Archiwalne materiały portalu

autor: • 14 grudnia 2012 • LifestyleKomentarze: (0)

Jesieni można dać radę
Chłodniejsze miesiące w roku, to często wymówka dla tłustszej diety i braku ruchu. Niestety na konsekwencje takich działań nie trzeba długo czekać. Ospałość, apatia, brak chęci do jakiejkolwiek aktywności.

W czasie chłodów organizm domaga się więcej kalorycznych produktów, dzięki którym może zbudować otoczkę tłuszczu ogrzewającą nasz organizm w czasie jesieni i zimy. Z tej przyczyny jemy więcej mięsa i produktów zawierających białko, a ograniczamy spożywanie warzyw i owoców. Długie wieczory sprzyjają też podjadaniu niezdrowych przekąsek przed telewizorem. Rada na dobre samopoczucie zimą jest prosta: więcej ruchu i odpowiedni sposób odżywiania.

Krok pierwszy: odpowiednia dieta

Niechęć do eksperymentowania w kuchni, unikanie warzyw i owoców, „tłuste” gotowanie. To niestety cechy, którymi zwykło się określać polską kuchnię. Jako przyczyn takiego stanu rzeczy wymienia się m.in. przyzwyczajenia żywieniowe i stereotyp, że zdrowe jedzenie musi być niesmaczne.
A przecież, jest to kwestia odpowiedniego podania, przyrządzenia potrawy. Przykładowo, kurczak lub ryba upieczona w piekarniku, a następnie podana z surowymi warzywami, będzie bardzo dobrym źródłem białka, niskiej zawartości tłuszczu, a warzywa doskonałym źródłem witamin.
Należy pić substytuty czarnej herbaty, czyli herbatki ziołowe, zielone, białe z dodatkiem rozgrzewających przypraw: imbiru czy cynamonu. Tradycyjny cukier, jeśli nie możemy wyeliminować go z diety całkowicie, należy zastąpić np. miodem . Unikajmy potraw smażonych w głębokim oleju. Warto też spróbować jeść w mniejszych ilościach, a częściej na tzw. na pół żołądka. Oczywiście w odpowiedniej diecie nie może zabraknąć wody mineralnej.
Jadłospis powinien zawierać dużo kolorowych warzyw i owoców. W czasie chłodniejszych dni można ratować się mrożonkami, które mają tyle samo wartości odżywczych co świeże produkty. W zimie warto też wspomóc się suplementami diety, aby uzupełnić niedobory witamin, mikro- i makroelementów. Trzeba też uważać na ilość spożywanego mięsa. Najlepiej jeść dwa razy w tygodniu mięso białe i dwa razy ryby. Lepiej unikać wieprzowiny. Nie powinno łączyć się mięsa z ziemniakami, ale z warzywami. Z kolei ziemniaki jedzmy z warzywami, ale bez mięsa.
Odpowiednia dieta to oczywiście nie kwestia pór roku. Na to co się je, uwagę trzeba zwracać zawszę. Zbilansowanej diety nie można też traktować jak kary, czy w kategoriach odmawiania sobie czegoś. Organizm, któremu dostarcza się wszystkich potrzebnych składników, a nie dostarcza się „pustych” kalorii, nie tylko czuje się, ale też wygląda lepiej.
Gładsza, pozbawiona niedoskonałości skóra, mocniejsze paznokcie, czy bardziej lśniące włosy. O tak, odpowiednia dieta, to jeden z najlepszych naturalnych kosmetyków.

Krok drugi: ruch

Wszelkie formy aktywności, nie tylko na świeżym powietrzu, z pewnością pozwolą utrzymać organizm w dobrej formie, nie tylko jesienią. Spacery, marszobiegi, wycieczki, a nawet domowe porządki. Przy wykonywaniu takich ćwiczeń, które w gruncie rzeczy, nie są zbyt uciążliwe w organizmie następuje szereg procesów: pobudzenie mięśni, układu krążenia, układu stawowego, dotlenienie organizmu, spalanie tkanki tłuszczowej. Aktywność fizyczna przyspiesza metabolizm, reguluje ciśnienie, wzmacnia mięśnie i odporność organizmu.
Niestety wielu osobom tryb życia, praca zawodowa czy nadmiar obowiązków nie pozwalają na częsty i intensywny ruch. Ideałem byłoby, gdyby każdy mógł poświęcać trzy, cztery razy w tygodniu godzinę na ćwiczenia fitness czy siłownię. Taka dyscyplina to jednak rzadkość.
Dobrą metodą jest „oszukiwanie” organizmu. Przykładowo jadąc tramwajem do pracy, wysiąść przystanek wcześniej i przejść kilkaset metrów, zrezygnować z windy i samodzielnie wejść na piętro.

Anna Chodacka

Kiedy kosmetyczkę zastąpić lekarzem

Usuwanie blizn powypadkowych, wstydliwych brodawek czy kłopotliwych rozstępów.
Medycyna estetyczna, to nie tylko popularne wstrzykiwane Botoksu. To także szeroki zakres zabiegów, które mają na celu ogólną poprawę „jakości życia”.

W zabiegach, w których ma się do czynienia z defektami urody stosuje się metody niechirurgiczne bez użycia skalpela. Używa się za to wysoko zaawansowanego sprzętu typu: lasery, dermatoskop komputerowy, aparaty do mezoterapii bezigłowej czy mikrodermabrazji. Bardziej zaawansowane metody poprawiania urody to także różnego rodzaju substancje lecznicze podawane w skórę, czy zabiegi na bazie wypełniaczy.
Oczywiście w służbie urody jest też tak zwana „mała chirurgia”. – Defekty urody, które nie kwalifikują się do badania histopatologicznego, usuwa się chirurgicznie. Stosuje się najcieńsze z możliwych szwów i dlatego ślad po zabiegu jest minimalny – mówi Agnieszka Gomolińska, kosmetolog z Face and Body Institute.
– Medycyna estetyczna to nie tylko walka z oznakami mijającego czasu, jak powszechnie jest rozumiana. To także szeroki zakres zabiegów, które pomagają osobom z defektami estetycznymi. Należą do nich np. blizny, tatuaże, rozstępy, znamiona czy brodawki – mówi dr Katarzyna Jasiewicz, z Małopolskiego Centrum Medycyny Estetycznej i Laserowej Consensus.

Na rozstępy i kłopotliwe blizny

Jako przykład pozytywnego zastosowania medycyna estetycznej, która pomaga na wstydliwe problemy można podać leczenie nadpotliwości.
– Nadmierne wydzielanie potu stanowi niezwykle krępujący problem. Często nie wystarcza używanie antyperspirantów. Obecnie w medycynie estetycznej najskuteczniejszą metodą w leczeniu nadpotliwości jest zastosowanie toksyny botulinowej czyli Botoxu – zaznacza dr Katarzyna Jasiewicz.
Po wstrzyknięciu do skóry niewielkiej dawki, Botox blokuje działanie nerwów, które zaopatrują gruczoły wydzielania zewnętrznego. Zapobiega to wydzielaniu przez nie potu. Efekt zabiegu utrzymuje się najczęściej około 6-12 miesięcy. Po tym czasie powstają nowe zakończenia nerwowe i zastępują te wcześniej zablokowane. Kolejna sesja leczenia może być przeprowadzona gdy wygaśnie efekt poprzedniej.
Kłopotliwym problemem dla kobiet, na który medycyna estetyczna ma rozwiązanie, jest często pozostałość po cesarskim cięciu – brzydka blizna.
– Sposobów jej złagodzenia i likwidacji jest kilka. Popularny jest laser frakcyjny. Spore sukcesy odnotowujemy też przy użyciu urządzenia dermaroller. To maleńki wałeczek, do którego przyczepione są specjalne igiełki, którymi nakłuwa się bliznę. W ten sposób odbudowuje się włókna kolagenowe, co z kolei daje rezultat spłycenia blizny – opisuje kosmetolog z Face and Body Institute.
Poważnym i powszechnym problemem stały się w dzisiejszych czasach rozstępy. Ta przypadłość dotyka nie tylko kobiety. Często pojawia się także u młodych mężczyzn, u których występuje za szybki rozrost mięśni spowodowany np. zbyt intensywnymi ćwiczeniami
– Walka z rozstępami wymaga przede wszystkim uzbrojenia się w cierpliwość, ponieważ terapia składa się z co najmniej kilku zabiegów, odpowiednio rozłożonych w czasie. Wszystko w zależności od wyglądu rozstępów i stanu skóry. Istnieje kilka metod, a najlepsze efekty widoczne są przy terapiach łączonych np. mezoterapia z mikrodermabrazją łączona z terapią laserową – mówi lekarz z Małopolskiego Centrum Medycyny Estetycznej i Laserowej Consensus.

Zmarszczkom też zaradzi

Dokładniejsze spojrzenie w lustro, szerszy uśmiech, a tam bruzda na czole, czy w kąciku ust. Niewiele trzeba, aby problem przemijającej młodości zaczął nam spędzać sen z powiek. Medycyna estetyczna także na zmarszczki ma swoje sposoby. W zależności od wieku i stanu skóry pacjenta lekarz medycyny estetycznej jest w stanie dobrać odpowiednie preparaty i zabiegi, aby wyeliminować niepożądane efekty upływu lat.
Przy eliminowaniu zmarszczek polecić można zabiegi laserowe. – Laser uszkadza skórę, aby pobudzić jej regenerację, czyli mówiąc w prostych słowach odmładza przez gojenie – mówi Magdalena Filip, z DER – MEDu. Każda sesja z laserem trwa od 10 – 45 min. Aby efekt był zadowalający zaleca się wykonanie 3 – 5 zabiegów w odstępach 2 – 4 tygodniowych.
Do popularnych metod walki z upływającym czasem zalicza się zabiegi na bazie kwasu hialuronowego (należącego do tzw. grupy „wypełniaczy”). Kwas ten jest substancją występującą w naszej skórze, ale wraz z wiekiem jego ilość zmniejsza się. Jego zaaplikowanie powoduje wypełnienie się przestrzeni powstałej wskutek zmian struktury i ułożenia włókien kolagenowych i elastylowych, a co za tym idzie wygładzenie się zmarszczek.
Z kolei toksyna botulinowa służy przede wszystkim do korekcji zmarszczek mimicznych. Wstrzyknięta w mięśnie mimiczne powoduje zmniejszenie się i skurczu tych mięśni i dzięki temu wygładza skórę. Preparaty wolumetryczne natomiast podaje się w celu przywrócenia objętości skóry twarzy w takich miejscach jak: kości policzkowe czy skronia. Dają one efekt naturalnego liftingu twarzy. Mezoterapia , to z kolei zabieg na bazie indywidualnych koktajli z substancji leczniczych poprawiający „jakość” skóry.
– Fotoodmładzenie to jedna z wielu metod likwidacji zmarszczek, wyrównywania kolorytu skóry oraz przywracania jej jędrności przy użyciu lasera frakcyjnego lub IPL. Zabiegi wykonuje się w seriach, efekty zabiegów kumulują się i narastają jeszcze przez kilka miesięcy po zakończeniu terapii– przekonuje dr Katarzyna Jasiewicz.

Anna Chodacka

Kiedy kosmetyczkę zastąpić lekarzem

Usuwanie blizn powypadkowych, wstydliwych brodawek czy kłopotliwych rozstępów.
Medycyna estetyczna, to nie tylko popularne wstrzykiwane Botoksu. To także szeroki zakres zabiegów, które mają na celu ogólną poprawę „jakości życia”.

We wszystkich zabiegach, w których ma się do czynienia z defektami urody stosuje się metody niechirurgiczne bez użycia skalpela. Stosuje się za to wysoko zaawansowany sprzęt typu: lasery, dermatoskop komputerowy, aparaty do mezoterapii bezigłowej czy mikrodermabrazji. Bardziej zaawansowane metody poprawiania urody to także różnego rodzaju substancje lecznicze podawane w skórę, czy zabiegi na bazie wypełniaczy.

– Medycyna estetyczna to nie tylko walka z oznakami mijającego czasu, jak powszechnie jest rozumiana. To także szeroki zakres zabiegów, które pomagają osobom z defektamiestetycznymi. Należą do nich np. blizny, tatuaże, , rozstępy, znamiona czy brodawki– mówi dr Katarzyna Jasiewicz, z Małopolskiego Centrum Medycyny Estetycznej i Laserowej Consensus.

Nie tylko na zmarszczki

Jako przykład pozytywnego zastosowania medycyna estetycznej, która pomaga na wstydliwe problemy można podać leczenie nadpotliwości.
– Nadmierne wydzielanie potu stanowi niezwykle krępujący problem. Często nie wystarcza używanie antyperspirantów. Obecnie w medycynie estetycznej najskuteczniejsza metoda w leczeniu nadpotliwości jest zastosowanie toksyny botulinowej np. Botoxu – zaznacza dr Katarzyna Jasiewicz.
Po wstrzyknięciu do skóry niewielkiej dawki, Botox blokuje działanie nerwów, które zaopatrują gruczoły wydzielania zewnętrznego. Zapobiega to wydzielaniu przez nie potu. Efekt zabiegu utrzymuje się najczęściej około 6-12 miesięcy. Po tym czasie powstają nowe zakończenia nerwowe i zastępują te wcześniej zablokowane. Kolejna sesja leczenia może być przeprowadzona gdy wygaśnie efekt poprzedniej.
Poważnym i powszechnym problemem stały się w dzisiejszych czasach rozstępy. Ta przypadłość dotyka nie tylko kobiet. Często pojawia się także u młodych mężczyzn, u których jest za szybki rozrost mięśni spowodowany np. poprzez zbyt intensywne ćwiczenia.
– Walka z rozstępami wymaga przede wszystkim uzbrojenia się w cierpliwość, terapia składa się z co najmniej kilku zabiegów w odstępach czasowych. Wszystko w zależności od wyglądu rozstępów i stanu skóry. Istnieje kilka metod, a najlepsze efekty widoczne są przy terapiach łączonych np. mezoterapia z mikrodermabrazją łączona z terapią laserową – mówi lekarz z Małopolskiego Centrum Medycyny Estetycznej i Laserowej Consensus.

Zmarszczkom też zaradzi

Dokładniejsze spojrzenie w lustro, szerszy uśmiech, bruzda na czole i problem przemijającej młodości zaczyna spędzać sen z powiek. Medycyna estetyczna także na zmarszczki ma swoje sposoby. W zależności od wieku i stanu skóry pacjenta lekarz medycyny estetycznej jest w stanie dobrać odpowiednie preparaty i zabiegi.
Jednym z nich jest zabieg z preparatami na bazie kwasu hialuronowego (należący do tzw. grupy „wypełniaczy”). Kwas ten jest substancją występującą w naszej skórze, ale wraz z wiekiem jego ilość zmniejsza się. Jego zaaplikowanie powoduje wypełnienie się przestrzeni powstałej wskutek zmian struktury i ułożenia włókien kolagenowych i elastylowych, a co za tym idzie wygładzenie się zmarszczek.
Z kolei toksyna botulinowa służy przede wszystkim do korekcji zmarszczek mimicznych. Wstrzyknięta w mięśnie mimiczne powoduje zmniejszenie się i skurczu tych mięśni i dzięki temu wygładza skórę. Preparaty wolumetryczne natomiast podaje się w celu przywrócenia objętości skóry twarzy w takich miejscach jak: kości policzkowe czy skronie. Dają one efekt naturalnego liftingu twarzy. Mezoterapia, to z kolei zabieg na bazie indywidualnych koktajli z substancji leczniczych poprawiający „jakość” skóry.
– Fotoodmładzenie to jedna z wielu metod likwidacji zmarszczek, wyrównywania kolorytu skóry oraz przywracania jej jędrności przy użyciu lasera frakcyjnego lub IPL. Zabiegi wykonuje się w seriach, efekty zabiegów kumulują się i narastają jeszcze przez kilka miesięcy po zakończeniu terapii– przekonuje dr Katarzyna Jasiewicz.

Moja kasa czy nasz budżet?
Wspólne konto, dwa osobne, a może tylko jeden żywiciel rodziny. Dysponować domowym budżetem w związku nie jest łatwo. Tak przyziemna kwestia, jaką są pieniądze często koliduje z tak nieprzyziemną, jaką jest małżeńska miłość.

Stereotypowo uważa się, że żonie nie będzie przeszkadzać, że zarabia mniej od męża.
Lata obowiązywania układu patriarchalnego przyzwyczaiły, że tak już przecież jest.
Coraz częściej taki model idzie w zapomnienie i małżonkowie chcą mieć taki sam wkład finansowy w domowy budżet. W dzisiejszych czasach, jeśli jest inaczej, już nie tylko mąż się frustruje…

On zarabia, ja wydaję

Lidia od dwóch lat jest mężatką. Na razie w jej związku panuje bardzo tradycyjny podział – ona wychowuje ich córeczkę, on zarabia na utrzymanie domu.
– Kończę studia i zajmuję się dzieckiem, a mąż jest za granicą i zarabia na nas – mówi Lidka. – W naszym związku działa to tak, że proszę o pieniądze na konkretne wydatki: na dziecko, na przyjemności, na wydatki domowe. Nieważne na co. Mąż zgadza się na wszystko, niemniej jednak muszę się tłumaczyć. I tu jest pies pogrzebany – żali się Lidka, dwudziestopięcioletnia studentka i mama dwuletniej Madzi.

Postawą Lidki nie jest zdziwiona Dominika Bronz, psycholog z CM ENEL – MED. –
Obecnie większość młodych ludzi deklaruje chęć życia w związku partnerskim, czyli takim, w którym obydwoje partnerzy są w równym stopniu odpowiedzialni za związek zarówno pod względem ekonomicznym jak i emocjonalnym. Wspólnie płacą rachunki oraz wspólnie podejmują decyzje – mówi Dominika Bronz. – W momencie, kiedy jedno z małżonków zaczyna zarabiać znacząco więcej, dochodzi do pewnego zachwiania równości pomiędzy partnerami. Żyjemy w takich realiach, że dysproporcje w zarobkach małżonków stają się problematyczne, z psychologicznego punktu widzenia, zarówno dla kobiet jak i mężczyzn. Mężczyźni nie radzą sobie z utratą władzy, a kobiety natomiast coraz gorzej znoszą zależność finansową – opisuje psycholog.

Lidia przyznaje, że fakt, że nie dokłada się do domowego budżetu coraz bardziej jej doskwiera. Poczucie winy, jakie jej towarzyszy potęguje fakt, że jej mąż część dochodów przeznacza na inwestycje mające zabezpieczyć rodzinę na przyszłość.
– Powoli zaczynam odczuwać presję, że i ja powinnam zarabiać pieniądze – przyznaje Lidka. – Chcę mieć ten komfort, że nie muszę pytać męża czy mogę kupić jedną torebkę, czy pięć, bo akurat tak mi się zamarzyło. Teraz wygląda to tak, że tylko wydaję ciężko zarobione pieniądze męża. Dlatego chciałabym jak najszybciej rozpocząć pracę. W pewnym sensie nawet usamodzielnić się i mieć swój wkład w nasze finanse. A przede wszystkim mieć lepsze samopoczucie psychiczne, że razem decydujemy o wydatkach – wylicza.

W najbliższym czasie związek Lidii czekają poważne zmiany, a tym samym zmiana układu sił w małżeńskich finansach, z czego ona naturalnie się cieszy, ale jednocześnie obawia.
– Przeprowadzam się do męża za granicę. Nie wyobrażam sobie, żebym tam też nie pracowała. Mąż też uważa, że powinnam zacząć zarabiać, ale jednocześnie zapomina o tym, że, podczas gdy my będziemy pracować ktoś musi opiekować się naszą córką. Tutaj jeszcze nie doszliśmy do porozumienia – przyznaje Lidka.

Dwie pensje na jednym koncie = szczęśliwe małżeństwo?

Beata, dwudziestopięcioletnia mężatka z rocznym stażem, mówiąc o finansach w jej małżeństwie ma poczucie, że model, który wybrali z mężem, w obecnych realiach może jest mało popularny.
– Mamy wspólne konto i wiem, że wielu ludzi może to dziwić. Naszym zdaniem tak jest wygodniej – podkreśla Beata. – U nas nie ma podziału na to, co jest moje, a co twoje. Szybko byśmy się zgubili. Wspólnie podjęliśmy decyzję, że dwa konta to za dużo zachodu i byłby problem, co, z czego płacić. Tak jest łatwiej wszystko kontrolować – tłumaczy powody ich decyzji.

Beata i jej mąż obecnie zarabiają podobnie, co może wydawać się idealną sytuacją dla miłości małżeńskiej. Ale był czas, kiedy to ona była tą „główniejszą” podporą finansową rodziny.
– Przez dwa i pół roku ja zarabiałam więcej od męża. Wpływ na to miało sporo czynników: miałam ukończone jedne studia, byłam w trakcie następnych, miałam większe doświadczenie. Wojtek nigdy nie wspominał, że źle się z tym czuje. Teraz zdarza się, że to on przyniesie do domu więcej pieniędzy w danym miesiącu i jakoś mogę z tym żyć – żartuje Beata.

– Niekiedy lepiej zarabiająca osoba nie musi nawet nic robić by jej partner czuł się źle w tej sytuacji. Ze względu na patriarchalną tradycję dzieje się tak najczęściej w obliczu awansu finansowego żony. Mąż w głębi duszy czuje się upokorzony tą sytuacją, jest mu wstyd, nie radzi sobie z tym, co pomyślą o tym inni, jego poczucie wartości ulega znacznemu obniżeniu. Dochodzi do pretensji, zarzutów, skrywanej złości i agresji – tłumaczy Dominika Bronz.

Z drugiej strony zachowanie męża Beaty, podczas teoretycznie trudniejszego dla niego okresu, nie dziwi psycholog z ENEL – MEDu. – Dla związku, zbudowanego na wzajemnym szacunku, porozumieniu, otwartości na siebie, większe zarobki jednego z małżonków nie muszą stanowić żadnego zagrożenia, a wręcz odwrotnie mogą być źródłem pewnej stabilności, bezpieczeństwa finansowego dla całej rodziny – przytacza odmienny punkt widzenia na tę sprawę.

Mężatka z rocznym stażem dobrze jednak wie, co to znaczy nie dokładać się do domowego budżetu tyle ile by się chciało. Beata kilka miesięcy w bieżącym roku była bez pracy i podobnie jak Lidii wcale jej się ta sytuacja nie podobała. – Byłam jedną z ofiar kryzysu gospodarczego. Pracę straciłam praktycznie z dnia na dzień. Miałam pewność, że około roku czasu możemy przetrwać w godnym stylu – wspomina Beata. – Oczywiście od razu zaczęłam szukać czegoś nowego, tak, aby nasze oszczędności nie szły tylko na przeżycie gorszych czasów. Żebym mogła czuć się bezpiecznie mąż musiałby zarabiać tyle, co my dwoje – dodaje.

W sytuacji, kiedy jedno z małżonków nie ma pracy, trudno mówić o komforcie psychicznym.
– Po prostu ma się duże parcie na to, żeby szybko coś znaleźć. Może gdybym widziała się w roli tzw. kury domowej utratę pracy potraktowałabym jak znak. Ale to na razie nie ja – wyjaśnia Beata.

Beata i jej mąż mają bardzo prosty system dysponowania funduszami, który jak oboje przyznają idealnie sprawdza się w ich małżeństwie. – Na początku miesiąca w pierwszej kolejności płacimy wszystkie rachunki i zobowiązania. Nie planujemy ile wydać na jedzenie czy na ubrania. Wszystko zależy od potrzeb. Jeśli w jednym miesiącu trzeba zrobić jakieś większe zakupy, a jest kasa – to kupujemy. Oczywiście rozsądnie. Jeszcze nam się nie zdarzyło żeby nie było do pierwszego – śmieje się Beta i dodaje, że starają się sobie niczego nie odmawiać, bo nie o to przecież chodzi.

Co z tą małżeńską kasą? Temat stary jak świat

Problem: kto ile wnosi do małżeńskiego budżetu, i które z małżonków ma z tym większy problem nie jest nowy. – Sytuacja zaczyna komplikować się w momencie, kiedy lepiej zarabiająca osoba zaczyna uzurpować sobie prawo do rządzenia i podejmowania wszelkich decyzji, posiadania „lepszej pozycji” w związku. Większy wkład finansowy w związek zaczyna wiązać się z większym poczuciem władzy i siły, a partner zaczyna być traktowany bardzo nierówno – mówi Dominika Bronz.

Marianna ma 50 lat i za sobą 28 lat małżeństwa. Zawsze zarabiała mniej niż jej mąż i nie ukrywa frustracji z tego powodu. – Mamy po tyle samo lat pracy, obydwoje mamy średnie wykształcenie, a moje zarobki zawsze były, o co najmniej połowę mniejsze od zarobków męża – żali się Marianna. – Nie ma z tego faktu problemu w małżeństwie, ale nie jest mi łatwo się z tym pogodzić i nigdy nie było – dorzuca.

50 – latka pracuje jako pielęgniarka i przyznaje, że bardziej ma pretensje o to jak opłaca się pielęgniarki w Polsce, niż o to, że mąż zarabia więcej. – Moja pensja z „budżetówki” rozchodzi się w zastraszającym tempie. Z niej płacimy za mieszkanie, dajemy dziecku na studia, płacimy rachunek za telefon komórkowy, telewizję kablową, prąd i gaz. I wypłaty nie ma – wylicza Marianna. – Resztę płaci mąż ze swojej pensji. I zawsze towarzyszy mi jedno pytanie: dlaczego te zarobki są tak mocno zróżnicowane skoro ja pracuję tak samo ciężko jak mąż? – pyta kobieta. – Lepiej bym się czuła gdyby było po równo – dodaje.

Mariannę martwi jeszcze jedna sprawa. Niedługo będzie musiała pomyśleć o emeryturze. I już dziś wie, że ta znów będzie niższa niż ta, którą będzie otrzymywał jej mąż…

Anna Chodacka

Czy zdrowa żywność jest zdrowa?

1. Zdrowa żywność, eko – żywność, żywność ekologiczna – czy tych terminów możemy używać zamiennie, czy znaczą one zupełnie co innego?

Obecnie żywność pochodząca z gospodarstw konwencjonalnych jest uboższa w cenne składniki odżywcze w porównaniu do żywności sprzed kilkudziesięciu lat. Przyczyną jest głównie wyjałowienie gleby, krótszy okres wegetacji roślin oraz technologia przetwarzania, wydłużony czas transportu i przechowywania. Pod nazwą zdrowa żywność powinny się kryć produkty bezpiecznie i dobrej jakości, czyli zawierające odpowiednie ilości witamin i składników mineralnych, dobrej jakości białka, węglowodany i tłuszcze. Powinna być pozbawiona toksycznych substancji takich jak np. antybiotyki, stymulatory wzrostu lub pestycydy. Ale czy tak jest?

Żywność ekologiczna spełnia powyższe założenia, gdyż określa żywność certyfikowaną produkowaną w gospodarstwach ekologicznych. W takim gospodarstwie prowadzona jest kontrola całego procesu hodowli i produkcji, a nie tylko produktu końcowego. Żywność ekologiczna nie jest tożsama z pojęciem „zdrowa żywność”. Zdrowa żywność to sformułowanie stworzone raczej do celów marketingowych bez ściśle określonych standardów. Żywność ekologiczna została w jednoznaczny sposób zdefiniowana w prawodawstwie Unii Europejskiej oraz prawodawstwie większości państw świata. Żywność ekologiczna to określenie żywności produkowanej metodami rolnictwa ekologicznego z wyeliminowaniem nawozów sztucznych i pestycydów Producenci żywności ekologicznej mają obowiązek oznaczania swoich produktów certyfikatami. Eko-żywność to skrócone sformułowanie stosowane wymiennie z żywnością ekologiczną.

Gospodarstwa ekologiczne oraz przetwórnie wytwarzające tego rodzaju żywność są corocznie kontrolowane przez inspektorów jednostek certyfikujących, które posiadają akredytację PCA (Polskie Centrum Akredytacji) oraz upoważnienie Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Organizacje uprawnione do wydawania odpowiednich dokumentów w krajach Unii Europejskiej to AGROBIOTEST, ECOLAND oraz ECOCERT I SKAL. Wszystko reguluje ustawa o rolnictwie ekologicznym. Graficzną informacją jest wspólnotowy znak „Rolnictwo ekologiczne” umieszczony na etykiecie produktu. Etykieta powinna również zawierać: nazwę i numer upoważnionej jednostki certyfikującej, której podlega producent, nazwę i adres producenta oraz jeśli jest inny – właściciela lub sprzedawcy produktu, nazwę produktu, znak identyfikacyjny partii towaru. Może zawierać również: napis „Rolnictwo ekologiczne – system kontroli WE”, wspólnotowy znak „Rolnictwo ekologiczne”. Jeśli produkt posiada takie informacje oznacza to, że: przynajmniej 95% jego składników zostało wyprodukowane metodami ekologicznymi, produkty były nadzorowane podczas procesu produkcji i przygotowania zgodnie z przyjętymi wytycznymi. Kupując żywność ekologiczną należy szukać tych produktów, na których widnieją powyższe logo.

2. Czy zdrowa żywność to to samo co żywność dietetyczna?

Nie. Żywność dietetyczna to produkty, które ze względu na skład i sposób przygotowania są przeznaczone do żywienia ludzi w przypadkach określonych chorób lub określonych stanów fizjologicznych i są wprowadzone do obrotu z oznaczeniem „dietetyczny środek spożywczy”.
3. Jakie produkty zaliczamy do kategorii zdrowa żywność?

Jak wcześniej wspomniano zdrowa żywność to sformułowanie ogólne marketingowe i pod tą nazwą mogą kryć się wszystkie kategorie żywności. Ogólnie miano „zdrowego” może mieć produkt, który: pochodzi z regionu bardziej czystego ekologicznie, zawiera jak najmniej przetworzone surowce (jest bardziej wartościowy pod względem żywieniowym) np. płatki pełnoziarniste lub stworzony jest z surowców uznanych za prozdrowotne np. orkisz

4. Dlaczego zdrowa żywność jest sporo droższa od swoich odpowiedników w tradycyjnych supermarketach?

Jest to żywność produkowana na mniejszą skalę i z surowców lepszej jakości, bardziej wartościowych. Często oparta na starych recepturach bez konserwantów i polepszaczy, co podraża jej koszt wytwarzania. Stąd też ich cena jest wyższa. Ponadto najwyższą pułkę cenową stanowi żywność ekologiczna ze względu na restrykcyjny proces certyfikacji i ograniczone moce produkcyjne.

5. Czy zdrowa żywność naprawdę jest zdrowa? Czy to tylko kolejny trend we współczesnym świecie, który przeminie?

Z pewnością jest to dobry i trwały trend, ale pamiętajmy, że stwierdzenie naprawdę dobra może odnosić się do żywności ekologicznej, bo jej pochodzenie i jakość są kontrolowane. Reszta produktów na rynku sprzedawana pod szyldem zdrowej żywności nie daje takiej gwarancji.

6. Czy prawdziwy boom na zdrową żywność w Polsce jest jeszcze przed nami? Czy raczej, ze względu na ceny i obecną sytuację ekonomiczną, ten trend się u nas nie przyjmie?

Biorąc pod uwagę tendencje w krajach rozwiniętych jest to dopiero początek produkcji takiej żywności i początek trendu w społeczeństwie. W obliczu stale pogarszającej się jakości pożywienia z całą pewnością będzie to grupa produktów poszukiwana w przyszłości. Każdy z nas chce być zdrowy, a żywność to podstawowy element budulcowy naszych komórek. To co dziś zjemy będzie budowało nasz organizm i od tego zależy nasze zdrowie i dobre samopoczucie.
W produkcji żywności występuje jeszcze jedno sformułowanie: żywność funkcjonalna która ma dostarczyć organizmowi niezbędnych składników odżywczych oraz zmniejszyć ryzyko niektórych chorób. Na razie największe sukcesy odnosi w Japonii, Stanach Zjednoczonych i krajach Europy Zachodniej. W Japonii stanowią one 30 proc. sprzedawanej tam żywności. W Europie na to miano zasługuje kilkadziesiąt produktów, w Polsce kilkanaście. Rynek żywności funkcjonalnej w Europie rozwija się dynamicznie i możliwe, ze w 2010 r. będzie ona stanowiła 20 proc. artykułów spożywczych. Należy podchodzić do tego tematu dość ostrożnie, bowiem jeśli taka żywność przynosi wiele korzyści to musi być dodatkowo zbilansowana zdrową dietą i regularną aktywnością fizyczną.

Jadwiga Lidia Kuchta

Dietetyk, Specjalista ds. żywienia i technologii żywności

1. Zdrowa żywność, eko – żywność, żywność ekologiczna – czy tych terminów możemy używać zamiennie, czy znaczą one zupełnie co innego?

2. Czy zdrowa żywność to to samo co żywność dietetyczna?

3. Jakie produkty zaliczamy do kategorii zdrowa zywność?

4. Dlaczego zdrowa żywność jest sporo droższa od swoich odpowiedników w tradycyjnych supermarketach?

5. Czy zdrowa żywność naprawdę jest zdrowa? Czy to tylko kolejny trend we współczesnym świecie, który przeminie?

6. Czy prawdziwy boom na zdrową żywność w Polsce jest jeszcze przed nami? Czy raczej, ze względu na ceny i obecną sytuację ekonomiczną, ten trend się u nas nie przyjmie?

Zatrzymaj grypę póki czas
Sezon grypowy za pasem, co oznacza, że to ostatni dzwonek aby się zaszczepić. Lekarzom trudno jednak rekomendować jedną szczepionkę przeciw grypie, ponieważ preparaty dostępne na rynku różnią się przede wszystkim ceną.

– Kwota jaką trzeba wydać na szczepionkę przeciw grypie waha się od ok. 30 do 50 zł. I to właśnie cena jest najczęściej jedynym czynnikiem determinującym wybór preparatu wśród pacjentów – przekonuje lek. med. Anna Senderska, specjalista medycyny rodzinnej z Centrum Medycznego ENEL-MED.

Specjalność jesieni czyli przeziębienia i wirus grypy

Okres jesienno-zimowy bez wątpienia sprzyja zachorowaniom na infekcje wirusowe – zarówno te o łagodnym przebiegu (tzw. przeziębienia), jak i te poważniejsze, które mogą skutkować cięższymi powikłaniami (czyli wirus grypy).

Najlepszą naturalną „szczepionką” na przeziębienie jest przede wszystkim ruch na świeżym powietrzu (choćby w formie spacerów) oraz zdrowe odżywianie, czyli codzienne spożywanie owoców i warzyw sezonowych (bo w nich jest najwięcej wartości odżywczych) – w tym czosnku i cebuli (warzywa te zawierają naturalne składniki wpływające na nasz układ odpornościowy). Taki „zdrowy styl życia” to tzw. uodparnianie bierne.

Natomiast najskuteczniejszą metodą zabezpieczającą przed zachorowaniem na grypę jest oczywiście przyjęcie szczepionki. Pamiętajmy jednak, że szczepionki nie chronią nas przed wirusami innymi niż wirus grypy, w tym m.in. wywołującymi wyżej wspomniane przeziębienia.

Szczepionka, skuteczna ochrona przeciw grypie?

W przeciwieństwie do szczepionki przeciwko zwykłej grypie, którą przyjmować powinni wszyscy, niedostępna jeszcze w Polsce szczepionka przeciw wirusowi H1N1 jest zalecana dla dość wąskiej grupy osób (chociaż np. we Włoszech czy Francji planowane jest poddanie szczepieniu ponad 40 proc. populacji). W obu przypadkach szczepienia zalecane są głównie osobom cierpiącym z powodu przewlekłych chorób układu oddechowego (astma, przewlekła obturacyjna choroba płuc, mukowiscydoza), cukrzycy, chorób serca oraz zaburzeń układu odpornościowego. Warto pamiętać o tym, że rola szczepień to nie tylko indywidualna ochrona, ale również zapobieganie rozprzestrzenianiu się wirusa grypy i powstawaniu epidemii – szczepiąc się, zmniejszamy prawdopodobieństwo nowych zachorowań u tych, którzy się nie zaszczepili.

Sezon jesienno-zimowy to także częściej spotykane nieżyty przewodu pokarmowego – również spowodowane przez wirusy (rotawirus i inne) i dające bardzo nieprzyjemne objawy (wymioty oraz biegunki). Przeciwko rotawirusom szczepione są tylko małe dzieci (niemowlęta w pierwszych tygodniach życia) – ostre biegunki stwarzają u nich szczególne ryzyko ciężkiego odwodnienia i, w konsekwencji, zgonu.

W Międzynarodowym Punkcie Szczepień przy ul. Prądnickiej 76 w Krakowie mogą się szczepić wszyscy dorośli. Koszt konsultacji lekarskiej, szczepionki i wykonania szczepienia wynosi 30 złotych. Punkty otware są:
• w poniedziałek od godziny 12:00 do 18:00,
• w pozostałe dni tygodnia z piątkiem włącznie od 12:00 do 15:00.

Anna Chodacka

Praca w rozmiarze size plus
Wiem, że jak stanę ‚oooo tak’ to nie widać fałdek tłuszczu, a jak stanę ‚taaaak’ to widać.
Pewne pozy mogę przećwiczyć w domu, przed lustrem, ale i tak najwięcej zależy od tego jak fotograf ustawi światło…

Podstawowa zasada: nie wszystko w rozmiarze „S” wygląda dobrze. Piękno może być w rozmiarze XL, w obwodzie talii mieć 90 cm, w biuście 115 cm lub ważyć 73 kg. Za granicą modelki size plus* są coraz popularniejsze, w Polsce to na razie nisza. Przyszłościowa nisza?

„Ciężka” jest praca modelki

– Zapalenie spojówek. Zdecydowanie przytrafia mi się najczęściej. Kiedy pozuję do zdjęć komercyjnych, podczas sesji wszystkie mocne lampy skierowane są na mnie. A przecież nie mogę mrugać, kiedy fotograf robi zdjęcie – opisuje swoją pracę Agnieszka (wymiary:113-85-105). – Od mocnych lamp robi się też gorąco, ale przecież nie można się pocić bo to wyjdzie na zdjęciu, więc cały czas trzeba poprawiać grubą warstwę makijażu. Standardem jest stanie w jednej pozie przez kilka godzin. To jest męczące z prostej przyczyny – pracuje tylko określona grupa mięśni – zdradza tajniki zawodu.

Karolina (100-82-105): – Moje pierwsze kroki przed obiektywem do dziś sprawiają że się uśmiecham sama do siebie. Trema, ludzie których nie znam. Jak nieśmiała zakompleksiona dziewczyna, w takich warunkach ma pokazać pazur? Miałam ochotę krzyknąć „proszę zgasić światło to może się zrelaksuję”. Dla mnie pozowanie nie ma minusów. Gdyby były – to bym tego nie robiła.

Agnieszkę, praca modelki „doświadczała” jeszcze na inne sposoby: – Podczas jednej z sesji uśmiechałam się tak szeroko, że aż dostałam paraliżu mięśni twarzy. Innym razem, przy pracy do zdjęć dla firmy budowlanej „grałam” kobietę – budowlańca. Spadłam z drabiny i miałam lekkie wstrząśnienie mózgu. Różne przypadki się zdarzają – uśmiecha się na wspomnienie swoich trudniejszych momentów w pracy.

Do mniej przyjemnych chwil należą też te, kiedy komuś w ogóle nie podoba się, że puszyste dziewczyny pozują do zdjęć. – Na szczęście, w całej mojej przygodzie z modelingiem zdarzyło się to tylko raz – wspomina Agnieszka. – Jeden z fotografów, któremu zaproponowałam współpracę po prostu mnie wyśmiał. Stwierdził, że moja matka na pewno zastanowiłaby się nad urodzeniem mnie, gdyby wiedziała co ze mnie wyrośnie. Interweniował mój mąż, zaprzyjaźnieni fotografowie. Nie doczekałam się przeprosin. Żeby było jasne – nie czekałam na nie. Nie pozwalam, aby takie sytuacje mnie osobiście dotknęły.

Różne standardy pracy

– Kiedy mam sesję w innym kraju. Robimy zdjęcia do oporu, nawet 9 -10 godzin. Po to, aby jak najmniej używać programów do obróbki zdjęć. W Polsce jest na odwrót: 2 – 3 godziny robienia zdjęć, reszta to Photoshopie – mówi Agnieszka, która należy do nielicznego grona modelek size plus, które za swoją pracę dostają wynagrodzenie. Swoje portfolio ma w agencjach we Francji, Anglii, Niemczech. W branży jest coraz bardziej ceniona. To z kolei przekłada się na coraz liczniejsze zlecenia.

Standardy pracy modelek size plus w Polsce w porównaniu do tych za granicą istotnie się różnią. – Różnice widać praktycznie na każdym kroku. Zaczynając od tego jak sesja jest zorganizowana, przez zakwaterowanie modelki, kończąc na wynagrodzeniu – mówi Agnieszka. – Kiedy robię komercyjną sesję u nas, to jeden zepsuty kabelek potrafi wstrzymać pracę na kilka godzin. Za granicą takie sytuacje po prostu się nie zdarzają – dodaje.

Karolina uważa, że modelek w rozmiarze size plus nadal się w Polsce niedocenia. – Agencje kręcą nosem, że takich modeli nie potrzebują. To zniechęca do poszukiwania dalej.
Niektórym modelkom udaje się zrobić karierę i wyjeżdżają za granicą. Mam nadzieję, że u nas wkrótce zmieni się spojrzenie na dziewczyny w rozmiarze XL. Duże zarobki? – To jakiś mit. Na pewno nie size pluski i na pewno nie w Polsce – mówią zgodnie dziewczyny.

Agnieszka podkreśla też, że każda sesja za granicą wymaga odpowiedniego przygotowania. – To, że mam parę nadprogramowych kilogramów nie zwalnia mnie z obowiązku dbania o swoje ciało. Przed wyjazdem na sesję idę do salonu piękności na cały dzień i robią mi wszystko – śmieje się. – A tak na poważnie. Wiem, że to inwestycja, która się zwróci. Najbardziej zwracam uwagę na to, żeby nie mieć cellulitu – zaznacza.

Nie można być kukłą

Nieważne ile modelka waży. Ważne czy potrafi przyciągnąć uwagę widza.
– Dobrą modelkę charakteryzuje pewnego rodzaju charyzma. Nie może być kalką. Musi przyciągnąć uwagę fotografa. To mogą być drobiazgi – oczy, uśmiech, spojrzenie, miny – uważa Karolina. – Ciało modelki jest jej narzędziem, za pomocą, którego odgrywa spektakl jednego aktora i jak w teatrze musi umieć skupić na sobie uwagę widza. Wtedy to jest sukces.

Basia (98 – 84 – 100), uważa, że dobra modelka powinna mieć dystans do siebie. – Musi wiedzieć czego chce, aby nie wybiec z sesji z płaczem wyzywając fotografa od zboczeńców gdy ten poprosi o zdjęcie bluzki – przekonuje.

Karolina zaczęła przygodę z modelingiem w wieku 29 lat. – Biorąc pod uwagę mój wiek to stanowczo za późno na „karierę” w tej branży. Zaczęło się bardzo niewinnie od kilku zdjęć dla znajomego fotografa – wspomina. – Nieśmiała zamknięta w sobie dziewczyna staje przed obiektywem. Efekt końcowy powalił mnie na kolana: wyglądało to jak zamiana Kopciuszka w księżniczkę. Brakowało tylko księcia do happy endu – śmieje się Karolina, z zawodu inżynier geodezji. Basia: – Podczas sesji czuję jakbym była inną osobą, gwiazdą filmową. To na prawdę podnosi samoocenę i to najbardziej lubię w pozowaniu.

Podobne zdanie na ten temat ma Agnieszka, która pierwszą sesję zrobiła sobie ważąc 35 kg więcej niż obecnie. – Zaczęłam z grubej rury – od aktów – śmieje się. – Ważyłam wtedy 122 kg. Po tamtej sesji zrobiłam sobie rok przerwy i schudłam. Za pierwszą sesję „nowej ja” zapłaciłam sama, po to aby zbudować swoje portfolio. Potem machina ruszyła, zaczęły pojawiać się propozycje – wspomina początki Agnieszka, która oprócz modelingu uczy się do zawodu masażystki.

Modeling, czyli praca z misją?

Na pewno modeling size plus, bo dla samych modelek to coś więcej niż pozowanie. – Po prostu nie godzę się na świat, w którym obowiązuje tylko jeden kanon piękna. Modelki size plus pokazują, że można wyglądać pięknie w każdym rozmiarze – mówi Agnieszka. Dziewczyny z godnie przyznają, że dopiero od niedawna w polskich sklepach można kupić kolorowe rzeczy w większych rozmiarach, a nie bezkształtne szaro – bure wory. Coś zmienia się na lepsze, także dzięki sizepluskom.

Agnieszka: – Bardzo często piszę do mnie puszyste kobiety. Tak po prostu. Jedna z Internautek, napisała do mnie, że dzięki moim zdjęciom przestała wstydzić się pokazywać przed mężem nago. Kobiety piszą, że po obejrzeniu moich aktów nabrały przekonania, że kobieta może być piękna w każdym rozmiarze. I to swoją pracą chce przekazać. Moim marzeniem jest oprócz własnego gabinetu masażu założenie profesjonalnej agencji modelek size plus w Polsce – snuje Aga.

Swoje pierwsze, amatorskie kroki w modelingu postawiła już 18 – letnia Karina (107-83-98). – Mam wrażenie, że ludzie wydają się już zmęczeni chudymi modelkami. Każdą sesją, o której wiadomo, że przeszła przez „sito” programów graficznych. Chcą prawdziwych modelek. Takich jak wyglądają w rzeczywistości. Nigdy nie dam się ‚odchudzić’ w Potoshopie. Jeśli komuś nie podobam się taka jaka jestem, to trudno.

Basia, która bardziej widzi się po drugiej stronie aparatu, przyznaje, że do pewnego stopnia ma kompleksy na punkcie swojej figury. – Ale pozowanie zdecydowanie podnosi mi samoocenę. To fantastyczne, kiedy fotograf, elementy mojej figury, na co dzień traktowane jak wady, potrafi zamienić w zalety i podkreślić moją kobiecość.

Karolina uważa, że uśmiechnięta kobieta, pewna swojego seksapilu zawsze zwróci na siebie uwagę. – Wyglądam kobieco w rozmiarze 44. Czy to możliwe? To właśnie ludzie z branży uświadomili mi że kanonem piękna nie jest rozmiar tylko człowiek – dodaje.
– Przecież o wiele przyjemniej patrzy się na kobietę, która ma kobiece kształty niż na taki wieszak. Jak mawia mój kolega ‚ facet nie pies na kości nie leci’ – śmieje się Karina.

Anna Chodacka

Modelki size plus – przyjmuje się, że modelka size plus to taka, której rozmiar to co najmniej 40

Kąp się na zdrowie!
Weekendowy wypad czy turnus w uzdrowisku? Polacy coraz częściej wybierają miejsca z dostępem do źródeł termalnych. Bo przecież kąpiel w nich jest dobra „na wszystko”…

Wody termalne, a właściwie cieplicze (takie, których temp. to minimum 20 C ) są atrakcją wielu uzdrowisk, zarówno w Polsce, na Słowacji, w Czechach, czy krajach Europy Zachodniej jak np. Francja. Lek. med. Anna Senderska z Centrum Medycznego ENEL-MED tłumaczy popularność uzdrowisk ze źródłami termalnymi tradycją: – Wodolecznictwo czyli hydroterapia jest najstarszą dziedziną fizjoterapii. Lecznicze działanie wody znano juz w czasach starożytnych – zaznacza. Zdrowotne kąpieliska to nie tylko miejsce dla dorosłych. Coraz częściej nie brakuje tam także atrakcji dla dzieci, dlatego również w tym należy upatrywać ich niezwykłej popularności.
Prosto z serca ziemi
Skład wody termalnej (a co za tym idzie barwa) zależy od tego, z którego ujścia została pobrana, dlatego nie ma źródeł z identycznym zestawem substancji. Dlatego jeśli mamy wątpliwości jakie uzdrowisko wybrać najlepiej sprawdzić w jakie składniki bogata jest tamtejsza woda. – Wody termalne to głównie wody niskomineralizowane, w skład których wchodzą pierwiastki takie jak sód, potas, chlor, magnez i inne. Należy pamiętać, że wykorzystujemy dobroczynne działanie wody poprzez kąpiele, a nie picie – dlatego skład, poza wodami bogatymi w siarkę, nie jest bardzo istotny – zaznacza lek. med. Anna Senderska.
Unikalna kompozycja składników w wodach leczniczych wynika z faktu, że znajdują się one głęboko, pod ziemią. Przepływając przez kolejne warstwy gleby, gromadzą w sobie liczne pierwiastki śladowe. Gorąca magma natomiast wyposaża jest w ciepło.
Wewnątrz ziemi zachodzą kolejne procesy chemiczne, w wyniku których tworzą się nowe substancje, które wzbogacają wodę. Wody cieplicze doprowadza się do basenów kąpielowych bez dodatkowego podgrzewania. Jeśli woda ma nawet 40 C to dlatego, że taka wypłynęła z ziemi, a nie dlatego, że ktoś ją podgrzał. Zdarza się również, że woda jest tak gorąca, że należy ją schłodzić zanim doprowadzi się ją do basenów, z których korzystają kuracjusze.
Dobra na wszystko
– Wodą możemy leczyć różne schorzenia, związane praktycznie z każdym układem naszego ciała. Przy terapii wykorzystuje się zarówno skład, jak i temperaturę wody termalnej– zaznacza lek. med. z CM ENEL –MED.
Ciepłe kąpiele zaleca się przy schorzeniach ortopedycznych, po urazach układu ruchu, w chorobach zwyrodnieniowych stawów, chorobach reumatologicznych, dyskopatii, schorzeniach neurologicznych, zaburzeniach nerwicowych, chorobach układu krążenia (takich jak nadciśnienie), chorobach przyzębia oraz układu oddechowego (alergie, przewlekłe nieżyty i zapalenia zatok), a także w chorobach skóry, np. łuszczycy.
Przykładowo na skórę działają najlepiej oddziałują wody zawierające dużo składników – ale w małych ilościach, czyli nisko zmineralizowane.
Działanie źródeł termalnych pomocniczo można wykorzystywane przy odchudzaniu. Ciepłe kąpiele przyspieszają przemianę materii, powodują spadek łaknienia, a także działają kojąco na układ nerwowy.
– Nie należy jednak zapominać o przeciwwskazaniach, które dotyczą wszystkich chorych z nowotworami złośliwym – ostrzega lek. med Anna Senderska. – Unikać gorących kąpieli powinni też chorzy ze stanami zapalnymi, masywnymi żylakami, niewydolnością krążenia i serca oraz ze zmianami ropnymi na skórze lub z trądzikiem różowatym. Ostrożnie z ciepłych źródeł muszą korzystać osoby z niskim ciśnieniem. Kąpiele w termach powodują jego obniżenie – wylicza.
Anna Chodacka

Kryzysowo o stresie
Kiedy w dobie wszędobylskiego kryzysu gospodarczego kolejny raz będziemy narzekać, że praca zawodowa nas stresuje warto sobie uświadomić, że bardziej niekorzystny dla zdrowia jest jednak brak zatrudnienia

– Najczęstsze objawy długotrwałego stresu to drżenie mięśni rąk i nóg, kołatanie serca, suchość w ustach, potliwość dłoni, biegunka, bóle głowy, zaciskanie pięści i zębów, sztywnienie karku. Kiedy pacjent zauważy u siebie takie dolegliwości i będą się one powtarzać, powinien zgłosić się do lekarza – mówi prof. dr hab. Zbigniew Gaciong, ekspert programu „Serce na nowo”*.
Stres a choroby serca
Jak wynika z badania CBOS „Reakcje na kryzys gospodarczy” z lutego 2009, aż połowa Polaków uważa, że kryzys finansowy ma wpływ na ich sytuację rodzinną oraz ich miejsca pracy. Do listy zmartwień związanych z niestabilną sytuacją gospodarczą na świecie należy zaliczyć: niepewność zatrudnienia, redukcje etatów, brak perspektyw rozwoju kariery zawodowej, pogłębiające się bezrobocie, trudności w znalezieniu nowej pracy.
Wymienione niebezpieczeństwa czyhające na rynku pracy, przekładają się na wyższy poziom stresu, co z kolei na odbija się na stanie naszego zdrowia. Jedną z poważnych konsekwencji długotrwałego stresu mogą być powikłania sercowo – naczyniowe, w tym najpoważniejsze czyli zawał serca.
– Przewlekły silny stres związany głównie z pracą zawodową powoduje nadmierne wytwarzanie adrenaliny i pobudzenie całego układu nerwowego, co z kolei wywołuje natychmiastowy wzrost ciśnienia tętniczego krwi. Tym samym zaburza mechanizmy regulujące pracę serca. Zwiększa się wówczas ryzyko wystąpienia zawału i arytmii – przekonuje dr Gaciong.
Kilka rad „od serca”
Recepta na utrzymanie serca w dobrej kondycji niewątpliwie jest prostsza niż samo jej wykonanie: zredukować poziom stresu, a przynajmniej nauczyć się go kontrolować.
W pierwszej kolejności należy zwrócić uwagę na to co ma się na talerzu. W codziennym życiu często nie ma czasu na regularne, zdrowe posiłki. Systematyka w serwowaniu posiłków to podstawa. Organizm zaopatrzony w składniki odżywcze będzie lepiej znosił skutki stresu.
Bardzo niedoceniana, a skuteczna broń w walce ze stresem to prawidłowe oddychanie.
To dobra metoda na rozluźnienie i odprężenie. Kiedy znajdziemy się w stresującej sytuacji należy uspokoić oddech, następnie wciągać powietrze powoli przez 10 sekund. Takie ćwiczenie powtarzane kilkukrotnie poprawia przepływ krwi w organizmie, przez co usprawnia się praca serca i całego układu krwionośnego.
Nie jesteś zwolennikiem planowania? Jeśli zależy ci na kondycji serca – pora to zmienić.
Planowanie pozwala uniknąć wielu stresujących sytuacji. Rozplanowany dzień to mniejsze ryzyko, że coś nas zaskoczy, a tym samym zdenerwuje.
Istotnym elementem jest też robienie krótkich przerw podczas pracy. Organizm potrzebuje zaledwie trzech minut co 2–3 godziny, aby się zregenerować. Ten prosty zabieg poprawia zdolność koncentracji i skuteczność w trakcie wykonywanych obowiązków.
Duże ilości kawy oraz alkoholu wypijane na pobudzenie lub tzw. odstresowanie podwyższają poziom adrenaliny we krwi a w konsekwencji owy stres nasilają.
Rola ruchu fizycznego w utrzymaniu dobrej kondycji fizycznej nie jest przesadzona. Ruch uwalnia endorfiny – grupę hormonów, które poprawiają nastrój, dlatego należy wykonywać nawet proste ćwiczenia. Endorfiny, zwane hormonami szczęścia, pomagają organizmowi osiągać spokój i funkcjonować pod wpływem stresu. Spacery, wycieczki rowerowe, pływanie – lista czynności, które wyprodukują w organizmie hormony szczęścia jest długa.
I na koniec, niedoceniana, a tak naprawdę nieoceniona. Rozmowa pozwala rozładować napięcie emocjonalne, dlatego warto w kryzysowych momentach poszukać wsparcia u rodziny i przyjaciół.
Anna Chodacka
*„Serce na nowo” to program edukacyjny, którego celem jest m.in. informowanie na temat aktywności życiowej osób z chorobami układu krążenia. Program pomaga również osobom z chorobami układu krążenia w dotarciu do specjalistów. Więcej informacji na www.sercenanowo.pl

Bufor, który oswaja rzeczywistość
Przekładanie słów z obcego języka na polski to jedno z łatwiejszych zadań asystentki szefa obcokrajowca. O wiele trudniej wytłumaczyć przełożonemu polską rzeczywistość.

Asystentka szefa to przysłowiowa prawa ręka. I nie ma w tym utartym stwierdzeniu wiele przesady. Z jej pomocą asystentki dokumenty, komunikuje się z resztą firmy, stara się odnaleźć w obcej dla niego rzeczywistości. Asystentka jest jak filtr, przez który przechodzi wszystko na drodze od szefa do reszty świata i w odwrotnym kierunku. To jak widzi Polaków i postrzega obcą rzeczywistość wiele zależy właśnie od niej.
Z drugiej strony praca asystentki szefa obcokrajowca wcale nie różni się aż tak bardzo od pracy zwykłej asystentki.

13 lat z obcokrajowcami

– Wszyscy zagraniczni szefowie, z którymi miałam okazję współpracować, postrzegają Polskę podobnie: mamy świetnie wykształconą kadrę. Pracowników, którzy są bardzo zaangażowani i oddani swojej pracy. To co utrudnia czasami życie to biurokracja. Ale to również zmienia się na lepsze – przytacza słowa swoich przełożonych Hania. – Jeszcze jedno bardzo ich dziwi. Zarówno szefów jak i gości zagranicznych zaskakuje duża liczba inwestycji oraz nasze centra handlowe – dodaje.

Hania od podszewki zna pracę jako asystentka szefa obcokrajowca. Przez 13 lat, będąc zatrudniona w zagranicznych koncernach, miała trzech bezpośrednich przełożonych i współpracowała z 20 członkami zarządu, którzy nie byli Polakami. – Trzeba być przewodnikiem. To jest jak z zagraniczną podróżą. Albo polubi się kraj, który się odwiedza, albo złe wrażenie zostanie na całe życie. Tak rozumiem rolę takiej asystentki – mówi Hania. – Asystentka pomaga zrozumieć, dlaczego u nas jest tak a nie inaczej, przeprowadzić przez gąszcz przepisów, podpowiedzieć, czasami pokazać inny punkt widzenia na nieporozumienie– dodaje.

– W przypadku rekrutacji asystentki dla szefa obcokrajowca najważniejszym kryterium jest znajomość języków obcych. W zależności od tego jakiej narodowości jest przyszły przełożony, zazwyczaj wymagana jest znajomość jego rodzimego języka oraz języka angielskiego – mówi Anna Szubert z firmy Asystentka.pl. – Zdarza się także, iż równie ważnym kryterium jest znajomość kultury i przyzwyczajeń osób pochodzących z danego kraju – dodaje.

Zdaniem Hani szef obcokrajowiec musi w pierwszej kolejności dostosować się do specyfiki państwa, w którym przyszło mu się znaleźć. – Polska nie należy do łatwych krajów. Jest to związane z naszą historią oraz transformacją, która miała miejsce w ostatnich dwudziestu latach – uważa asystentka z 13 – letnim stażem. Doświadczona asystentka przyznaje, że zawsze miała szczęście w trafianiu na przełożonych. – Cenię dwie cechy: profesjonalizm w działaniu i wrażliwość ludzką. Nie mogę narzekać, bo zawsze pracowałam właśnie z takimi ludźmi – mówi Hania.

Czterech Hiszpanów w jednym stało zarządzie…

– Właściwie to mam czterech szefów obcokrajowców – śmieje się Magda, od dziesięciu miesięcy asystentka zarządu, który składa się z czterech Hiszpanów. – Podoba mi się to, że nie ma tzw. cichych dni. Jeśli któremuś z nich się coś nie podoba głośno o tym mówi. Przez moment jest nieprzyjemnie, ale od razu oczyszcza się atmosfera i można zabrać się z powrotem do pracy, bez jakichś zbędnych żali – chwali południowy temperament szefów Magda.

Z szefami z południa Europy do czynienia miała także Katarzyna. Portugalczycy, którzy byli w zarządzie firmy, dla której pracowała nie do końca przypadli jej do gustu. Jak podkreśla była asystentka nie wynikało to raczej z ich narodowości. – Zdarzały się telefony o ósmej rano w sobotę z prośbą o zarezerwowanie kilku biletów na samolot. Firma nie pracuje w weekendy, ale jeśli coś takiego miało miejsce ja musiałam się tym zająć – wspomina Katarzyna.

– Polki są świetnymi asystentkami i potrafią doskonale asymilować się do nowych sytuacji. Są tolerancyjne i otwarte, nie unikają wyzwań, ale dążą do ciągłego rozwoju, co jest niezwykle istotne w przypadku pracy z osobami, które zostały ukształtowane przez inne wartości i kulturę – wylicza zalety Polek w roli asystentek szefów – obcokrajowców Anna Szubert.

Magdzie ciężko porównać ekstrawertycznych Hiszpanów do szefów – Polaków. To jak na razie pierwsi i jedyni szefowi jakich miała. – Zajmują dużo przestrzeni, są głośni, wszędzie ich pełno. Ale nie mogę powiedzieć o nich złego słowa – wychwala czwórkę hiszpańskich szefów.

Magda zanim otrzymała stanowisko asystentki zarządu, pracowała tylko dla jednego z szefów Hiszpanów. Gdy szef dostał się do zarządu, ona awansowała razem z nim. – Muszą mi ufać bezgranicznie. Wszystkie dokumenty, które podpisują tłumaczę ja. Czasem sprawa jest bardziej zawiła i widzę, że potrzebują dodatkowego zapewnienia, że „wszystko gra”. Wówczas proszę o pomoc kolegów odpowiedzialnych za dany projekt – opisuje Magda.

Najdziwniejsza prośba od szefa. – Prośba o załatwienie transportu dla specyficznej rasy kota, z rodowodem z Portugalii do Polski, i z powrotem – wspomina Katarzyna. – Załatwianie spraw prywatnych, nawet bardzo prywatnych. Prośba o zakupienie trzech par kolczyków, dla i ich dostawa do trzech różnych miastach, w których firma ma filie. – przytacza. Katarzynie ogólnie nie podobał się stosunek do kobiet w firmie. – Moim zdaniem odzwierciedlało to stosunek do kobiet w ogóle panujący w kraju, z którego pochodził szef. Kobiety jako istoty nieporadne i niezdolne do podejmowania decyzji – opisuje swoje odczucia.

Kultura i szacunek po angielsku

Iza, 25 – letnia studentka z Francji, ma w swojej zawodowej karierze zaledwie dwumiesięczny epizod pracy dla szefa Anglika, który jednak wspomina bardzo pozytywnie.
– To była niewielka kancelaria prawnicza. Szef był właścicielem, miał dwóch wspólników i dwie sekretarki. Większość moich obowiązków dotyczyła jego pracy – wspomina Iza.
Wymagający, ale za to cierpliwy. Uprzejmy i z dobrymi manierami. Takim angielskiego szefa zapamiętała Iza. – Dzień pracy zaczynał się od 10 – minutowego spotkania w jego biurze. Wyjaśniał wówczas, czego ode mnie oczekuje w danym dniu i wtedy też był czas na zadawanie pytań, jeśli miałam jakieś wątpliwości – wspomina Iza.

Nieporozumienia? – Owszem zdarzały się. Miałam dostęp do dokumentów i akt klientów. Szef często prosił o wyszukiwanie informacji jakie mu były potrzebne do zrozumienia jakiegoś problemu prawnego lub zredagowania kontraktu. Na tej płaszczyźnie nie zawsze się rozumieliśmy, bo nie zawsze udawało mi się dostarczyć mu te informacje na czas. Miałam sporo innych obowiązków, a szef nie liczył się z tym, że mój czas był ograniczony – mówi Iza. – Niemniej jednak , zawsze był otwarty na rozmowę i gotowy, żeby wyjaśnić wszelkie nieporozumienia.

Ogromna kultura i szacunek z jakim odnosił się do personelu – to Iza ceniła w nim najbardziej. Co ją denerwowało? – Myślę, że takie stereotypowe rzeczy, które w założeniu robi sekretarka. Nawet podpisanych listów nie chciało mu się przenieść na inne biurko. Kuriozum stanowił dla mnie fakt, że wykręcałam numer do jego domu i mówiłam: „Halo, witam. Pani mąż dzwoni, już łączę”. Jakby nie mógł tego zrobić sam? Ale tak to chyba wygląda w takiej pracy. Mnie to osobiście drażniło – opisuje Iza. Podobnie drażniło ją załatwianie prywatnych spraw szefa w godzinach pracy, np. kserowanie papierów dla jego syna.

Jak podkreśla Iza dwa miesiące to zdecydowanie za mało, żeby się przekonać wzajemnie do siebie. Relacje szef – asystentka są wówczas zdecydowanie oficjalne. – Mam jednak wrażenie, że angielscy szefowie są bardziej zrelaksowani. Sam fakt, że nie mówi się do siebie per Pan czy Pani ułatwia komunikację – mówi Iza.

Asystentka 6.22

– Konieczność bycia elastyczną w postrzeganiu różnych cech kulturowych, charakterystycznych dla osób z danego kraju, choćby takich jak uznawane przez nich wartości religijne – uważa dyrektor sprzedaży z firmy Asystentka.pl. – Obowiązki asystentki często związane są nie tylko z aspektami typowo służbowymi ale także i tymi prywatnymi. Ze względu na to, ważne jest, aby potrafiła ona zdobyć jego zaufanie i wypracować nić porozumienia. Można mówić wówczas o występowaniu tak zwanej popularnie „chemii”, pozwalającej na wzajemne zrozumienie – uważa Anna Stachura.

Okazuje się, że w dzisiejszych czasach trudno się obcokrajowcom w Polsce obyć bez asystentek, nawet jeśli przyjeżdżają do kraju nad Wisłą tylko na kilka dni.
Firma Asystentka.pl od września uruchamia specjalną usługę, dla tych, którzy potrzebują kilkudniowej pomocy w poruszaniu się w polskich realiach. Jeśli podróż służbowa trwa krótko, taka asystentka towarzyszyć w codziennych obowiązkach od 6 do 22.

– Nie wyobrażam sobie nie lubić swojej pracy – mówi Hania. – Nie traktuję tego jak obowiązek od 9 do 17. To stały kontakt z szefem bez względu na porę dnia – dodaje. – Od każdego z moich szefów uczyłam się czegoś nowego. Ja również stawałam się inną osobą – mniej emocjonalną bardziej profesjonalną. Uczyłam się czytania w myślach, spojrzeniu, gestach. Zwracana uwagi na szczegóły i zadawania pytań, ale w odpowiednim czasie. W moim odczuciu szczególna umiejętność asystentki to myślenie „dwa kroki w przód” – wylicza Hania.

Anna Chodacka

Depilacja na słodko
Cukierkowy zapach, wygląd jak karmel, pełna satysfakcja – to nie opis deseru w najlepszej kawiarni, a zabiegu depilacji za pomocą pasty cukrowej. Czy golarki i maszynki pójdą w zapomnienie?

– Jak z każdym nowym zabiegiem – może być to chwilowa moda, ale myślę, że cukrowanie
Na dobre zadomowi się w naszych salonach – uważa Magdalena Szczepaniak – Zawadzka, kosmetolog z salonu kosmetycznego EGO w Krakowie.
Bezboleśnie i skutecznie
Depilacja pastą cukrową to bardzo stara metoda usuwania zbędnego owłosienia popularna przede wszystkim w krajach Dalekiego Wschodu. Do Polski przywędrowała kilka lat temu i cieczy się coraz większą popularnością. Pasta cukrowa to nic innego jak roztopiony cukier, trochę wody oraz dodatki w postaci olejków eterycznych, najczęściej lawendy i cytryny.
Sam zabieg wygląda podobnie jak depilacja woskowa.
– Pastę cukrową, która powinna mieć temperaturę ciała, nakładamy szpatułką na wybrany obszar, który poddajemy depilacji. Masę nakładamy zgodnie z kierunkiem wzrostu włosa i tak też zrywamy – mówi Magdalena Szczepaniak – Zawadzka. – Na tym właśnie polega różnica pomiędzy depilacją woskiem, która odbywa się pod włos. Depilacja cukrowa zgodnie z kierunkiem wzrostu włosa jest bezbolesna i skuteczniejsza – dodaje kosmetolog.
Depilacja pastą cukrową nie boli ponieważ masę depilującą rozgrzewa się do temperatury pokojowej. Nałożona na powierzchnię skóry nie powoduje szoku termicznego.
Do zalet cukrowania należy zaliczyć też możliwość jego zastosowania nawet na ledwo widocznych włoskach, o długości 1-2 mm czy delikatnym meszku. Nie trzeba czekać aż włos trochę „podrośnie”. Istota depilacji pastą cukrową polega na tym, że masa depilująca przykleja się bezpośrednio do włosa, a nie do skóry. Delikatność zabiegu sprawia, że wykonuje się go najczęściej w celu usunięcia włosków z miejsc najbardziej wrażliwych tj. okolic bikini, pach oraz wąsika wokół ust. Dodatkową zaletą jest fakt, że depilacja cukrem niemal całkowicie eliminuje ryzyko wrastania włosa, a efekt gładkiej skóry może się utrzymać nawet do 4 tygodni po zabiegu. Odrastające włoski są delikatniejsze i jaśniejsze, niż te które rosną po goleniu np. maszynką.
Sekret to pasta cukrowa
– Zabieg depilacji cukrowej poleciłabym szczególnie osobom z bardzo wrażliwą skóra i mało odpornych na ból. Depilacja cukrem jest idealna dla osób, które mają problem pękających naczyń na nogach – radzi kosmetolog z salonu EGO. – Można ją też wykonać pomimo żylaków.
Do wad depilacji cukrowej należy cena – zabieg w profesjonalnym salonie kosmetycznym, pomimo mało kosztownych składników pasty cukrowej, jest nieco droższy niż ten depilacji tradycyjnym woskiem. Przeciwwskazania to łuszczyca, choroby zakaźne skóry, poparzenie słoneczne.
Kubełek gotowej pasty cukrowej, z pomocą której samemu można wykonać depilację w domu, kosztuje ok. 40 zł. Zbryloną wewnątrz pojemnika pastę należy najpierw rozgrzać (np. wkładając pojemnik z pastą cukrową do gorącej wody), a potem samemu wykonać depilację.
Ze względu na prosty skład masy cukrowej, można takową spróbować wykonać w domu samodzielnie. Istota dobrej masy tkwi jednak w odpowiednich proporcjach, które wcale niełatwo odkryć. Rezultatem prób wykonania masy najczęściej są przypalone garnki, zbyt gęsta czy zbyt rzadka masa.
Jeden z najpopularniejszych przepisów na domową pastę cukrową to: jedna szklanka cukru, półtorej szklanki wody, pół szklanki soku z cytryny. Składniki należy wymieszać i podgrzewać, aż do uzyskania płynnego karmelu. Przy każdym następnym użyciu, tak jak masę kupioną w drogerii, należy rozgrzać.
Anna Chodacka

Czy peeling latem szkodzi skórze?
Eksponowanie ciała latem wielu kobietom spędza sen z powiek. Aby skóra była elastyczniejsza, gładsza i po prostu piękniejsza stosujemy różnorakie zabiegi. Ale czy przy wysokich temperaturach jednym z nich powinien być peeling?

– Celem peelingu jest usunięcie zrogowaciałej części naskórka. Dzięki temu skóra jest gładsza i miękka. Dzięki peelingom skóra lepiej wchłania substancje czynne, a wydzieliny skórne łatwiej wydostają się na zewnątrz – opisuje zalety peelingów Zuzanna Janus, kosmetolog z Face and Body Institute w Krakowie.
Wygładzić i upiększyć
Dobra wiadomość jest taka, że każdy rodzaj skóry z niedoskonałościami może zostać poddany zabiegowi peelingu. Przy czym, należy bardzo uważać przy skórze cienkiej i delikatnej, o rozszerzonych naczyniach włosowatych i z trądzikiem różowatym. Skóra jest wówczas szczególnie wrażliwa i bardzo szybko reaguje na bodźce mechaniczne, termiczne i chemiczne, które stosuje
Bardzo popularne są dziś peelingi przy użyciu kwasów chemicznych. Są najczęściej stosowanymi procedurami medycznymi poprawiającymi wygląd skóry. W dermatologii estetycznej najczęściej stosuje się peelingi powierzchowne i średniogłębokie. Dzięki takim zabiegom poprawia się ogólny wygląd skóry twarzy. Efekty to np. ustąpienie przebarwień i spłycenie blizn po przebytym trądziku. Ponadto peeling nie wyłącza pacjenta z codziennej aktywności, a złuszczanie naskórka jest dyskretne, co pozwala wykonać makijaż.
– Oczywiście podstawą jest dobranie peelingu odpowiedniego dla danej cery, celem maksymalizacji korzyści, które pacjentka może uzyskać z przeprowadzonego peelingu oraz zminimalizowania działań niepożądanych – przekonuje kosmetolog z Face and Body Institute w Krakowie.
Peeling migdałowy lekiem na całe zło?
Pozostawia efekt świeżej i swietlistej skóry. Dzięki jego zastosowaniu można liczyć na rozjaśnienie przebarwień posłonecznych i pozapalnych. Można go bezpiecznie stosować u osób ze skórą wrażliwą, skłonną do podrażnień, przy starzeniu się skóry spowodowanego słońcem i drobnych zmarszczek, trądziku, skóry łojotokowej, a także w celu przygotowania skóry do zabiegów laserowych. Mowa oczywiście o peelingu migdałowym.
Ogromne zainteresowanie kwasem migdałowym wynika z faktu, że posiada typowe właściwości antybakteryjne. Charakteryzuje się powolnym wnikaniem co pozwala na lepszą kontrolę w trakcie zabiegu. W zależności od zaplanowanej kuracji zabieg powinno się stosować co 1 – 4 tygodnie.
– Kwas migdałowy nie wykazuje właściwości fototoksycznych i często jest określany jako peeling letni lub peeling na każdą porę roku – mówi Zuzanna Janus. Przeciwwskazania przy peelingu migdałowym są takie same jak przy innych rodzajach tego zabiegu, czyli np.: zbyt duża ekspozycja na słońce poprzedzająca zabieg, aktywna opryszczka lub inne choroby infekcyjne skóry twarzy, chemioterapia.
– Peeling można wykonywać cały rok, ale należy mieć na uwadze, że najlepiej w ogóle nie wykonywać peelingów na 30 dni przed planowanymi ekspozycjami na słońce – radzi Zuzanna Janus.
Anna Chodacka
Ramka
Trochę „peelingowej” historii
Po raz pierwszy złuszczanie skóry przeprowadził dermatolog P. G. Unna w 1882 roku. W zabiegu zastosował kwas salicylowy, rezorcynę, fenol i kwas trójchlorooctowy (TCA). W roku 1903 wprowadzono fenol do złuszczania blizn potrądzikowych. Po koniec lat siedemdziesiątych XX wieku wykazano korzystne działanie alfa-hydroksykwasów i zaczęto wykorzystywać w peelingach. Współcześnie w dermatologii kosmetycznej stosuje się różne rodzaje peelingów tj. mechaniczne, fizyczne i chemiczne.

Wakacje w tropikach, czyli jak uniknąć komplikacji zdrowotnych
Słoneczna plaża, beztroska i egzotyczne klimaty. Co zrobić, żeby tylko takie wspomnienia zostały nam po urlopie w odległym kraju?

Krem do opalania z filtrem, przewiewne ubrania i strój kąpielowy, to nie jedyne rzeczy o jakich musimy pamiętać wybierając się do egzotycznego kraju. Przed wyjazdem należy też zadbać o zdrowie, a do plecaka zapakować to, co w kryzysowej sytuacji pozwoli nam podreperować kondycję w trakcie urlopu.

Uruchom zdrowy rozsądek

Przed wyjazdem na wakacje, należy na chwilę poskromić entuzjazm i dokładnie przeanalizować zagrożenia jakie z takiej wycieczki mogą wyniknąć.
– Lista chorób, na które można zapaść w trakcie egzotycznej podróży jest długa. Mogą to być np. malaria, dur brzuszny, WZW typu A, czy liczne choroby odzwierzęce, lub przenoszone przez kontakt skóry z gleba lub wodą – ostrzega dr Wojciech Basiak, specjalista chorób wewnętrznych z Centrum Medycznego ENEL – MED S.A.
Do listy czyhających na letników zagrożeń dorzucić można: poparzenia słoneczne, udar cieplny, choroby przenoszone przez owady i kleszcze, urazy i wypadki.
Przed wyjazdem obowiązkowo trzeba zaliczyć wizytę w specjalistycznej przychodni.
– Zdrowa osoba nie musi robić żadnych badań przed wyjazdem turystycznym w tropiki. Natomiast, obowiązkowo do lekarza prowadzącego powinny się udać osoby cierpiące na jakąś chorobę przewlekłą – radzi dr Wojciech Basiak. – Jednakże, każdy wyjeżdżający powinien przed urlopem w tropikach, odwiedzić poradnię specjalizującą w medycynie podróży. Tam lekarz doradzi odpowiednie szczepionki i profilaktykę przeciwmalaryczną – dodaje.
Zalecane szczepienia zależą przede wszystkim od miejsca docelowego wyjazdu.
– Do większości krajów poleca się szczepienie przeciw WZW typu A. Do krajów o niskim standardzie sanitarnym konieczne jest szczepienie przeciw durowi brzusznemu, a do niektórych krajów Czarnej Afryki i Ameryki Południowej, trzeba zaszczepić się przeciw żółtej gorączce – informuje dr Wojciech Basiak.
Szczepienie przeciw WZW typu A wymagane jest nawet w tak nieodległych krajach jak Turcja, Egipt czy Tunezja. Lekarze zalecają też przyjęcie dawek przypominających szczepień, które zostały nam podane w dzieciństwie jako szczepionki obowiązkowe – przede wszystkim błonicy z tężcem. Ochronę prze owadami i kleszczami, zapewni nam odpowiedni ubiór, moskitiery, czy używanie repelentów – środków odstraszających owady.

Higiena plus dobrze zaopatrzona apteczka

Same szczepienia to jednak nie wszystko. Podczas egzotycznej podróży szczególną uwagę należy zwrócić na higienę i spożywanie posiłków. Najlepiej jeść takie, które zostały poddane obróbce termicznej.
– Kuchnię regionalną lepiej poznawać w miejscowej restauracji, gdzie możemy wybrać gotowane, smażone albo pieczone potrawy, w których wysoka temperatura niszczy wszystkie wirusy i pasożyty – radzi Barbara Bugaj, specjalista ds. żywienia z Nature and Medicine w Krakowie. Pragnienie należy gasić tylko wodą mineralną butelkowaną lub innymi hermetycznie zamkniętymi napojami znanych firm.
Do drinków i napojów chłodzących nie należy dodawać kostek lodu. Nie wiadomo, z jakiej wody zostały zrobione, butelkowej czy lokalnej wody z kranu. Przed przygotowaniem posiłku należy także zawsze umyć ręce, a do mycia zębów używać wody butelkowanej lub przegotowanej.
– Pakując podróżną apteczkę, nie wolno zapomnieć o lekach, które przyjmujemy stale, w ilości wystarczającej na całą podróż. Poza tym należy zabrać: leki przeciwmalaryczne (po konsultacji z lekarzem), elekrolity i leki przeciw biegunce, plastry z opatrunkiem, plastry bez opatrunku, jałowe kompresy gazowe, bandaż elastyczny, leki przeciwbólowe, leki przeciwalergiczne i wodę utlenioną. Obowiązkowo także krem z filtrem przeciwsłonecznym i środek przeciw oparzeniom słonecznym – wylicza dr Wojciech Basiak
Anna Chodacka

Uwaga, dziecko jedzie na wakacje
Na letnie miesiące dzieci czekają cały rok szkolny. Podekscytowane koloniami i obozami, ostatnią rzeczą o jakiej myślą jest własne bezpieczeństwo.

Letnie kolonie i obozy to w pierwszym rzędzie atrakcja, ale także liczne, mniej lub bardziej poważne, niebezpieczeństwa: ugryzienia kleszczy, poparzenia słoneczne, kontuzje.

Rodzicu, o to zadbaj przed wyjazdem

– Wyjazd dziecka na wakacje, nie wymaga wykonania żadnych szczególnych badań. Warto jednak zgłosić się do stomatologa, celem sprawdzenia i ewentualnego leczenia ubytków, by w czasie urlopu nie spotkały pociechy przykrości wynikające z „dziury w zębie” – radzi lek. med. Andrzej Mierzecki, specjalista pediatra z Centrum Medycznego ENEL-MED S.A. – W tym roku jest już trochę późno, ale warto też zaszczepić się przeciw kleszczowemu zapaleniu mózgu, roznoszonemu przez kleszcze – dodaje.
Letnie wojaże niemal zawsze równają wystawianiu skóry na słońce. To z kolei, bez odpowiedniej ochrony może oznaczać dotkliwe poparzenie słoneczne. – Krem ochronny należy dobrać zgodnie z karnacją skóry dziecka. Przy jasnej – lepiej kupić krem z wyższym faktorem, np. 30. Dla ciemniejszych karnacji – 20. Stopniowo zmniejszajmy ochronę do kremu z faktorem 10 – mówi dr Andrzej Mierzecki.
Wybierając środek chroniący przed promieniami słonecznymi, warto zwrócić uwagę, by to filtr mineralny, wodoodporny.
Oprócz właściwego dobrania kremu ochronnego, należy pamiętać o właściwym jego stosowaniu. Po kilku godzinach, a szczególnie po kąpieli w wodzie, należy ponownie nałożyć krem na skórę. Ważne jest też, by mniejszym dzieciom szczególnie dokładnie posmarować kark, ramiona i czubki uszu. Przy stosowaniu kremów należy pamiętać, że opalanie następuje też „w cieniu”.
– Ponadto, warto uświadomić sobie, że najlepiej przed słońcem chroni ubranie. Należy, mimo stosowania kremów, nim skóra zahartuje się, po godzinie, w pierwszym dniu, założyć dziecku koszulkę i przewiewną czapkę z daszkiem. Ubranie powinno być luźne, przewiewne i w jasnych kolorach. I pamiętajmy, że koszulki najczęściej nie przykrywają karku, a czapka nie chroni uszu – podkreśla pediatra z ENEL – MEDu.
Przebywając na powietrzu dziecko naraża się na kontakt z owadami. W większości wypadków, ukąszenia nie są niebezpieczne, choć u dzieci tzw. odczyn po ukąszeniach jest bardziej nasilony i dłużej utrzymuje się dłużej, niż u dorosłych.
– Na ogół, miejsce ukąszenia wystarczy posmarować żelem dostępnym bez recepty w aptece – mówi dr Andrzej Mierzecki . – U dzieci, u których wiadomo, że odczyny są bardziej nasilone należy użyć kremu przeciwzapalnego ze sterydem. Takie preparaty są dostępne na receptę, więc należy wcześniej udać się do lekarza – dodaje pediatra.
Warto też zakupić pompkę do odsysania jadu owadów i usuwania kleszczy. Stosując ją, odsysa się część jadu ze skóry. Takie urządzenia dostępne są w aptekach, a nawet w niektórych drogeriach.

Co do apteczki i plecaka

Obowiązkowym elementem wyposażenia na wakacje jest apteczka. Ta urlopowa nie różni się istotnie od apteczki domowej. W pierwszej kolejności należy zadbać o leki stałe, jeśli takie dziecko otrzymuje, (np. leki przeciw alergii).
– Dziecku należy spakować środki opatrunkowe i płyn do dezynfekcji (zamiast wody utlenionej, która po otwarciu w warunkach urlopowych nie daje się przechowywać). Nie zaszkodzą też dostępne w aptece saszetki z środkiem odkażającym. Obowiązkowo leki przeciw gorączce, płyn lub spray odstraszający owady, żel do posmarowania miejsca ukąszenia owadów, lub zapisany przez lekarza krem i syrop dostępne na receptę – wylicza dr Mierzecki.
Pobyt na obozie czy kolonii to jedno, a dojazd czy powrót to drugie.
– W podróż, na pewno nie należy dziecku dawać termosów, ani szklanych butelek z napojami. Lepiej dać kilka małych napojów lub soków w kartonikach ze słomką – radzi Barbara Bugaj, doradca żywieniowy z Nature and Medicine w Krakowie.
Przygotowując kanapki na drogę najlepiej użyć sera żółtego, zielonej sałaty, ogórka i rzodkiewki. – Kanapki, w których jest pomidor, szybko staną się nieświeże – zaznacza specjalista ds. żywienia. Uwielbiane przez dzieci czekoladowe batoniki i chipsy, najlepiej zastąpić zdrowszą alternatywą: jabłkowymi chipsami (suszone jabłka sprzedawane w kolorowych opakowaniach), batonikami muesli czy suszonymi morelami. Dziecko nie pobrudzi się czekoladą, a jego dłonie nie będą tłuste od chipsów. Obowiązkowo do wałówki na podróż należy dołożyć owoc, np. jabłko, nektarynkę czy banana.

Anna Chodacka

Kłopot z „dziurami” w życiorysie
Ukryć czy ujawnić już w CV? Iść w zaparte jeśli potencjalny pracodawca zapyta wprost, czy się przyznać ? Luki w CV to nie lada kłopot dla szukających pracy i dodatkowy stres podczas rozmowy kwalifikacyjnej.

Michał , absolwent studiów ekonomicznych, już w trakcie nauki podjął pracę jako przedstawiciel handlowy w firmie z branży automotive (zajmującej się częściami do samochodów). Po dwóch latach zdecydował się na emigrację zarobkową.
W Anglii zajmował się prostymi pracami budowlanymi, niestety nie miał umowy o pracę. Po powrocie do kraju postanowił powrócić do zajęcia przedstawiciela handlowego, ale praca za granicą pozostawiła mu właśnie lukę w życiorysie, która mogła stanowić przeszkodę w znalezieniu pracy. Michał zamiast ukrywać co robił w czasie trwania „luki” szczerze opowiedział z czego wynikała. Pracę dostał, ale ilu pracodawców zareagowałoby w ten sam sposób?

Najczęściej praca na czarno

– Luka w życiorysie, to sytuacja, kiedy kandydat w swoim CV ma przerwy pomiędzy kolejnymi miejscami zatrudnienia, kolejnymi szczeblami swojej kariery – podaje definicję terminu Urszula Pawlik, specjalista ds. rekrutacji z Grafton Recruitment.
Taka przerwa to zazwyczaj sygnał dla rekrutera, że kandydat na dane stanowisko pracy jednak nie próżnował.
Praca „na czarno” to raczej nie powód do domy i jedna z przyczyn dlaczego starający się o pracę mają w CV luki. – Głównie dotyczy to pracowników fizycznych. Te osoby bardzo często nie wpisują sobie kolejnych miejsc pracy, co nie zawsze jest słuszne. Oczywiście nie mogą się oni pochwalić świadectwem pracy, ale każde nowe miejsce zatrudnienia, to zdobyte kolejne doświadczenie, co bardzo często świadczy na ich korzyść – tłumaczy Urszula Pawlik.
Przyczyn powstawania przerw w CV może być kilka. – Dużo osób obecnie zaraz po studiach wyjeżdża do pracy za granicą. Dość często pracują tam na przysłowiowym „zmywaku” i po powrocie do Polski, starając się o pracę zgodną ze swoim wykształceniem, nie wpisują tego typu informacji w swoim CV – tłumaczy Urszula Pawlik. – Uważam, że jednak należy ją umieścić. Nawet lakoniczną – dodaje.
Wśród kolejnych przyczyn powstawania luk w CV można wymienić: utratę pracy i jej wielomiesięczne poszukiwanie. Problemu dla przyszłego pracodawcy nie stanowi luka, która jest wynikiem nieszczęśliwego wypadku losowego w życiu pracownika. – Tego typu przerwy w ciągłości zatrudnienia w CV kandydatów, wynikają albo z powodu choroby, albo długiej rekonwalescencji – mówi Sebastian Pawlik z TEST HR. – Zdarzają się też sytuacje, kiedy przerwa wynika z rozwiązania umowy z pracodawcą i otwarcia własnej działalności gospodarczej, która zakończyła się niepowodzeniem – dodaje.
Anna Kaczmarek, HR Manager, Start People: – Jednym z najczęstszych sposobów ukrywania takich niedoskonałości w CV jest wskazywanie tylko roku zatrudnienia bez podawania konkretnych dat. W takim wypadku na rozmowie kwalifikacyjnej należy się jednak spodziewać pytania o konkretne terminy zatrudnienia i zakończenia umowy. Niekoniecznie i nie zawsze należy już w CV tłumaczyć przyczynę przerwy, ale trzeba mieć przygotowane wytłumaczenie na spotkanie rekrutacyjne.
Jest luka i co dalej?

Zadaniem kandydata, w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej, będzie przekonanie pracodawcy, że przerwa w ciągłości zatrudnienia nie wynikała z nieudolności zawodowej, lenistwa, braku umiejętności adaptacji lub podporządkowania się panującym w danej firmie zasadom. Pracodawca musi mieć też pewność, że luka w CV nie jest skutkiem nieumiejętnego budowania celów zawodowych i ich wątpliwej realizacji. Takie przekonanie może dyskwalifikować potencjalnego pracownika w oczach pracodawcy.
– Jednym z celów rozmowy rekrutacyjnej jest weryfikacja informacji zawartych w CV – mówi Anna Kaczmarek. – Aby wciąż liczyć się w procesie rekrutacji kandydat powinien mieć przygotowane rzetelne wytłumaczenie istniejącej luki w zatrudnieniu, które nie powinno mijać się z prawdą i jednocześnie powinno uwypuklać pozytywne cechy potencjalnego pracownika – radzi.
Bywają też sytuacje, kiedy kandydat chcąc uniknąć dyskryminacji na etapie analizy CV, chce ukryć np. częste zmiany pracy i wiele krótkich okresów zatrudnienia, rozwiązanie umowy o pracę z winy pracownika, długotrwałe bezrobocie, czy też ,w przypadku managerów, załamanie kariery.
– Każdy rekruter zdaje sobie sprawę, że są rożne powody, które mogą wpłynąć na powstanie luki w CV – pociesza Sebastian Pawlik. – Stąd w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej warto wyjaśnić sobie ich przyczyny. W większości przypadków sytuacje powodujące przerwy w CV są zrozumiałe dla rekruterów. Warunkiem jest jednak absolutna szczerość – dodaje.
Rekruterzy są zgodni co do jednego: ukrywanie przerw w zatrudnieniu to najgorsza z możliwych opcji, jeśli już kłopotliwa luka nam się przytrafi.
Gapyear i sabbaticalem – czyli luki pozytywne
Bartek przed przerwą w zatrudnieniu pracował w branży HR. Zamiast szukać kolejnej pracy od razu, postanowił, że rok poświęci na podróże po świecie. W swoim CV umieścił informację o tym, które kraje odwiedził w tym czasie.
Mimo tego, że przerwy w zatrudnieniu są powszechnie uznawane za zjawisko niepokojące, czasem nie mają negatywnego wpływu na proces rekrutacji – przekonuje Anna Kaczmarek. – Do takich przypadków należą przerwy spowodowane np. opieką nad chorym członkiem rodziny, pracą za granicą lub tzw. „sabbaticalem”. To modne ostatnio słowo oznacza świadomą przerwę w zatrudnieniu spowodowaną chęcią spełniania celów pozazawodowych – dodaje.
W krajach Europy Zachodniej, czy Stanach Zjednoczonych, przerwy w historii zawodowej lub edukacji nie są niczym nadzwyczajnym. – Zjawisko gap year, czyli rocznej przerwy to popularny sposób na oderwanie się od codzienności, okazja do zdobycia nowego doświadczenia jak również określenia swoich życiowych priorytetów – mówi Thierry Iovane, Dyrektor na Europę i Amerykę Łacińską Chartered Institute of Management Accountants (CIMA). – Najczęściej na przerwę decydują się osoby w trakcie lub po ukończeniu studiów ,jak również osoby zmieniające pracę – dodaje.
Kiedy młodzi ludzie decydują się na tzw. gap year, zwykle jest to w celu wyjazdu zagranicę, nauki języków, podjęcia działalności charytatywnej.
Ciężko mówić o wadach takiego posunięcia: pozwala spełnić marzenia i zrealizować swoje pasje, daje czas na zastanowienie się jaką ścieżkę życiową chcemy wybrać.
– Gap year nie jest negatywnie odbierany przez pracodawców, uczy samodzielności, rozwija umiejętność przystosowania się do nowego otoczenia i zmieniających się warunków a przy okazji doskonali znajomość języków obcych – przekonuje Thierry Iovane.
Wychowawczy to też luka?

– Wychowanie dziecka to w ogóle drażliwy temat. Jeżeli kobieta była na wychowawczym a nie była wtedy zatrudniona, to zazwyczaj pojawia się taki wpis w CV jak urlop wychowawczy – mówi Urszula Pawlik. – Jeżeli cały czas pozostaje w stosunku pracy to nie zaznacza takich rzeczy i bardzo często coś takiego może w ogóle nie wypłynąć w trakcie rozmowy – dodaje.
Urlop wychowawczy nie powinien stanowić podstawy do dyskryminacji kobiety – matki przy rekrutacji. Problem pojawia się w momencie, kiedy np. w ogłoszeniu jest wymóg posiadania pięciu lat doświadczenia na danym stanowisku, a kandydatka trzy lata spędziła na urlopie wychowawczym. – Może się zdarzyć, że pracodawca stwierdzi, że kandydatka nie spełnia wymogów formalnych – odpowiada Pawlik.
Specjaliści od rekrutacji zgodnie twierdzą, że generalnie kwestie urlopu wychowawczego czy wychowania dzieci nie powinna być tematem rozmowy kwalifikacyjnej i nie powinny w żaden sposób dyskryminować kandydata.
– Pytania o ciążę, wychowanie dzieci, urlop wychowawczy to pytania natury etycznej, które nie powinny paść na rozmowie – przekonuje specjalistka z Grafton Recruitment. – Z drugiej strony, ostatnio zdarzyło mi się mieć do czynienia z kandydatką, która wg informacji z CV pracuje od 2005 roku w jednym miejscu. Podczas rozmowy okazało się, że od czterech lat jest na urlopie wychowawczym i w obecnym miejscu pracy fizycznie przepracowała praktycznie jeden miesiąc – przytacza przykład. – Ale tu już nasuwa się pytanie natury: na ile już w CV należy być szczerym? – dodaje.
Anna Chodacka

Pin It

Podobne artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *