a Michał swoją wieloletnią narzeczoną. Dla kogo ? Dla pracy na drugim krańcu Polski. Gdyby mieli podjąć taką decyzję jeszcze raz – zrobiliby tak samo, ale o rozłące, weekendowym życiu i piekielnej tęsknocie chcą jak najszybciej zapomnieć.
– Maciek wyjechał, kiedy byłam w piątym miesiącu ciąży. Byliśmy wtedy dopiero rok po ślubie i mieszkaliśmy w Radomiu – wspomina Aneta. – Dobrze, że pracował tam tylko osiem miesięcy bo nie wiem ile bym tak wytrzymała – dodaje. Mąż Anety pracuje w branży budowlanej. W Radomiu zostawił ciężarną małżonkę i wyjechał budować most do Żywca. – Kiedy z niedzieli na poniedziałek wsiadał do auta oboje płakaliśmy – mówi Aneta. Ich życie, podobnie jak tysiąca par w identycznej sytuacji, toczyło się wokół ustalonego rytmu wizyt w domu. Niedziela w nocy – wyjazd do pracy. Od poniedziałku do piątku -harówka na budowie. Wreszcie w piątkowe popołudnie – w drogę do domu. I tak w kółko. Ciężko było kiedy kilkumiesięczna córeczka bała się tatusia. Malutka Kasia musiała przyzwyczajać się do taty na nowo, za każdym razem kiedy przyjeżdżał odwiedzić rodzinę. – To Maćka chyba najbardziej bolało – mówi Aneta. Kto bardziej tęsknił? Kto częściej dzwonił ? Kobieta przyznaje, że nękała męża telefonami przy każdej zmianie nastroju w czasie ciąży. Najgorsze było to, że nie było czasu tak po prostu ze sobą pobyć. Posiedzieć, pogadać, obejrzeć film. – A to imieniny u znajomych, a to wizyta u teściów. Zawsze było coś ważniejszego do zrobienia. A więź między nami słabła. Przecież nie da się wszystkiego wyrazić przez kabel telefoniczny – przyznaje Aneta. Ile takiego szarpanego życia by jeszcze wytrzymali? Nie wiedzą i całe szczęście nie muszą się dowiadywać. – Mąż dostał kontrakt w Warszawie. Tu się przenieśliśmy i od trzech lat jesteśmy naprawdę razem – mówi z entuzjazmem Aneta i dodaje, że trzyletnia Kasia już nie boi się taty, a rodziców traktuje na równi.
600 kilometrów tęsknoty
Tyle przez rok czasu dzieliło Natalię i Michała. – Ja na studiach w Lublinie, albo w domu rodzinnym na Podkarpaciu, a on w Grudziądzu. Widywaliśmy się co trzeci weekend, czasem tylko raz w miesiącu – mówi Natalia. – Wtedy właśnie przekonałam się jak dobrym wynalazkiem jest telefon służbowy, a Michał twierdzi, że zawdzięczam mu stypendium na studiach, bo wreszcie miałam czas przyłożyć się do nauki – wspomina ze śmiechem. Natalia i Michał zawsze byli weekendową parą, bo najpierw on na studiach, a ona jeszcze w liceum. Potem on w pracy, a ona jeszcze na uczelni – w różnych miastach. Mieli za sobą sześć lat bycia razem, kiedy Michał zdecydował się na wyjazd. W branży, w której pracował był chwilowy zastój. A jedyna sensowna oferta pojawiła się na drugim końcu Polski. Kiedy Michał wyjeżdżał byli już zaręczeni. – Przyznaję, że gorzej tą całą sytuację znosiłam ja. Na pewno nie pozwoliłabym na to, żebyśmy tak żyli dłużej. Albo ja przeniosłabym się do Grudziądza, albo Michał musiałby wrócić do Lublina – deklaruje z przekonaniem Natalia. I znów ten sam schemat. Środek niedzielnej nocy. Michał wsiada do samochodu i pędzi do pracy. Całe szczęście miał już wtedy własne auto, w przeciwnym razie z połączeniami autobusowymi byłoby ciężko. – Nasza historia kończy się dobrze, bo spotkaliśmy się w połowie drogi, w Warszawie – uśmiecha się Natalia. – Dwa miesiące temu się pobraliśmy. Jesteśmy razem i żadne z nas nie musi nigdzie wyjeżdżać. Gdyby jednak w pierwszym półroczu naszej znajomości dzieliło nas pól Polski, to pewnie byśmy nie przetrwali.
Mama w pracy, tato daleko, a co z dziećmi ?
Praca daleko od domu to nie wynalazek naszych czasów. 15 lat temu Małgorzata i Krzysztof musieli przebrnąć nie tylko przez trudy bycia daleko od siebie, ale też od dzieci. – Było nam strasznie ciężko. Mąż jechał do Rzeszowa do pracy, w domu bywał w weekendy. Ja pracowałam jako pielęgniarka. Nasze dzieci miały wtedy po 7 i 8 lat – wspomina odległe czasy pani Małgorzata. Co prawda rozłąki było tylko cztery miesiące, dzieci są już dorosłe i jej nie pamiętają, ale łatwo nie było. – Jechałam do pracy na nocny dyżur w szpitalu, z dziećmi nie miał kto zostać. Kąpałam je wtedy, robiłam im kanapki do szkoły, zakręcałam gaz w kuchence i wychodziłam z domu z duszą na ramieniu – opowiada pani Małgorzata. – Najgorsze było to, że wtedy jeszcze nie było telefonów komórkowych i nie mogłam sprawdzić czy wszystko z nimi w porządku. Całe szczęście nic się nigdy nie stało. Dziś, jeśli ktoś by się dowiedział, jak wtedy żyliśmy, to pewnie oboje z mężem poszlibyśmy do więzienia – dodaje. Ta historia też kończy się happy endem. Krzysztof dostał pracę w miejscu zamieszkania, a dzieci szybko zapomniały o samotnych nocach. Ile jest jednak takich par, których historia rozłąki z powodu pracy nie kończy się dobrze. Bo jak można być razem skoro jest się osobno.
Anna Chodacka

Odpuścić i wrócić
O poczuciu winy, olbrzymim stresie i tęsknocie tych, którzy wyjechali za pracą do innego miasta, mówiła Karina Kosznik, psycholog z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie.
1. Dlaczego ludzie decydują się na pracę daleko od domu, zostawiają dom, rodzinę, pupila?
Przede wszystkim są to względy finansowe i możliwość awansu. Młode osoby natomiast chcą się usamodzielnić i opuszczają rodzinne gniazdo. Napędza ich potrzeba wyrwania się z domu, zwłaszcza jeśli rodzice są uciążliwi i się wtrącają się.
2. Jak taka sytuacja może wpłynąć na życie rodzinne?
Najbardziej pesymistyczny wariant jest taki, że związek czy małżeństwo się rozpada. Często kontakt telefoniczny nie wystarcza, ani jednej, ani drugiej stronie. Wtedy osoba, która wyjechała, czuje się samotna w nowym miejscu zamieszkania i zaczyna szukać wsparcia. Więzi z partnerem czy z rodziną są osłabione i wtedy nietrudno o zdradę. To taka sama forma odreagowania stresu, jak alkohol czy hazard.
3. Jaki wpływ ma praca daleko od domu bezpośrednio na tą osobę, która wyjechała?
Nieustanne poczucie winy i wewnętrzny konflikt – z takimi zaburzeniami najczęściej trafiają pacjenci do gabinetu psychologa. Osoba, która wyjechała często pracuje na półtorej, dwa etaty. Po całym tygodniu pracy jest zmęczona i marzy o tym, żeby odpocząć, ale jednocześnie czuje, że powinna bardziej zaangażować się w życie rodzinne. Poczucie winy będzie trwało dopóki rodzina znów się nie zintegruje.
4. Jak długo można w ten sposób funkcjonować – pracować daleko od domu, a życie rodzinne prowadzić tylko na weekendach?
To kwestia czysto indywidualna, która wiąże się ze zdolnością tolerancji na sytuacje stresowe. Jeśli np. jest to młode małżeństwo z krótkim stażem, to tutaj szybciej może nastąpić rozpad więzi i uczuć. Ludzie, którzy są ze sobą długo, lepiej sobie z taką sytuacją poradzą. Jeśli jest to matka, która zostawiła dzieci u dziadków, to przypuszczam, że ona już po miesiącu będzie miała dość takiego życia.
5. Na jakie dolegliwości narażona jest osoba, która pracuje daleko od domu ?
To jest cały szereg zaburzeń. Od depresji, lęków nerwicowych, przez ociężałość w działaniu, po bóle psychosomatyczne, np. w krzyżu. To ten sam „zestaw” dolegliwości, na które wszyscy jesteśmy narażeni, w związku ze stresem w pracy. A przewlekły stres to nawet groźba zachorowania na nowotwór.
6. Jak poradzić sobie z tą trudną sytuacją, kiedy pracuje się tu, a mieszkam tam?
Przede wszystkim to musi być sytuacja przejściowa, na dłuższą metę nie da się tak funkcjonować. Najlepiej po prostu zmienić miejsce pracy na takie w miejscu zamieszkania. Odpuścić te dodatkowe 1000 zł i wrócić do domu. Jeśli jednak nie da się tego zrobić, to dążyć do tego, aby rodzinę czy związek zjednoczyć, np. sprowadzić partnera do naszego nowego miejsca pracy. Dla osoby, która wyjechała, na rozładowanie stresu, dobre są ćwiczenia sportowe, ruch, zainteresowania poza pracą. Ważne jest, żeby nie siedzieć samemu w mieszkaniu i nie dopuszczać do siebie czarnych myśli.
Rozmawiała Anna Chodacka

Jeszcze będzie czas by…odpoczywać – czyli jak nie zwariować w pracy po urlopie
Jeszcze wczoraj siedzieliśmy pod palmami, zdobywaliśmy kolejny szczyt w Tatrach lub po prostu słodko leniuchowaliśmy, ale sen z powiek zaczyna nam spędzać zbliżający się koniec urlopu. Jak bezboleśnie przetrwać trudny powrót do zawodowej codzienności ?
Jarek Zacharski pracuje jako stock controller w International Produce (IP), w Normanton, w północnej Anglii. Zajmuję się sprawdzaniem ilości towaru w magazynach IP. Regularnie odwiedza rodzinę w Polsce. Dla niego powrót do firmy, po każdej takiej wizycie to spore wyzwanie. – Powrót do pracy po urlopie zawsze jest trudny. Kiedy jestem w Polsce robię to co chcę i lubię – odwiedzam rodzinę, spotykam się ze znajomymi, wstaję o 12 – mówi Jarek. – Ciężko przestawić się z nicnierobienia, od razu na pełne obroty. Pracuję w systemie zmianowym. Łatwiej mi przywyknąć do zajęć na „nockach”. Dwie zmiany i mam wszystko ogarnięte – twierdzi Jarek. -„Dniówki” natomiast to większe wyzwanie. Ciągle ktoś dzwoni i czegoś chce, a ja mam do przeglądnięcia 200 e –maili! Na zapełnioną skrzynkę poczty elektronicznej, po powrocie z urlopu, narzeka też Anna Jarema, regionalny kierownik sprzedaży na województwo podkarpacko – lubelskie w WSP Społem Kielce. – Zazwyczaj jest tak, że mam zapchaną skrzynkę e – mailową, podobnie jest z pocztą głosową w telefonie służbowym. Wtedy biorę się po prostu ostro do roboty i w dwa dni jestem w stanie nadrobić zaległości – twierdzi Ania. – Pod moją, dwu lub trzytygodniową nieobecność w pracy, zawsze dużo się dzieje. Przychodzę do firmy i jest milion rzeczy zrobienia – mówi Ania. To tylko motywuje mnie do działania. Należę do takich osób, które im więcej mają do zrobienia, tym są lepiej zorganizowane.
Ból rannego wstawania i samoobsługa zamiast room service
A czego najbardziej brak urlopowiczom po powrocie do codziennych zajęć? Z czym mają największe problemy ? – Pracuję z samymi Anglikami. Kiedy mój język nie był jeszcze na tyle płynny, to po dwóch tygodniach pobytu w Polsce, i mówienia tylko po polsku, ciężko mi się było przestawić na mówienie po angielsku – wspomina Jarek. – Komfort mojego powrotu do pracy zależy też od tego, czy ktoś mnie zastępował podczas nieobecności. Jeśli tak, to nie mam aż tylu obowiązków do nadrobienia, jeśli nie to krótko mówiąc jest masakra – śmieje się stock controller z Normanton. Ani natomiast brakuje późnego wstawania. – Najbardziej po powrocie z urlopu boli mnie dzwonek budzika wcześnie rano – mówi Ania. – Muszę też przyzwyczaić się do obsługiwania samej siebie. Teraz nikt nie poda mi już obiadu, czy śniadania, jak w hotelu na urlopie – wspomina z rozrzewnieniem wakacje na Majorce. Powrót do pracy po dłuższej nieobecności może być dla nas szokiem. Eksperci twierdzą, że organizm potrzebuje przynamniej dwóch tygodni, by na nowo przyzwyczaić do warunków otoczenia. A to z kolei może nasilać u urlopowiczów sytuacje stresowe. Tymczasem ciągłe narażenie na stres sprzyja rozwojowi, m.in. chorób układu krążenia. Czy faktycznie powrót do codzienności po urlopie, to aż tak traumatyczne przeżycie dla ciała i umysłu?
W miesiącach letnich wydajność w pracy znacznie się obniża. Wysokie temperatury i wahania ciśnienia wpływają negatywnie, na kondycję zarówno ciała jak i duszy. W Polsce niemal 55 proc. osób uważa swoje życie za stresujące – wynika z raportu społecznego Instytutu Flory. – Te liczby świadczą o tym, jak poważnym zagrożeniem dla naszego zdrowia jest stres – komentuje prof. Marek Naruszewicz, ekspert Instytut Flory, prezes Polskiego Towarzystwa Badań nad Miażdżycą. Jeśli połowa Polaków prowadzi stresujący tryb życia, także połowa narażona jest na występowanie chorób układu krążenia. Sytuacji stresowych nie da się uniknąć, ale należy starać się to napięcie rozładować – dodaje.
Zmęcz ciało, a odstresujesz duszę
Trudności z powrotem do pracy doskonale rozumie Doc Joanna Meder, ekspert z ….,
– Sama mam kłopoty z powrotem do pracy – szczerze przyznaje. – Jeśli urlop trwa dwa, trzy tygodnie to nie ma co martwić się powrotem do pracy na zapas. Dwa tygodnie wypoczywać, a potem nie spać z powodu nękających nas myśli o powrocie do zawodowego kieratu. Owszem trzeba przyzwyczaić do myśli, że niedługo wraca się do pracy. Tak jak do morza powinno się wchodzić powoli – aby uniknąć szoku termicznego – tak stopniowo trzeba oswajać się z myślą, że wakacje dobiegają końca i a od powrotu do obowiązków służbowych dzieli nas tylko kilka dni. Ale bez przesady. Martwienie się na zapas nie ma sensu. Najlepiej jest się po prostu nie stresować powrotem do obowiązków, ale jeśli już nie możemy tego uniknąć pozostaje zastosować się do kilku praktycznych rad:
– porządnie się wyspać przed pierwszym dniem w pracy
– przygotować sobie ubranie i potrzebne rzeczy, aby rano nie panikować, że się spóźnimy
– zacząć dzień od rozdzielenia obowiązków na ważne i te mniej istotne, przecież nie damy rady nadrobić wszystkiego w jeden dzień
– masz 200 e – maili w skrzynce elektronicznej do odebrania, przeczytaj i odpowiedz na najważniejsze 40, resztę zostaw na kolejne dni w pracy
– przestań się przejmować, że zostało 160 e – maili do odebrania, pogratuluj sobie, że uporałeś się z 40
– nie denerwuj się, że nie dasz rady, bo na pewno sobie poradzisz.
– powrót do codziennych obowiązków rozłóż na cały tydzień.
Jednym ze skuteczniejszych sposobów na poradzenie sobie ze stresem jest oczywiście wysiłek fizyczny. Pływanie na basenie, jazda na rowerze, czy po prostu spacer z psem pozwolą zapomnieć o trudach powrotu do codziennych zajęć, a przy okazji pozwolą zachować dobrą kondycję fizyczną i psychiczną. To z kolei zapobiegnie licznym dolegliwościom, m.in. chorobom układu krążenia. Okazuje się, że są jeszcze szczęśliwcy, dla których powrót do codziennych obowiązków po urlopie, to żadna trauma. – Trudny powrót do pracy? Nie w moim przypadku. Miałam dwa tygodnie urlopu, tydzień spędziłam w domu rodzinnym, a na tydzień wybrałam się na kajaki – wspomina Agnieszka z firmy zajmującej się doradztwem personalnym, z Warszawy. – Wróciłam do pracy i…cisza. Nic się nie dzieje, w mojej branży jest sezon ogórkowy. Odebrałam kilka e – maili i wykonałam parę telefonów – dodaje i stwierdza, że pozostaje jej tylko czekać na weekend bo… znów wybiera się na krótszy, ale kolejny urlop.
Anna Chodacka

Przywoływanie słońca czyli samoopalanie
Okazuje się, że można mieć piękną opaleniznę bez udziału słońca czy solarium. Samoopalacze i samoopalanie. Zdrowe metody na piękną opaleniznę. Zabiegi i kosmetyki, które mają szanse podbić serca miłośniczek złocistej skóry.
Naturalne słońce i solarium, to na szczęście nie jedyne metody na uzyskanie pięknej opalenizny. To tym lepsza wiadomość, ponieważ wiele kobiet po prostu nie może korzystać z tych sposobów ze względów zdrowotnych.
Powiew Saint Tropez i air brush
Nowością na rynku kosmetycznym, wyłącznie na w Polsce, jest zabieg Saint Tropez Hollywood. – Najprościej można powiedzieć, że to opalanie bez słońca – mówi Joanna Rogowska, kosmetyczka i wizażystka, z Ambra Day Spa w Krakowie. Zabieg rozpoczyna się peelingiem całego ciała. Następnie nakładany jest podkładowy balsam ochronny, na kolana i łokcie. Na sam koniec nanoszony jest bronzer. Jego kolor dobierany jest w zależności od karnacji danej osoby. Efekt opalenizny utrzymuje się 2-3 tygodnie. – Cały zabieg trwa tylko 1,5 godziny i nie jest zbyt kosztowny, tylko ok. 90 zł – mówi Joanna Rogowska. Przed zabiegiem należy pamiętać o depilacji i o tym, że trzeba założyć ciemne ubranie.
Po zabiegu uzyskujemy efekt złocistej opalenizny , nie tak jak czasem zdarza się w przypadku solarium, koloru pomarańczowego. Na koniec zabiegu, na skórę nakładany jest też puder ze złocistymi drobinkami, aby uzyskać ładniejszy efekt. – Nie ma przeciwwskazań do stosowania tego zabiegu – przekonuje Joanna Rogowska. Jesli zaś zależy nam na ekstra opaleniżnie uzyskanej szybko i bez wysiłku, to na specjalne okazje stworzono opalanie natryskowe, czyli air-brush – mówi Anna Stepień, deramtolog, Air Brush jest metodą polegajacą na użyciu samoopalacza w formie prysznica. Niestety metoda ta nie należy do najtańszych. Po zabiegu nie ma zacieków i smug, a opalzenizna jest równomierna .Efekt, po zabiegu Air brush utrzymuje się tak samo jak po zastosowaniu samoopalacza.
Zdrowa alternatywa
– Przyciemnianie skóry środkami brązującymi, pudrami brązującymi, podkładami i samooplaczami to zdrowsza alternatywa dla słońca i solarium – mówi Anna Stępień, dermatolog z Face and Body Institute w Krakowie. Używanie samoopalaczy wymaga pewnej wprawy, jednak warto się tego nauczyć – przekonuje.
Przede wszystkim trzeba usunąć martwy naskórek. Zaniechanie tej czynności może skutkować nierówną opalenizną po nałożeniu samoopalacza. Najlepszym sposobem będzie tu peeling : ziarnisty, enzymatyczny lub chemiczny, we własnej wannie lub gabinecie kosmetycznym. – Najprostszym domowym sposobem jest nacieranie wilgotnej skóry gruboziarnistą solą lub cukrem – mówi Anna Stępień. Skuteczne w złuszczaniu naskórka sa też środki do mycia i nawilżania skóry zawierające mocznik, np. Pilarix, Cerkoderm, Kermuren. Xerial. Iso-Urea, lub kwasy owocowe (mlekowy ,pirogronowy i glikolowy). Ich zaletą jest ponadto fakt , ze wygładzają też szpecącą „gęsia skórkę” czyli rogowacenie przymieszkowe, częste na ramionach i udach. Zapobiegają też wrastaniu włosków po depilacji i dezynfekują łagodnie skórę, działając przeciwtrądzikowo i przeciwgrzybiczo.
Mgiełki, musy, spryskiwacze
– Na dobry samoopalacz trzeba wydać od 100 do ok. 300 zł – mówi Anna Pytka, kosmetyczka i wizażystka, z perfumerii douglas. Absolutnym hitem tego lata jest samoopalacz Kanebo. Już po pierwszym zastosowaniu zyskujemy efekt ładnej opalenizny. jego żelowa konsystencja sprawa, że wchłania się niezykle szybko. Swoja propozycje dla klientów ma też lancaster. To samoopalajaca mgielka do ciała, o delikatnej konsystencji, która da nam efekt złoceistej opalenizny.
clarins, natomiastproponuje klientkom mus samoopalający. jego dodatkową zaleta jest niezykle łatwe rozprowadzanie na skórze. flash brozner od lancome, sosbno do ciała i do twazry.Preparat najlepiej nałożyć na wacik a potem dopiero na skóre.
– Oczywiście po użyciu samoopalacza myjemy dłonie – radzi anna Pytka. Samooplacze posiadaja minimlane, naturalne filtry i nie chronią przed słońcem. Musimy o tym pamietać.

Anna Chodacka

DAAD – sposób na zaistnienie w naukowym świecie
DAAD ( Niemiecka Centrala Wymiany Akademickiej) od 1925 roku zaprasza do Niemiec studentów i pracowników naukowych . Stwarza im możliwość odbycia zagranicznych staży naukowo-badawczych. Polska należy do najważniejszych partnerów zagranicznych DAAD. W roku 2004 aż 40 tys. Polaków wyjechało do Niemiec z ramienia DAAD .
Jednym z najważniejszych stypendiów DAAD jest roczne stypendium przeznaczone dla absolwentów szkół wyższych. celem tych stypendiów jest przede wszystkim wspieranie młodej kadry naukowej. Program tych stypendiów rozpoczął się po 1970 r. kiedy PAN zawarł umowę z DAAD. Do końca roku 2005 przyznanych zostało ok. 1400 stypendiów rocznych. Od 2002 roku kandydaci na stypendystów musza wybierać pomiędzy stypendiami na pobyty studyjne a stypendiami na pobyty badawcze. Pobyty studyjne maja umożliwić kandydatom podjęcie 2 letnich studiów podyplomowych , pobyty badawcze natomiast maja posłużyć przeprowadzeniu konkretnego projektu w ciągu 1- 10 miesięcy. Możliwe jest także uzyskanie wsparcia na realizacje całej pracy doktorskiej.
DAAD w swojej ofercie stypendialnej ma także krótkie wakacyjne pobyty dla studentów i młodych pracowników naukowych. Nie oferuje jednak dłuższych pobytów dla studentów. Mogą się oni starać o takie pobyty w ramach programu finansowanego ze środków Unii Europejskiej- Socrates Erasmus.
DAAD koncentruje się raczej na wspieraniu programów absolwentów, w celu umożliwienia im podjęcia studiów podyplomowych czy doktoranckich w Niemczech.
Popularność stypendiów przyznawanych przez DAAD jest wynikiem m.in. rosnącego zainteresowania językiem niemieckim od początku lat 80. Prawdziwy przełom w stosunkach partnerskich Polski z DAAD nastąpił oczywiście po roku 1990. Programy naukowe takie jak DAAD próbowały reagować na fakt otwarcia granic i jednocześnie czuły silną potrzebę nadrobienia zaległości w polsko – niemieckich stosunkach.
Należy tu choćby wspomnieć specjalny program Ekonomia – Technika – Prawo , który przez trzy lata przyczyniał się do kształcenia fachowców w ważnych dla procesów przemian dziedzinach.

DAAD to jednak nie tylko wyjazdy Polaków do Niemiec, ale także wyjazdy Niemców do Polski. programy stypendialne dla Niemców sa bardzo podobne do tych z których korzystają Polacy. Na uwagę zasługuje tu program Go East, który umożliwia studentom niemieckim podjecie nauki w Polsce na okres jednego semestru.
Go East oferuje szkoły letnie oraz specjalne programy semestralne: program dla prawników na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie czy dla studentów ekonomii na SGH w Warszawie.
Kolejnym niezwykle istotnym programem DAAD , jest promowanie języka niemieckiego i wspieranie germanistyki poprzez wysyłanie lektorów języka niemieckiego na polskie uczelnie. Pierwszy lektor DAAD podjął prace na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim już w 1986 roku. Obecnie na polskich uczelniach wyższych jest ich 18. Polska jest dzisiaj jednym z najważniejszych partnerów DAAD, dlatego instytucja ta powołała także do życia swoje przedstawicielstwo w Warszawie. Polacy w Niemczech sa trzecia najliczniejsza grupa studentów.

Pin It

Podobne artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *